Jack Flannagan przyjrzał się przeciwnikowi, Johnowi Harrisonowi. Stali naprzeciwko siebie na jedynej ulicy Fargo City, nieopodal burdelu. Balkon tego przybytku zajęły miejscowe ladacznice, wśród nich jego oblubienica, grająca kogoś, kto wypełnia drugi plan.
W duchu przyznał, że John prezentuje się znakomicie.
Scenograf wyposażył go w kawaleryjską kurtkę wojsk Południa i konfederacki kapelusz z fantazyjnym galonem. Oczywiście biały. W tym stroju i nakryciu głowy Harrison wyglądał naprawdę bosko.
John po raz kolejny kreował typową dla siebie rolę samotnego wilka, który przywraca porządek. Biografię bohatera ekranowych przebojów skrzętnie zmieniano, żeby nie popaść w jednostajność, jednak w tle każdego filmu nieodmiennie pulsował gorący romans.
Tak samo było i teraz – w drodze przez Terytorium Indiańskie główna postać filmu zatrzymuje się na jeden dzień w Fargo City, siedlisku bezprawia, rozrastającej się osadzie na skraju dyszącej żarem pustyni. W barze John staje w obronie katowanej prostytutki i wyprawia na tamten świat dwóch rewolwerowców władcy miasta. Spotkanie ślicznej wdowy, tęskniącej za wielką miłością, jest tylko kwestią czasu.
Filmowe miasteczko już wielokrotnie zmieniało nazwę i wygląd, ale naprawdę istniało. Wzniesiono je od podstaw. Miało wszystko, co trzeba – kilkadziesiąt domów, saloon, siedzibę szeryfa, kościół z dzwonnicą i położony nieopodal przybytek dam lekkich obyczajów. Fasady i ściany zabudowań skonstruowano tak, że można było je wymieniać. Przy każdej kolejnej historii z Dzikiego Zachodu zyskiwało odmienne oblicze.
Flannagan soczyście splunął w piach ulicy, upstrzonej łajnem – reżyser pilnie dbał o zachowanie realiów. On też od lat odtwarzał tę samą rolę – parszywego bandyty. Nikt nigdy nawet się nie zająknął, żeby zmienić mu emploi. Jego czarny cylinder, charakterystyczna oznaka postaci, kapał już brudem i cuchnął potem jak kloaka. Prośby o kupno nowej części ubrania pozostawały bez odpowiedzi.
Obaj czekali już tylko na klaps inspicjenta planu. Jak zwykle, Jack miał zginąć, w widowiskowy, zapierający dech w piersiach sposób. Tę umiejętność opanował niemal do perfekcji.
Flannagan z satysfakcją stwierdził, że finał dzisiejszej sceny będzie jednak odmienny… Uśmiechnął się sam do siebie.
Niecałą godzinę temu zmienił ślepaki w rewolwerze na prawdziwe naboje. W końcu to on wymierzy sprawiedliwość.
Ten pieprzony kutas Harrison rżnął jego żonę. Od dawna, wcale się z tym nie kryjąc. Sprowadził dodatkową przyczepę mieszkalną, żeby mieć dużo przestrzeni na miłosne igraszki i nie popsuć idealnego porządku zajmowanej kwatery. Z cynicznym uśmieszkiem twierdził, że ukochanej Jacka udziela lekcji gry aktorskiej w scenach miłosnych, notując znaczący postęp ekspresji i siły wyrazu.
Jack wiedział, że to bezczelne mydlenie oczu. Druga połowa jego małżeństwa, mimo wielu zalet, nie posiadała nawet cienia aktorskiego talentu. Los wyznaczył jej rolę wiecznej statystki.
Za parę chwil uśmierci Harrisona, to było więcej niż pewne. Dobrze strzelał i zawsze trafiał tam, gdzie chciał. Winą obarczy się techników.
Młode szczuny z ekipy uwielbiały urządzanie palb z coltów, winchesterów i karabinów Spencera. Ćwiczono celność oka, waląc do butelek, dzbanów, kufli i szklanek, podwędzonych z wnętrz domów Fargo City.
I nie tylko oni cenili takie zabawy. Mrowie widzów, tłoczących się w podziemnych centrach rozrywkowych, zauroczonych historiami o dzielnych szeryfach, podłych bandytach, wytrwałych osadnikach i walczących o przetrwanie czerwonoskórych, też z pasją oddawało się podobnym rozrywkom.
Amunicja stanowiła wielki problem, do czasu, gdy jedna z fabryk podjęła się jej produkcji. John kiedyś usłyszał, że osiąga wyjątkowo sowite zyski.
Jack ukradł jednemu z młodych zapaleńców świata Dzikiego Zachodu tuzin nabojów. Działał ostrożnie, nie pozostawiając żadnych śladów. A teraz z utęsknieniem czekał na komendę „akcja!”. W duchu już smakował słodką zemstę za kilkuletnie upokorzenia.
Wbrew scenopisowi John pierwszy wyciągnął peacemakera z kabury. Sześć pocisków, wystrzelonych raz za razem, rozorało pierś Jacka.
Flannagan długo konał.
Przed śmiercią jego umysł najpierw przepełniło pytanie – skąd Harrison wiedział o planie zabójstwa? Odpowiedź brzmiała prosto – ukochana Mya’curennce’sheriffwyattearp’tombstone domyśliła się wszystkiego i doniosła kochankowi. Po raz kolejny bez skrupułów zdradziła go…
I podwójne poczucie żalu. Pierwsze, że naprawdę niepotrzebnie misje rekonesansowe przywiozły z Ziemi, jako jeden z przejawów kultury tuziemców, filmowe historie z czasów podboju części jednego z kontynentów. Wysłannicy nie przewidzieli, że na macierzystej planecie ruszy nieposkromiona lawina produkcji kolejnych obrazów.
I drugie – już nigdy nie dowie się, dlaczego Marsjanie nieprzytomnie uwielbiają te głupawe westerny. I czemu pokochali idiotycznie, trudne do wymówienia imiona i nazwiska, masowo teraz z nich korzystając.
I dlaczego Mya zmieniła je na tak okropnie brzmiące. Jego nowe, krótkie miano było przecież tak doskonałe…
23 kwietnia 2017 r. Roger Redeye
Jako ilustrację wykorzystałem fotos Gary Coopera, jednego z wielkich gwiazdorów westernu.
Źródło ilustracji – http://the100.ru/en/actors/gary-cooper.html