Na parking podjechała ciężarówka firmy kurierskiej. Zatrzymała się przed głównym wejściem do firmy „Eltron”. Z kabiny wysiadł mężczyzna w średnim wieku – wysoki i mocno zgarbiony.
W nieopodal zaparkowanym aucie po stronie kierowcy siedział Ted – szczupły, melancholijny blondyn. Na miejscu pasażera siedziała jego dziewczyna Suzie – energiczna blondynka z aparatem na zębach, która na głos powtarzała swoje notatki do obrony pracy licencjackiej. Ted, aby tylko nie zasnąć, obserwował pobliską ciężarówkę oraz wysiadającego z niej mężczyznę. Kiedy wsłuchiwał się w zestresowany, acz monotonny głos Suzie, powoli przymykał powieki i oddalał się w błogi sen. Nagle jego uwagę przykuł pewien szczegół, który wprawił go w lekkie przerażenie…
Kurier otworzył tylne drzwi ciężarówki i ze środka zaczął wyciągać coś innego niż palety towaru. Tym czymś były trumny. Czarne, metalowe trumny ze srebrnymi rękojeściami. Mężczyzna co chwilę wyładowywał kolejną i kolejną trumnę.
Ted z przerażeniem śledził ich ilość. Gdy było ich aż dwanaście, chłopak wyprostował się w fotelu i zacisnął ręce na kierownicy. Nie zdawał sobie sprawy, że paznokcie zaczęły wbijać mu się w dłonie. Z powstałych ran zaczęła wyciekać małymi strużkami krew. Po chwili na jego twarzy pojawiła się ogromna ilość potu, który spływał mu ze skroni na bluzkę, tworząc na niej mokrą plamę. Jego źrenice zrobiły się wielkie, a włosy – każdy włosek, nawet ten najmniejszy – stanęły mu dęba. Suzie, skupiona na swoich notatkach nawet tego nie zauważyła, dalej powtarzała na głos:
“Analiza składników emocjonalnej konkluzji przywodzi mojej pracy..”– słodki monotonny głos muskał jego bębenki uszne, ale jakby był gdzieś daleko, jakby Suzie była za grubą ścianą. Ścianą, która ich oddalała od siebie z każdą kolejną wyjętą trumną. Serce biło mu coraz szybciej. Czuł, że pot zdążył już pokryć każdy centymetr jego ciała, a ubranie miał przemoczone. Miał wrażenie, jakby cały jego organizm był jedną wielką bańką w kształcie człowieka, wypełnioną w całości potem.
Kurier wyładowywał z ciężarówki coraz więcej trumien. Było ich już prawie trzydzieści.
Teda z przerażenia zaczęła boleć głowa. Poczuł tak silny ucisk w skroniach, że światło i każdy najmniejszy dźwięk zaczęły go drażnić. Cholerny głos Suzie, z każdym wypowiedzianym słowem doprowadzał go do obłędu. Tak, Ted, który zawsze kochał jej słodki delikatny głosik, nagle mocno zapragnął, by się w końcu przymknęła – żeby przestała gadać i go irytować. Chciał nawet to wykrzyczeć, ale nie mógł otworzyć ust.Czuł silne kłucie i suchość w gardle. Nie mógł nic zrobić. Siedział tylko z rękami zaciśniętymi na kierownicy, a krew zaczęła spływać mu z nadgarstków na kolana.
Cierpiał, odczuwał silny ból i przerażenie.Czemu Suzie tego nie widzi? Czemu nie słyszy, jak głośno oddycha? Czemu go nie dostrzega? Ciągle zadawał sobie te pytania. Nie potrafił tego zrozumieć. Nagle przestał odczuwać ból. Jego ręce nie były już zakrwawione. Nigdzie nie było śladu krwi. Jego ciało nie było spocone. Poczuł się tak lekki, że gdyby nie dach auta to pewnie mógłby wyfrunąć. Czuł się jakby… jakby nie był sobą, jakby nie był już człowiekiem. Jakby jego ciało nie miało kości, krwi, żył i mięśni. Był tylko skórzaną powłoką pozbawioną wnętrzności. Czy to możliwe, żeby zdrowy, niespełna trzydziestoletni mężczyzna mógł nie żyć ?
Właśnie… czy on jeszcze żyje?
To dobre pytanie. Aby na nie odpowiedzieć, trzeba zobaczyć sytuację z innej perspektywy. Zresztą, co tu dużo mówić. Zobaczmy to razem.
Roger to wysoki kurier w średnim wieku i z wyjątkowo widocznym garbem. Właśnie wychylił się zza szyby swojej ciężarówki i wyciągnął z automatu bilet parkingowy. Gdy otworzył się szlaban, podjechał pod siedzibę firmy „Eltron”.
Ciekawi mnie, jak tak mała firma, zatrudniająca nie więcej jak dziewięcioro pracowników, ma tyle zamówień towaru… zupełnie jakby byli wielką fabryką… – takie myśli pojawiały się u Rogera, zawsze, ilekroć przywoził im dostawy. Nie wiedział czemu, ale gdy przekraczał szlaban, zawsze te pytania namolnie go gnębiły. Po zaparkowaniu wyciągnął list przewozowy z szoferki. Wysiadł i skierował się na tył ciężarówki.
Przechodząc obok zaparkowanych aut, kątem oka zobaczył parę siedzącą w starej Toyocie. Kobieta widać było, że jest czymś zestresowana i nerwowo przegląda dokumenty. Za parkingiem znajdowała się uczelnia. Zobaczywszy to, Roger ironicznie się uśmiechnął. Pamiętał swoje czasy studenckie. Nie był ambitnym studentem, zawsze wolał imprezować niż się uczyć…przez to po kilku miesiącach wyrzucono go z uczelni. Jednak to nie owa kobieta wzbudziła w nim największe zainteresowanie, a siedzący obok niej mężczyzna. Wyglądał, jakby był w jakimś magicznym transie. Transie, który go usypiał. Samo wpatrywanie się w niego wprawiło Rogera w poczucie niepokoju, poczuł pot spływający spod pach. Zebrał się na odwagę i gwałtownie odwrócił się od tego przeklętego auta. Po oderwaniu wzroku poczuł wielką ulgę oraz coś w rodzaju lekkości. Szybkim ruchem zmierzwił włosy na głowie i ruszył ponownie na tył ciężarówki, by ją otworzyć.
Po prawej stronie bagażnika stał ręczny wózek transportowy, a po lewej dwie palety, które miał dostarczyć firmie „Eltron”. Odczepił z blokad wózek i naprowadził na niego pierwszą paletę. Wcisnął guzik przy rampie i zjechał w dół, po czym pokierował się z wózkiem w stronę drzwi. Po odstawieniu obu palet i uzyskaniu podpisu na karcie przewozowej skierował się na powrót w stronę auta. Wtedy usłyszał przeraźliwy krzyk. Krzyk kobiety. Zostawiając na chodniku wózek, ruszył biegiem w kierunku parkingu. Rozejrzał się i dostrzegł źródło krzyku. Jego wzrok zatrzymał się na starej Toyocie. Coś go zmroziło i przyprawiło o mdłości.Po sekundzie dobiegli do niego pracownicy Eltronu. Oni poczuli to samo. Tym, co ich przeraziło była wrzeszcząca kobieta pokryta krwią. Kobieta z tej przeklętej, starej Toyoty. Nie tylko ona była we krwi, ale również całe wnętrze auta, jak i parking dookoła. To nie była tylko krew, ale też kawałki ciała wraz z mózgiem. Roger zdał sobie sprawę, że to, co leży dookoła tego auta i w jego środku to… to jest…to była…głowa kierowcy…
Czy owa perspektywa jest tą dobrą? Czy daje nam obraz całej sytuacji? Wydaje mi się, że nie. Odpowiedzi musimy znaleźć gdzie indziej…
– Analiza składników konkluzji przywodzi mojej pracy na myśl… nie, analiza konkluzji mojej pracy przewodzi myśl konkluzji… nie!!. Boże, nie zdam tego egzaminu!! – Suzie powtarzała wstęp do swojej pracy.
– Już wiem! Chociaż nie… a może tak… Szanowna komisjo… nie, komisjo…konkluzja konfitury. Jakiej konfitury? Skup się… A wiem, wiem!! Słuchaj, może tak to powiem! – zaczęła mówić Suzie, gdy nagle zdała sobie sprawę, że Ted w ogóle jej nie słucha.
– Ted! Proszę, skup się na pięć sekund! To dla mnie bardzo ważne. Jeśli się nie obronię w pierwszym terminie, to ojczulek mnie… – przerwała i spojrzała na Teda.
– Ted!! Ted!! Proszę, powiedz coś!! – nagle usłyszała huk i poczuła, że oblewa ją coś bardzo ciepłego. Coś ciepłego, a zarazem śmierdzącego
– Ttttteeeddddd?? O Boże!!! – wydukała Suzie i wydobyła z siebie przerażający krzyk…
Niech to! Ta perspektywa też nie jest dobra, ona nic nam nie mówi! A może? Spróbujmy jeszcze raz, z innej strony.
– Cześć Steve! Widziałem, że kurier już pobrał bilet więc rusz tu dupę, bo trza wyłożyć towar! – wykrzyczał Frank, dwudziestoletni pracownik magazynu.
– Już idę Frank! – Odpowiedział Steve.
Obaj wyszli zza drzwi i zobaczyli, jak kierowca zaparkował.
– Spójrz na tamtą parkę w starej Toyocie. Jak sądzisz? Pewnie to ona trzyma silną rękę w ich domu? – zaśmiał się Frank
– Taa – odparł beznamiętnie Steve, wyciągając jednocześnie papierosa i odpalając go swoją starą zapalniczką.
– Stary! Też muszę sobie taką sprawić.
– Co sprawić?
– No zapalniczkę! Jest w dechę.
– Taa. Mam ją po dziadku – odparł Steve.
Steve nie lubił Franka. Uważał go za półgłówka, który nie wiadomo czemu dostał tutaj pracę, skoro nawet nie wie ile to dwa razy dwa… no ale szef tak zdecydował. Szef… swoją drogą dziwny gość. Steve rzadko go widuje w firmie, a jak już go widzi, to ma wrażenie, że on wie wszystko o wszystkich i o wszystkim, zanim jeszcze otworzy te cholerne drzwi. Ach i te jego upiorne oczy. Na samą myśl aż ciarki przechodzą.
– Nie cierpię tych zasranych drzwi – wyszeptał pod nosem.
– Mówiłeś coś Steve?
– Nnie.
Kierowca właśnie odstawił obok ostatnią paletę.
– Dzień doberek panowie – przywitał ich z uśmiechem Roger.
– Siema Rog – odparł Steve.
– Dzień dobry panu – powiedział nonszalanckim tonem Frank.
– Stev podpisz mi tu, proszę i uciekam dalej. Kurewsko mniej dziś plecy bolą, a jeszcze mam kilka punktów do odhaczenia.
– Się robi Rog. Nie przemęczaj się i koniecznie weź wolne, bo następnym razem mi tu ducha wyzioniesz. A ja po tobie sprzątać nie będę.
– Ja mogę posprzątać – odparł Frank z tak idiotycznym tonem i uśmiechem na twarzy, że Roger i Steve aż spojrzeli po sobie i bez pożegnania oddalili się w swoje strony.
– Rusz się Frank. Nie będę tu cały dzień sterczeć – powiedział Steve tak chłodnym tonem, że aż Frank to wyczuł.
– No ale chyba nie powiedziałem czegoś głupiego?
Steve tylko głęboko westchnął i pokiwał głową. Już miał nożem rozerwać folię ochronną na paczce, gdy nagle usłyszał wrzask kobiety. Rzucił nóż na ziemię i pobiegł w stronę hałasu. Podbiegł do Rogera, który wydawał się sparaliżowany. Steve zrobił krok w przód i zobaczył, że na parkingu obok starej Toyoty leżą kawałki ciała, a młoda kobieta, która tak wrzeszczała, była cała we krwi…
Cóż, ta perspektywa też jest zła i w dodatku beznadziejna… Jak sądzicie, czy uda nam się znaleźć w końcu tą dobrą i odpowiednio ciekawą perspektywę? Mogę spróbować wam ją pokazać, ale nie wiem, czy chcecie ją poznać i czy jesteście na nią gotowi. Hmm… może zaryzykuję… No dobra, gotowi czy nie… Czas na pokaz. Zapnijcie pasy, bo to będzie niezapomniany rollercoaster…