Dzień przestał istnieć.
Gdy przewieziono ich do tego kraju, jeszcze nie wiedzieli, w jakim piekle się znaleźli. Wszystko zapowiadało się dobrze – krajobrazy jak z bajki, jedzenia i wody pod dostatkiem, idealne warunki i brak konfliktów. Każdy miał dostać kącik dla rodziny, w którym kontynuowałby przykazane przed wiekami dzieło rozmnażania.
„Utopia!”, mówiono. Z początku wszystko wydawało się być takie, jak zostało przedstawione rzeszom nowych lokatorów, szukających lepszego życia w innych częściach niepoznanego w całości świata. Wszystkie mieszkania zostały zasiedlone w mgnieniu oka, a znajdujące się w nich prywatne siłownie non-stop rozbrzmiewały odgłosami stóp uderzających o bieżnie.
Przez długi czas Opiekunowie, jak zwykli zwać ich mieszkańcy utopii, zajmowali się wszystkim sumiennie, nie pozwalali swym podopiecznym odczuć chociażby krzty zaniedbania. Posiłki pojawiały się o ustalonych porach dnia, woda zawsze spływała korytami rzek, zapełniając głębokie naczynia.
Do czasu. Bo wszystko co dobre zawsze musi się skończyć.
Z początku dni zaczynały być coraz krótsze. Słońce nie pojawiało się wtedy gdy powinno. I było go mniej.
Populacja zwiększała się, prowadzona przez znakomity obraz świetlanej przyszłości. Wszyscy podążali za nim bezmyślnie, żyjąc jedynie tu i teraz – zresztą trudno im się dziwić. Nic nie wskazywało na to, że sytuacja runie na łeb na szyję.
Miało być tak pięknie.
Oczywiście pożywienia też ubywało. Woda wysychała w niewiarygodnym tempie, pozostawiając coraz to większe rzesze z suchymi gardłami i spierzchniętymi ustami.
A młodych było coraz więcej. Ojcowie, niewzruszeni postępującą zagładą w krainie, zmuszali partnerki do noszenia ich dzieci. Nie kontrolowali swojego popędu, działali jednocześnie zgodnie z instynktem i wbrew niemu. Chaos przypominający gigantyczny pożar, do którego dokładano coraz to więcej drewna, zamiast próbować go gasić.
A gdy światło ostatecznie zniknęło, wszyscy zaczęli polegać jedynie na adaptacji do ciemności.
***
– Znów to zrobił – powiedziała Hamina, ocierając spływające po policzkach łzy. – Żadnych hamulców, po prostu wziął go i poderżnął gardło… A potem… A potem…
Vera siedziała w bezruchu, pustymi oczami wpatrując się w stojącą naprzeciw niej ścianę. Burza emocji, która przepływała żyłami niczym żywy ogień paliła jej organizm od środka. Nie dawała tego po sobie poznać. Słyszała już zbyt dużo podobnych historii.
– Pozbądź się go – odpowiedziała nagle zimnym tonem, chociaż gdzieś w głębi odczuć się dało nutkę rozpalonego żalu. – Na co ci on?
Hamina zamarła. W jej oczach pojawiło się zdumienie zmieszane z przerażeniem. Otwarła usta, chociaż nie wydobyło się z nich żadne słowo. Tkwiła tak w zaskoczeniu, próbując naprawić popalone styki.
– Po prostu to zrób, przynosi więcej krzywdy, niż dobrego, prawda?
– Przestań! – krzyknęła Hamina, która nagle wróciła do świata żywych i ze wzburzeniem wyprostowała się jak deska. – Tak nie wolno!
– A to im wolno? Wolno im robić nam dzieci i potem je zjadać?
– Ni… Moż… Ach!
Vera wstała sprzed pustej miski, niespiesznym krokiem podeszła do przyjaciółki i objęła ją ramionami. Przytuliła mocno do siebie i nachyliła się nad jej uchem.
– Pomyśl o tym – szepnęła, głaszcząc włosy Haminy.
***
Gdy Vera weszła do ciasnej klitki, którą przydzielono jej i mężowi w momencie ich przybycia, od razu poczuła unoszący się wszędzie odór nieświeżości. Resztki jedzenia sprzed tygodni wypadały z okratowanych półek, Opiekunowie nie sprzątali już zdecydowanie zbyt długo.
Wszyscy żyli we własnych śmieciach.
Rosnące na ścianach grzyby oddawały pozbawiającą tchu mdłą wonią. Częścią z nich można było się pożywić, jednak wszyscy wiedzieli, że zdecydowana większość tych narośli może kogoś zabić, a przynajmniej zwalić z nóg na wiele dni.
Leżący przy bieżni mąż, który w stanie otumanienia nie potrafił odróżnić rzeczywistości od jawy, bełkotał coś pod nosem. Znowu, razem z mężem Haminy, spędził noc na kradnięciu zaprawionej narkotykami stęchłej wody. Obaj byli siebie warci.
Vera spojrzała wpierw na niego, potem na napęczniały brzuch. Już nie była w stanie poczuć sympatii do swojego stanu. Odraza, która budowała się przez cały czas od odejścia Opiekunów zapanowała nad wizją macierzyństwa i całkowicie ją spaczyła.
Parsknęła z niedowierzaniem i, próbując omijać walające się wszędzie odpadki, weszła do czegoś, co jeszcze niegdyś można by było nazwać sypialnią. Stała teraz w malutkim pokoiku, w którym mieścił się stosunkowo duży hamak i stara, rozpadająca się drewniana półeczka.
Położyła się na skrzeczącej koi, oparła głowę o zabrudzony materiał. Chciała płakać, ale nie mogła. Już nie mogła. Świat zabrał jej to, czego tak bardzo teraz pragnęła.
Emocji.
– Dasz radę, Hamina – powiedziała do siebie, po czym świadomość zaczęła tonąć.
***
Vera obserwowała z beznamiętnym wyrazem twarzy, jak grupa wychudzonych ochotników wynosi zmasakrowane ciało Haminy z jej kwatery. W pokrywającej wszystko ciemności widziała jedynie trzymające się na pojedynczych włóknach kończyny oraz szyję, którą ktoś pozbawił tchawicy.
Trudno było powiedzieć, czy doszło do zbrodni w ramach samoobrony, czy po prostu Hamina okazała się wolniejsza od partnera.
Jej mąż stał w wejściu do mieszkania, a na twarzy i futrzanym płaszczu dało się zobaczyć nieudolnie zmyte plamy krwi. Nikt nie chciał reagować. Wszyscy wiedzieli, że to bez sensu. Takie sytuacje działy się coraz częściej, a nie było nikogo kto mógłby wprowadzić jakikolwiek porządek w tym zapomnianym przez Opiekunów świecie.
Gdy szła wąską, zasypaną śmieciami uliczką, starała się nie myśleć o ssącym z głodu żołądku. Nie dość, że nie była w stanie wyżywić siebie, to miała na głowie nigdy niechciane dzieci, pobierające z jej zapasów życiowych.
Minęła którąś z kolei opuszczoną kwaterę i w końcu zdecydowała się przystanąć przed jedną z nich. Przez rozbite okno grzyby wychylały na zewnątrz małe kapelusze grzybów, które w wątłym świetle trzymającej się jeszcze przy życiu świetlówki zdawały się zielone z czerwonymi kropkami.
Nagłe olśnienie uderzyło Verę.
***
Gdy mężczyźni zabawiali się w głównym pokoju, robiąc z niego jeszcze większą melinę niż wcześniej, Vera z udawaną pobożnością siedziała z boku, nie wydając z siebie ani jednego dźwięku. Pozwalała im demolować trzymające się jeszcze kupy elementy wyposażenia, nie komentowała też wątpliwego pochodzenia jedzenia. Ważne, że ich uwaga zwrócona była ku czemu innemu.
– Daj nam no coś do picia, co?! – Charkot męża Very błyskawicznie zwrócił jej uwagę. – Ino szybko!
Wstała i już miała zrobić krok, gdy nagle poczuła, jakby znalazła się pod wodą. Nogi zmiękły, a umysł zasnuła mgła. Z cichym jęknięciem wpadła na ścianę, próbując na nowo odzyskać równowagę.
Była tak bardzo głodna.
Wracając, pchała wielką miskę stęchłego płynu, chlupoczącego cicho wraz z każdym niepewnym ruchem Very. Burza myśli, przyćmiona jedynie przez wszechogarniający głód, kierowała ją ku oprawcom, nakładając na twarz maskę pokornej służki. Miała nadzieję, że w końcu coś się zmieni.
Postawiła naczynie i grzecznie wycofała się kilka kroków, nie spuszczając jednak wzroku z miski i tych, którzy mieli zaraz z niej wypić.
Gdy nachylili się nad naczyniem, a pierwsze krople wpłynęły do ich gardeł, serce Very zaczęło bić tak szybko jak nigdy dotąd. Nieokiełznana energia rozsadzała jej ciało od środka, jednocześnie kazała uciekać i oglądać.
Ekscytacja i panika walczyły by grać pierwsze skrzypce.
W końcu usiadła.
Desperacko próbowała uspokoić oddech, obserwując uważnie każdy ruch swych oprawców. Czekała, ale nie wiedziała, jak długo miało to trwać.
Nie była też pewna ile czasu minęło, aż ujrzała zachłyśnięcie męża. Ścisk dróg oddechowych i przerażone spojrzenie przekrwionych oczu pobudziły przyczajoną jak pantera Verę. Błagalny szept, przeciskający się przez obkurczoną krtań nie obudził w niej empatii. Na to było już za późno.
Z zadowoleniem patrzyła, jak obaj gwałciciele i mordercy coraz bardziej opadają z sił, jak zwijają się z bólu na ziemi i jak próbują znaleźć chociaż trochę powietrza. Na to nie było już szans. Każda następna sekunda stawała się ich gwoździem do trumny.
Gdy już wszystko ucichło, a ciała zastygły w bezruchu, Vera wstała. Podeszła do zwłok, przechyliła głowę jak drapieżny ptak i po prostu się uśmiechnęła. Chłodno, bez głębszych emocji. Zwykła satysfakcja z pozbycia się natrętnych szkodników. Niegdyś nie byłaby w stanie nawet pomyśleć o czymś takim. A teraz? Czuła się wolna.
Zadowolona westchnęła i usiadła na jednym ze zniszczonych siedzeń, na którym jeszcze przed chwilą zasiadał mąż Haminy. Spojrzała jeszcze raz na okolice pępka, tym razem nieco inaczej. Bez tej samej odrazy co wcześniej.
– Nareszcie się dobrze najem – mruknęła, głaszcząc się po okrągłym brzuchu.
I wtedy światło wróciło.
***
– A cholera niech ich! Pieprzeni pseudohodowcy!
Trójka wolontariuszy z lokalnej fundacji zajmującej się pomaganiem zaniedbanym zwierzętom weszła do zatęchłej piwnicy jednego z domów na przedmieściach. Zapach zgnilizny, pleśniejącej ściółki i wilgoci wżerał się w nozdrza, próbując zmusić nowych gości do zwrócenia dzisiejszego śniadania.
– Ile trupów, Jezu… – jęknęła kobieta, przeczesując zardzewiałe klatki w poszukiwaniu jakichkolwiek oznak życia.
– Ej, chodźcie tu! – krzyknął jeden z wolontariuszy. – Mam żywego!
Reszta czym prędzej pobiegła ku towarzyszowi, który pochylał się nad nieco większą od reszty kuwetą. Wskazał ręką na jeden z narożników, w którym kuliło się coś małego i futrzastego.
– Chomiczka – powiedział drugi wolontariusz. – I to jeszcze zaciążona, spójrzcie. I te dwa trupy… Chyba samce.
– Weź ją, Maciek – rzuciła kobieta. – Pójdę po karmę i transporter, biedaczka pewnie jest głodna jak nie wiem co.
Przekombinowane nieco. Sam pomysł zabawny, sprytnie ukrywasz prawdziwe ja postaci ale na dłuższą metę nie trzyma się to kupy.
objęła ją w ramionach.
utuliła w ramionach, albo samo objęła
Wracała z dwoma miskami stęchłego płynu, chlupoczącego cicho wraz z każdym niepewnym krokiem Very.
To Very jest niepotrzebne. Zaczęłam się zastanawiać, czy to nie jakaś Vera niosła chomika, który trzymał napoje.
Dość dużo bliskich powtórzeń.
Lożanka bezprenumeratowa
Miś przeczytał i wybrał, ale nie było łatwo.
Czuję się umiarkowanie usatysfakcjonowany lekturą.
Losy bohaterów niespecjalnie mnie wzruszyły. Na samym początku otrzymujemy wprowadzenie w postaci suchego, niezbyt interesującego opisu stopniowego pogarszania się sytuacji w kolonii, co doprowadziło do masowego głodu i kanibalistycznych praktyk. Niestety, sprawy przedstawione są tak, że ani nie współczujemy postaciom, ani nie możemy się wczuć w ich sytuację, przeczytałem opko i nie wzbudziło ono zbyt wielu emocji.
Zaskoczony poczułem się natomiast zakończeniem. Całkiem udany twist.
Tekst jest do solidnego klepania. Powtórzenia, nieumiejętne zwroty… nie łapankowałem, ale mam dwa przykłady:
Nagłe olśnienie uderzyło Verę.
zwijają się z bólu na ziemi i jak próbują znaleźć chociaż trochę powietrza.
No tak być nie może. Wyobraziłem sobie, jak olśnienie wstaje z fotela, bierze patelnię i z całej siły wywala gonga Verze. Może lepiej by było Nagle Vera doznała olśnienia?
No i chyba próbują zaczerpnąć, bo raczej nie chodzili i nie wołali Hop hop, powietrze, gdzie jesteś?
Pozdrawiam ;)
W którymś momencie domyśliłam się, że chodzi o zwierzaki, nie wiedziałam tylko jakie. Trochę namieszałeś, z jednej strony piszesz o populacji, młodych, a z drugiej są meble (szafy, łóżka) i ubranie. IMO to brak konsekwencji. I sprawia, że miałam wrażenie przekombinowania.
Nie każda kobieta, która zabija jest femme fatale. W tym wypadku mamy raczej do czynienia z ofiarą przemocy, która w końcu nie wytrzymała.
Mnie też nie udało się na tyle wczuć w bohaterów, żeby przejąć się ich losem.
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Swego czasu hodowałam chomiki, więc bardzo szybko domyśliłam się o co chodzi, sam tytuł jest podpowiedzią. Wychwyciłam kilka niezgrabności językowych i powtórzeń, ale najbardziej zazgrzytały mi ubrania, meble i miski, które niosła Vera. Chomiki są sprytne, ale nie aż tak ;)
Pozdrawiam!
Witajcie, „Anonimowi” Pojedynkowicze!
Urządziliście sobie pojedynek na moim dyżurze, a takie rzeczy nie mogą ujść na sucho. Nie na mojej zmianie!
Zatem przybywam ja, Wasz piątkowy dyżurny!
Przeczytałem oba i muszę powiedzieć, że Sagitt’owy niesie więcej tajemnicy i dopiero na końcu odkrywa swoje znaczenie. Barb postawił na odmienny pomysł, który jednak sporo przedstawia wprost. No ale dość o samych tytułach – powiedzmy coś o treści :)
Opowiadanie BC miało bazować na pomyśle umieszczenia akcji w kolonii chomików, ale mam wrażenie, że przyćmiło główną oś fabularną, która jest prosta jak budowa cepa i niczym nie zaskakuje. Do tego nie zdołało mnie zaangażować emocjonalnie i nie wczułem się w żaden sposób w bohaterkę. Ot, zemsta, trup i tyle!
Opko Sagitta z kolei lepiej przedstawia bohaterkę, fajniej portretuje femme fatale i zgubę jaką z zimną krwią niesie napotkanym mężczyznom. Z drugiej jednak strony wydaje mi się zbyt powierzchowne – ale to jednak szort.
W obu fantastyka jest wg. mnie trochę naciągana.
Patrząc na wątek pojedynkowy, myślałem, że „Co cię kręci, Vero Renczi?” to tylko hasło, które miało wprowadzić do tematu przedstawienia postaci będącej femme fatale, tymczasem obaj postanowiliście przedstawić Verę (a Sagitt ściśle wg. przepisu z Wikipedii) na swój sposób.
Na koniec marudzenia powiem tylko, że oddaję głos na „Trzydzieści dwa razy”.
Pozdrówka!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Fajne, fajne, ale tytuł zdradza główny twist. A ze świadomością tożsamości bohaterów czyta się jakoś z większym dystansem. Acz z “naukowców” łajzy straszne.
Fajny pomysł na pozbycie się męża, chociaż wymaga niezłej wiedzy.
Babska logika rządzi!
Czytałam z niejakim zaciekawieniem. Finał zaskoczył, ale też sprawił, że w opisanej historii nie znalazłam wiele sensu.
Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.
…woda zawsze spływała korytami rzek i zapełniała głębokie źródła. → Czy aby nie jest odwrotnie – woda wypływa ze źródeł i zapełnia rzeki?
Chaos przypominający gargantuiczny pożar… → Mam wrażenie, że nazwanie pożaru gargantuicznym jest nieco ryzykowne, bo jakkolwiek może być on wielki i żarłocznie strawić wiele, to nie wydaje mi się, aby był rubaszny/ sprośny.
…podeszła do przyjaciółki i objęła ją w ramionach. → …podeszła do przyjaciółki i objęła ją ramionami.
…może kogoś zabić, a przynajmniej zbić z nóg na wiele dni. → Nie brzmi to najlepiej.
Proponuję: …może kogoś zabić, a przynajmniej zwalić z nóg na wiele dni.
Znowu spędził noc na kradnięciu zaprawionej narkotykami stęchłej wody razem z mężem Haminy. → A może: Znowu, razem z mężem Haminy, spędził noc na kradnięciu zaprawionej narkotykami stęchłej wody.
…oraz szyję, której ktoś pozbawił tchawicy. → …oraz szyję, którą ktoś pozbawił tchawicy.
Przez rozbite okno wychylały na zewnątrz małe kapelusze grzybów… → A może: Przez rozbite okno grzyby wychylały na zewnątrz małe kapelusze…
Gdy mężczyźni zabawiali w głównym pokoju… → Kogo zabawiali mężczyźni?
A może miało być: Gdy mężczyźni zabawiali się w głównym pokoju…
Położyła naczynia i grzecznie wycofała się o kilka kroków… → Postawiła naczynie i grzecznie wycofała się kilka kroków…
Ekscytacja i panika walczyły o główne skrzypce. → Pewnie miało być: Ekscytacja i panika walczyły by grać pierwsze skrzypce.
Nie ma głównych skrzypiec, są pierwsze skrzypce.
Grać pierwsze skrzypce to związek frazeologiczny, który jest formą ustabilizowaną, utrwaloną zwyczajowo, której nie korygujemy, nie dostosowujemy do współczesnych norm językowych ani nie adaptujemy do aktualnych potrzeb piszącego/ mówiącego.
Czekała, ale ile czasu miało to zająć nie wiedziała.
Nie była też pewna ile czasu minęło… → Nie brzmi to najlepiej.
Proponuję: Czekała, ale nie wiedziała, jak długo miało to trwać.
Nie była też pewna ile czasu minęło…
Każda następna sekunda stawała się gwoździem, przybijającym wieka do ich trumien. → Wystarczy: Każda następna sekunda stawała się ich gwoździem do trumny.
Gwóźdź do trumny to także związek frazeologiczny.
Trójka wolontariuszy z lokalnej fundacji zajmującej się pomaganiem zaniedbanym zwierzętom weszło do zatęchłej piwnicy… → Trójka wolontariuszy […] weszła do zatęchłej piwnicy… Lub: Troje wolontariuszy […] weszło do zatęchłej piwnicy…
…jęknęła kobieta, przeczesując zardzewiałe klatki w
poszukiwaniu jakichkolwiek oznak życia. → Zbędny enter.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Zgadzam się z przedpiścami, że masz sporo kulawych zwrotów, których należałoby się pozbyć. Przytoczę na przykład taki:
Niezrównoważona energia rozsadzała jej ciało od środka, jednocześnie kazała uciekać i oglądać.
Ekscytacja i panika walczyły o główne skrzypce.
Niezrównoważona, tak? Znaczy ebnięta? :D Grać mozna główne skrzypce, ale walczyć o nie to już nie za bardzo.
Albo tutaj:
Każda następna sekunda stawała się gwoździem, przybijającym wieka do ich trumien.
Gwóźdź się przybija, więc przybijanym, bo przybijającym wskazuje na narzędzie, czyli młotek. Poza tym jednym gwoździem do trumien dwóch postaci? Do poprawy.
Jeśli chodzi o historię, to jest bardzo prosta, ponadto sam tytuł zdradza, że nie o ludziach czytamy, tylko o chomikach, których tożsamość z trudem starasz się ukryć. Są momenty gdy dajesz radę, a są takie gdzie wychodzi słabo – na przykład futrzany płaszcz, z którego chomik próbuje pozbyć się krwi jest mocno przekombinowany.
Na końcu oczekiwałem mniej więcej czegoś takiego, to znaczy przeniesienia się z narracją na osoby trzecie, które nie biorą udziału w dramacie, są tylko po to by wyjaśnić pewne kwestie. Nie jest to zły zabieg i potrafię go docenić, jednak tym razem wyszło średnio – w moim odczuciu of kors, na które wpływ miało to, że od samego początku wiedziałem, że nie o ludzi chodzi. Troszkę też na tym, że to nie ludzie ucierpiała dramaturgia, te ohydne motywy podrzynania gardeł dzieciom i ich zjadania – jak normalnie nie lubię takich motywów, budzą we mnie odrazę i sprzeciw, tak tutaj nie miałem z nimi problemu, a to z uwagi na nieludzkość dramatis personae. Dobrze to czy źle? Nie wiem, ale trójkę dostajesz, chociaż z czystym sumieniem do biblioteki nie moge tego tekstu polecić, chyba, że wprowadzisz zasugerowane przez Reg poprawki i przejrzysz opowiadanie pod kątem wskazanych przeze mnie babolków.
Pozdrawiam serdecznie, BC ;)
Q
Known some call is air am
Przeczytałam z przyjemnością. Ciekawa postać kobieca, niejednoznaczna moralnie. Jej motywacja wypadła wiarygodnie. Chomiki rzeczywiście potrafią zjeść swoje młode, albo zagryźć się nawzajem. Sprawnie wplotłeś te informacje w tekst i dobrze oddałeś naturę tych zwierząt. Gdyby zmienić tytuł, opowiadanie dużo by zyskało, bo nie zdradziłbyś od początku, że nie chodzi o ludzi. Niestety, okazuje się, że mamy dużo wspólnego z chomikami. ;)
W tekście znajduje się kilka momentów, które wzbudzają emocje czytelnika, np. gdy po zabójstwie Vera cieszy się, że nasyci głód swoim potomkiem oraz scena, w której bohaterka widzi zwłoki koleżanki. Zgłaszam opowiadanie do biblioteki.
Trochę za mało chomika w chomiku. Postawiłeś na twist.
Warsztatowo podobnie jak u konkurenta – nie ma świata, jakby bohaterowie tylko myśleli, wyciągali wnioski, porównywali.
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
Z jednej strony fajny twist, z drugiej – tak bardzo go ukrywałeś, że nie za bardzo wiadomo było o co chodzi. Był głód, nastanie nocy i inne takie, ale brak przyczyny kuł.
Dużo też stawiasz pojedynczych, całolinijkowych zdań. Co gorsza – wszystkie dotyczą mniej więcej tego samego, tj. ogólnie podkreślają jak jest źle. W każdym razie o ile taki zabieg bywa dobry, to u Ciebie jest go za dużo.
Stawiam, że autorem jest Barbarzyńca.
Слава Україні!
Wszyscy!
Dziękuję Wam za zajrzenie do obu tekstów, pozostawienie komentarzy i postawienie na swoje wybory! :D
Szczególnie dziękuję tym, którzy postanowili zagłosować na Hamsterror. Oczywiście wszyscy dobrze trafiliście – kto z naszej dwójki mógł napisać o chomikach? xD
Pewnie gdybym miał troszkę więcej czasu i lepsze warunki, to ostateczna jakość tekstu mogłaby okazać się wyższa, ale cóż, napisałem tak jak akurat byłem w stanie i to się tak naprawdę liczy. ^^
No tak być nie może. Wyobraziłem sobie, jak olśnienie wstaje z fotela, bierze patelnię i z całej siły wywala gonga Verze.
Zaśmiałem z tego zdania, cudne. xD
Nie każda kobieta, która zabija jest femme fatale. W tym wypadku mamy raczej do czynienia z ofiarą przemocy, która w końcu nie wytrzymała.
Ano, pierwotnie tekst miał być o Rhiannon, która jednak okazuje się dzieciobójczynią, ale chyba nie czułem się na siłach, żeby brać się za pomysł nawiązujący do walijskiej mitologii. :P
Ale pomysł jeszcze wykorzystam na pewno.
Wychwyciłam kilka niezgrabności językowych i powtórzeń, ale najbardziej zazgrzytały mi ubrania, meble i miski, które niosła Vera.
A to sobie pozwoliłem poprawić, bo faktycznie, planowo te określenia miały odwracać uwagę od potencjalnej nieludzkości postaci, ale okazało się zbyt przekombinowane. Dzięki za wskazanie tego. ^^
Opowiadanie BC miało bazować na pomyśle umieszczenia akcji w kolonii chomików, ale mam wrażenie, że przyćmiło główną oś fabularną, która jest prosta jak budowa cepa i niczym nie zaskakuje. Do tego nie zdołało mnie zaangażować emocjonalnie i nie wczułem się w żaden sposób w bohaterkę. Ot, zemsta, trup i tyle!
Tak byo
Ale hej, przynajmniej twist fajny xDD
Fajne, fajne, ale tytuł zdradza główny twist.
Kurczę, miałem gigantyczny dylemat, czy zostawiać ten tytuł czy też nie! Ale jednak mam straszną słabość do gier słownych, więc dokonało się. :P
Dziękuję za kliczka!
Czytałam z niejakim zaciekawieniem. Finał zaskoczył, ale też sprawił, że w opisanej historii nie znalazłam wiele sensu.
Ale cieszę się, że pojawiło się zaciekawienie. :D
Popraweczki wprowadziłem, dziękuję. ^^
Są momenty gdy dajesz radę, a są takie gdzie wychodzi słabo – na przykład futrzany płaszcz, z którego chomik próbuje pozbyć się krwi jest mocno przekombinowany.
Ano właśnie, to samo co z komentarzem MaLeeNy.
Troszkę też na tym, że to nie ludzie ucierpiała dramaturgia, te ohydne motywy podrzynania gardeł dzieciom i ich zjadania – jak normalnie nie lubię takich motywów, budzą we mnie odrazę i sprzeciw, tak tutaj nie miałem z nimi problemu, a to z uwagi na nieludzkość dramatis personae. Dobrze to czy źle?
:D
Dzięki!
W tekście znajduje się kilka momentów, które wzbudzają emocje czytelnika, np. gdy po zabójstwie Vera cieszy się, że nasyci głód swoim potomkiem oraz scena, w której bohaterka widzi zwłoki koleżanki.
A tu mnie pozytywnie zaskoczyłaś, że były momenty, które emocje wzbudziły. Cieszę się bardzo i dziękuję za kliczek. ^^
Warsztatowo podobnie jak u konkurenta – nie ma świata, jakby bohaterowie tylko myśleli, wyciągali wnioski, porównywali.
Zabrakło mi troszkę…
Dużo też stawiasz pojedynczych, całolinijkowych zdań. Co gorsza – wszystkie dotyczą mniej więcej tego samego, tj. ogólnie podkreślają jak jest źle. W każdym razie o ile taki zabieg bywa dobry, to u Ciebie jest go za dużo.
Ano właśnie, balans ucierpiał z powodu słabej korekty post-napisanium. Dzięki ^^
Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.
Sympatyczne :)
Przynoszę radość :)
Dziękuję Anet ^^
Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.