Pokolenia dawnych zabójców do wynajęcia, pozostawianych jedynie samym sobie, nie wchodziły zupełnie w grę. Być może, nikt nie wynajmował słabych, wykończonych do zera absolutnego narkomanów, a co więcej powiedzieć o siedzibie kartelu mafii, zarządzanej przez Liou. Przejęcie wolnego miasta Hong Kong, doprowadzenie i łączenie wszelkiego rodzaju demokratycznych ideałów, dosyć szybko, starannie zaplanowane, odeszło w zapomnienie. Ciągłe, nieustannie przychodzące podatki, które spadały na jego skromny oraz nieco przygięty do podłogi salonu kark, całe zamieszanie i nieustające choroby – odkrywane przez naukowców, musiały wywrzeć wrażenie na jego rodzinie, a zwłaszcza tej najbliższej… dbającej o ogólny kształt majątków, pozostawionych bardzo dawno temu, jedynie w celach rozwoju czy wykonywania wyroków. Jego złoty sygnet, na którym lśniła wieża iluminacji, z niepojętych dla niego przyczyn, pozostawała czarna, jak gotowana i bulkocząca smoła. Coś dziwnego, krążącego wokół jego osoby, nie dawała pełnego obrazu, dawnych ulic, tego wolnego niegdyś miasta.
Szykowanie całego sprzętu zabójcy, który miał być przygotowany do pracy w terenie, nie wchodziła znowu w rachubę. Musiał zwyczajnie oraz w bardzo podobny sposób jak przypuszczał, skorzystać z własnego arsenału, kilkanaście pełnych magazynków, wysokiej jakości broń ręczna z tłumikiem – pochodziła jeszcze z dwudziestego wieku, a pozostawiona w prezencie urodzinowym, po jego dziadku. Kilkanaście skoków, po stromych schodach, wprowadziła go na obszar kontraktu, zamieszkiwany przez osobę przeznaczoną do usunięcia. Jego znajomi pracujący w kartelu, w różny sposób podchodzili do samego momentu uśmiercania, jednakże nabyte doświadczenie, jak również same "przeżycia" w tak znanym świecie, wymusiły ciche, wręcz bardzo spokojne wkraczanie na scenę. Odtworzenie drzwi, wejście do środka oraz pierwsze wrażenie, spowodowane przez leżące wokół siebie trzy osoby, całkowicie martwego ojca, leżącego chłopca oraz matkę z podciętym gardłem. Jak zwykle, zależało jedynie na pieniądzach za kontrakt, stan zdrowia dwójki z nich, nie pozwalał przewidzieć porównywalnej godziny, w której doszło do tego zaplanowanego wykroczenia, natomiast zdawał sobie sprawę, iż przebywanie w tym budynku, przyniesie więcej problemów, czy niespodziewanych wyroków nowej władzy sądowej. Pstryknął kilka zdjęć aparatem, a zrobił je wyłącznie dla spokoju ducha, własnego zdrowia psychicznego. Szybkim krokiem, wybiegał na ulicę miasta, szukając swojego ścigacza Yamaha i napędzanego plazmowym kumulatorem P-13. Jadąc do siedziby kartelu, miał kilkanaście spraw na głowie, ważnych problemów, które splatały się z otrzymaniem sporych pieniędzy, za wykonywany wyrok na mieszkańcach dzielnicy grzechu. Niestety, kolejny raz musiał udowodnić, że należy do rodziny kartelu, tym razem szybciej, niż spodziewał się na początku dzisiejszego dnia. Osiągnięta prędkość na liczniku ścigacza, pokazywała prawie sto-czterdzieści km na godzinę, wokół nie było prawie wcale samochodów nowej generacji, spowalniająca rozwój sprzedaży pandemia, wywoływała wrażenie kolejnego ghost – town, wszyscy wystraszyli się nadchodzącej fali piekielnego wirusa.
– Będziemy wszyscy razem, smażyć się w samym piekle, Liou – powiedział jego młodszy kuzyn, sprawdzający zgodność zdjęć, z wypłacanymi gotówką dolarami. – Zdjęcia wyglądają na poprawnie zrobiony materiał, co do wypłacanej zaliczki, powinieneś być zadowolony.
– Zaliczki? Miało być wypłacone w całości… po przesłaniu filmu, lub materiału zdjęciowego.
– Problem leży w innej natuże, a mianowicie takiej, czy siakiej… nieporozumienie.
– Czy możesz wyrażać się nieco jaśniej, Johnny? Nigdy nie zachowujesz się w taki sposób, jak dzisiaj. Łatwo, ze zdobytym zaufaniem, mogłem być twoim nalepszym przyjacielem… jestem twoim "najlepszym" przyjacielem, Johnny.
Wypłacone pieniądze, mogły stanowić jakieś zabezpieczenie dla zwykłego prostaka, zajmującego się wyłącznie własnym tyłkiem, ale Liou wydawał wszystko na cele związane z rodziną. Zwykle to, co pozostawało po zarobionej forsie.
– Chłopak żyje, został przywrócony do stabilnego stanu zdrowia, natomiast martwa kobieta, z niespodziewanych przyczyn, odnaleziona była jedno piętro niżej. Siedziała na kawie u przyjaciela, prawie całkowicie rozebrana – wyleciała do najbliższego szpitala, w którym przewieziono konające dziecko.
Liou, miał na ustach dziwny grymas zaskoczenia, był u kresu wytrzymałości wewnętrznej, a jego stabilność psychiczna, wahała się w przedziałach matematycznych, które zwyczajny człowiek ze średnim wykształceniem, po kilkunastu zakładach psychiatrycznych, określiłby jako mierna. Zaparkowany ścigacz, zniknął ze strzeżonego parkingu, a rozgłos znalezionych ciał, przyniesiony również w mediach, hamował jego odczucia, po wyjściu na nadal zatłoczony oraz twardy chodnik. Mimo wszystko, nie miał sobie nic do zarzucenie, natomiast kontakt z posterunkiem policji, stanowił jedynie niewybaczalny błąd, był zwaleniem sobie na głowę, większej liczby nieplanowanych spraw bieżących. Pozostawało udać się do pobliskiego metra, odjechać w dalszą drogę, będącą rozwiązaniem ciągłych i nieustająco pojawiających się w głowie pytań. Po wyjściu z podziemnego dworca, wiedział że jest śledzony, ktoś przyglądał się z oddali jego skromnej osobie, lecz takie wrażenia wewnętrzne, były chlebem powszednim, w jego zawodzie “assasina”, nie stanowiły absolutnie niczego nowego. W znajomym barze, zegar wskazywał półgodziny, po dwudziestej trzeciej, z wolnych od pandemii okolic, zaczynały wychodzić prostytutki, a jeżdżące na sygnale karetki pogotowia, wywoziły chorych mieszkańców, pozostałych pod respiratorami ludzi.
– Jak twoje zdrowie, kolego? – zapytał stojący przy barze, właściciel znanego każdemu zabójcy w Hong Kongu, Jan Kowalski, polak po sześćdziesiątce, który wykupił prawo do sterowania własnym biznesem, prostytucją czy sprzedażą narkotyków we wschodniej dzielnicy miasta. – słyszałeś o nowych odkryciach na planecie Mars, podobno w rozpadlinach, drony przedostały się do schronów… wreszcie jakieś postęp, po kilkudziesięciu nieudanych próbach transportu bakterii, zajmujących cały ten świat, który nie nadaje się do zamieszkania.
– Mam to gdzieś, Janek. Przyjechałem, żeby wynająć u ciebie apartament hotelowy. Kilka dni, jedzenie oraz drobny prezent w postaci fajki wodnej. Liou korzystał z własnoręcznie zdobytego zasobu, a przypalał wyłącznie haszysz, jednakże jak to w życiu zwykle bywało, ciągle brakowało mu nowych narzędzi do zabawy.
– Możesz sobie nawet golnąć, twój wybór. Apartament czwarty jest otwarty dla niespodziewanych gości. Ktoś, będzie cię miał na oku, zawsze najlepiej, dla naszych stałych klientów.
W pokoju siedziało kilka panienek, które generalnie były rozebrane w bikini, pozostało jedynie zwrócić uwagę na dwóch, mocno wstawionych gości – dziwnym trafem, Liou nie potrafił określić, czy byli wstawieni na całkowitego maksa, bądź zaczynali dopiero imprezować, wedle własnego skromnego uznania. Po zapaleniu materiału, jego odczucia bieżące, przenosiły go w inny wymiar… dziwnym trafem, zapomniał o sygnecie kartelu, który zaczynał iluminować, w niesamowicie zwierzęcym tempie. Jedna z siedzących panienek, zaczynała przyglądać się w stronę twojego pierścienia. Wydawała się dosyć bogata, wykształcona, a wszystkie bogatsze i mądrzejsze dupeczki, zwracały u prawdziwych mężczyzn, takich jak choćby rasowy zabójca, jedynie zasobność portfela. Nigdy w życiu, nie zabierały głosu bez pytania, wymuszając na każdym bracie, większe zaciekawienie… dziwne zachowanie, wszystko wokół, wydawało się jeszcze bardziej zakręcone, niż dzisiejszego poranka.
– Na co się gapisz! – odpowiedziałem ni stąd ni zowąd.
– Mógłbyś być trochę bardziej miły, dla pani siedzącej obok ciebie…
Rzeczywistość jest zwykle diametralnie różna, od sytuacji spotykających nas w realu. Te kobiety, nie miały przecież żadnego domu, pomimo wszystko, starały się coś udowodnić.
– Poczekaj bracie, powinieneś oddać swój sygnet, do siedziby N.A.S.A. – wygadywała starsza dziewczyna. Lekko uśmiechała się, wskazując na swoje przerośnięte ucho.
– Przecież jestem wolnym strzelcem, a ciebie nie powinny interesować nasze sprawy. – powiedziałem bardzo wolno, zastanawiając się na przyszłością, kartelu mafijnego.
– Właśnie dlatego, powinieneś oddać swój sygnet syndykatu, na planetę Mars. – kolor oczu, tych pięknych, dosyć bogatych dziewczyn, zmieniał się z momentu na moment, a samotność wywoływana nowymi wiadomościami, realizowała zupełnie nowy scenariusz.
– Przecież na tej planecie, wylądujemy za jakieś sto tysięcy lat? – zapytałem samego siebie, natomiast wewnątrz siebie, odczuwałem nadmierne wyrzuty sumienia.
– To nie twoja wina, Liou. Pamiętaj, że odpowiedzieli nawet sami bogowie syndykatu. Pierścienie Gada, Antares czy Beatelgus. Pamiętasz ich wypowiedzi?
Byłem zdecydowanie przemęczony, nigdy wcześniej, nie odczuwałem podobnego stanu ducha. Wszystko, wokół mnie zamieniało się w promieniowanie przestrzeni – również promieniowanie wewnętrzne, odbicia dźwięków spod obszarów Hektor, Baldura czy nawet jeszcze dalej. Będę coraz bardziej, pogrążał się w takim dziwnym myśleniu.
– Syndykat w układzie Słonecznym? Dlaczego nie… może jest to najlepsze wyjście z tego koszmaru. – Szybko przypatrywał się ubywającej ze stołu, białej kokainy. Rzeczywistość, powracała do poprzedniego stanu bieżącego, osiągnęła kolejny punkt ośrodkowy.