– Dziadku, czym jest świadomość? – Bosa dziewczynka przybiegła i usiadła obok sędziwego starca. Chwilę później na spieczonej słońcem trawie usadowiła się jej siostra.
– A czym jest ciało, Helenko? – odpowiedział siwobrody.
– Ciało to część nas, którą widać i którą można dotknąć.
– Czy na pewno możesz dotknąć to, co widzisz?
Dziadek zawsze w ten sposób rozpoczynał wieczorne gawędy. Dziewczynki, Helenka i Zuza, co rusz obiecywały sobie, że tym razem nie dadzą się zaskoczyć, a mimo to dziadunio za każdym razem wywracał ich świat do góry nogami.
– Popatrz, dziadku – wtrąciła się Zuza. – Widzę moją rękę i mogę ją dotknąć.
– To tylko złudzenie, moje maleństwo. Spektakl dla świadomości, by łatwiej było jej przetrwać, gdy ciało leży bez zmysłów.
Dziewczynki popatrzyły na siebie zdziwione.
– Ale przecież żyjemy tak od lat. Widzimy się codziennie wszyscy razem. Śpimy codziennie.
Z oddali dobiegły radosne krzyki dzieci z sąsiedztwa oraz udawane pohukiwania mężczyzny, któremu zapewne zrobiły psikusa.
– To tylko miraż. Sen we śnie – rzekł starzec.
– Dziadku, tylko tak mówisz, by nas zaciekawić. – Helenka przybrała minę wszechwiedzącej ośmiolatki.
– Czyżby? – Spod siwych wąsów wyłonił się szelmowski uśmiech. – Ile masz lat, dziecinko?
– Osiem.
– No właśnie. Wciąż osiem. Bez względu na to ile czasu upłynie, ile urodzin będziesz tu świętować, zawsze będziesz mieć i wyglądać na osiem lat. Dusza się nie starzeje.
Dziewczynki zamilkły. Bliźniaczki próbowały przypomnieć sobie siódme urodziny. Bezskutecznie. Wszechwiedząca mina Helenki najpierw zmieniła się w grymas zagubienia, a później nadciągnęła fala urzeczenia. Spoglądała na staruszka, jakby nie był dziadkiem a iluzjonistą pokazującym kolejną ze swoich sztuczek.
– A jednak nasz tata zniknął – rzekła Zuza.
Helence się zdało, że misternie budowany przez dziadka domek z kart runął.
– Nawet z długiego snu każdy kiedyś się budzi.
– To dlaczego mama tak bardzo płakała? Jakby naprawdę umarł.
– Bo samotność zawsze boli, nawet we śnie.
Myśl o ojcu zawsze wywoływała w Zuzie żal, tęsknotę, smutek oraz wiele innych emocji, których nie potrafiła nazwać.
– Czy kiedyś go jeszcze zobaczymy? Tam w niebie?
– Niebo jest tutaj. – Staruszek się uśmiechnął. – Wy zaś spotkacie go gdzie indziej.
– Na Ziemi?
– Nie, już nie na Ziemi. Na TRAPPIST-1-E, o ile uda się bezpiecznie wylądować.
– Opowiedz więcej. Prosimy.
– TRAPPIST-1-E to będzie wasz nowy dom. Dom dla waszych ciał, gdy już opuścicie bezpieczne kapsuły. To jednak odległa przyszłość. Na razie śpijcie, duszyczki moje.
– Skąd ty to wszystko wiesz, dziadku? – Helenka odgoniła od twarzy zagubionego, bzyczącego trzmiela.
– Bo jestem stary. Znoszę hibernację inaczej niż wy. Mój sędziwy umysł nie pozwala się łatwo omamić. Właśnie dlatego jestem tu z wami. Jedyny starzec pośród pięknych, młodych i zdrowych.
– Czyli kiedyś tam, w nowym domu, znowu się wszyscy spotkamy?
– Tak, spotkacie się. Ponownie będziecie żyć w pełni.
– A ty?
– Moje ciało nie przetrwa wybudzenia. Nasz sen to kres mojej podróży. Jestem tu tylko po to, by opowiadać bajędy. Czuwać nad wami. Trzymać moje duszyczki w zdrowiu.
– A tata? Czy to znaczy, że tata już wylądował? – Zuza patrzyła na dziadka oczami wielkimi i pełnymi nadziei.
– Gdyby wylądował, obudzilibyście się wszyscy. Widocznie był potrzebny na statku, świadomy, jeszcze w trakcie podróży. Jest już z powrotem w swoim ciele. Pewnie codziennie patrzy jak śpicie i uśmiecha się do was.
– To znaczy, że gdy odzyskamy tatę, to stracimy dziadka? – Tym razem Helenka wykazała się błyskotliwością.
– Odzyskacie tatę i dziadka w jednym. – Staruszek uśmiechnął się tajemniczo.
Dziewczynki nie ciągnęły go za język, a za wszelką cenę próbowały same odgadnąć, co miał na myśli.
– Na statku nie jest możliwa ponowna hibernacja. A poza kapsułą ciało się starzeje. My zaś jesteśmy dopiero w połowie drogi.
W oddali pośród kołysanych lekkim wiatrem źdźbeł traw spacerowała Monika, mama bliźniaczek. Również przysłuchiwała się opowieści starca. Choć minęło już sporo czasu, wspomnienie męża nadal budziło w niej intensywne przeżycia. Kiedy teść opowiadał dziewczynkom te wszystkie niestworzone rzeczy, część jej serca była mu za to wdzięczna. Potrafił odwrócić ich uwagę od smutnych wydarzeń i zasiać w nich iskierkę nadziei. Jednak gdzieś w głębi świadomości buntowała się przeciw temu. Po co jątrzyć świeże rany? Przecież one w końcu dorosną i zrozumieją, że to nieprawda. Co wtedy? Największy żal miała jednak z innego powodu. Kiedy Mariusz, ojciec bliźniaczek, zniknął, dziadek nie uronił ani jednej łzy. To ją mierziło najbardziej. Wcale się nie przejął. Stracił syna, a spłynęło to po nim jak po kaczce. Cóż to za ojciec?
Jeszcze tego samego dnia, gdy dziewczynki już poszły spać, dopadła go, gdy przechadzał się po sadzie. Kwitły jabłonie, a ostatnie, objuczone żółtym pyłkiem pszczoły opuszczały różowawe kwiaty i zmierzały do uli na spoczynek.
– Dlaczego im to opowiadasz? Dlaczego nie pozwolisz zapomnieć? Wiesz, że ciężko to znoszą.
Siwobrody przyjrzał się jednej z gałązek, zważył ją w dłoni, a gdy uznał, że nie utrzyma tak wielu owoców, oberwał kilka kwiatków. Czynił tak każdej wiosny.
– Nie tylko do nich to mówię, ale i do ciebie, moja droga. Twoja dusza jest dla mnie tak samo ważna.
– Nie jestem już dzieckiem. Wiem, co to śmierć. Poradzę sobie. Potrzebuję tylko czasu.
– Ty mi nadal nie wierzysz.
– W bajki o kosmicznych podróżach?
– Bajki?
– Nie mam już ośmiu lat.
– A ile?
– Trzydzieści dwa.
– Pamiętasz swoje trzydzieste pierwsze urodziny?
Monika nie pamiętała. Odkąd dorosła, przestało mieć to znaczenie. Jej uwagę zwróciło jednak coś, co nie dawało jej spokoju już wcześniej. Na tortach dla bliźniaczek zawsze paliło się po osiem świeczek. W jabłoniowym sadzie mijały pory roku. Dziadek każdej wiosny obrywał kwiaty i każdej jesieni przycinał gałązki, lecz świeczek nie przybywało.
Spojrzała na staruszka, po raz pierwszy skłonna uwierzyć w jego słowa.
– Jak daleko jest ta planeta?
– Czterdzieści lat świetlnych.
– A my jesteśmy dopiero w połowie drogi?
Przytaknął. Milczeli jeszcze długo. Monika trawiła w sobie każdy fragment opowieści. Usiłowała przypomnieć sobie młodość, lecz wszystko widziała jak za mgłą. Jakby w innym życiu, w innym świecie, majak z rozmazanymi szczegółami.
– I to ma mnie pocieszyć? – Po jej policzku spłynęła łza. – Kilkadziesiąt lat jałowego życia, by na koniec zobaczyć, jak on umiera po raz drugi? Wolałam już żal i tęsknotę. One były chociaż prawdziwe.