- publicystyka: Paolo Bacigalupi, Zatopione miasta - krótka recenzja

publicystyka:

Paolo Bacigalupi, Zatopione miasta - krótka recenzja

Kupując „Zatopione miasta” wiedziałam, że otrzymały one w większości pozytywne recenzje. Naiwnie dałam się zmylić nazwisku autora i myśląc, że jest Włochem, nabrałam chęci do odkrycia, jak fantastykę piszą dzisiaj we Włoszech. Paolo Bacigalupi jest w rzeczywistości Amerykaninem. Kiedy opisuje zniszczony wojną świat, w którym Chiny pozostają supermocarstwem, odnoszę wrażenie, że na zewnątrz wychodzą typowe amerykańskie lęki. Nie zrozumcie mnie źle, przeczytałam powieść od deski do deski i szczerze ją polecam tym, którzy rozważnie dysponują groszem. Nie zawiedziecie się, ponieważ opisana historia jest pełna napięcia, które stale wzrasta. Szczególnie zadowoleni będą zwolennicy „prostych” historii, jednowątkowych, pozbawionych niepotrzebnych dygresji i pieczołowitego budowania nastroju. Książka jest dobrą odskocznią od wielotomowych sag. Ja osobiście lubię poznawać bohaterów powoli, obserwować ich i nasiąkać wykreowanym światem powieści (kocham Eriksona!), ale „Zatopione miasta” czytało mi się bardzo dobrze.

 

Bacigalupi umieścił czytelnika w zalanych wodą ruinach, w samym środku dżungli, w której grasuje spuszczony z łańcucha mutant, o wdzięcznym imieniu: Tool. Kiedy zaczęłam czytać opisy tej hybrydy człowieka z różnymi gatunkami drapieżców, od razu przyszły mi do głowy mutanty ze świata gry Fallout. Ciekawa jestem, jak ta bestia wyglądałaby w filmie. A że materiał powieści nadaje się na świetny film, zgodzi się chyba każdy, kto ją przeczytał.

 

Ścigany przez swoich właścicieli mutant staje się jedyną szansą przetrwania dla małej Mahlii, okaleczonej sieroty, która w swojej wiosce uznawana jest za źródło wszelkiego nieszczęścia. Dziewczynka, mimo iż krucha i w dodatku niesprawna, została „urobiona” przez wojnę i pod wieloma względami nie różni się od bezwzględnego, obojętnego na śmierć i cierpienie innych mutanta. Ona również może polegać tylko na samej sobie. I jest obiektem nienawiści innych. Jej samotność objawia się w szczególnie wyrazisty sposób, kiedy jej jedyny przyjaciel, Mouse, przyłącza się do żołnierzy ścigających Toola. Ci sami żołnierze dokonali wcześniej rzezi w wiosce Mahlii. Dziewczynka traci wszystko, co posiadała (chociaż i tak było to prawie nic) – przyjaciół, dom. Jest ścigana i zupełnie sama. Decyduje się przyłączyć do Toola, przez co w jej plecy zostaje wymierzona jeszcze większa ilość karabinów.

 

Prawdopodobnie za mało uwagi poświęciłam kwestiom geopolitycznym w książce i pomieszały mi się te wszystkie Fronty Wyzwolenia Ludzkości i Armie Boga… Na pewno Wy, jako czytelnicy, poradzicie sobie z tym lepiej. A nawet jeśli tak się nie stanie, nie przeszkodzi Wam to w przewracaniu z napięciem kolejnych stron. Zwłaszcza, kiedy Tool i Mahlia postanowią zapolować na swoich oprawców. A kiedy sytuacja zrobi się beznadziejna (bo to jeszcze nie koniec powieści), Bacigalupi postara się, żeby na następnej stronie była jeszcze gorsza. Nie ma wytchnienia.

 

Bez obaw, finał powieści jest pozytywny. To w końcu książka napisana przez Amerykanina.

 

 

P.S. Właśnie dotarłam do informacji, że MAG zamierza wydać w marcu „Złomiarza”, którego Bacigalupi napisał przed „Zatopionymi miastami”. Może rzuci więcej światła na uniwersum Miast.

Komentarze

Dzięki kasjang za recenzję, bo kupiłem kilka dni temu omawianą przez Ciebie książkę, i po przeczytaniu pierwszego fragmentu tekstu, myślałem że coś nie gra z nową publikacją Bacigalupiego, który mnie oczarował podczas lektury Nakręcana dziewczyna. Pompa numer sześć. Pzdr. :)

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Teraz tylko niech ktoś wrzuci recenzję "Strażników historii", żebyśmy wiedzieli, czy to kupować. :)

Recenzja fajna, wyostrzyłaś mi apetyt:) lubię takie klimaty.

Nowa Fantastyka