- publicystyka: Mistrz hor... powieści obyczajowej? Czyli recenzja 'Dallas 63'

publicystyka:

Mistrz hor... powieści obyczajowej? Czyli recenzja 'Dallas 63'

Pewne rzeczy w życiu przeciętnego czytelnika nie zmieniają się nigdy. Książka pożyczona wróci w stanie wskazującym na pogryzienie przez psa. Proza Orzeszkowej zawsze będzie miała moc pokonywania bezsenności, nawet po mocnej kawie i Red Bullu. Polscy wydawcy zdradzą ważny element zaskoczenia z tyłu okładki. A kolejny opasły tom Stephena Kinga każdego roku trafi na półki.

 

Na najnowszą cegłę autorstwa Mistrza Horroru nie czekałem właściwie wcale. Obrany temat podróży w czasie wydawał mi się wyświechtany, a historia zamachu na Kennedy’ego niezbyt zajmująca. Poza tym dwie ostatnie książki Kinga (Pod Kopułą i Czarna Bezgwiezdna Noc) były, w moim odczuciu, nieco przegadane, jak opowieści starego gawędziarza z kuflem w ręku. Do tego brakowało w nich tego, co tygrysy lubią najbardziej, czyli elementu grozy.

 

Jednak raz jeszcze nie mogłem się oprzeć urokowi długiej, choć może miejscami stojącej w miejscu, opowieści. I bardzo dobrze.

 

Moje obawy co do podróży w czasie szybko się rozwiały. Główny bohater to Jake Epping, rozwiedziony nauczyciel angielskiego (swoją drogą chyba co drugi męski protagonista Kinga jest właśnie nauczycielem), któremu niejaki Al Templeton, właściciel pobliskiego baru, zdradza tajemnicę portalu do roku 1958, znajdującego się w... spiżarni. King nie podejmuje nawet prób logicznego wyjaśnienia tego zjawiska, przez co unika rozmaitych paradoksów. Również zadanie Jake’a klaruje się szybko: zapobiec śmierci Johna Fitzeralda Kennedy’ego w 1963 roku. To z kolei miałoby ocalić tysiące istnień, pochłoniętych przez wojnę w Wietnamie kilka lat później.

 

Dlaczego właśnie 1958, a nie, dajmy na to, rok zamachu? Ano właśnie dlatego, że głównym tematem Dallas 63 nie są podróże w czasie, JFK, ani Lee Oswald. Umieszczając Eppinga (teraz pod nazwiskiem George Amberson) pięć lat za wcześnie, King buduje motyw przewodni, czyli Amerykę sprzed pięćdziesięciu lat. Amerykę, gdzie piwo imbirowe, pozbawione konserwantów i chemikaliów, kosztuje dziesięć centów, a smakuje o niebo lepiej niż w 2011. Gdzie wszechobecny jest tytoniowy dym, a na parkiecie rządzi twist. To świat, gdzie biała klasa średnia nie musi zamykać domów na noc, a segregacja ma się dobrze. George, z początku wyraźnie odstający, staje się jego częścią i odkrywa, że przeszłość odpowiada mu bardziej niż teraźniejszość.

 

Jest tu po trochu wszystkiego. Początkowe fragmenty powieści rozgrywają się w Derry, miejscu kultowym dla miłośników horrorowego opus magnum Kinga, czyli TO. Pojawiają się nawet, epizodycznie, postacie z tamtej książki. Są również nawiązania do innych pozycji Króla, jak choćby Christine. Jest oczywiście ulubiona sceneria Kinga, czyli małe miasteczko, gdzie sąsiedzi dużo widzą, a jeszcze więcej gadają. Ten właśnie fragment, w teksańskim Jodie, jest chyba najbardziej klimatyczny. Tam też George zatrudnia się w szkole i zakochuje w nowo przybyłej Sadie, prowadząc jednocześnie drugie życie w Dallas, w miarę jak perspektywa zamachu przerywa sielankę. Właśnie tej sielanki (przynajmniej jak na standardy fantastyki) jest najwięcej. Mamy elementy science fiction i political fiction, ale i bez tego książka mogłaby się obronić sama jako dobra obyczajówka. Dzięki mistrzowskiemu warsztatowi, nie można się oderwać od całkiem zwyczajnych przygód nauczyciela.

 

Wiedza autora na temat wydarzeń z 22 listopada, jak i poprzedzających przygotowaniach Oswalda, jest imponująca i przekłada się na kartki Dallas 63. Jeśli można postawić zarzut słowotoku, to właśnie w opisywaniu poczynań Lee i jego rodziny. Rozmaite detale okoliczności zamachu robią wrażenie za pierwszym razem, ale po jakimś czasie myślałem tylko ‘ile można?’. Książkę pochłonąłem w cztery dni, tyle że jedyne przerwy robiłem sobie właśnie, kiedy kończył się wątek Sadie w Jodie, a zaczynał wątek Oswalda w Dallas. Na szczęście w końcówce podwójne życie George’a / Jake’a splata się w jedną całość, a zakończenie należy do lepszych w wykonaniu Kinga, który generalnie ma problemy z kończeniem książek (i czasem przypomina tego starego gawędziarza, który urywa w pół słowa i zasypia nad kuflem). To, co najbardziej zapada w pamięć, to wątek miłości pokonującej wszystkie przeciwności, w tym również i czas.

 

Jakby tu ocenić Dallas 63? Ktoś kojarzący Kinga z fruwającymi kończynami i historiami typu ‘zabili go i uciekł’ jakich pełno teraz w literaturze horroru, będą (nie?)miło zaskoczeni. Odnoszę wrażenie, że od jakiegoś czasu King robi, co może, aby ten stereotyp przełamać, a przy okazji nadal potrafi zbudować nastrój, jak nikt inny. I, co nie zmienia się nigdy, dostarcza czytelnikowi kupę dobrej zabawy.

 

P.S. Do wydania Prószyskiego nie ma się co przyczepić, a okładka całkiem całkiem. Czterdzieści parę złociszy dobrze wydane.

Komentarze

Co prawda wielu książek Kinga jeszcze nie czytałem, ale najbardziej właśnie zachwyca mnie Stephen prozą, która z horrorem nie ma zbyt wiele wspólnego. Nie, żeby horrory w jego wykonaniu były złe - w końcu określenie "mistrz" nie przylgnęło do niego bez powodu, ale najbardziej umuje i przekonuje mnie właśnie w wydaniu bardziej "obyczajowym". "Cztery pory roku"(a w szczególności nowela - "Ciało"), "Dolores Claiborne" lub "Misery", to dla mnie absolutne perełki.

"Dallas 63" nie czytałem. W ogóle mam braki w w nowszych tytułach, nie tylko Kinga. Ale jeśli kiedyś ta powieść trafiłaby w moje łapska, to z pewnością przeczytam.

Pozdrawiam

Napisałeś świetną recenzję. Szczególnie spodobały mi się twoje prywatne zapisy - jakby wspomagane inspiracyjną ręką Kinga. Pozdrawiam.

"a na parkiecie rządzi twist...", detal, ale jego wypunktowanie będzie moim osobistym hołdem dla lat przygotowań, które King spedził na "diggingu" w materiałach źródłowych, szukając najdrobniejszych szczegółów, z których zbudowana jest ta powieść. W 1958 roku, gdy Jake Eping pojawił się w Derry, spotkał tam tańczącą parę, a właściwie uczącą się tańca. Nie mam w tej chwili książki pod ręką, ale oni tańczyli zdaje się jitterbuga, tańczonego raczej do muzyki swingowych orkiestr lub czarnego jeszcze wówczas rhytm'n'bluesa w stylu Atlantic records. King idealnie oddał w takich właśnie detalach atmosferę tamtej epoki gdy rock and roll był jeszcze szokującą nowością, a o twiście którego kilka lat później można było tańczyć nie w parach, co w 1958 było prawie nie do przyjęcia, (no może poza imprezami beatnickiej bohemy) nikt jeszcze nie słyszał. Nie mniej jednak podzielam ochy i achy nad "Dallas '63". Przy okazji, lada dzień wchodzi do kin ekranizacja "W drodze" Jacka Kerouaca, która też przenosi do Ameryki z "dawnych dobrych czasów", tyle że o dekadę wcześniej niż "Dallas '63".

Polecam.

Przyczajony użyszkodnik

Ja osobiście uwielbiam powieści Kinga. Jego styl pisania, nieco przydługie wprowadzanie do właściwej fabuły (niektórzy pewnie uznaliby, że to przegadane ;-)) sprawia, że z prawdziwą radością zagłębiam się w świat, który wykreował.

Udało mu się stworzyć uniwersum, w którym wątki z różnych powieści pojawiają się w innych. Na przykład para, która w „Dallas ‘63” tańczyła w Derry pojawia się na kartach powieści pt. „To”. Bohaterki „Dolores Claiborne” i „Gry Gerarda” widzą się nawzajem przez jeden krótki moment, opisany osobno w każdej z tych powieści. W „Bastionie” jedna z bohaterek czyta książkę, którą napisała bohaterka „Stukostrachów”. No i nie zapominajmy o „Bezsenności”, która jest po prostu spin-offem „Mrocznej Wieży”.

W tekstach Kinga często też widać tęsknotę za dawnymi, dobrymi czasami. Zwłaszcza w noweli „Ciało”, ale nie tylko. „Dallas ‘63” to kolejny przykald.

To wszystko razem wzięte sprawia, że z niecierpliwością czekam na każdą nową powieść Kinga.

Nowa Fantastyka