- publicystyka: Egzegeza w stylu science fiction (recenzja VALIS P. K. Dicka)

publicystyka:

Egzegeza w stylu science fiction (recenzja VALIS P. K. Dicka)

Jeszcze niedawno słysząc termin literatura SF krzywiłem się i mentalnie, i na twarzy. Uważałem, że powieści o smokach, mitycznych bohaterach czy zniekształconych wskutek działań nuklearnych społeczeństwach, to tanie chwyty, które w łatwy sposób można przerobić na scenariusz jakiegoś kiepskiego filmu albo serialu. Jeszcze niedawno…

 

Zapoznając się (na początku) z teorią literatury fantastycznej, dowiedziałem się, że termin ten obejmuje nie tylko „bzdury”, ale i powieści czy historie głęboko badające kondycję człowieka w erze modernizmu i postmodernizmu. A kostium może nawet pozwolić na ciekawsze i brawurowe teorie. To już było coś.

 

Gdy pierwszy raz zetknąłem się z twórczością P. K. Dicka (Ubik), to byłem nie tylko zdziwiony, ale i zachwycony. Dowiedziałem się, że ignorując literaturę tego typu wiele traciłem. Przeczytałem kilka następnych książek autora, jakiś zbiór opowiadań. Nie wszystko mnie zachwyciło, zauważyłem, że niektóre pomysły były poniekąd wtórne i niekiedy język był niedopracowany. Ale zważywszy na całą spuściznę Dicka (w czasie dwóch lat, podczas silnego uzależnienia od narkotyków, potrafił napisać 11 powieści) łatwo zrozumieć owe niedoróbki.

 

VALIS – gdy z półki bibliotecznej sięgnąłem po tę książkę, to czytając opis z okładki, miałem nieco wątpliwości (książka jawiła się jako dość szemrana dyskusja o bogu). Trzy razy przekładałem zwrot książki, aż w końcu zacząłem czytać. Czytać – to zbyt banalne. Chłonąłem powoli, wracałem, zastanawiałem się, sprawdzałem co poniektóre słowa w słowniku wyrazów obcych… Uczyłem się czytania jakby na nowo. Chociaż nie jestem wtórnym analfabetą.

 

Co więc urzekło mnie, że przeczytawszy kilkaset czy ponad tysiąc książek od razu VALIS dołączył do mojego kanonu lektur? Traktat o miejscu człowieka we współczesnym świecie, o jego rzekomej misji, o stosunku do boskości i roli samej boskości na życie ziemskie i te inne. A wszystko to podane ze znajomością antycznych myśli religijnych i filozoficznych, doszukiwanie się spójności w roli i osobach mesjasza w kilku religiach. Kim jest bóg, bo pewnie jest – dlaczego pozwolił człowiekowi na powolne unicestwianie siebie i swojej planety? A może boskość to mit, i prawdziwymi bogami są ludzie – te miliardy zagonionych i zagubionych istot szukających swojego miejsca na Ziemi. Możliwe również, że są jeszcze inne rozwiązania i całe tego typu dywagacje nie mają sensu…

 

Jeśli zaś opisać strukturę powieści, to dla wielu czytelników może być trudna w odbiorze. Przeskoki w czasie, rozdwojenie jaźni, dialogi wewnętrzne, swoisty dziennik prowadzony przez głównego bohatera, który tak naprawdę… nie istnieje. Owy pozorny chaos jest niezbędnym elementem, by zapoznać się z opowiadaną wizją świata Stanów Zjednoczonych ery post hipisowskiej. Choć tak naprawdę "historia" ta mogłaby toczyć się w każdym miejscu, gdzie żyją ludzie. Narkotyki jako panaceum na wszelkie problemy, wszechobecne i polecane nawet przez co poniektórych specjalistów od ludzkiej duszy (wspominany w powieści Tim Leary). Może więc książka jest zwykłym narkotycznym bełkotem – taki wniosek mógłby spodobać się wielu krytykom.

 

VALIS nie jest ani czymś zwykłym, ani bełkotem. Jest podróżą w nieznane zakamarki własnej osobowości, udaną próbą oderwania się od często traumatycznej rzeczywistości. A wszystko to połączone z wiedzą, inteligencją i pisarstwem najwyższych lotów. Jeżeli pozwoli się na podróż z Dickiem (vel Koniolubem Grubasem), to po zakotwiczeniu trudno będzie być takim samym człowiekiem.

 

W jakimś stopniu traktat Dicka jest „książką zbójecką”. Ale w odróżnieniu od klasyków romantyzmu, którzy to tworzyli dzieła szufladkowane taką etykietą, VALIS po przeczytaniu nie wzmaga u czytelnika tendencji samobójczych. Więcej – pokazuje, że warto żyć, ale niekoniecznie w dotychczasowy sposób. Jest to więc śmierć (albo chociaż odrzucenie) niepotrzebnego bagażu mentalnego. Może więc jest to panaceum, bo jak wiadomo (i o czym wspomina Dick), wszystko może być lekarstwem bądź trucizną, a jest to zależne od proporcji. Aby przekonać się, czy taka dawka „toksyn” jest szkodliwa czy lecznicza, należy przeczytać powieść Dicka, chłonąć powoli, z przerwami. Myśleć, marzyć, bać się i iść dalej…

Komentarze

Odnośnie samej książki nie wyrażę opinii, bo nie czytałem. Jeśli zaś chodzi o recenzję, to dość zachęcająca, zwłaszcza, że Philipa K. Dicka trudno nie znać inie doceniać. Jednak zabrakło mi tu jakiegoś streszczenia fabuły, w jaką ubrane są te ,,rozważania filozoficzne''.

Pozdrawiam!

Widzę dokładnie to samo co i ty  w literaturze SF, i Dick niezmiennie mnie urzeka. Również, jak przedmówca, nie znam tej książki, ale zachęcony twoją recenzją napewno po nią sięgnę. Pozdrawiam.

Dobra SF zmienia perspektywę odbioru rzeczywistości . Niewielu jest autorów, którzy dokonują  swoim dziełem cudu przeistoczenia percepcji odbiorcy, ale Philip Dick należy  do grona absolutnych  mistrzów magii słowa.

Ja tylko zwrócę uwagę, że Valis to niespecjalnie SF jest. Raczej kwalifikuje się pod traktat religjny, dość szalony, ale nie bardziej niż inne gnostyckie traktaty. Choć oczywiście - świetny

Nowa Fantastyka