- publicystyka: Gra o Tron 2 – odcinek trzeci, czyli ach ci kochankowie

publicystyka:

Gra o Tron 2 – odcinek trzeci, czyli ach ci kochankowie

Gra o Tron 2 – odcinek trzeci, czyli ach ci kochankowie

 

Za nami odcinek trzeci. Dynamika trochę spadła, ale nie możemy narzekać – fabuła brnie do przodu niczym burza. Zauważyłem, że (na szczęście) niektóre postacie występują co drugi odcinek. Dzięki temu epizod nie jest zlepką migawek kilkunastu bohaterów, ale składa się z kilku pełnowartościowych wątków (choć z drugiej strony brak wyraźnych powiązań między owymi wątkami generuje wrażenie oglądania kilku różnych, dziesięciominutowych, seriali).

 

Zacznę od sprawy technicznej. W pogoni za konsumentem (zresztą bardzo słusznej) platformy telewizyjne opracowały technologię pozwalającą widzowi wybrać, czy ma ochotę oglądać film z lektorem, czy może w oryginalnej ścieżce dźwiękowej, ale za to z napisami. Zdecydowałem się na tę drugą opcję i z żalem stwierdzam, że poziom dialogów w polskiej wersji jest niewspółmiernie żałosny w porównaniu z tym co słyszę w wersji angielskiej. Większość wypowiedzi traci całą moc i impet, a te, które pierwotnie przemycały dowcip, nie przemycają nic. Trochę szkoda, że HBO Polska nie konsultowało się przy produkcji z Michałem Jakuszewskim – polskim tłumaczem George'a R. R. Martina.

 

Jeśli chodzi o przewrotność i szokowanie, to w tym odcinku zdecydowanie bryluje król Renly i jego wesoła kompania. Trzeba przyznać, że najmłodszy Baratheon ma coś po swoim zmarłym bracie – rubaszny uśmiech i wesołe usposobienie, co zresztą odbija się w całym otoczeniu, w które, niczym cierń, wbija się posępna i poważna Lady Catelyn Stark. Aktorzy w wywiadach często wypowiadają się, że niektóre role naprawdę trudno zagrać, a dla większości mężczyzn taką kreacją z pewnością jest homoseksualista. Dlatego naprawdę podziwiam Gethina Anthony'ego (Renly) i Finna Jonesa (Loras), i chociaż trudno mi to ocenić, to związek ich postaci wypada naprawdę przekonująco i naturalnie. W ogóle wszystkie sceny w okolicach Tyrellów wypadły naprawdę dobrze. Loras naburmuszony i obrażony prawie jak Joffrey wywołał szeroki uśmiech na mojej twarzy, a to jak ciętą ripostą zgasiła go Lady Stark jeszcze szerszy. Kontrast radosnych i pewnych swego rycerzy Renly'ego z ponurym wojskiem Północy z poprzedniego odcinka zaprezentowano bardzo ciekawie. Widać to nawet po sposobie ubierania się, czy chociażby formie zarostu na twarzy.

 

Miłośnicy serialu mieli sporo obaw co do obsadzenia w roli Margaery Tyrell aktorki Natallie Dormer – „że się nie nadaje”, „że za stara” (ten argument już dawno powinno się porzucić, w końcu w porównaniu z powieścią wszyscy są parę latek starsi, a poza tym charakteryzacja potrafi zdziałać cuda). Osobiście nie miałem wielu okazji zetknąć się z tą aktorką (chyba tylko w „Kapitanie Ameryce”), więc nie wiedziałem za dużo o jej umiejętnościach. A bazując tylko na zdjęciach (czyli wyglądzie) podchodziłem do tego angażu dość entuzjastycznie. I wydaje mi się, że to jednak ja miałem rację. Ma chytry wyraz twarzy, pokazuje inteligencję i spryt, ale nie w sposób sukowaty, ale wręcz niewinny. Dokładnie jak powinna to robić Margaery. Poza tym bardzo dobrze poradziła sobie w pierwszym dłuższym dialogu, ale o tym za chwilę.

 

No i oczywiście Brienne z Tarthu! Jedna z ciekawszych (choć niekoniecznie jako POV*) bohaterek całej serii grana przez brytyjską aktorkę Gwendoline Christie. I o ile jej twarz jest zdecydowanie za ładna w porównaniu z pierwowzorem, to jej postura zdecydowanie to wynagradza (widzieliście jak stanęła obok Catelyn Stark/Michelle Fairley!?).

 

W tym odcinku w boju o laur pierwszeństwa walczyły dwie sceny. Pierwsza, w której półnaga Margaery bez mrugnięcia, bez najmniejszego zająknięcia proponuje mężowi trójkąt ze swoim bratem – „dla dobra królestwa”. Słowa, które padały z jej ust i jednoczesna niewinność na twarzy stworzyły wspaniały duet. Ale jednak zdecydowałem się wybrać tę drugą. Mam na myśli dialog Tyriona Lannistera (Peter Dinklage) z częścią Małej Rady. Ta scena była naprawdę wyśmienicie skomponowana. Varys (Conleth Hill), Pycelle (Julian Glover) iLittlefinger (Aidan Gillen) jakby wpleceni w jeden monolog Krasnala. Zostało to naprawdę dobrze pomyślane – na poły poważnie, na poły żartobliwie. Właśnie dla takich smaczków dalej oglądam ten serial.

 

Na koniec warto jeszcze wspomnieć parę rzeczy. Powolutku rozwija się wątek snów Brana i myślę, że Ameryki nie odkryję pisząc, że maester Luwin się myli. Swoją drogą czekałem na scenę, w której rzeczony będzie pokazywał valyriańskie ogniwo swojego łańcuch i trochę się zawiodłem. Wyobrażałem je sobie zupełnie inaczej (zresztą jak wszystko valyriańskie do tej pory – to jedno im się w serialu naprawdę nie udało). Pochylmy się też przez chwilę nad Yorenem, w którego wcielił się Francis Magee. Mimo, że już opuścił serial (w wielkim stylu), to jednak nadał inercji postaci Aryi (Maisie Williams) i mam nadzieję, że efekty będziemy mogli obejrzeć już w następnym odcinku.

 

Co nas czeka w przyszłym tygodniu?

– kurcze, coś te moje prognozy mają bardzo małą sprawdzalność, no ale nie wolno się poddawać!

1) Zginie ktoś ważny (tym razem na pewno).

2) Na ekranie znowu pojawi się Daenerys Targaryen.

3) Jeńcy dotrą do Harrenhal (hłe hłe hłe).

4) Za Murem zrobi się naprawdę nieprzyjemnie.

 

Odcinek był dobry, wykonanie jest na wysokim poziomie, o fabule nie wspominając – w końcu Martin nie zdobył sławy dzięki swym pięknym oczętom. No, ale o tym wiedzieliśmy już w poprzednim sezonie. Niedługo zobaczymy, jak ekipa poradziła sobie z realizacją czegoś nowego. Nieubłaganie zbliża się czas wielkich bitew.

 

Pozdrawiam i zapraszam do polemiki,

Snow

 

PS Na youtube'ie pojawiła się parodia odcinka drugiego, klik.

 

PPS Jeśli ktoś jest zainteresowany, to w najnowszym numerze esensji można przeczytać mój artykuł o „pozagrowej” twórczości Maritna („Martinaznanyinieznany”).

 

*) POV Character – Point of View Character, tak zwykło nazywać się bohaterów, którzy w powieści Martina dostają własne rozdziały (czyli narracja prowadzona jest z ich perspektywy).

Komentarze

Po przeczytaniu Twojej recenzji, (na którą zresztą niecierpliwie czekałam) i Ywonne, tak sobie myślę, że wyszłam na gbura:) Ładnie Ci to wyszło, jak zawsze zresztą, rzeczowo, ciekawie i ze smakiem.

Nie zgodzę się jednak, co do  Margarey Tyrell. Nie podoba mi się i owszem, jest zbyt dojrzała jak na tę rolę. Zobacz na Sansę, to jest DZIEWCZYNA, natomiast Margarey? KOBIETA. Nie jest ani niewinna, ani nie jest dziewicą. Wygląda jakby chciała dać pierwszemu lepszemu i to nawet na jeżu! Tak ją wystylizowano, a ona bardzo zręcznie ten wizerunek podtrzymuje. Skoro aktorzy mają wcielić się w rolę bohaterów, to winni sugerować się kreacjami stworzonymi przez Martina. Koniec kropka. 

Pozdrawiam serdecznie 

Akurat kiedy są aktorami, to (stety, niestety) muszą sugerować się kreacjami scenarzystów (czy kto tam za to odpowiada). Bo raczej nie mogą sobie pozwolić na bycie Deppem lub Fordem ;)

Kolejna świetna recenzja :) Mnie tam się Margaery podobała i IMO wyglądała ślicznie, niewinnie i młodzieńczo. Gdybym nie wiedziała, ile lat ma aktorka, nie dałabym jej więcej niż 18. Fajnie, że nie zrobili z niej słodkiej niuni. Widać, że to niezła kombinatorka... która wdała się w babcię ;)

Natallie Dormer zawsze będzie mi się kojarzyć z postacią Anny Boleyn z Dynastii Tudorów, gdzie grała osobę bardzo przebiegłą i wyrafinowaną... Może dlatego tak bardzo mi nie pasuje do roli Margaery, bo ta mimo swojego sprytu wydawała się pokorna i niewinna, a według mnie Natalie w żaden sposób nie sprawia wrażenia "niewinnej". Nic na to nie poradzę i pewnie już do końca będę zgrzytał zębami z tego powodu, choć gra naprawdę dobrze. ;)

PS: Gdyby przefarbować jej włosy, to już prędzej widziałbym ją jako Cersei.

"Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie."

"Nie zgodzę się jednak, co do Margarey Tyrell. Nie podoba mi się i owszem, jest zbyt dojrzała jak na tę rolę. Zobacz na Sansę, to jest DZIEWCZYNA, natomiast Margarey? KOBIETA."

Prokris, jak zazwyczaj podzielam Twoje zdanie, tak tu odbieram to zupełnie inaczej.:) Może to dlatego, że Dormer jest niebywale podobna do jednej z moich rzeczywistych znajomych, która jest osobą bardzo, bardzo dziewczęcą, nie kobiecą - możliwe, że to aż tak mi rzutuje na odbiór. Tak czy owak, mam właśnie wrażenie, że wygląda (przynajmniej publicznie) właśnie tak, jak pisze Renferiel - ślicznie, niewinnie i młodzieńczo. No, z wyjątkiem sukienki, ale to już nie jej wina.;)

A mnie jeszcze się w tym odcinku podobał Theon. Całkiem dobrze wyszedł w scenie, w której wypominał ojcu przeszłość - tak właśnie powinien się zachowywać człowiek, którego rozwój psychiczny został zaburzony w dzieciństwie traumatycznym wydarzeniem i który przez to zatrzymał się emocjonalnie na dość wczesnym etapie - a teraz próbuje sobie to rekomplensować "dorosłymi" zabawami, chęcią bycia ważnym i tak dalej. Kiedy krzyczał na rodziciela, wyszła z niego cała ta uśpiona "dziecięcość" - w warstwie emocji, nie merytorycznej.;)

I niezawodny Snow

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Podsumowując "spór" o Margarey, przyznam jedno. To ciekawa postać, skoro budzi tak wiele kontrowersji:) Gdybym nie znała treści sagi, powiedziałabym, że to była dobra gra aktorska. 

Nowa Fantastyka