- publicystyka: O „kurwach” w Fantastyce

publicystyka:

O „kurwach” w Fantastyce

Coś niebywałego stało się ostatnimi czasy z literaturą fantastyczną. Nie piszę tutaj tylko o Polskich tytułach, ale również o tytułach zagranicznych. Może to wynik skretynienia społeczeństwa lub powodem jest to, że ponad połowa polaków nie przeczytała żadnej książki w ciągu ostatnich 12 miesięcy[1]. A jeśli już czytają to tylko 10 % badanych deklaruje, że jest to fantastyka[2]. Niestety, jesteśmy zalewani coraz to większą ilość chłamu.

 

Nie licząc paru autorów, w przeciętnej książce na dzień dobry wita mnie „soczysta kurwa, pierdolenie i wpierdalanie”. Rzygać mi się chce, czy nie można już inaczej rozpocząć książki? Wiem, że są takie, które rozpoczynają się górnolotnymi opisami sięgającymi pięciu stron, ale na litość boską też mi się nie chce. Opisy same w sobie na pewno są piękne, ale czytając je, widzę, jak autor wspinał się na wyżyny swoich zdolności lingwistycznych. Jednak zamiast lekkiego opisu otoczenia, mam wrażenie, że na siłę ładuje mi te wzgórza, drzewka i inne ptaszki łopatą w oczodoły. No i oczywiście można rozpocząć mrocznie, czyli zastąpić te wszystkie kurwy i pierdolenia wysysaniem krwi, upadłymi aniołami, namiastkami kultystów i szogotów.

 

A może po prostu z biegiem lat stajemy się mniej odporni na syf, który jest nam wciskany w każdej większej sieciowej księgarni lub po prostu mamy dość kserokopii wydarzeń i bohaterów? Może powodem gówna wpychanego nam przez jakąś kurę domową ze Stanów Zjednoczonych jest to wszystko na raz? Do tego te okładki, płakać się chce, nie znam się na grafice, nie kończyłam ASP, ale czasami mam wrażenie, że im mroczniej tym lepiej, że fantastyka równa się mrok i wyć się chce.

 

Ostatnimi czasy widzę na półkach książki ubrane w okładki z piekła rodem – w przenośni i o zgrozo nie. Podchodzę do półki jakiejś sieciowej księgarni i co widzę? Okładki skrzydlatych facetów z ciałami wyrzeźbionymi przez photoshopa, albo mroczne kobiety w uwielbianym stylu emo. No łeb o półkę rozwalić. No i oczywiście moje ulubione okładki, czyli panowie w żupanach z szabelkami z cycatymi dziewojami u boku. W większości za tymi okładkami kryję się najwięcej „kurw i pierdolenia”. Po takich książkach mam wrażenie, że Polska historia opiera się tylko na prymitywnych facetach o tytułach szlacheckich, którzy piją na umór i tylko dzięki niesamowitemu szczęściu przeżyli, zostając bohaterami. Nic dziwnego, że zniknęliśmy z map Europy, z takimi przodkami. Może właśnie dlatego tylko dziesięć procent z czterdziestu czterech w ogóle czytających w Polsce decyduje się na literaturę fantastyczną. W końcu, co okładka to okładka. Tak, oceniam książki po okładce, można mnie za to ukrzyżować, ale się tego nie wyprę. Bo cóż mam zrobić? Autor bliżej mi nieznany, recenzje z tyłu napisali „niezależni krytycy” wychwalając książkę pod niebiosa. I co zrobić? Biorę, czytam i się załamuję, no cóż cierp ciało jak chciało. Może dlatego jesteśmy zalewani książkami o dramatycznych miłościach jakiegoś demona do młodej nastolatki. Bo w ogóle, jako społeczeństwo, nie czytamy dużo. A skoro nie czytamy to nie należy nas zalewać jakimiś ambicjonalnymi tytułami, żeby przypadkiem nas nie zrazić i nie zmniejszyć rynku o jeszcze parę procent… nie wiem. Może są gdzieś jeszcze ukryte dobre książki prócz oczywistych popularnych tytułów… wystarczy tylko poszukać.

 

No dobrze, zarejestrujmy się więc na biblionetce, wypisuję co czytałam jak mi się podobało itp. I co? Też dupa zbita, bo jeśli przeczytałeś jakiś chłam i nie zniszczyłeś tej książki najgorszą oceną, to programik zacznie cię nimi zasypywać. Tak, można mieć to wszystko gdzieś i wszystko oznaczać najniższą oceną, ale nie kończyłam gimnazjum tylko 8 klas, liceum i studia. Więc ominęła mnie ta umiejętność bezlitosnego besztania wszystkiego i wszystkich ewidentnie nabywana w gimnazjum. Nie dam najniższej oceny najgorszemu chłamowi, który czytałam, bo jeśli został wydany, to może jest tam coś, czego swoim marnym umysłem nie zauważyłam. W końcu została wydana i tysiące ludzi to czytało, wiec na pewno coś tam jest, prawda? Sama też nie byłabym wstanie napisać książki, więc z szacunku dla umiejętności twórczych daję ocenę, która wymaga ode mnie przyzwoitość.

 

Więc może powinnam sięgnąć do innego typu literatury? Ależ sięgam. Wiem, że są książki, które na pewno są niesamowite i zachwycają, ale ilość bagna, przez który trzeba przepłynąć, żeby do nich dotrzeć sprawia, że czuję się jak szambo nurek. Nie piszę tu o książkach topowych i naprawdę dobrych, za którymi kryją się znani i szanowani autorzy, ale o książkach mniej znanych pisarzy, albo tych znanych z chłamu. Po tytuły tych drugich też sięgam z nadzieją, że może, może tym razem… w końcu tylu ludzi się tym zachwyca, może tym razem się nie rozczaruję. Najczęściej jednak zaskoczona nie jestem. „Cycki, kurwy, pierdolenie i cięcie mieczem”.

 

W domu uczono mnie szacunku do książek, jak większość ludzi. Gdy przechodzę obok ogromnych koszy, w których pełno jest przecenionych książek, wrzuconych byle jak byle tylko się zmieściły, to szlag mnie trafia. Przebierając w nich czuję się jakbym szperała w lumpexie, w nadziei, że znajdę jakąś perełkę. Nie twierdzę, że większość książek fantasy nadaje się na przemiał. Niemiłosiernie wkurza mnie jednak ilość durnych wydań, które na miano książki nawet nie zasługują. Nie twierdzę tu, że czytam samą ambitną literaturę i w ciągu dnia łykam 300 stron na jedną dziurkę od nosa, a drugą zasysam drugie 300, bo tak nie jest. Czytam dużo lekkich i przyjemnych książek, które mnie zrelaksują i nie będą mi wywracać umysłu na lewą stronę. Mam swoich ulubionych autorów, nie stronie od nowości i dobrych książek. Szkoda tylko, że jest ich coraz mniej.



[1] SPOŁECZNY ZASIĘG KSIĄŻKI 2010 Olga Dawidowicz-Chymkowska, Izabela Koryś

[2] Ibidem

Komentarze

Ja osobisnie nie mam nic przeciwko maksymalnemu przewulgaryzowywaniu opowieści. Ludzie to nie dystyngowani dżentelmeni z kijami w dupach, wyrażający się piękną i poprawną polszczyzną. Obelżywe określenia pewnych rzeczy, czynności, części ciała są jak najbardziej częścią naszego języka i korzystanie z tych środków stylistycznych jest jak najbardziej wskazane. Bo jak na przykład ukazać w sposób przekonujący dialog prostych roboli na budowie? Używając określeń rodem z Misia, którymi posługiwał się chłopaczek z serialu "Wujek dobra rada"? Jest to niestety sztuczne i nienaturalne.

Czasem potrzeba kompozycujna wymaga tego typu środków, czasem sam gatunek utworu. Jasne, że pisząc bajkę dla dzieci nie włożymy w usta księcia ratującego królewnę tekstu : "Jak skończy się przyjęcie na moją cześć, zabierę cię na pokoję i zerżnę ci cipsko tak, że będziesz wyć jak wilk do księżyca", ale w ustach prymitywnego barbarzyńcy takie słowa są jak najbardziej na miejscu.

Pozostaje też kwestia wrazliwości na pewne czynniki, wychowania itp. Za przykład podam tekst z pewnej recenzji mojego opowiadania. Jakaś dziołszka mówi, że jest agnostyczką, ale to nie znaczy, że nie ruszają jej wulgaryzmy w ustach Jezusa. Ma prawo się oburzać, tak została wychowana i ma takie a nie inne poglądy. Kogoś innego to rozbawi, drugi to oleje. To tak jak z modnym ostatnio pojęciami rasizmu, antysemityzmu, dyskryminacji gejów itp. Opowiedz kawał o Żydzie, a nazwą cię antysemitą. Ale jak Żyd opowie kawał o tobie, to nikt się nie odezwie. Świetnie zostało to ukazane w filmie "Zwierzak" (dla tych którzy oglądali, scena kiedy murzyn przyznaje się, że to on był bestią).

Kolejna sprawa to taka, że tego typu historie mają swój target. Dzieciaki w gimnazjum uwielbiają tego typu historie, ociekające skesem, wulgaryzmami, profanacją i innymi tego typu motywami. I rynek to wykorzystuje. Takie książki się sprzedają? Więc trzeba je wydawać. To jak z pornografią. Ludzi to kręci, więc trza wydawać pornosy bo jest z tego kasa. Prawa rynku są niestety brutalne.

Reasumując, bo już chyba aż za bardzo się rozpisałem i zboczyłem przy okazji z tematu, wulgaryzmy to taka sama część języka, jak każda inna. Były, są i będą. Możemy unikać książek w których są stosowane, ale od samych określeń nie uciekniemy, bo słyszymy je wszędzie.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Nie rozumiem cieie za bardzo. Z jednej strony narzekasz, że w książkach mnóstwo "pierdolenia", a sama piszesz momentami tak, jakbyś nie widziała w tym nic złego: gówno, rzygać (to z twojego tekstu). Albo czegoś nie łapię, albo sama nie wiesz, czego chcesz? 

Osobiście nie mam nic przeciwko wulagryzmom w literaturze, o ile są użyte w sytacji, gdzie faktycznie są potrzebne i wiarygodne. Tak samo jak nie uwierzę, że prosty chłop elokwentnie odpowie na pytanie o politykę, tak samo nie wierzę w niektóre stuacje, w których ktoś nieporadnie rzuca mięsem. Trzeba do tego wyczucia, moim zdaniem. Poza tym wulgaryzmy pasują najczęściej do określonego typu lietartury. Do publicystyki i niektorych powieści po prostu nie pasują.

Twoje narzekania mogę skwitować prosto: taki rynek. Gdy masz do wyboru mnóstwo pozycji, lepszych i gorszych, bez uprzedniego reaserchu możesz trafić na chłam. Na półce stoją znienawidzone przez ciebie książki, a obok nich może sobie się chować perełka. Jak się coś nie sprzeda, to idzie na wyprzedaż: czyli do sklepu z tanią książką na przykład. Co w tym złego, że się z kosza dużego wybiera książki? To produkt jak wszystko inne, a skoro się nie sprzedaje, to według praw runku jego wartośc nie jest zbyt wielka. Do czego zmierzam: obecnie mamy ogromny wybór książek na różnym poziomie, dopasowanych do różnych oczekiwań. To nieprawda, że literatury dobrej nie ma: po prostu ma większą konkurencję. Trzeba po prostu lepiej poszukać i się nie zniechęcać. Książka poleci książkę a my spokojnie zignorujmy to, co się nam nie podoba i pozostawimy tym, którzy się będą przy tym bawić:) 

Drogi kolego :) widzę że nie do końca się zrozumieliśmy :P. Nie jestem broń boże pruderyjna, nie zamierzam zakładać grup wsparcia moralnego i palić na stosie każdej książki która się nimi posługuje. Wkurza mnie to, że jest ich aż tyle! Oczywiście, że są potrzebne i tego w tym tekście nie neguję, wkurza mnie prymitywność tekstów i o zgrozo nie jest to prymitywność celowa. Tylko książka sama w sobie jest prymitywna i posługuje się „głupim” językiem. Nie generalizuję tego na wszystkie książki tylko na określoną część. Nie chodzi tylko o głupotę w odniesieniu do języka, ale również do fabuł. „Kurwy” były są i będą potrzebne :) . Ale każdą „kurwą” trzeba się umiejętnie posługiwać inaczej można się czymś zarazić np. syfem :)

Ja jeszcze poruszę kwestię okładek. Dawniej ludzie nie znali komputerów, a co za tym idzie, okładkę musiał stworzyć jakiś rysownik za pomocą tuszu, farb, kredek, węgla, czy co tam jeszcze mu do rysowania służyło. Ale co za różnica, czy koleś z mieczem i baba z cyckami zostaną nastworzone na kartce papieru czy na ekranie komputera? Jeden pieron.

Co do motywów graficznych, to przecież to było od zawsze, nie jest to żadna nowość. Kliknij sobie i powiedz mi, czy tutaj nie ma zalewu taniej pornografii, facetów z mieczami, cycatych panienek? A zobacz kiedy to zostało wydane. W latach 20 ubiegłego wieku. Prawie 100 lat temu.

Okładka ma przyciągać wzrok, zachęcić do przeczytania książki, ale przede wszystkim, informować o zawartości. Skoro książka jest o herosie rżnącym napalone dziewoje, to chciałabyć na okładce aniołki tańczące w rytm chórów kościelnych? No bez jaj.

Bulwersujesz się niczym jakaś fanatycznie religijna emerytka na widok młodej dziewczyny ubranej w miniówkę, w dodatku twierdząca, że jak ta dziewczyna jest skąpo ubrana, to pewnie tępa cipa, szmata i dupodajka.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Okładki :) wiesz cycki cycką nie równe :) ważny jest sposób zobrazowania treści :). Jeżeli faktycznie książka jest o barbarzyńcy i stadzie dziewcząt przewieszonych przez oparcie z wystawionymi "dupami" do rżnięcia to spoko. "Cycki, dupy i penisy" jak najbardziej wskazane.

Jest jeszcze wyjście z tej sytuacji - okladka powinna mówić coś o książce, więc jak na okladce są miecze, blizny i... hmm... nieco zbyt roznegliżowany biust niewieści (czyt. cycki), to tak właśnie bedzie w środku. Wyjątkiem jest Pratchett, gdzie okladki pełne są przerysowanych i karykaturalnych i półnagich postaci, a to co jest w środku, w glowie się nie mieści ;)

Przy okazji, przeczytaj może Ciekawe Czasy tego wlaśnie autora. Jest tam cudowny rozdźwięk miedzy grupą barbarzyńców i nauczycielem, który chce naprostować ich język i zachowanie (dudniąca pieśń rządzi).

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

No to teraz ja już kompletnie nie rozumiem, o co biega. W komentarzach pod artykułem totalnie zaprzeczasz wszystkiemu, co napisałaś w tymże artykule :/

Albo ja nie ogarniam? Sam już nie wiem...

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

No właśnie Fas, ja teraz też już zupełnie nie ogarniam, o co chodzi autorce powyższej skargi;/ 

Ceterari przeczytaj mój tekst o śmierci świata dysku :P Nie ale tak poważnie, słuchajcie czy to mowa o okładkach czy o kurwach, miałam na myśli to że jest dużo na prawdę dobrych książek, ale jest dużo syfu, i mnie to wkurza. Okładki często gęsto nie mają nic wspólnego z prezentowaną treścią, Powtarzam nie mam nic przeciwko „kurwą i pierdoleniu”, jeśli jest ono uzasadnione. Jednakże i temu nie możecie zaprzeczyć często jest też nadużywane.  

W samym tekście też są sprzeczności, a co najmniej pewna niekonsekwencja.

Sygnaturka chciałaby być obrazkiem, ale skoro nie może to będzie napisem

Każda ze stron ma trochę racji, żadna nie zająknęła się o najważniejszym: czym skorupka... Gdy się dwa, trzy pokolenia gimnazjalistek i gimnazjalistów nakarmi chłamem treściowym i językowym, nawet o godzinę trzeba będzie w nowomowie pytać.

Autorko, zbyt emocjonalnie jak na analizę...

Ale ja nie uważam, by świat dysku umierał, to po co? Czasami sir TP ma slabsze książki i nie wszystko może mi się podobać, ale z drugiej strony jak na kogoś, kto ma Alzheimera, to i tak jest na szczycie. I mówię to nadal w temacie, Pratchett zawsze będzie po drugiej stronie wspomnianego "syfu", dryfując na dwóch seledynowych ogórkach albo czymś równie absurdalnym. I mam dla Ciebie kolejne rozwiazanie: jak ci się coś nie podoba, nie musisz tego czytać do końca, słowo. Ja się tak pożegnałam z kilkoma opowieściami i nie uważam, by było w tym coś złego. Szkoda czasu.

 

A to, czym skorupka obawiam się nie zależy od edukacji, tylko od wychowania. Mnie szkoła nigdy nie przeszkadzała w czytaniu, pisaniu i nauce ;). Wręcz odwrotnie, swego czasu nadmiernie nudna polonistka spowodowała, że moje działania twórcze i literackie nabrały tempa, nie potrafię siedzieć przez kilka godzin i zupełnie nic nie robić ;)

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

Ja się zgadzam tutaj z większością z was. Takie czasy nastały... Nie widzę sensu powtarzania wszystkich argumentów "za", ale mogę jeszcze od siebie dodać, że czasem, jak sobie człowiek przeklnie, to od razu robi mu się lepiej. Nie ma w tym nic złego :) Sama często używam w swoich "tworach" przekleństw (oczywiście w kwestiach odpowiednich bohaterów) i myślę, że czasem lepiej jest tak się porządnie wyżyć na tekście, z przekleństwami i ze wszystkim innym, niż kląć jak szewc w obecności ludzi i ich do siebie zrażać...

Mermaids take shelfies.

---> Ceterari.

To bardzo śliski temat, wychowanie, bo i rodzice, i szkoła, i otoczenie nas wychowują, niejednokrotnie w przeciwne strony chcąc nas "nagiąć"... W ofercie lektur też widzę element wychowania, chociaż nie o nie formalnie chodzi, lecz o sprzedaż. O jej wzrost, o utrzymanie na opłacalnym poziomie, a to jest możliwe pod warunkiem obniżania poziomu trudności odbioru oferowanych dzieł. Koło się zamyka, bo trzeba celować coraz niżej... Nigdy nie było tak i nie będzie, żeby elity stanowiły większość.

A ja akurat zgodzę się z Autorką. Mnie również zalewa krew na widok "najpoczytniejszych" bestsellerów na półkach. Banał czy masówka na określenie tego, czym jest większość takich "dzieł, to mało powiedziane. Potrzebne czy nie - różnica jest taka, że im mniej i im głupsze rzeczy społeczeństwo czyta, tym bardziej ubożeje jego kultura. W efekcie nowi twórcy ograniczają się do takiej pseudoliteratury, co z kolei prowadzi nieuchronnie do jeszcze większego spadku poziomu kulturalnego. I tak w kółko. Tak samo jak z muzyką czy każdą inną dziedziną sztuki. Obecnie ciężko jest znaleźć kogoś, kogo by interesowało pójście do filharmonii czy przeczytanie jakiejś ambitniejszej książki. I to jest smutne. Ludzie właśnie przez ten proces stają się głupsi.

Dawniej "bestsellerami" były też książki, które obecnie mają status dzieł sztuki literackiej, jak dzieła Hemingwaya, Fitgeralda, czy późniejszych - Lhosy, Vonneguta czy też Hellera.(fantastyka - choćby mamy Franka Herberta czy S.Lema) Najpopularniejsze płyty muzyczne dawnych czasów to obecnie wciąż arcydzieła kultury(The Beatles, Led Zeppelin, The Doors) Czy za parędziesiąt lat ktokolwiek pamiętał będzie o obecnych "bestsellerach" do poduszki(którymi obecnie karmi się społeczeństwo, bo, jak słusznie zauważóno - to się sprzedaje) O pseudopopowych pioseneczkach "artystów" pokroju Lady Gagi czy innej Rihanny? Odpowiedź brzmi - NIE. A o Mozarcie czy klasykach literatury pamiętać będziemy zawsze, bo to część KULTURY.

Jeśli chodzi zaś o język, to bardzo przepraszam, ale sprzeciw wobec jego banalizacji nie jest jakimś "świętym oburzeniem". Po prostu literatura w zamierzeniu miała być zawsze sztuką. Plwanie wulgaryzmami na prawo i lewo sztuką NIE jest. Jest nią umiejętne balansowanie między językiem wysokim a niskim. Wulgaryzmy są potrzebne, ale w nadmiarze śmieszą, nie urealniają. Same przekleństwa nie wystarczą do realistycznej stylizacji, przykro mi. Czasami mam wrażenie, że niektórzy autorzy tak bronią języka plugawego, bo po prostu nie potrafią pisać w inny sposób. Poza tym nic innego, a właśnie to również wpływa na pogłębiającą się głupotę społeczeństwa. Ludzie czytają książki napisane tak a nie inaczej i sami przejmują taki język.

Muszę jednak nadmienić, że fakt wydaia czegoś wcale nie oznacza, że jest to cokolwiek warte.

Smuci mnie brak literackich ambicji u ludzi, którzy może w przyszłości właśnie tą dziedziną sztuki mogą się zajmować. Ode mnie tyle.

Przeczytałem ten artykuł i muszę powiedzieć, że zaciekawił mnie.

Z jednej strony odnośnie zasypania rynku dziełami przepełnionymi „językiem” – jest to w pewnym sensie efekt uboczny innych gałęzi.

Nie może zaprzeczyć temu, że ogromny sukces obu części gry wiedźmin nie miał swojego wydźwięku. Poza samym „odświeżeniem” zainteresowania książkami Sapkowskiego to również wpłynął na sam rynek gier. Ale czy na tym się kończy? Nie.

Świat Sapkowskiego jest pełny wulgaryzmów, nagości, seksu itd. Dlatego wydaje nam się „codzienniejszy” i bardziej szary niż inne dzieła np. Władca pierścieni. W obu światach istnieje zło itd. Ale nic nie zaprzeczy temu, że świat Sapkowskiego wieje „swojskością” i to w dużej zasłudze nagości, wulgaryzmów i alkoholu.

Czy to źle? Nie. Sam nie jestem do końca zwolennikiem Sapkowskiego, ale przeczytałem wszystkie (oprócz ostatniej części sagi) książki o wiedźminie i w pewien sposób podobało mi się to.

Co więc z obecnym rynkiem? Nie wszyscy „nowi” autorzy rozumieją jakim narzędziem jest takie „uswojskowienie” opowieści i nadużywają tego narzędzia.

Tak jak w grach komputerowych, które poszły w ślady wiedźmina: dragon age origins, gdzie rycerze są ludźmi, którzy muszą coś „wyhędorzyć”.

Z drugiej strony to nie jest wymysł nowoczesny, nawet w opowieściach arturiańskich jest teko pełno.

Spytam jeszcze raz: Czy to źle? Cóż. Ma swoje zalety, ale obecnie jest używane jak młot pneumatyczny a nie jak narzędzie autorskie.

Co do samego artykułu.

Nie będę się kłócić z Tobą odnośnie naszych poglądów dlatego spojrzę na niego jak kolega autor a nie jak czytelnik.

Pomyśl o tym, żeby przepisać ten tekst w nieco innej… barwie. Dużo nieporozumień wynika z tego, że potępiasz wulgarny język a sama nie szczędzisz słów. Wiem, że Twoje pierwsze wrażenie będzie „przecież to mój styl”, „mam cięty język i HA!”. Nie chodzi mi o zmianę stylu, ale w tej konkretnej tematyce i w tym konkretnym artykule musisz się bardziej powściągnąć.

Możesz puścić wodzę i stworzyć sarkastyczny artykuł, gdzie „pierdolisz takie pierdolenie w książkach”, ale nie każdy to dobrze odbierze. Skontrastuj się z tematem. Jeżeli piszesz o wulgaryzmach to nie zakrzykuj ich „rzyganiem” czy „gównem”.

Może podejdź do tego bardziej humorystycznie? Też jest to jakiś pomysł/opcja.

Również zastanowiłbym się nad zamieszczeniem akapitu o poprawnie użytej wulgarności/nagości.

Co do samych okładek: muszą opisywać treść. Jeżeli jest na nich emo-dziewczyna, nagie genitalia i krwiście skroplone miecze to niech i tak będzie. Przynajmniej będę miał już jakieś pojęcie czego nie podnosić. Jednak moje nastawienie konfliktuje z „Nie oceniaj książki po okładce”.

Wychędożyć. Nawet jeśli specjalnie piszesz z błędem, nie rób tego, bo ktoś nieobeznany może się napatrzyć i potem powtarzać. Co przypomina mi inne powiedzonko pospapkowskie "rzyć to nie sztuka" ;)

@Mamut - Tu nikt specjalnie nie broni wulgaryzmów, tylko dookreśla, że jak literatura fantastyczna obejmuje umięśnionego barbażyńcę i jego liczne niewolnice, to czasami jakaś dupa tam się musi trafić. Z powodów czysto logicznych. Jak zaczniemy pisać brutalną fantastykę bez brutalnego słownictwa, to wyjdzie... hmmm... harlequin?

Zbliżył się do jej niewieściego posłania i pełnym męskości, zdecydowanym ruchem zdarł z niej muslinową... nie, przepraszam, dalej nie mogę. 

Ja na przykład unikam ich jak mogę, co prawda używam "cholery", ale nikt nie potraktuje mnie poważnie, jak mój facet z wielkim mieczem albo dwoma rewolwerami będzie biegał po rynku i krzyczał: Bierze mnie motyla noga.

Trzeba po prostu znać granicę.

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

Zbliżył się do jej niewieściego posłania i pełnym męskości, zdecydowanym ruchem zdarł z niej muslinową... - poproszę dalej... :P

Mi się kiedyś strasznie spodobało, jak Jan Tadeusz Stanisławski opowiadał o "kulturotwórczej mocy brzydkiego wyrazu" ;) ogólnie chodzi o to, że tzw. brzydkie słowo użyte umiejętnie, nadaje wypowiedzi większej mocy. Umiejętnie. To znaczy, że jeżeli bohater co drugie słowo używa "kurwy" i "kutasa", to trudniej jest przekonująco pokazać, że jest wkurzony. Za to jeżeli mamy bohatera, który mówi "normalnie" i nagle walnie przekleństwem, to czytelnik zauważy ten dysonans i stwierdzi, że bohater naprawdę się wkurzył ;) Zresztą, łatwo też jest napisać tekst brutalny bez większych wulgaryzmów. Teraz czytam Denisa Lehane'a "Rzekę tajemnic". Bohaterowie przeklinają rzadko, a jednak czuje się, że nie są to wymuskane snoby, tylko zmęczeni życiem mieszkańcy przedmieść, byli złodzieje, bandyci itp. I jakoś nie ma tego dysonansu. Tak pisać to sztuka ;)

Ja znam ludzi, którzy faktycznie i w realu co drugie słowo mówią "kurwa"...

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

@ Fasoletti - Jadę kiedyś tramwajem wzdłuż parkanu, na którym przyklejone są plakaty z różnymi wydarzeniami kulturalnymi - filmy, balet, opera, koncerty... za mną siedzi dwóch dresów. Wyglądają przez okno. Nagle jeden z nich odzywa się rozmarzonym głosem:

- A może byśmy, kurwa, poszli do opery, chuj mój zajebany... 

hahahahha:D

Nie ma co się dziwić. Język polski na przestrzeni lat przeszedł proces zwulgaryzowania. Dziś nie dziwi usłyszane na ulicy „kurwa”. Podejrzewam, że język polski, jest jednym z niewielu tak zasobnych w przekleństwa, widać to chociażby na ulicy. Wulgaryzmy były jedną z form ekspresji w mowie, ta nadużywana straciła na mocy. Literatura idzie wraz z postępem języka. Porównaj książki polskich autorów, napisane dawniej i te dzisiejsze. Nieuniknionym było że wszelkie „kurwy, pierdolenie i cycki” weszły na stałe do literatury, bądź co bądź rozrywkowej i pisanej dla mas. Zawsze były książki pisane dla wielkiego grona odbiorców, popyt trzeba zaspokoić.

Co do oceniania książki po okładce. Niestety większość tak robi, taka jest prawda. Książka jak każdy inny produkt ma przyciągać uwagę. Styl okładki ma informować o czym jest książka, przykładem są książki Terrego Pratchett’a, widzisz taką i od razu wiesz o czym może być. Emo kobiety, znowu konkretne grono odbiorców, tym razem takie książki są odpowiedzią na modę. Można tak wyliczać w nieskończoność.

Co do poruszanego w komentarzach zubożenia kulturalnego, mam jedno zasadnicze pytanie. Kto z was ostatnio czytał coś ambitnego, literaturę piękną  czy książki nie przyjemne? Na odpowiedź, że nie ma takich teraz, to odpowiadam, a po książki sprzed kilku, kilkunastu czy kilkudziesięciu lat to nie łaska sięgnąć? Narzekanie nic nie zmieni, ewentualnie wprowadzi nas w ponury nastrój. Zmienianie świata należy rozpocząć od siebie. Na początek wystarczy się po prostu uśmiechać, o tak bez większego powodu.

Czy podręczniki na studia się liczą? ;)

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

Ech. Jak zwykle rzadko można liczyć na czytanie ze zrozumieniem. :(

Ceterari: Czy ja powiedziałem, że brak przekleństw i ludzkiego języka jest zły? Rrrrrany. Powiedziałem dokładnie to samo co Ty. Że trzeba ich używać z umiarem. Wulgaryzm jest środkiem do osiągnięcia jakiegoś większego realizmu wypowiedzi, lecz równocześnie w nadmiarze jest po prostu śmieszny. Tylko tyle.

Halwor: Myślę, że wymieniłem autorów klasycznych - Od dawna nie czytywałem fantastyki, uzupełniając literackie wykształcenie klasycznymi dziełami, a głównym przedmiotem mojego zainteresowania jest literatura amerykańska XX wieku - od Hemingwaya i Fitgeralda przez Hellera i Vonneguta aż do Irvinga. Hemingway zmarł w 61 roku. To jest literatura stricte PIĘKNA, której nie uświadczysz obecnie. Moja ulubiona książka ma już z 50 lat. Obszar mojego zainteresowania to lata 20 - 70. Teraz choćby czytam "49 opowiadań" Hemingwaya. Tak więc, odpowiadając na pytanie - ja czytam cały czas coś AMBITNEGO. :P

Inną literaturą nie ma sensu, moim zdaniem się zajmować...

Dreammy: No. Pełna zgoda.

Mamut, przepraszam, że o to zapytam, ale dlaczego w takim razie zajmujesz się fantastyką? Jest to podgatunek stricte rozrywkowy i poza pewnymi autorami, zupełnie "niepiękny":)

Myślę, że przesadą jest mówić, że inną literaturą nie ma sensu się zajmować. Po prostu są książki do myślenia, do rozkoszowania się językiem, do wzbogacenia siebie. Ale są też książki rozrywkowe, poprawiające humor i łatwe w odbiorze. Nie zawsze ma się ochotę na ambitna literaturę, to moim zdaniem oczywiste. Dlatego nie trzeba krytykować tych wszystkich czytadeł, pełnych wylgaryzmów, seksu i prostoty - one też są potrzebne, jak lekkie komedie na zepsuty humor. Sama rownież staram się odkrywać na nowo literaturę piękną, którą zaledwie wyrywkami przedstawiono mi kiedyś w szkole. Jednak po "Absalomie, Absalomie" chciałoby się poczytać coś leciutkiego - jakiś kryminalik tani albo fantastykę:) Dla higieny umysłu i dla zwyczajnego uśmiechu, którego często w litaraturze pięknej nie znajdziemy - bo zwyczajnie opowiada ona o zbyt powaznych sprawach. 

Pojęcie "ambitne" bywa ambi... walentne ;) Zdarzyło mi się na zajęcia z literatury czytać "Ludzi bezdomnych". Współlokatorki były pod wrażeniem - "Jezu! Ty to czytasz dla przyjemności?!? Podziwiam cię!". Taki szpan. Potem podsłuchałam na wydziale polonistyki taką rozmowę (jeszcze nie znałam wtedy pojęcia "hipster"):

- Postanowiłam sobie, że nigdy nie przeczytam Żeromskiego.

- Dlaczego?

- Bo to komercja. Nie to co Prus.

April: No i tu tkwi pomyłka. Twórczość Lema czy Dukaja na przyklad jest literaturą absolutnie piękną. Jest wielu twórców fantastycznych, piszących ambitne, poruszające ważne kwestie książki. Nie jest prawdą, jakoby fantastyka jako całość była podgatunkiem rozrywkowym, to napór taniej literauty rozrywkowej sprawia takie wrażenie. Wszystko zależy od autora. Dekoracja fantastyczna pozwala wręcz poruszać często problematykę większą i poważniejszą(niewiele znam piękniejszych i mądrzejszych ksiażek niż takie Solaris). Dzięki fantastyce - ale tej prawdziwej, klasycznej - człowiek może zastanowić się nad stricte FILOZOFICZNYMI problemami(ponownie Solaris - taka choćby koncepcja Boga nieudacznika - chce dobrze a wychodzi mu zawsze źle), możemy szerzej analizować nawet takie sprawy jak choćby społeczeństwo i jego rozwój(antyutopie, zresztą jeden z moich ulubionych literackich podgatunków - są przecież stricte fantastyką). Mógłbym się dlugo rozpływać nad wartością fantastyki jako gatunku literackiego. :) Ważny ponadto jest dla mnie twórczy proces tworzenia od podstaw nowego świata. W fantastyce pisarz może być demiurgiem tworzącym nowe rzeczywistości. Nie mówię tu o banalnych zabiegach w rodzaju kopiowania Tolkiena over and over again, lecz o prawdziwej twórczej ekspresji - choćby Mieville, wspomniany Dukaj, Herbert i wielu innych. Ich światy oszałamiają oryginalnością i świeżością.

Oto dlaczego wciąż zajmuję się fantastyką. Bo wciąż mam nadzieję, że mimo usilnego spłycania tej dziedziny literatury, wciąż może ona wnieść sporo dobrego do ludzkiej kultury.

Poza tym, mówiąc bez ogródek - łatwiej napisać w miarę realistyczne opowiadanie fantastyczne niż obyczajowe czy jakiekolwiek inne. :P

April: No i tu tkwi pomyłka. Twórczość Lema czy Dukaja na przyklad jest literaturą absolutnie piękną. Jest wielu twórców fantastycznych, piszących ambitne, poruszające ważne kwestie książki. Nie jest prawdą, jakoby fantastyka jako całość była podgatunkiem rozrywkowym, to napór taniej literauty rozrywkowej sprawia takie wrażenie. Wszystko zależy od autora. Dekoracja fantastyczna pozwala wręcz poruszać często problematykę większą i poważniejszą(niewiele znam piękniejszych i mądrzejszych ksiażek niż takie Solaris). Dzięki fantastyce - ale tej prawdziwej, klasycznej - człowiek może zastanowić się nad stricte FILOZOFICZNYMI problemami(ponownie Solaris - taka choćby koncepcja Boga nieudacznika - chce dobrze a wychodzi mu zawsze źle), możemy szerzej analizować nawet takie sprawy jak choćby społeczeństwo i jego rozwój(antyutopie, zresztą jeden z moich ulubionych literackich podgatunków - są przecież stricte fantastyką). Mógłbym się dlugo rozpływać nad wartością fantastyki jako gatunku literackiego. :) Ważny ponadto jest dla mnie twórczy proces tworzenia od podstaw nowego świata. W fantastyce pisarz może być demiurgiem tworzącym nowe rzeczywistości. Nie mówię tu o banalnych zabiegach w rodzaju kopiowania Tolkiena over and over again, lecz o prawdziwej twórczej ekspresji - choćby Mieville, wspomniany Dukaj, Herbert i wielu innych. Ich światy oszałamiają oryginalnością i świeżością.

Oto dlaczego wciąż zajmuję się fantastyką. Bo wciąż mam nadzieję, że mimo usilnego spłycania tej dziedziny literatury, wciąż może ona wnieść sporo dobrego do ludzkiej kultury.

Poza tym, mówiąc bez ogródek - łatwiej napisać w miarę realistyczne opowiadanie fantastyczne niż obyczajowe czy jakiekolwiek inne. :P

Przepraszam za podwójny post - internet mi trochę nawala. :(

No ba, że nic ZŁEGO nie ma w książkach do poduszki. Tylko im więcej się ich czyta, tym ciężej potem czytać wartościowe rzeczy. Sam tego doświadczyłem. Jeszcze parę lat temu(oj, dawno :)), gdy czytałem tylko głupoty w stylu forgotten realms czy fabryka słów, nie umiałem przebrnąć przez chociażby trochę ambitniejszą książkę(znaczy z wyższej półki). Teraz nie potrafię czytać książek o niczym - jak mam do wyboru książkę do zabawy i grę komputerową czy film - wolę grę komputerową lub film. Na te książki mi się po prostu osobiście nie chce tracić czasu. Mam lepsze rzeczy do roboty. :P

Moje słowa "poza pewnymi autorami" dotyczyły w sumie nazwisk, które wymieniasz:) z przykrością jednak stwierdzam, że o ile sf jest faktycznie tą częścią fantastyki, która daje pole do popisu, o tyle typowe fantasy... chyba wiesz, o co mi chodzi:)

Tym razem chyba cię zrozumiałam.Najpierw wyobraziłam sobie ciebie jako cyborga, który połyka klasykę jednym tchem i nie zniża się do "prostszych rozrywek":P za to wyobrażenie szczerze przepraszam, niesprawiedliwe było. Po prostu nie pomyślałam, że zwyczajnie wolisz robić coś innego, gdy czasem przychodzi ochota na coś lekkiego. Być może masz rację, że ciężko się wyrwać spod wpływu czytadeł i przerzucić na ciekawsze pozycje.  Ale jednak i tak obstaję przy tym, że łatwe książki są potrzebne -  nie każdy lubi filmy czy gry w smutny wieczór. Wydawcy po prostu na potrzebę łatwej literatury odpowiadają, upatrując w tym słusznie szansę na zwiększony zysk. 

Ja może wrócę do zagadnienia kiepskiej literatury wciskanej nam w sieciowych księgarniach. I powiem tylko tyle- spójrzcie ile jest "Zmierzchu" i innych wampirów/demonów/aniołów na pierwszej półce, która rzuci się w oczy po wejściu do księgarni. A potem spróbujcie znaleźć "Lalkę" Prusa albo coś Dostojewskiego. Nikłe szanse.

Dla przykładu, w Empiku w Lesznie nie ma nawet przewidzianego miejsca na "lektury szkolne", że już nie wspomnę o "klasyce".

Sama od dłuższego czasu chcę przeczytać "Podróż sentymentalną" Sterne'a, ale ciężko to dostać nawet w necie... Takich książek chyba w ogóle się już nie wydaje.

To dobry czas na taki rant, bo pólki fantasy się uginają od wielu tomów "Gry o Tron", a bywają tam cycki i kurwy, nie tylko w dialogach, również w opisach - więc trudno zaprzeczyć stanu faktycznemu. Zdziwienie moje budzi co innego, mianowicie stawianie rekomendacji z internetowego serwisu za wzorzec metod wyszukiwania książek do przeczytania. Może to znak czasów; przyznaję, że w latach, gdy miałem najwięcej czasu na czytanie fantastyki, nie było jeszcze takich serwisów. Mimo to nie kupowałem podówczas książek z księgarni jak leci, nie z obawy przed trafiniem na k-bombę (takich istotnie było mniej, nawet ta "Gra o Tron" to dopiero 1998), tylko żeby oszczędzić sobie utworów słabych, nieciekawych. I szczerze mówiąc, opinie znajomych i ludzi zainteresowanych fantastyką bardzo dobrze uzupełniały to, co można było dowiedzieć się ze zwykłych recenzji. Nie inaczej jest dziś.

Musze się przyznać, że nie spodziewałam się aż tak dużego zainteresowania, moim tekstem:) zarówno ilością krytyki jak i poparcia. Pisząc go chciałam zwrócić uwagę na rzeczy, które mnie drażnią. Celowo użyłam ostrego języka, podczas pisania.  Chciałam oddać swoje emocję :P (a miałam naprawdę ciężki dzień).  Co do samego tekstu wszystko było moją subiektywną oceną, z którą można się zgadzać lub nie. Czytając komentarze byłam zaskoczona w jaki sposób go „rozczłonkowaliście” i omówiliście.  Czy to cycki, czy biblionetki, czy kurwy, było to bardzo pozytywne przerzycie.

Nowa Fantastyka