- publicystyka: Splat!FilmFest Online 2022

publicystyka:

relacje

Splat!FilmFest Online 2022

Autorzy: Łukasz M. Wiśniewski i Joanna Kołakowska

 

 

Edycja stacjonarna wydarzenia Splat!FilmFest zakończyła się 30 października, ale sam festiwal bynajmniej nie dobiegł jeszcze końca. Wciąż możemy brać udział w ósmym już przeglądzie kina gatunkowego i arthousowego, w programie którego znajduje się szeroko pojęta fantastyka i groza – horrory, SF, fantasy, thrillery, czarne komedie, mocne dramaty kryminalne i zabawy popkulturą. Trwa bowiem edycja online, dostępna w dniach 3 – 13 listopada na platformie mojeEkino.pl.

Warto podkreślić, że na wspomnianej platformie znajdują się „wirtualne sale” należące do kilkudziesięciu kin studyjnych. A zatem uczestnicząc w edycji online Splat!FilmFest, dodatkowo wspieramy polskie kina. W programie jest aż 46 filmów! W tym 15 z minionych edycji kinowych, które nigdy nie były pokazywane online.

Przy okazji przypominamy, że misją festiwalu jest „prezentowanie kina mrocznego, szalonego, dzikiego i pięknego”. Oczywiście, nie każdy utwór musi spełniać wszystkie te założenia naraz ;) Tak czy owak, wśród tylu produkcji (z których ogromna większość nie jest w Polsce dostępna poza niniejszym festiwalem) każdy/każda znajdzie coś dla siebie. Cennik oraz informacje o programie znajdują się na stronie splatfilmfest.com, w zakładce ONLINE, jak również na stronie mojEkino.pl, w zakładce Splat!FilmFest.

Zdążyliśmy już co nieco obejrzeć. Czy znalazło się coś, co spowodowało soczyste Splat! między oczy? Niestety pierwszy z seansów srodze nas zawiódł, tym bardziej że film wyszedł spod ręki niekwestionowanego mistrza grozy, który odpowiada m.in. za kultową trylogię matek oraz trylogię zwierzęcą... jednakże kolejne projekcje wynagrodziły nam wszystko z nawiązką. Trawestując Kraszewskiego, można by rzec, iż były to niemiłe dobrego początki.

„Czarne okulary” to najnowszy film Daria Argento (lub jak kto woli – Dario Argento), a tym samym powrót reżysera po 10 latach nieobecności w branży filmowej. Mamy tu historię Diany, luksusowej prostytutki, która stała się celem dla paskudnego typa o wrażliwym ego i skłonności do zabijania „niemiłych” dziewczyn na telefon. Nasza bohaterka nie da sobie w kaszę dmuchać, wie, czego chce, a czego sobie absolutnie nie życzy, i nie korzy się przed obrzydliwymi klientami. Niestety odwaga i zdecydowanie, które pozwoliły jej długo przetrwać bez szwanku, w końcu zwróciły się przeciwko niej. W wyniku nieudanego ataku Diana wprawdzie uchodzi z życiem, ale traci wzrok. Po pewnym czasie kobieta otrzymuje nieoczekiwanego podopiecznego, a zarazem opiekuna. Wkrótce będą musieli wspólnie stawić czoła śmiertelnemu niebezpieczeństwu. Jak większość filmów Argento „Czarne okulary” stworzone zostały w estetyce giallo (specyficzny włoski brutalny nurt dotyczący dość szerokiej sfery – obejmujący zarówno horrory gotyckie, jak i kino detektywistyczne czy policyjne). Warto zauważyć, że użyte zabiegi stylistyczne i tematyczne stanowią ukłon w stronę starych utworów, z punktu widzenia współczesnego widza powielając jednocześnie wszystkie ich bolączki. Tak więc mamy mnóstwo denerwującego wrzasku, irytującą teatralność i trochę dziwacznych scen, które służą tylko za wątpliwy ozdobnik (niemal cała sympatia, jaką Diana zaskarbiła sobie na początku, pryska niczym woda rozchlapywana przez... węże), oraz luki logiczne (bezdenna głupota i brak profesjonalizmu policji). Film pozbawiony jest i sensu, i suspensu, okazuje się przewidywalny do bólu. Natomiast ma pozytywne przesłanie, mówiąc o woli przetrwania i sile więzi ofiar w obliczu zagrożenia. Do zalet należy społeczny wymiar poruszanej tematyki i świetna muzyka.

https://www.splatfilmfest.com/index.php/film/czarne-okulary/

 

 

„Kosmiczne maszyny” w reżyserii (i według scenariusza) Raphaëla Hernandeza i Savitriego Joly-Gonfarda budzą silne skojarzenia ze sztuką wizualną schyłku lat 60., ale przede wszystkim szaloną estetyką gier i teledysków z lat 80. i 90. oraz co bardziej wyuzdanymi i groteskowymi przedstawicielami komiksu frankofońskiego i hiszpańskiego. To istne cudo dla miłośników i miłośniczek odjechanej formy graficznej i pokręconego, onirycznego stylu fabularnego rodem z komiksów Moebiusa albo filmów Jean-Pierre’a Jeuneta. Co jeszcze przychodzi na myśl? Gdyby komiksy „Valerian” (Pierre Christin, Jean-Claude Mézieres) i „Burton & Cyb” (Antonio Segura, Jose Ortiz) miały dziecko, to byłby to film „Kosmiczne maszyny”. W zasadzie angielski tytuł „Blood Machines” lepiej oddaje esencję owej opowieści, która uderza barwną psychodeliczną poetyką i hipnotycznym muzycznym synthpopem. Fabuła jest prosta. Oto załoga złożona z dwóch łowców „wadliwych” sztucznych inteligencji w pogoni za kolejną ofiarą ląduje na planecie, na której przebywają tajemnicze kobiety. Nowo przybyli mężczyźni początkowo uznają je za łupieżczynie, za konkurencję. Stają się świadkami rytuału, w efekcie którego powstaje niesamowite zjawisko – z wraku w feerii błysków wyłania się smukła naga dziewczyna, po czym unosi się ku niebu. Załoga rusza w pogoń, gdyż zdaniem kapitana istota pozwoli zrozumieć pewną ważną tajemnicę (a na pewno ubiec swego zwierzchnika). Szybko dostrzegamy rozłam między mężczyznami, różnicę w ich podejściu – toksyczną męskość z całym dobrodziejstwem inwentarza, włącznie z chęcią gwałtu, versus podziw, zachwyt i pełną szacunku fascynację. W owym średniometrażowym dziele mamy powrót do wizualiów i klimatu retro fantastyki, mariaż techniki i biologii, pytanie o granicę między maszyną a żywą istotą, o to, czy wolno nam traktować świat jak zaledwie „maszynę”, coś bez duszy, co można sobie wziąć i wykorzystać. Drugie dno tej przepojonej symbolami opowieści (nieukryte zbyt głęboko) to rzecz o opresji kobiet i ich buncie, gdy zdają sobie sprawę z własnej siły.

https://www.splatfilmfest.com/index.php/film/kosmiczne-maszyny/

 

 

„Duch śmierci” Stevena DeGennaro (debiut z 2016 r.) to zabawa kinem za pośrednictwem kina, podobnie jak w przypadku filmu „Cięcie!” Michela Hazanaviciusa. Tym razem otrzymujemy paradokument o tym, jak zrobić film found footage, czyli „znalezione amatorskie nagranie” – taśmy grozy pozostałe po nieszczęśnikach, którym przytrafiło się coś tajemniczego i strasznego. Prócz instrukcji o prawach rządzących gatunkiem oglądamy fragmenty docelowego utworu oraz rozbrajający making of. Derek, producent, scenarzysta, odtwórca jednej z głównych ról i faktyczny reżyser tytułowego horroru „Duch śmierci”, postanawia być oryginalny i przedstawić światu pierwszy found footage w 3D. Ekipa stara się trzymać jego wizji, problem stanowi to, że realizowany przez nich film nie ma zakończenia (a przez długi czas również sensownego wyjaśnienia, dlaczego akurat 3D i dlaczego postacie wciąż filmują). Jeszcze większy problem to fakt, że Derek jest w konflikcie z Amy – byłą żoną, a zarazem odtwórczynią głównej roli kobiecej. Co więcej, konflikt ów od początku stanowił kanwę scenariusza, a poprzez pracę na planie wzrasta, modyfikuje scenariusz i dominuje życie filmowców. Największy zaś problem polega na tym, że nasz bohater – zarówno paradokumentu, jak i kręconego filmu – wybrał miejsce, do którego nikt o zdrowych zmysłach i instynkcie samozachowawczym nie powinien trafić... DeGennaro, bawiąc się tym, jak rzeczywistość miesza się z fikcją, tworząc film w filmie i o filmie (ba, zawitał tam nawet krytyk Scott Weinberg), dokonał ironicznej wiwisekcji gatunku i podejścia pretensjonalnych „wizjonerów”, którzy gardzą widownią, łaknąc kasy i poklasku, ale nie trudząc się nad dobrą opowieścią. Ten horror o kręceniu horroru to perełka, która choć absolutnie nie może się równać z brylantem Hazanaviciusa, przysporzyła nam wiele radości. Niezbyt rozumiemy niskie oceny na Filmwebie i IMDB... No cóż, rzecz gustu.

https://www.splatfilmfest.com/index.php/film/duch-smierci/

Nowa Fantastyka