- publicystyka: Jak puściłam się z Pilchem

publicystyka:

felietony

Jak puściłam się z Pilchem

Żałuję, że Pilch umarł. Nie dlatego, że mógłby wyprodukować więcej arcydzieł i zasilić polski dobytek kulturowy, nie dlatego, że chciałabym przywitać go w Sosnowcu z transparentem powitalnym (gdyby przypadkiem zechciał tu zawitać), nawet nie dlatego, że marzy mi się siedzieć na trybunach na spotkaniu autorskim i niczym fanka futbolu piszczeć, jeśli podstarzały pisarz strzeli bramkę jakąś inteligentną ripostą. Nic z tych rzeczy. Nie zależy mi nawet na autografie złożonym pomarszczona ręką na stronie tytułowej mojego pokreślonego notatkami Miasta Utrapienia, nawet dedykacja jest mi obojętna. Żałuję, że umarł, bo nie dałam mu się przelecieć przed śmiercią.

Pisarze to nie magnetyzujący aktorzy, urzekający muzycy czy pociągający sportowcy, o których laski fantazjują po nocach. Trudno zresztą śnić marzenia o kimś, kogo widziało się zaledwie parę razy na okładce jakiejś książki. Ha, żeby to jeszcze było parę razy... Czasami nawet i to się nie zdarza. Znani pisarze to nie gwiazdy, tylko cienie snujące się po ulicach tysięcy miast i obserwujące rzeczywistość, samemu pozostając niezauważonym.

I jak tutaj można chcieć dać się takiemu przelecieć? Fantazja erotyczna o sunących po ciele poplamionych atramentem dłoniach pisarza?

Możliwe, ale mało prawdopodobne. Dzisiaj nawet najstarsi publicyści piszą na klawiaturze.

Uwielbienie i szacunek dla twórczości, literackiego geniuszu?

Bzdura. Upośledzenie rodem zbzikowanych, podstarzałych polonistek. Która z nas oddałaby się facetowi, bo napisał Fausta, Annę Kareninę czy Ojca Goriota? To tylko stek kartek (a nawet czasami i całe obszerne tomidła), które mogą być genialne i sławne, ale nie sprawią, że jakaś kobieta będzie się chciała z podziwu rozebrać.

Inaczej sprawy wyglądają u Pilcha. Nie to, żeby stanowił on jakiś jedyny w swoim rodzaju wyjątek wśród twórców literatury, nic z tych rzeczy! Nie każda czytelniczka miała ochotę pędzić do jego samotnej klitki w Warszawie (gdy jeszcze żył) i z szacunku dla geniuszu gościa rozpinać guziki bluzki. Inaczej biedak pewnie by się parę dobrych lat wcześniej na śmierć zajechał.

A jednak coś jest takiego w jego twórczości, co rozpala; jakiś duch erotyzmu, który każe rozwalić się na kanapie w najwdzięczniejszej pozycji podczas czytania. Jakaś nieprzyzwoita iskra wywołująca rumieńce na policzkach i błysk oczu wpatrzonych w kręte linijki tekstu. Nie to, żeby Pilch pisał wyuzdane sceny i wydawał pornografię! Kto czytał choć jedną jego książkę, opowiadanie czy najkrótszy felieton, ten wie, że spomiędzy wierszy jak wypuszczona na wolność bestia wyziera czyste pożądanie. Że litery ociekają rozszalałym pragnieniem zbierającym się na brzegach stron w pełne napięcia kałuże, w których czytelnik może się przejrzeć.

Nie to, żebym była jego psychofanką. Nie oglądałam wszystkich wywiadów z nim, nie zapoznałam się z jego biografią i nawet nie przeczytałam wszystkich jego książek (choć te, które mam, czytam namiętnie). Pomimo licznych wypadów do Granatowych Gór na narty nigdy nie poszłam zobaczyć jego rodzinnego domu. Co więcej, nie złożyłam nigdy kwiatów na jego grobie, wylewając uroczyście łzy – nie wiem zresztą nawet, gdzie ten grób jest. 

Ale za to objęłabym go chętnie za szyję i spojrzała płomiennie w jego krótkowzroczne oczy. Chętnie poczułabym z jego ust smak litrów albo i hektolitrów wiślańskiego bimbru, które zdążył w życiu wychlać.

Pilch w mojej wizji jest posągiem. Tak jak we wszystkich fantazjach ów posąg nie ma nic wspólnego ze swoim realnym odpowiednikiem, który zresztą aktualnie gryzie piach. A co jakby okazał się całkiem inny, niż przedstawia samego siebie na papierze (zjawisko autokreacji) i moją gorącą propozycję by odrzucił? Tej opcji nie brałam pod uwagę.

Tak czy siak, żałuję, że Pilch umarł. Mam świadomość, że w tej chwili fantazjuje o trupie. Ale co za różnica? Przynajmniej mam pewność, że ów pisarz nigdy nie przeczyta naszej gazetki szkolnej i nie pojawi się w Piku, pytając o autorkę tego interesującego felietoniku.

 

 

 

 

 

 

 

 

Komentarze

Mogę Cię z niezbyt fajnego doświadczenia osobistego zapewnić, że awanse Jerzego P. za życia nie były szczególnie wyrafinowane, ale udało mi się je odrzucić, nie bez wsparcia pewnej osoby z jego pokolenia, która mnie ostrzegła. Zapewne by zatem gorącej propozycji nie odrzucił, natomiast nie bardzo wiem, dlaczego to ma być felieton?

http://altronapoleone.home.blog

Buuu.... Liczyłem na opowieści rodem z magla, a tymczasem zaserwowano mi fantazje erotyczne (?) zauroczonej czytelniczki.

Clickbait! :P

Cześć, drakaina,

Czyli uważasz, że ten tekst nie jest felietonem?

Hej, silver_advent,

Jakoś mało mnie obchodzi to, na co liczyłeś, pojawiając się tutaj, bo nic mi do tego;) Ale dziękuję za opinię, że tytuł jest chwytliwy.

Wiesz, ja odebrałem tekst jako żart literacki, nie bardzo go widzę w tym dziale. W zależności od punktu widzenia, umieszczanie tego typu tekstów w dziale publicystyka dla mnie balansuje pomiędzy dość szczególnym humorem a trollowaniem. Jeśli już, to proponowałbym dział hyde park. Ewentualnie sfabularyzować i rzucić na pożarcie sępom (czyli nam) w dziale opowiadania ;)

Może się źle wyraziłam: gatunkowo to może jest felieton, ale nie bardzo rozumiem intencje umieszczenia tego konkretnego tekstu w dziale publicystyki portalu fantastycznego... Zapewne gdyby nie niefajne doświadczenia z Jerzym P., mniej by mnie to obeszło.

http://altronapoleone.home.blog

Fakt, Pilch jako pisarz był mało fantastyczny, w moim odczuciu w każdym tego słowa znaczeniu. Fantazje też niekoniecznie są fantastyczne i to nie dlatego, że facet jest trup, ale z założenia fantazje i fantastyka to nie to samo.

Poza tym pisarzy lepiej wielbić na odległość, bo się człowiek do książek może zniechęcić. Pilch jako człowiek był strasznie upierdliwy. Awansów mi nie czynił, może dlatego, że przez trzy godziny naszej rozmowy, zdążyłam chyba z pięć razy pomylić tytuł jego książki. Zamiast o Tysiąc spokojnych miast stale indagowałam go o Tysiąc spokojnych nocy ;) Za pierwszym razem się zirytował, za trzecim stwierdził, że to chyba freudowska pomyłka. Co miał dokładnie na myśli, wolałam nie dociekać ;)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Irko, jeśli pojechał freudowską pomyłką, to była uwertura. Ja niestety, będąc młodą studentką, praktykowałam u niego w Tygodniku Powszechnym, ale znajoma z innej redakcji, jak usłyszała, jak on mnie traktuje, ostrzegła mnie, że to wstęp do poważniejszego molestowania, no więc uciekłam.

http://altronapoleone.home.blog

To zależy, skoro mi się marzyło tysiąc spokojnych nocy, to te wcześniejsze musiały być... niespokojne :) Możliwe, że go trochę odstraszyłam. Ale faktycznie miał opinię faceta, który rzuca się na wszystko, co się rusza ;)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Tak właśnie. Ostatnie zdanie, tak

http://altronapoleone.home.blog

No, czytało się całkiem przyjemnie, tylko tak właściwie o niczym :/

Przynoszę radość :)

Może jestem mało wrażliwa, ale nigdy nie zauważyłam jakiejś szczególnie pociągającej erotyki w jego utworach. Natomiast pamiętam, że w czasach, kiedy był już popularny, długo szukałam książki “Zasady badań pedagogicznych” Tadeusza Pilcha. We wszystkich księgarniach na hasło “Pilch” wciskali mi jego utwory. Później następowało zdziwienie, że istnieje jeszcze jakiś inny Pilch.

Jakby Pilch powiedział “Powiedzieć, że nie doszło tu do zbliżenia z Pilchem to nic nie powiedzieć”. Moim zdaniem jego twórczość to przede wszystkim styl, który też w tym tekście widać. Nadawanie rzeczom zwykłym nadmiaru wagi, przez piękno słowa. Dodam, że jak się Pilcha naczyta, to trzeba dużo się naczytać, żeby przestać nim być (jeśli się ma taką wolę). A jeśli czytając Pilcha, staje się nim choć trochę, to droga do zbliżenia nie jest tak zamknięta jak się wydaje.

W jednym z filmów zagrał siebie, zaraz obok dwóch innych znanych postaci, o których chyba nikt nie napisałby podobnego tekstu. Jeżeli by napisał, to wtedy mielibyśmy zapewne rodzaj fantastyki :)

Droga Irko i Drakaino,

Już rozumiem, co macie na myśli, mówiąc, że mój skromny felietonik rzeczywiście tu nie pasuje... A jednak cieszę się, że go tu zamieściłam, choćby po to, żeby przeczytać wasze relacje! :D Bardzo mnie to ubawiło! Jestem pod wrażeniem, że do takich doświadczeń sprowadza się znajomość z Pilchem ha, ha!

 

Droga Anet,

Zgadzam się, nie ma tutaj szczególnie dużo polotu, ot moje zwykłe przemyślenia.

 

Cześć, Anda,

To dosyć specyficzna i nawet trochę wulgarna erotyka. Do mnie ona trafia.

 

Hej, Vacter,

Twój komentarz to cudo. Doskonale odgadnąłeś genezę tego tekstu, bo gdy tylko zdałam sobie sprawę, ile w moich tekstach nagle wzięło się stylu Pilcha, napisałam ten felietonik, żeby dać upust tego, jak mnie “zainfekował”...

Swoją drogą to jest właśnie piękne, nie uważasz? “Nadawanie rzeczom zwykłym nadmiaru wagi, przez piękno słowa.” Według mnie nie jest to nadmiar wagi, chociaż może masz z tym rację... Według mnie to docenianie chwili obecnej, nawet najzwyklejszej, z pozoru nijakiej, dlatego, że przecież każda chwila jest niepowtarzalna, każda to ułamek życia i wszechświata.

 

Pozdrawiam serdecznie wszystkich!

Szukanie w zwykłości nadmiaru znaczenia, to nie jest nadmiar ukrojonej szynki na wadze. Jeśli człowiek widzi w swoich spostrzeżeniach tylko mechanikę zadawania oraz kojenia bólu, to kończy się to tak samo jak losy wielkiego myśliciela – śmiercią. Ludzie sami starają się skroić do wyznaczonej gramatury, sami pakują się w papier. Teraz jest trudniej patrzeć na wszystko, bo człowiek jest mocno hodowany, okropnie nienaturalny.

Czyli ja lubię to, że ktoś pisze o swoich krokach, że to coś innego niż zwykłe kroki. Czasem lubię poczytać, że człowiek poza swoją osobą kroczącą nic innego dostrzec nie może. Zawsze jednak mnie korci, żeby widzieć w rzeczach, uznanych za już martwe za życia, jakiś błysk czegoś poza sznurem – czy to przywiązanym do budy, czy do sufitu. W ogóle śmieszne jest już to, że mamy dwie nogi i dwie ręce, ale nad tym się zwykle nie zastanawia, że to karykatura intelektu.

Nowa Fantastyka