- publicystyka: Wszystko przez złoto (artykuł Anny Lewickiej)

publicystyka:

artykuły

Wszystko przez złoto (artykuł Anny Lewickiej)

Anna Lewicka

 

WSZYSTKO PRZEZ ZŁOTO

czyli tajemnice Dolnego Śląska i Kotliny Kłodzkiej

 

Dolny Śląsk. To naprawdę magiczna kraina, pełna tajemnic i ludowych legend, bogata w historię i zasoby. To obszar pamiętający pierwszych Piastów. Ziemia, na której znajduje się najstarsze polskie miasto – Złotoryja. Miejsce, gdzie odnaleziono najstarsze zapisane w języku polskim zdanie: „Day, ut ia pobrusa, a ti poziwai.”

To tam możemy znaleźć pasmo masywów otaczających dolinę znaną jako Kotlina Kłodzka, gdzie dzieje się akcja „Pełnika”, mojej najnowszej powieści grozy – a inspirację do jej napisania dały mi właśnie legendy i podania tych ziem.

Do tego jeszcze dochodzą niezwykłe formacje skalne, jak Błędne Skały czy Kopa Śmierci, i  całe mnóstwo idących w głąb ziemi jaskiń.

Nic więc dziwnego, że na przestrzeni wieków ziemie te obrosły również niezliczonymi legendami, podaniami i tajemnicami, których szlakiem można podążyć aż do dzisiaj.

Pasmo Sudetów kryje tak dużo tajemnic, legend i niesamowitych miejsc, że gdyby jeździć tam na wakacje co roku, to nawet przy intensywnym zwiedzaniu nadal odkryje się tylko ich ułamek…

Jednym z takich złowieszczych miejsc jest Kopa Śmierci. Jej nazwa jest właściwie błędnym tłumaczeniem niemieckiej nazwy miejsca, czyli Totenkopf, więc powinna brzmieć raczej „Czaszka Śmierci”. Sam szczyt wygląda wprawdzie jak strome urwisko, skąd więc ta głowa? Powodem, dla którego szczyt otrzymał taką nazwę jest znajdująca się wśród tamtejszych skał Skalna Czaszka. Wygląda niezwykle realistycznie. Ja sama mam dreszcze, kiedy na nią patrzę. Oczywiście, czaszka nie jest dziełem ludzkich rąk, a naturalnie uformowaną skałą (chociaż naprawdę ciężko w to uwierzyć) – to efekt bąbli gazowych gromadzących się w piaskowcu, które po wiekach erozji pozostawiły po sobie charakterystyczne wgłębienia, przypominające oczodoły. I wcale nie tak łatwo na nią trafić. Wprawdzie znajduje się blisko popularnego, niebieskiego szlaku, tyle że zupełnie jej nie widać ze ścieżki. Żeby ją znaleźć, trzeba zejść ze szlaku (czego w żadnym wypadku nie polecam, bo to niebezpieczne) i porządnie się naszukać, bo lokalizacja jest utajniona przez park narodowy – ci, którzy tam trafili, mówią, że błądzili po okolicy nawet kilka godzin.

Czemu jednak miejsce pozostaje tak ukryte? Właściwie nie wiadomo. Mówi się jednak, że okolica jest owiana złą aurą. Zresztą, nie tak dawno, bo w 1997 roku doszło tam do tajemniczego morderstwa dwójki studentów. Zabito ich strzałem w głowę, jednak motyw i sprawca pozostają nieznani aż do dzisiaj. Podejrzany był zarówno kolega turystów, z którym widziano ich w schronisku, jak i miejscowi neonaziści, którzy ponoć mieli się spotykać na Kopie Śmierci. Wiadomo jedynie, że sprawca zabrał z miejsca zbrodni pamiętnik dziewczyny i jej aparat fotograficzny. Reszta pozostaje niewyjaśniona…

 

(zdjęcie: sudeckieilustacje.pl, (c) 2020 sudeckie ilustracje)

 

Ziemia Kłodzka, podobnie jak cały Dolny Śląsk, jest niezwykle bogata w zasoby naturalne, a także żyzne gleby i przepiękne, gęste lasy pełne dzikiej zwierzyny. Znajdują się tu liczne zamki, grody i warownie. Pod skałami górnicy wydrążyli tysiące korytarzy, sztolni i kopalni.

Wszystko zresztą zaczęło się od złota. Nie bez powodu mówi się dziś o „śląskim Eldorado”, chociaż gorączka złota, która ogarnęła tutejsze ziemie zaczęła się o wiele wcześniej, niż hiszpańska konkwista zaczęła szukać złota w Nowym Świecie. Tutejsza gorączka ogarnęła już piastowskich książąt… a są i przesłanki, by sądzić, że już Celtowie przybywali w okolice późniejszej Złotoryi, by płukać złoto. Sama Złotoryja, znajdująca się na Pogórzu Kaczawskim, uzyskała prawa miejskie jako pierwsza polska osada – osiedlili się tu niemieccy górnicy, którzy żądali statusu i praw, jakie były już standardem tam, skąd przybyli. Nie było więc innego wyjścia niż nadać Złotoryi status miasta. Wszystko przez złoto.

Oczywiście, z tamtejszą kopalnią są związane liczne legendy o duchach – na przykład o chciwym mnichu, który pobierał od górników coraz wyższą dziesięcinę „na kościół” i stawał się coraz bardziej i bardziej łasy na złoto… aż w końcu zbuntowani górnicy zaciągnęli go w głąb kopalni i zabili. Jego duch ponoć nadal zawodzi w ciemnych korytarzach. Inni twierdzą, że te lamenty należą do jeszcze innego ducha, zjawy nieuczciwego górnika, który wszedł potajemnie do kopalni, by zdobyć kruszec w celu wyprawienia komunii swojej córki. Ponoć już nigdy z niej nie wyszedł… Mawiają, że Władca Gór wyprowadza z jaskiń i kopalni tych o czystych sercach, a chciwców z nieuczciwymi intencjami wiedzie na zgubę.

Jednak mimo tego, że ilości złota wypłukiwanego przez rzeki ze złotonośnych piasków wydawały się obiecujące, to jednak tamtejsze skały nie okazały się tak obfitujące w złoto, jak mogło się wydawać. Korytarz kopalni Aurelia (którą obecnie zresztą można zwiedzać), jest dość krótki i ma sporo licznych niewielkich odnóg, co świadczy o tym, że próbowano tam szukać złóż, ale jednak miejsce nie było wystarczająco obfitujące w złoto, by w nie dalej inwestować. W samej Aurelii zresztą koniec końców wydobywano głównie miedź i srebro.

Dłużej potrwała gorączka w Złotym Stoku, gdzie w czasach świetności znajdowało się aż około 200 różnych kopalni! Mówimy zresztą tylko o tych, o których w ogóle wiadomo, bo aż do dziś znajdowane są nowe!

Takim przykładem może być przepiękna „Sztolnia Ochrowa”, którą można obejrzeć w ramach wycieczki do Złotego Stoku. Okazała się całkowitą niespodzianką – znaleziono ją dopiero w dwa tysiące dwunastym roku. Jakaś turystka przechodziła obok i zobaczyła świetlik. Kiedy odpompowano wodę z korytarzy, oczom wszystkich ukazał się labirynt korytarzy mieniących się naciekami czerwieni, pomarańczy i nasyconych żółci. Okazało się, że to średniowieczna sztolnia, jedna z najstarszych w tej okolicy, gdzie drążono korytarze żmudną metodą ogniową – rozpalano w korytarzach ogniska, za pomocą których podgrzewano i rozłupywano skałę, posuwając się dziennie ledwie kilka centymetrów w głąb. Na samym jej końcu odnaleziono źródło arsenowo-żelazowe, a w jednej z odnóg, ogromny stalaktyt. Nie bez powodu uważa się tę sztolnię za najpiękniejszą w całych Złotych Górach. Jak to możliwe, że tak długo pozostała w ukryciu, i to pod samym nosem turystów i pracowników Złotego Stoku? Krążą plotki, że sam Duch Gór wskazał do niej wejście…

Wykorzystałam zresztą ten wątek w opowiadaniu nawiązującym do Pełnika: „Gdy wieje wiatr budzą się demony”, w którym bohater wyrusza na poszukiwania kolejnej, nieodkrytej sztolni.

Wiara w Ducha Gór jest zresztą integralną częścią obszaru Dolnego Śląska i samej Kotliny Kłodzkiej. Przewija się w jakiejś postaci przez większość miejscowych legend, czy to jako Skarbek, czy to jako Leszy czy też sam czart.

Znany jest jednak przede wszystkim jako Rubezahl, czyli Liczyrzepa. Jak już wspomniałam, można go spotkać pod różnymi imionami, zwany jest też Władcą Sudetów, Karkonoszem, czy też Duchem Gór lub Berggeistem. I otacza go równie wiele legend, jak imion.

Fabułę “Pełnika” umieściłam w samej Kotlinie Kłodzkiej, ale ta postać pojawia się w mitologii obejmującej z pewnością całe pasmo Sudetów, a prawdopodobnie również i dalsze obszary.

Imię Liczyrzepy może wprawdzie wydawać się dość infantylne, a sam Duch Gór ponoć wpadał we wściekłość, kiedy je wymawiano. Najbardziej znana legenda mówiąca o tym, skąd się wzięło, opowiada historię sprytnej dziewczyny, która chcąc uciec od Ducha Gór do swojego ukochanego, kazała mu liczyć na polu kiełkujące rzepy. Jeśli jednak sięgnie się głębiej i przeanalizuje imię Rübezahl, okaże się, że postać ta liczy nie tyle rzepy, co kruki – Rabe znaczy “kruk”, a zählen “liczyć”. I wcale nie chodzi tu o ptaki. Mianem “kruka” określano kiedyś oktylion, a w rękopisach można znaleźć o tej liczbie zapis, że „ponad oną poymować nie sposób”. Można więc wnioskować, że Władca Gór, zwany też przecież Skarbkiem, liczył po prostu swoje niezmierzone bogactwa, ukryte pod ziemią.

I chociaż na ilustracjach można go zwykle zobaczyć jako długobrodego staruszka z kosturem, początkowo jego postać wyglądała zupełnie inaczej i zdecydowanie bardziej niepokojąco. Pierwsza pokazująca go ilustracja pochodzi ze średniowiecznej mapy Śląska. Wcale nie przypomina dobrotliwego starszego pana... Wygląda raczej jak przedziwny stwór o porożu i kopytach jelenia, a co ciekawe, zaskakująco przypomina pochodzące sprzed 14 tysięcy lat naskalne malowidło tańczącego szamana zwanego "Czarownikiem", znalezione we francuskiej jaskini Trois Frères!

 

Kartografia, dawne mapy, weduty…#1

(rycina: http://empiresilesia.pl/)

 

(rycina: https://pl.m.wikipedia.org/wiki/Plik:R%C3%BCbezahl_on_Martin_Helwig%27s_map_of_Silesia_(1776).jpg)

 

Biorąc pod uwagę, że pojawia się w niemieckich legendach jako Rubezahl lub Berggeist, u nas jako Duch Gór lub Liczyrzepa, a także na obszarze Francji jako Chamane Dansant, można wnioskować, że stanowi integralną, silnie zakorzenioną w europejskich wierzeniach postać.

Wszystkie te historie sięgają jeszcze pogańskich czasów, a Duch Gór jako chtoniczne bóstwo był czasem przedstawiany czasem jako gnom, czasem jako olbrzym, a czasem właśnie jako leśny stwór z ciałem człowieka, ale kopytami i głową (oraz porożem) jelenia. Być może ta ostatnia, najczęściej chyba spotykana postać, wynika z faktu, że szamani przywdziewali zwierzęce skóry, przywołując na siebie jego moc. W takiej zresztą formie można obejrzeć Liczyrzepę, którego ogromna rzeźba stoi przed muzeum Karkonoskich Tajemnic w Karpaczu. Robi wrażenie.

 

https://www.karkonoskietajemnice.pl/galeria/8/Ekspozycja.html

 

Z samym muzeum jest związana dość niesamowita historia – w tamtym miejscu miał początkowo stanąć pensjonat, jednak podczas prac ziemnych odnaleziono zakopany... kostur. Wiadomość momentalnie zelektryzowała całą okolicę, a tajemnicza laska została nazwana „kosturem Ducha Gór”. Nie wiadomo właściwie, jakie jest jej dokładne pochodzenie, ale według konserwatora zabytków znalezisko ma ponad sto lat, a kamień osadzony na szczycie misternie rzeźbionego drewnianego kostura to pokaźnych rozmiarów kryształ górski.

Zamiast pensjonatu powstało więc muzeum poświęcone Liczyrzepie, kto bowiem śmiałby się sprzeciwiać woli Władcy Gór?

 

Kostur Liczyrzepy boga gór

(Zdjęcie: https://www.karkonoskietajemnice.pl/galeria/8/Ekspozycja.html)

 

O Liczyrzepie wiadomo, że był władcą gór, ale też i pogody. Uważano, że to właśnie on przewodzi Dzikiemu Gonowi, straszliwemu orszakowi, który pojawia się wraz z nocnymi huraganami i burzami. Faktycznie, zjawisko halnego, czy też wiatru fenowego, do dziś pozostaje nie do końca wyjaśnione. Takie noce, nazywane w języku niemieckim schwarznacht, powodują dziwne psychologiczne reakcje u ludzi, najprawdopodobniej ze względu na gwałtowny spadek ciśnienia. Policja i ratownicy medyczni donoszą o dramatycznym wzroście samobójstw, wezwań do sytuacji z użyciem przemocy, napadów i zgonów. Upiorna noc, mawiają.

Nic więc dziwnego, że wizgi wiatru porównywane są do wycia psów, a ludzie tłumaczą sobie, że to Władca Gór wyrusza, by powiększyć swój orszak.

Swoją drogą, wszystkie te atrybuty przypisywane były też Perunowi – słowiańskiemu bogu piorunów. Ciekawostką jest, że to słowo “piorun” pochodzi od jego imienia, a nie odwrotnie. Imię Perun to dosłownie “ten, który uderza”. Praindoeuropejski człon per- znaczy bowiem “uderzać” i jest obecny też w takich wyrazach jak hetyckie perunas, czyli “skała”. Idąc tym tropem – Perun jest władcą skał i piorunów… czyli gór i pogody.

Zresztą, o tym powiązaniu doskonale świadczy także legenda o powstaniu Błędnych Skał. Mówi ona, że Liczyrzepa – czyli Perun – poczuł się obrażony, kiedy ludzie przestali czcić słowiańskich bogów, a zwrócili się w stronę nowego boga chrześcijan. Któregoś dnia, zaskoczony, że długo nie składano mu danin, przybrał ludzką postać i przyszedł upomnieć się o swoje. Ku swojemu zaskoczeniu, zamiast zwyczajowych ofiar zastał w miejscu swojego ołtarza drewniany krzyż i kapłana, który kazał mu pokłonić się nowemu bogu. Legenda mówi, że Władca Gór wściekł się tak bardzo, że natychmiast przybrał swoją prawdziwą postać. Dla przerażonych zgromadzonych było już jednak za późno. Pomimo ich błagań, wściekły Liczyrzepa tąpnął swoim kopytem o ziemię tak silnie, że skały rozpękły niczym uderzone piorunem i stworzyły straszliwy, skalny labirynt pełen pułapek. Fałszywi wyznawcy zostali w nim uwięzieni, a do Błędnych Skał nikt nie śmiał wchodzić przez całe stulecia.

W “Pełniku” poszłam jednak trochę innym tropem, jako że imię olbrzyma Krkonosa najprawdopodobniej ma ten sam źródłosłów, co imię tytana znanego w mitologii greckiej jako Kronos, a w mitologii rzymskiej jako Saturn. To chtoniczne bóstwo związane z rolnictwem, ziemią i czasem. Stąd też wziął się duch, który w powieści zapewnił Pełnikowi niezmienność i spokój od burzliwych wydarzeń. I podobnie jak Kronos, który pożera własne dzieci, także on żąda ofiar, które w wymiarze duchowym są jego własnymi dziedzicami.

Sam tytułowy Pełnik również jest blisko związany z legendą o Liczyrzepie. To złoty kwiat o kulistej i pełnej główce (stąd nazwa „pełnik”), o łacińskiej nazwie Trollius europaeus, czyli Pełnik Europejski. Można go wprawdzie spotkać na całym kontynencie, jednak stanowi roślinę wyjątkowo rzadką i znajduje się pod ochroną. Nieczęsto spotkamy go w innych częściach Polski, za to wilgotne łąki Ziemi Kłodzkiej późną wiosną stają się całe żółte od pełnika. Nawet botanicy twierdzą, że to lokalny fenomen. Dlatego też pełnik jest zwyczajowo nazywany Różą Kłodzką i niezmiennie pozostaje symbolem ziemi kłodzkiej od kilku stuleci pomimo historycznych zawieruch i wymiany narodowościowej na tych terenach.

Swoją drogą, oryginalna, łacińska nazwa pełnika, czyli Trollius, czy też niemieckie trollblume wskazuje na magiczne konotacje powiązane z ta rośliną. Słowo troll ma korzenie w języku staronordyckim i oznacza „magię”. Do dziś w języku szwedzkim czasownik trolla oznacza „czarować”, a trolle to po prostu magiczne istoty. Można więc równie dobrze stwierdzić, że pełnik, czyli trollblume, to dosłownie „magiczny kwiat”

 

Ilustracja

(https://pl.wikipedia.org/wiki/Pe%C5%82nik_europejski#/media/Plik:Illustration_Trollius_europaeus0.jpg)

 

To kolejny element niezmienności, który na kartach powieści stanowi swoisty dowód na wpływy Ducha Gór w niewielkim miasteczku, którego nazwa pochodzi od tej właśnie rośliny (uprzedzając pytania – książkowy Pełnik nie istnieje w rzeczywistości, a powstał jedynie na potrzeby powieści).

Legenda mówi bowiem, że ten kwiat był prezentem ślubnym od Liczyrzepy. Ponoć którejś nocy Władca Gór usłyszał gdzieś w oddali gwar, śpiewy i jasne światła. Kiedy się tam skierował, okazało się, że trafił właśnie na huczne weselisko. Bawił się wyśmienicie, pił, jadł i tańczył. A choć został przyjęty z otwartymi ramionami, nikt ze zgromadzonych nie rozpoznał w gościu samego Liczyrzepy, bo ten przez cały czas trzymał się w cieniu, z daleka od światła. Kiedy jednak ktoś dorzucił drewien do ognia, a płomień buchnął, oczom gości ukazała się straszliwa postać – bo Władca Gór, zatracony w dobrej zabawie, zupełnie zapomniał przybrać sympatyczną postać, w jakiej pojawiał się ludziom, którym dobrze życzył. Wszyscy rzucili się w popłochu do ucieczki, a Liczyrzepie zrobiło się szkoda, że zepsuł tak wspaniałe wesele. Żeby więc zadośćuczynić zarówno młodym, jak i gościom, w prezencie ślubnym ozdobił łąki i górskie zbocza złotymi kwiatami pełnika, a do tego jeszcze sprawił, że w okolicy wybiło źródło z najczystszą, najbardziej krystaliczną górską wodą.

Warto jednak wspomnieć, że pełnik jest kwiatem trującym, a potarcie oczu po jego dotknięciu może nawet prowadzić do ślepoty. Ot, taki dar od Liczyrzepy…

Z Władcą Sudetów i jego podziemnymi skarbami ukrytymi w Kotlinie Kłodzkiej związana jest także legenda o wielkim trollu zwanym Leśnym Ludem. To zaklęty w kamień olbrzym, który na polecenie Liczyrzepy strzeże bogactw ukrytych w głębi ziemi pod Kudową–Zdrój. Mówią, że strażnik ożyje i odda bogactwa jedynie, kiedy o północy przyjdzie do niego naga kudowska dziewica, składając w ofierze własnoręcznie upieczony kołacz. Jak widać, olbrzym do tej pory jeszcze nie ożył, więc przepowiednia nadal ma szansę zostać wypełniona.

 

LEŚNY LUD Z KUDOWY-ZDROJU

(zdjęcie: klodzkonaszemiasto.pl)

 

Takich przepowiedni i opowieści jest jeszcze więcej. Jeśli wybierze się ich szlakiem, można trafić na opowieści o Złotej Sztolni, strzeżonej przez służące Liczyrzepie nietoperze i duchy, czy też o ziołach, które Władca Gór podarował rzymskim żołnierzom, szukającym na tych terenach złota. Można spróbować poszukać skarbów pani z Lewińskiego zamku – ponoć krwawy sztylet, którym posłużyła się do dokonania zbrodni na swoim małżonku, nadal leży gdzieś w leśnych ostępach, a odnaleziony – zamieni się w klucz do skarbca.

No cóż. Wszystko przez złoto.

 

(Książka “Pełnik” autorki artykułu ukazała się nakładem wydawnictwa Jaguar.)

 

 

Komentarze

Ciekawe!

A opisywana okolica nad wyraz piękna :)

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Rzeczywiście ciekawy artykuł, aspekt reklamowy nawet nie razi. Rzuciło mi się w oczy przy lekturze kilka szybkich uwag, uzupełnień, więc spróbuję się podzielić.

Żeby ją znaleźć, trzeba zejść ze szlaku (czego w żadnym wypadku nie polecam, bo to niebezpieczne) i porządnie się naszukać, bo lokalizacja jest utajniona przez park narodowy – ci, którzy tam trafili, mówią, że błądzili po okolicy nawet kilka godzin.

Akurat widzę Skalną Czaszkę na mapie; trzeba by upewnić się w terenie, czy podana lokalizacja jest w pełni prawidłowa, ale nie mam powodu nie wierzyć. Może Chrościsko potrafiłby powiedzieć coś więcej, jest tutaj – o ile mi wiadomo – najznakomitszym ekspertem sudeckim. Co do zakazu schodzenia ze szlaków w obrębie parków narodowych, podstawową przyczyną nie jest jednak bezpieczeństwo turystów, tylko bezpieczeństwo przyrody.

Jeśli jednak sięgnie się głębiej i przeanalizuje imię Rübezahl, okaże się, że postać ta liczy nie tyle rzepy, co kruki – Rabe znaczy “kruk”, a zählen “liczyć”. I wcale nie chodzi tu o ptaki. Mianem “kruka” określano kiedyś oktylion, a w rękopisach można znaleźć o tej liczbie zapis, że „ponad oną poymować nie sposób”. Można więc wnioskować, że Władca Gór, zwany też przecież Skarbkiem, liczył po prostu swoje niezmierzone bogactwa, ukryte pod ziemią.

Co do kruka zamiast rzepy, zgoda, ale nie ma potrzeby tu mieszać symboliki numerologicznej. Niemieckie wywody etymologiczne na ogół nie wiążą tutaj zahl z liczeniem, lecz z archaicznymi formami odnoszącymi się do czarta lub ogona.

jako że imię olbrzyma Krkonosa najprawdopodobniej ma ten sam źródłosłów, co imię tytana znanego w mitologii greckiej jako Kronos

Przepraszam? Imię urobione wstecznie od zamieszkiwanych przez niego gór, te zaś najpewniej od “nosić (mieć na sobie) krk (poskręcane zarośla)”, nazwa wyraźnie słowiańska, wszelkie próby wyprowadzenia z dawniejszych języków bardzo spekulatywne. Gdzie tu miejsce na Kronosa?

To złoty kwiat o kulistej i pełnej główce (stąd nazwa „pełnik”), o łacińskiej nazwie Trollius europaeus, czyli Pełnik Europejski.

Czemu wielkimi literami?

To zaklęty w kamień olbrzym, który na polecenie Liczyrzepy strzeże bogactw ukrytych w głębi ziemi pod Kudową–Zdrój.

Zakłada się (zgodnie ze stanowiskiem RJP), że w nazwach miejscowości wszystkie człony są równorzędne językowo, z tego zaś wynika nie tylko pisownia z łącznikiem, ale także odmienianie każdego członu z osobna: pod Kudową-Zdrojem. Szersze uzasadnienie dostępne na stronie https://rjp.pan.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=83:uycie-cznika-w-wieloczonowych-nazwach-miejscowych&catid=43&Itemid=59.

 

Szerzej, co do przytoczonych legend z obszaru Kotliny Kłodzkiej – widzę, że zaczerpnięte ze współczesnych opracowań popularnych, ale zupełnie nie mam pewności, jak wiele z nich znalazłoby rzeczywiście potwierdzenie w dawnej tradycji, a jak wiele to późne wytwórstwo. Dolny Śląsk jest w zasadzie martwy etnograficznie, a patrioci lokalni próbują tę dziurę zapełnić.

Dziękuję za ciekawy tekst!

Nowa Fantastyka