- publicystyka: Kolejne pudełko

publicystyka:

artykuły

Kolejne pudełko

Dawno, dawno temu, siedząc sobie za rzekami i lasami (czy siedmioma nie wiem, bo nie liczyłem), uraczyłem was historyjką, jak to wraz z kilkoma innymi osobami chcemy zmieniać świat. Pomalutku, po kawałeczku, elektryfikując pojedyncze afrykańskie wioski przy pomocy małych, solarnych elektrowni upchanych do morskich kontenerów. Ktoś to jeszcze pamięta?

Byliśmy nieco młodsi, pełni energii i entuzjazmu. Całkowicie pochłonięci naszą wizją i w pełni przekonani, że musi się nam udać. Znacie to uczucie? Zazwyczaj kończy się zderzeniem z twardą rzeczywistością. Los mnoży przeciwności bez opamiętania. Zamiast odczuwać wiatr we włosach, człowiek brnie pod ten wiatr. Niosąc serce na dłoni musi mieć coraz twardszy tyłek. Norma. Życie weryfikuje ludzkie plany...

Nasze zweryfikowało pozytywnie. Mimo przeciwności entuzjazm nie zmalał. Może nieco do niego przywykliśmy, ale i nauczyliśmy się nim zarażać. Jest nas coraz więcej i jesteśmy coraz silniejsi, a przekonanie “że nam musi się udać” jest coraz głębsze. Uda się!

O rany, jak to zabrzmiało. Nie, nie jesteśmy sektą, ani terrorystami, nawet tymi “eko”. Rewolucjonistami... może troszeczkę. Pionierami to już na pewno. Dalej elektryfikujemy afrykańskie wioski, choć może nie w takim tempie, jak byśmy chcieli (jeszcze korona nas spowolniła), ale skutecznie. Wygląda to tak:

 

 

Takich wiosek jest już dwadzieścia, a będzie więcej.

Ale o samym urządzeniu nie będę was zanudzał, bo pisałem o nim w pierwszym tekście i w komentarzach pod nim. Choć jestem z niego dumny jak cholera. Jest bowiem coś, z czego dumny jestem jeszcze bardziej. W firmie nazywamy to “impact”, a chodzi o efekt naszej działalności. Podczas pisania pierwszego tekstu mogłem sobie jedynie gdybać. Teraz, we wioskach które zelektryfikowaliśmy, można to zobaczyć.

Skoncentruję się na jednej, w której prąd dostarczamy już od trzech lat. To miejsce nazywa się Djoliba i ma ono szczególne miejsce w moim sercu. Sam (oczywiście nie w pojedynkę) rozstawiałem i uruchamiałem tam naszą elektrownię. Dane mi też było odwiedzić tę miejscowość w kolejnych latach.

To, z czego najbardziej cieszą się mieszkańcy, to światło po zmroku. Zarówno z ulicznych latarni, jak i w domostwach. Zadbaliśmy, aby było to oświetlenie LED – z jednej strony oszczędza nasze baterie, które starczają na dłużej, z drugiej tego typu światło jest nieporównywalnie mniej atrakcyjne dla insektów, dzięki czemu nie wzrosło zagrożenie malarią. Wzrosło natomiast bezpieczeństwo i komfort życia. Dzieci mogą uczyć się po zachodzie słońca, a rodzice wykonywać pewne prace w temperaturach niższych niż za dnia. Wreszcie można w nocy wyjść do toalety. Nie trzeba się martwić że nie zauważy się jadowitego węża, tym bardziej że sztuczne światło je odstrasza. 

Szybko pojawiły się lodówki i od razu zrobiło się trochę dostatniej. Mniej żywności się psuje. Można dłużej przetrzymać owoce i warzywa. Ryb łowionych w rzece nie trzeba zjadać tego samego dnia lub sprzedawać za bezcen, byle szybko. To samo z mlekiem i mięsem zwierząt hodowlanych. Nadwyżki wreszcie można sprzedać i podreperować domowy budżet. Hitem stają się schłodzone napoje i soki z miejscowych owoców. Tu dochodzimy do sedna, bo handel chłodnymi napojami to dopiero początek. Okazuje się bowiem, że tym ludziom nie trzeba dawać przysłowiowej ryby, a i wędkę są sobie w stanie sami zmajstrować, gdy widzą dla siebie jakiekolwiek perspektywy. 

Nassou Oumar był już w drodze do Hiszpanii. Za pracą, za lepszym życiem dla siebie i dla rodziny, której być może mógłby wysyłać pieniądze, jak robią to chyba wszyscy emigranci z Afryki, którym udało się zadomowić w Europie. Podróż miała pochłonąć całe oszczędności jego rodziny, a mogła zakończyć się na dziurawym pontonie, gdzieś na środku Morza Śródziemnego. Rodzina poinformowała go, że ma prąd w domu. Zawrócił, a pieniążki na podróż zainwestował. Teraz ma małą restaurację przy drodze krajowej, z której chętnie korzystają kierowcy ciężarówek. Ma też małą kurzą fermę z inkubatorami, z której kurczaki przyrządza i sprzedaje w restauracji. Jego biznes utrzymuje obecnie nie tylko jego rodzinę, ale i rodziny jego pracowników.

Modibo Traore nie miał zamiaru uciekać do Europy. Jest spawaczem i prowadził swój skromny biznes zanim w jego wsi zainstalowaliśmy nasz kontener. Radził sobie przy pomocy małego generatora na ropę. Kilka razy w miesiącu wsiadał na swój motocykl i jechał z kanistrem do miasta po ropę. Potem mógł popracować kilkanaście godzin, o ile stary generator nie odmówił współpracy. W takich przypadkach zlecenia od klientów musiały poczekać a naprawa trwała czasem kilka dni. Dziś generator już tylko rdzewieje, a klienci czekać nie muszą, także dlatego, że Modibo zatrudnia i przyucza kolejnych pracowników. Ma ich już dwudziestu. Jego warsztat wzbogacił się też o nowe narzędzia. Nadal w użytku jest stare kowadło i miech, ale obok pracują już nowe spawarki, szlifierki kątowe, wiertarki.

Takich drobnych interesów w Djolibie pojawiło się więcej. Jest kafejka internetowa z kilkoma komputerami, skanerem i drukarką. Jest fryzjer strzyżący nawet po zmroku. Jest kilka warsztatów, kilku krawców, kilka młynów, no i coraz więcej handlu. Najważniejsze jest jednak to, że z Dioliby nie uciekają już młodzi ludzie. A uciekali najzdolniejsi, najodważniejsi, najbardziej kreatywni. Teraz, zamiast być w Europie coraz bardziej niechcianymi gośćmi, tworzą miejsca pracy dla tych trochę mniej zdolnych, którzy, mając przyzwoite perspektywy, nie zapełniają slamsów w stolicy i są zdecydowanie trudniejsi do zrekrutowania przez ekstremistów.  

Nie twierdzę, że znaleźliśmy receptę na problemy tego świata, ale przynajmniej próbujemy coś zrobić, by stawić im czoła i... dobrze mi z tym. Coś po mnie zostanie, jakiś ślad, choćby w pamięci mieszkańców kilku afrykańskich wiosek. W końcu po to też piszemy, prawda? Żeby coś po nas zostało. Co prawda im ciężko jest wymówić moje nazwisko i głównie zapamiętują mnie jako Papa-Solartainer, bo nasi miejscowi współpracownicy tłumaczą, że to ja te kontenery buduję. Niech będzie i tak. A pisanie? Kiedyś zabraknie sił, aby dźwignąć inwerter, ale wystarczy, aby złapać za pióro. 

Komentarze

Miałem dać więcej ilustracji, ale współpraca z edytorem jakoś mi nie szła. Pewnie się da, ale mi się nie udało.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Dziesięć minut temu przeczytałem artykuł o tym, że dziewczyna udająca psa “w internetach” w ciągu pół roku zarobiła sześciocyfrową kwotę. “Noe, buduj arkę” – mówię.

A potem przeczytałem to. 

Dzięki, Ufanallu. Właśnie dla czegoś takiego warto odwołać akcję z Noe.

I chcem więcej.

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Ech, Unfallu, świetna robota. Jasną widzę przyszłość Twoją i ludzi, którym pomagasz.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Świetna robota, Unfall. Takie inicjatywy przywracają wiarę, że coś na tym świecie opanowanym przez hejt ma sens.

Jeśli z edytorem zdjęcia nie współpracują, może wrzuć na jakiegoś Flickra?

 

Unfall, czy to jest robione z ramienia jakiejś fundacji?

Dzięki za miłe komentarze.

Media bombardują nas negatywnymi informacjami, bo te przykuwają uwagę, a więc lepiej się sprzedają. Tyle, że nie wpływają zbyt pozytywnie na nasze samopoczucie, czasem wzbudzają lęk, irytację, agresję czy nawet zażenowanie. Pomyślałem, że miło będzie przeczytać coś pozytywnego, bo nie tylko złe rzeczy dzieją się na świecie. Oczywiście tych złych ignorować nie powinniśmy, ale stłamsić też się nie dajmy.

  czy to jest robione z ramienia jakiejś fundacji

i tu jest najfajniej. Okazuje się, że komercyjnie, bez organizacji charytatywnych też się da. Ten model nazywany jest “social-business” i mimo zdrowych ekonomicznych zasad nakierowany jest głównie na rozwiązywanie konkretnych, społecznych problemów, a nie maksymalizowanie zysków. Może pensji nie mamy wysokich, ale satysfakcji w nadmiarze.

Pomyślałem, że miło będzie przeczytać coś pozytywnego, bo nie tylko złe rzeczy dzieją się na świecie.

Miałeś rację! :-) To bardzo dobra wiadomość. Przypomniałam sobie o o jakiejś podobnej inicjatywie (kilka lat temu, chyba w Forbes pisali), o pewnym start-upie, który... nawiązał współpracę z firmą niemiecką od solarów, coś tam trzeba było zmienić, aby wysuwały, coś mi się majaczy jeszcze o jakimś crowdfoundingu itd. itp... dalej już słabo pamiętam, i docelowo te kontenery miały być dla Afryki. A tu się dowiaduję, że działa, ze cały czas i w dodatku od osoby zaangażowanej w to przedsięwzięcie.

Wspaniale. :-)

Dzięki, za dobre wieści! i ach, zazdroszczę Ci, xd, choć myślę, że czasami nie jest lekko, jak piszesz.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

To jest niesamowite Unfallu, co tam robicie. Mam tylko do ciebie ogromny żal: że tak rzadko piszesz te opowieści o tym u nas na portalu. Firma nie zgodziłaby się, żebyś wrzucił czasem coś więcej? ;-) To, jak taka zmiana wpływa na układ społeczno-ekonomiczny jest chyba najbardziej intrygującą opowieścią o socjo-eko-systemie i wpływie mądrze użytej technologii na niego.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

 

Tak to wygląda, gdy jedziemy rozstawić nasz sprzęt w kolejnym miejscu. To zdjęcie jest z początku tego roku.

 

Asylum – to miłe słyszeć, że ktoś ten artykuł przeczytał i że ten zapadł mu w pamięć. To były niezdarne początki :)

PsychoFish – firma nie ma nic przeciwko, a ja mógłbym się tłumaczyć, że brak czasu, ale... to by tak czy inaczej były wymówki. Tak więc opisać więcej byłoby można, tylko czy to zainteresuje więcej osób? No i czy ten portal to miejsce na takie historie? Tak czy inaczej, jeśli interesują was jakieś aspekty, ktoś ma pytania, chętnie opiszę.

Pomyślałem, że miło będzie przeczytać coś pozytywnego, bo nie tylko złe rzeczy dzieją się na świecie.

Popieram.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Robisz ważne i piękne rzeczy, naprawdę miło przeczytać o takich inicjatywach :)

Przynoszę radość :)

Brawo!

Pięknie!!

 

Mam tylko jedno pytanie – jak z, ehm, sytuacją polityczną? Bo dobrobyt wabi jak ćmy tych, którzy mają kałasznikowy, ale za to nie chce im się pracować. Wolą żyć z roboty innych.

Nie ma takiego niebezpieczeństwa?

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Unfallu, super sprawa. To musi być ogromnie satysfakcjonujące, kiedy widzisz, że Twoja praca wydaje takie owoce. :-)

Babska logika rządzi!

dobrobyt wabi jak ćmy tych, którzy mają kałasznikowy, ale za to nie chce im się pracować.

Co ciekawe, ekstremiści czują się najlepiej tam, gdzie jest najbiedniej. Tam, gdzie ludziom żyje się źle, najłatwiej paluchem wskazać winnego. Tam gdzie dla młodych chłopców brak pracy i perspektyw, najłatwiej jest ich zrekrutować. Dla młodych mężczyzn, których nie stać na założenie rodziny, atrakcyjniejsza jest wizja dziewic w raju. Wreszcie tam, gdzie brak edukacji można założyć szkołę koraniczną, bo rodzice wyjdą z założenia, że lepsza taka niż żadna. Można wtedy prać mózgi najmłodszym. Tam, gdzie ludziom żyje się lepiej, są wyedukowani, mają pracę, trudniej jest radykałom znaleźć posłuch. 

Kiedyś często różni potencjalni inwestorzy pytali nas “a co się stanie, gdy terroryści ukradną kontener, albo ostrzelają go granatnikiem?” Ukraść się nie da, bo to ustrojstwo waży dwadzieścia ton. Bez dźwigu ani rusz (chyba że ktoś ma nasz system załadunkowy, ale tego we wioskach nie zostawiamy). Poza tym elektrownie są monitorowane i sterowane zdalnie z Niemiec (antena satelitarna lub gdzie to możliwe GSM). Bez nas raczej trudno to użytkować. A co z granatnikiem? Owszem, da się zniszczyć, tylko po co? Aby wkurzyć mieszkańców wioski? Pięć do dziesięciu tysięcy mieszkańców, bo właśnie takie wioski elektryfikujemy. Nie jest łatwo małą, nawet dobrze uzbrojoną grupą spacyfikować tak dużą społeczność, a większe grupy terrorystów raczej rzadko opuszczają zajmowane terytoria, bo są zbyt łatwe do wykrycia przez wojsko (patrole i bramki kontrolne na większości szlaków). We wioskach są całe grupy myśliwych, którzy przy każdej okazji deklarują, że będą nas ochraniać podczas pobytu w wiosce i chronić będą w razie potrzeby nasz sprzęt. Może nie mają kałasznikowów, ale stary sztucer w rękach kogoś, kto chroni własny dom jest równie niebezpieczny. 

Tak naprawdę najbardziej zagrożeni jesteśmy my, biali pracownicy firmy, a główne zagrożenie to porwania dla okupu. Dlatego tam, gdzie jest  niebezpiecznie się nie zapuszczamy, a tam gdzie jest “w miarę bezpiecznie” jeździmy z eskortą (tak jak na zdjęciu wyżej – to są malijscy żołnierze). Mamy też opancerzony samochód do dyspozycji (jechałem nim do ślubu ;). Potrzebujemy tego w Mali i Nigrze. W Senegalu, który jest znacznie zamożniejszy eskorta nie jest już potrzebna.

Dzięki, Unfallu!

Czyli jest nadzieja, że będzie jeszcze lepiej?

Bo dobrze już jest!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Nie jest super, skoro trzeba jeździć z eskortą, ale to nas nie odstrasza. Żeby było lepiej trzeba coś z tym zrobić i nie wystarczy wysyłać żołnierzy, choćby i w błękitnych hełmach.

To zdjęcie z mojego ślubu. Opancerzona terenówka po przystrojeniu robiła za weselną limuzynę :)

tylko czy to zainteresuje więcej osób? No i czy ten portal to miejsce na takie historie?

Ja tam, bym bardzo chciała, abyś pisał o tym, chociaż od czasu do czasu. Dla mnie portal – publicystyka jest takim miejscem, wymiany myśli, osiągnięć, czasem porażek, rzeczy ciekawych, a OZE i to, co robicie – takim jest w stu procentach.

 

Edit: Tak, masz rację ekstremiści pływają jak ryby w wodzie w biedzie i frustracji.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Wielki szacunek! Żal, że taka “dobra nowina” z trudem przebija się do świadomości ogółu, ginąc pod lawiną dobrze sprzedających się sensacyjek. Tym cenniejszy jest ten Twój artykulik.

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Nowa Fantastyka