- publicystyka: SIRE, czyli podróż sentymentalna traktem królewskim

publicystyka:

recenzje

SIRE, czyli podróż sentymentalna traktem królewskim

Recenzja książki Jeana Raspaila SIRE. Publikuję w hołdzie zmarłemu właśnie pisarzowi – monarchiście.

 

Non est potestas nisi a Deo – wszelka władza pochodzi od Boga. Czy w dzisiejszych czasach znalazłby się śmiałek mający odwagę potraktować tę maksymę św. Pawła serio? Maksymę wyśmianą, wykpioną ze wszystkich możliwych stron? Owszem. Jest nim Jean Raspail, francuski pisarz i podróżnik, laureat wielu nagród, m.in. Grand Prix du Roman Akademii Francuskiej, autor ekstremalnie niepoprawnych politycznie powieści (choćby takich jak „Obóz świętych”), niezłomny rojalista i demaskator ciemnych stron Rewolucji Francuskiej. A przy tym poeta umiejący nadać swoim ideom nie tylko atrakcyjną dla czytelnika literacką formę, ale i solidną historyczną podbudowę – świadczyć może o tym znane dzieło „Pierścień Rybaka” oraz wydana u nas przed dwoma laty, a obecnie wznowiona powieść „Sire”. To właśnie w niej można znaleźć rojalistyczne credo autora: Prawo Boskie jest jak wiecznie bijące źródło. Nie podlega ono ludzkiej władzy i jest przekazywane przez tych, których Bóg wybrał. Nie może przestać obowiązywać, nigdy nie przestało i nigdy nie przestanie. Można uciąć głowy królom, wypędzić ich, zapomnieć o nich, ale prawo Boskie trwa dalej, jak niewyczerpana łaska, której skutki się nawarstwiają.

Trudno tę powieść jednoznacznie zaklasyfikować. Bo, podobnie jak „Pierścień Rybaka”, akcja „Sire” toczy się dwuwarstwowo: w przeszłości (od czasów Rewolucji Francuskiej do początków XX w.) i obecnie (czyli w 1999 r.). Raspail z jednej strony karmi nas prawdą historyczną (sam podkreśla we wstępie, że postacie historyczne i ich losy są prawdziwe), z drugiej operuje fikcją, która dotyczy bohaterów z czasów współczesnych. A wszystko to podane w konwencji sensacyjnej, wręcz, jak mówi sam autor, „kryminalnej”.

Ja jednak odebrałem „Sire” jako swoistą „książkę drogi”, par excellence romantyczną opowieść o wędrówce młodych bohaterów do świata dawno zapomnianych, odtrąconych i wyśmianych ideałów. Romantyczną w znaczeniu zarówno potocznym, jak i literackim – choćby przez splecenie scen realistycznych z fantastycznymi.

Główny bohater, 18-letni Filip Karol Franciszek Ludwik Henryk Jan Robert Hugon Faramund de Bourbon, hipotetyczny książę z dynastii Kapetyngów (proszę zauważyć, że nosi on imiona wszystkich królów francuskich, a to ostatnie jest imieniem legendarnego władcy Franków Salickich), wraz z siostrą bliźniaczką Marią Blanką Anną Joanną Katarzyną Teresą Klotyldą Antoniną de Bourbon i kilkoma przyjaciółmi wyruszają ze Szwajcarii, gdzie osiadł ich ojciec, do katedry w Reims, miejsca tradycyjnej koronacji królów francuskich, aby tam zostać namaszczonym.

W całą tę przygodę zaangażowanych jest ledwie kilkanaście osób, włączając w to francuskie siły bezpieczeństwa, mające dodać akcji sensacyjnego waloru, choć walor ów jest – w skali współczesnej odmiany tego gatunku – niezwykle subtelny.

Bo też nie o sensację autorowi chodzi. Tak naprawdę akcja jest pretekstem do przemycenia wiedzy historycznej o Rewolucji Francuskiej i jej (nie muszę dodawać, że w optyce autora zgubnych) konsekwencjach, a także do wzbudzenia refleksji nad Francją dzisiejszą, nad upadkiem obyczajów będących skutkiem odejścia od chrześcijańskich wartości.

Tak więc „Wielka” Rewolucja ukazana jest bez poprawności politycznej serwowanej w podręcznikach historii – językiem beznamiętnego narratora, co przy drastyczności relacjonowanych wydarzeń może (i chyba powinno) wstrząsnąć czytelnikiem a może nawet wzbudzić w nim przerażenie. Mnie lektura tych fragmentów przywiodła na myśl „Doktora Żywago” Borysa Pasternaka i „Pożogę” Zofii Kossak-Szczuckiej.

Do czego bowiem doszło we Francji, gdy prawo Boskie wylądowało w koszu wraz z głową króla? Oto przykład: 12 października 1793 r. podczas rabowania bazyliki Saint-Denis, gdzie została pochowana większość francuskich monarchów, beszczeszczono ich groby. Na pierwszy ogień wyrwano z wiecznego spoczynku króla Henryka IV, który zachował się w tak dobrym stanie, że gdy odsłonięto całun, tłum oniemiał z wrażenia. Ale prawo rządzące ludzkimi masami jest nieubłagane: zawsze owładnie nimi najgłupszy. Teraz tym najgłupszym okazał się pewien żołnierz, nawet nie pijany, co stanowiłoby przynajmniej jakieś wytłumaczenie. Ów dzielny syn ludu wyciągnął szablę, uciął kosmyk królewskiej brody i zrobił sobie z niego sztuczne wąsy. (…) Stało się: odtąd już tłum będzie podły. I był. Henryk IV wylądował w kloacznym dole, a za nim następni. Im bardziej cuchnęły zwłoki, tym bardziej tłum cisnął się ku wylotom otwartych, grobowych szybów, skąd dobiegał ten dławiący odór. Wyciągano z trumien i ciskano do dołów Burbonów, następców tronu, delfinów małoletnich i dorosłych (…) W bazylice nie dało się już prawie oddychać, ale lud z lubością wdychał odór.

Takich scen jest w książce więcej, lecz nie jestem pewien, czy stanowią one magnes mogący przyciągnąć czytelnika – a tymczasem ja chciałbym go do lektury zachęcić. Skoncentruję więc teraz uwagę na drugim „pretekście”: refleksjach nad współczesną Francją. Niestety, one także są głównie w tonacji minorowej. Autor ukazuje zdziczenie obyczajów, wandalizm przejawiający się w dewastowaniu nie tylko obiektów sakralnych, ale i użyteczności publicznej, cynizm i oportunizm w życiu społecznym (jeden z bohaterów, minister, na wiadomość od premiera, że związki zawodowe podpisały, odpowiada ze wzruszeniem ramion: związki zawodowe podpisują wszystko, panie premierze – skąd my to znamy?).

Inny bohater, przedsiębiorca Ixe, bodaj najbogatszy człowiek we Francji, tak opisuje Filipowi współczesną francuską rzeczywistość:

Tu nikt pana nie zna, Najjaśniejszy Panie. Ani jedne drzwi nie otworzą się przed panem. Podczas gdy ja, na sto sposobów, wchodzę tutaj wszędzie, jestem tutaj wszędzie. Jedzą i piją to, co im sprzedaję. Mieszkają w tym, co ja buduję, używają tego, co ja dla nich produkuję. Zadłużają się w moich bankach. Czytają to, co ja dla nich drukuję. Słuchają i oglądają to, co ja chcę, żeby im przekazywano, a ci, którzy do nich mówią w moim imieniu, uważają się za wolnych tylko wskutek pewnej umysłowej gimnastyki ułatwiającej samousprawiedliwienie. Ten obraz też dziwnie nam znajomy, nieprawdaż?

Lecz Raspail zapala także światełko w tunelu. Bo to właśnie przedsiębiorca Ixe jest… zwolennikiem króla! To on ułatwia mu zrealizowanie zamysłu namaszczenia. To on wyznaje Filipowi: Ja należę do realnego świata. Do najbardziej twardej i najbardziej materialnej strony tej rzeczywistości. To ja ją w znacznej mierze kształtuję. Tymczasem pańska obecność, Wasza Wysokość, pańska podróż są natury nierzeczywistej, gdyż odwołują się do odczuć natury duchowej, które są obce ludziom współczesnym. (…) Muszę więc uciec od rzeczywistości. Resztkami tego, co we mnie pozostało z wiary w świętość, wierzę w pana, Wasza Wysokość, to znaczy w to, co pan reprezentuje.

A potem tak go poucza: Prawdziwy król, Filipie, uważa się za króla pól i lasów, jezior i gór, owiec i dzików, łani i pstrągów. Prawdziwy król jest wszędzie u siebie. Nie jest to kwestia własności: król nie posiada swego kraju, jego ruchomości i nieruchomości; on sam w sobie jest swoim krajem, w jedności swego wcielenia. Królewskość nie polega na tym, że się ma, ale na tym, że się jest.

Dzięki garstce ludzi dobrej woli Filip zostaje namaszczony. Jest królem. Takim właśnie, jak powiedział Ixe: królem, który jest, a nie który ma. Nie ma on władzy, bo idea władzy królewskiej jest związana z obecnością Boga w rządzeniu, a dzisiejsza Francja jest całkowicie zdechrystianizowana. Jest ledwie symbolem, ekspresją marzeń autora o świecie, który minął, świecie z pewnością wyidealizowanym, podobnie jak matematyczne wahadło – ale czyż ono nie posiada swojego dość dobrego przybliżenia w świecie realnym?

W drodze powrotnej namaszczony król Filip Faramund, dotykając palcami czoła nieuleczalnie chorego dziecka, wypowie prastarą formułę królów Francji Król cię dotyka, Bóg cię uzdrawia, z pomocą której używali oni swej cudownej mocy otrzymanej wraz z namaszczeniem. Dziecko wraca do zdrowia.

Jakże mogłoby być inaczej skoro „Sire” to po prostu kolejna baśń o dobrych królach?

 

Tytuł książki: SIRE   

Autor książki: Raspail Jean

Wydawca: Klub Książki Katolickiej

Rok wydania: 2008

Liczba stron: 258

Format: 13,5 x 20,5

Nr ISBN: 838848155X

Język oryginału: francuski

 

Nowa Fantastyka