- publicystyka: Dawaj go tutaj, Brenda - Tomasz Kołodziejczak o Funkym Kovalu

publicystyka:

artykuły

Dawaj go tutaj, Brenda - Tomasz Kołodziejczak o Funkym Kovalu

Tekst opublikowany „Nowej Fantastyce” 10/2010, przed rozpoczęciem publikacji na jej łamach czwartej część cyklu „Funky Koval” i późniejszym zbiorczym wydaniem komiksu przez wydawnictwo „Prószyński i s-ka” (przyp. red.).

 

Nie byłem wielkim fanem przygód Funkiego Kovala, kiedy w latach 80-tych zaczęły ukazywać się w odcinkach na łamach „Fantastyki”. Fabułki pierwszych, zamkniętych epizodów wydawały mi się naiwne i proste. Kolejnych – dla odmiany – zbyt zakręcone jak na historię opowiadaną w ledwie czterostronicowych fragmentach raz na miesiąc.

Oczywiście, dostrzegałem zalety komiksu. Świetne rysunki, dynamiczne kadrowanie, wartką fabułę. Doceniałem kapitalną robotę Bogusława Polcha w graficznej budowie świata przyszłości. Pojazdy – nowoczesne, eleganckie, oryginalne w kształtach. Stroje – zgrabnie miksujące fasony współczesne z esefowymi mundurkami. Detale wypełniające plansze – broń, urządzenia, napisy. No i oczywiście kobiety – marzenie nastolatka. Wszystko to budowało spójny, konsekwentny, efektowny świat przyszłości.

Ale – nie wczytywałem się wówczas w polityczne czy społeczne aluzje, tak ważne dla twórców. Pomysł z umieszczeniem w komiksie nazwisk i twarzy redaktorów „Fantastyki” wydawał mi się dęty. Uważałem, że wiele stron jest przeładowanych tekstem, nie do końca klarującym zresztą, o co w tej opowieści w ogóle chodzi.

Czytałem „Funkiego Kovala”, bo wtedy czytało się wszystkie dostępne na rynku komiksy. Po trzydzieści razy, średnio.

Klasę tego komiksu doceniłem w pełni znacznie później. Najpierw, gdy ponownie zarepetowałem sobie jego treść z kolorowych zeszytów pisma „Fantastyka-Komiks”. Potem, gdy już jako wydawca, sam wznawiałem całość serii w ramach kolekcji „Klasyka Polskiego Komiksu” w wydawnictwie Egmont. Teraz, po ponownej lekturze, którą zafundowałem sobie przed pisaniem tego szkicu – lubię go jeszcze bardziej. Najwyraźniej zawodowa wiedza o światowym komiksie, lektura setek woluminów, własna analiza artystycznego języka tej formy sztuki, wreszcie osobiste doświadczenia jako scenarzysty – dały mi pełniejszy wgląd w to, jak dojrzałe dzieło zaproponowali nam trzej autorzy ćwierć wieku temu. Pierwszy epizod Funkiego powstał w roku 1982.

Maciej Parowski (we wstępie do zbiorczego wydania – Egmont 2002) pisał, jak wiele ważnych dla tego komiksu pomysłów wyszło do Bogusława Polcha, wówczas 41-latka i jednego z nielicznych w Polsce komiksiarzy-zawodowców, doświadczonego pracą m.in. przy Żbikach i serii Danikenowskiej. Nie wiem, jak było naprawdę. Ale pamiętać trzeba, że Jacek Rodek był w owych latach jednym z najlepszych u nas znawców francuskiego komiksu, a Maciej Parowski, jako jeden z pierwszych Polaków, próbował dokonywać krytycznej i warsztatowej analizy tego medium. To przygotowanie widać w ich robocie. Ale czuć w niej też pasję, dobrą zabawę, chęć zrobienia czegoś naprawdę wystrzałowego.

Popatrzymy na te pierwsze, 4-stronicowe, za krótkie przecież do opowiedzenia złożonej fabuły, epizody. Jednak im się to udało. W pierwszym odcinku poznajemy głównego bohatera, mamy wgląd w świat, podziwiamy kosmiczne krajobrazy i niezłą bójkę, otrzymujemy dowcipną puentę na dwóch ostatnich kadrach. Wszystko realizowane obrazem i dialogiem, z naprawdę niedużą liczbą streszczających wydarzenia didaskaliów.

Drugi odcinek – to samo. Tempo, skoki scenograficzne, intryga, no i Miss Lilly na ostatnim obrazku. Tu w dymkach nie ma ani jednego słowa za dużo, a każdy kadr precyzyjnie prowadzi do celu.

I tak dalej, w kolejnych, tworzących coraz bardziej złożoną intrygę albumach.

Do dziś świetne wrażenie robi dynamiczne kadrowanie, Operowanie nie pojedynczym obrazkiem, a całą planszą. Łączenie różnych rodzajów kadrów. Przenikanie tła rysunku przez całą stronę podzieloną na mniejsze obszary. Skróty kamery. Stosowanie różnych kształtów ramek (a czasem rezygnowanie z nich), linii i efektów wyznaczających ruch, wybuchy, zjawiska czasoprzestrzenne. Wykorzystanie plam czerni – pamiętajmy, że komiks był pierwotnie przygotowywany do druku czarno-białego właśnie.

To elementarz komiksowego języka narracji, który do dziś sprawia kłopot wielu polskim twórcom młodszych pokoleń.

Fabuła komiksu też zyskuje przy dokładniejszym poznaniu i ponownej lekturze. Jest gęsta, zawiera pułapki, drugie dna, boczne wątki. To sprawia, że przy szarpanym „odcinkowym” czytaniu mogła sprawiać wrażenie chaotycznej, niedopowiedzianej. Sporo w niej dzieje się poza kadrami, czytelnik musi wypełniać wyobraźnią i domysłem stosunkowo dużą czasoprzestrzeń pomiędzy obrazkami. Ten sposób opowiadania wynikał z odcinkowego charakteru serii (mamy mało stron, musimy na nich upchać dużo treści), ale i zapewne z przekonania twórców, że pracują dla inteligentnego, nawykłego do fabularnych pułapek i twistów czytelnika literatury fantastycznej.

„Funky Koval” to po prostu świetny komiks. Z jednym zastrzeżeniem. To komiks nieskończony. Teoretycznie jakoś ta fabuła się zamknęła w trzecim albumie. Ale autorzy wciąż zostawili więcej pytań niż odpowiedzi. Ja, jako czytelnik chcę wiedzieć… W co grają drolle i ankuzi? Po co tak naprawdę budują międzywymiarowy most? Czy Funky to Funky? Jak zmieni się Ziemia pod wpływem nowej technologii? Czy i jaka nowa piękność pojawi się w życiu Funkiego zamiast Lilly?

Czy Matt Parey, Jack Roddey i Bogusław Polch dadzą radę – samej opowieści i jej legendzie?

No, panowie, dawajcie go tutaj! Trzymam kciuki.

 

==

Tomasz Kołodziejczak (1967), pisarz, scenarzysta komiksowy, wydawca – szef Klubu Świata Komiksu (Egmont).

Nowa Fantastyka