- publicystyka: Proroctwa spełniają się inaczej?

publicystyka:

artykuły

Proroctwa spełniają się inaczej?

Szkic opublikowany w periodyku “Czas Fantastyki” nr 4/2015

 

Powieści gatunku social i political fiction, ostatnio zwłaszcza historie alternatywne, mają dobrą passę. Niektóre, oprócz walorów rozrywkowych i poznawczych, zawierają elementy profetyczne. Przy czym roztaczane w nich wizje i przepowiednie raczej nie spełniają się dosłownie.

 

Nawiązując do św. Pawła, autorzy widzą przyszłość –  jakby w zwierciadle, niejasno (1 Kor 13,12) – ale bez wątpienia przypominającą to, co dzieje się na oczach czytelników. Ale faktem jest, że bohaterów trzech omówionych dalej, a głośnych dziś powieści, dopuszczają się swoiście rozumianych „ucieczek od wolności”. Czy to coś znaczy?

 

„Obóz świętych”, czyli imigranci szturmują raj

 

Jean Raspail, francuski pisarz i podróżnik to postać barwna i kontrowersyjna. Po ojcu zagorzały monarchista i wróg politycznej poprawności nie szczędzi krytyki rewolucji francuskiej, obnażając jej barbarzyńskie oblicze. Jednak jego wydana w 1973 r. powieść „Obóz świętych” należy do gatunku social fiction. W 2005 r. książka ukazała się po raz pierwszy w Polsce podczas zamieszek etnicznych we Francji, toteż wyglądała na ziszczającą się przepowiednię. Dziś, wznowiona przez Frondę, akurat w trakcie narastania fali imigrantów z Bliskiego Wschodu, znów nabiera aktualności.

Wcześniej pierwsze wydanie książki przeminęło bez echa, przemilczane przez postępowe salony Francji. Ekstremalnie niepoprawna politycznie powieść kieruje ostrze ironii na współczesną cywilizację białego człowieka. Pławi się on w konsumpcyjnym dobrobycie, pałając obłudnym zatroskaniem o los „Trzeciego Świata”.

Kiedy Prezydent USA zaprosił kurtuazyjnie naród chiński do udziału w uroczystościach dwustulecia kraju, w amerykańskiej prasie ukazał się dowcip. Prezydent stoi nad brzegiem Pacyfiku i, obserwując mrowie płynących doń Chińczyków, woła przerażony: „O Boże,  potraktowali to dosłownie!”. Uderzająca zbieżność z ideą wydanej 20 lat wcześniej powieści Raspaila.

Oto na początku XXI wieku, z inspiracji pseudointelektualistów z europejskiej lewicy wyrusza z Kalkuty flotylla stu zdezelowanych okrętów. Flotylla z milionem Hindusów na pokładach zmierza na Zachód. Dokąd konkretnie? Nikt nie wie. Na mostku kapitańskim flagowego okrętu trwa niepiśmienny parias, który pod wpływem szalonego filozofa z Europy został przywódcą makabrycznego rejsu. Ów parias, z zawodu ugniatacz krowiego łajna, trzyma na barkach niedorozwiniętego syna-potworka. Ktoś przypadkiem włożył potworkowi czapkę kapitańską – i odtąd to on dowodzi flotyllą. On – czyli jego przypadkowe gesty i grymasy. W ten symboliczny sposób Raspail roztacza wizję konfrontacji między cywilizowaną Europą, która na racjonalizmie zbudowała swą potęgę, a bezrozumną, lecz zdesperowaną tłuszczą, która pragnie partycypować w dobrodziejstwach zachodniej cywilizacji. Desperaci odrzucają wszelkie próby tzw. humanitarnej pomocy z właściwą sobie niezręcznością organizowane przez Zachód – oni nie chcą namiastki, chcą do raju.

W tle peregrynacji miliona hinduskich biedaków z werwą ukazuje Raspail reakcje świata. Elity europejskich państw kombinują, co zrobić, żeby armada nie zechciała wylądować właśnie u nich. Skonsternowane władze nie mają pomysłu na rozwiązanie problemu. Przecież nikt nie odważy się wydać rozkazu strzelania do tłumów. Media szermują postępowymi hasłami o humanitaryzmie i sprawiedliwości społecznej, jakby nie postrzegając dramatyzmu i absurdalności sytuacji; niczym ćma lecą w płomień i ciągną weń innych. Postępowych księży zachwyca szansa na okazanie miłosierdzia „milionowi Chrystusów” zbliżających się do Europy  (nawiasem mówiąc, w wizji Raspaila papież to Benedykt XVI, ale na tym podobieństwo do kard. Ratzingera się kończy). Im bliżej „dnia zero”, tym większy chaos . Deklarowane miłosierdzie i zadufanie mediów przeradzają się w panikę. Gwiazdy ekranów TV i szpalt dzienników, liderzy elitarnych salonów czmychają na „z góry upatrzone pozycje” – czyli do Szwajcarii, gdzie czekają bezpieczne konta. Mieszkańcy dotkniętych inwazją terenów uciekają na północ, zaś na opuszczone tereny ciągną tłumy amatorów rewolucji: żuliki, lokatorzy opuszczonych więzień w kuriozalnej symbiozie z lewacką pseudointelektualną młodzieżą. Musi to być efekt obserwacji pacyfistycznych ruchów lewicująco-hippisowskich, które brylowały na ulicach Francji w 1968 r. Wreszcie wizja najbardziej niepokojąca (najcelniejsza): w ogarniętej anarchią Francji wyłażą z etnicznego podziemia arabscy imigranci i pokazują pazury. Czas na apokalipsę. Tu trzeba zauważyć, że tytuł „Obóz świętych” jest aluzją do fragmentu Apokalipsy św. Jana,  (Ap, 20:7-10)  który stanowi motto powieści.

Jak się to wszystko skończy? Zachęcam do lektury. Książka przestrzega przed markowaną „troskliwością na pokaz”, zachłystywaniem się szczytnymi hasłami o równości, tolerancji, godności każdego człowieka, za czym nie idą przemyślenia ni czyny.

 

Wyspa Krym, czyli aneksja na życzenie

 

 Raspail snuł własny wątek historii, natomiast  Aksionow w książce „Wyspa Krym” opowiada historię alternatywną. Za sprawą aktualnej sytuacji politycznej w tym rejonie świata obserwujemy renesans popularności książki.

Wasilij Aksionow (1932-2009) to jeden z największych współczesnych prozaików rosyjskich, bo choć większość życia spędził w ZSRR, to trudno go traktować, jako pisarza radzieckiego. Publikował w oficjalnych wydawnictwach, lecz wykorzystując elementy absurdu, groteski, surrealizmu, baśni i fantastyki, przemycał treści „godzące” w najlepszy z ustrojów. Zadawał się też z innymi nieprawomyślnymi twórcami, więc przestano go wydawać, okazało się że jego twórczość jest „nieradziecka i nieludowa”. W geście solidarności z innymi dysydentami Aksionow sam wystąpił ze Związku Pisarzy ZSRR, a kolejne jego utwory (np. powieści „Wyspa Krym” czy „Oparzenie”) ukazywały się głównie w USA. Nie było więc zaskoczeniem, że w 1980 r. niepokorny pisarz został wydalony z ZSRR. Osiadł w USA. Po rozpadzie ZSRR przywrócono mu obywatelstwo Rosji, którą od czasu do czasu odwiedzał.

Streszczając powieść w jednym zdaniu –  jest to historia aneksji Krymu przez Rosję (ściślej: ZSRR). Trudno tu jednak mówić o profetyzmie. Krym w powieści jest bowiem suwerennym państewkiem powstałym w rezultacie porewolucyjnych zawirowań oraz wojny domowej między białymi i czerwonymi. Broniony przez nieliczną armię pod dowództwem barona Piotra Wrangela nie uległ czerwonym. Rozwidlenie ścieżek historii rzeczywistej i alternatywnej, nastąpiło u Aksionowa 20 stycznia 1920 r., kiedy to zwycięska dotąd armia proletariacka doznała porażającej klęski za sprawą lejtnanta Bayle-Landa, wesołego pryszczatego Anglika, który był dowódcą wieży działowej na angielskim liniowcu „Liverpool“ walczącego po stronie białych. Nie uległ on magii „logiki walki klasowej”, która opanowała umysły marynarzy i żołnierzy dezerterujących i przechodzących na stronę bolszewików, bo miał kaca. Zmusił swoich artylerzystów do pozostania w wieży, co więcej, wycelował działa w nacierające kolumny i otworzył ogień. Szeregi wroga zmieszały się, wybuchła panika i to było zaczynem owej klęski czerwonych.

Krym w rękach białych funkcjonował wiele lat jako wolne państwo, w którym pielęgnowano to, co stanowiło o etosie Rosji, którą zmiotła z areny dziejów bolszewicka miotła. Choć położone w geopolitycznej „jaskini lwa”, było państwem par excellence zachodnim: miało ustrój parlamentarny, wymienialną walutę i zapewniało swym obywatelom swobodny dostęp do świata, nie tylko tego wolnego – także do ZSRR, który pogodziwszy się z myślą, że Krym jest stracony dla komunizmu, utrzymywał z niezawisłą republiką poprawne stosunki.

Jak więc doszło do aneksji? Na autentyczne życzenie mieszkańców, lecz głównie za sprawą głównego bohatera powieści Andrieja Łucznikowa, wydawcy i redaktora naczelnego opiniotwórczego periodyka „Russkij Kurier”. Był to światowiec ze znajomościami w europejskim, amerykańskim, a także sowieckim establishmencie. Dysponował pełnym rozeznaniem w różnicach między systemami społeczno-politycznymi i ich ofertą. Miał świadomość, że na Krymie, należącym do wspólnoty państw kapitalistycznych, jest wszystko, czego brak w Związku Radzieckim: dobrobyt, wolność, kwitnąca gospodarka, etc. Wiedział, że Kraj Rad jest przeciwieństwem Krymu: panuje w nim bieda, zastraszenie, korupcja i obrzydliwe donosicielstwo. I dysponując takim rozeznaniem dał się uwieść Idei Wspólnego Losu, głoszącej dziejową konieczność zjednoczenia Krymu z Rosją – ściślej przyłączenia tej szczęśliwej krainy do ZSRR, by podzielić los dwustu pięćdziesięciu milionów naszych braci, którzy od dziesiątków lat w cierpieniach i przebłyskach triumfu wcielają w życie niepowtarzalną duchową i mistyczną misję Rosji i narodów kroczących u jej boku.

Czytelnik zaczyna podejrzewać, że ten Andriej to „polieznyj idiot”, bo nic nie wskazuje, że komunistyczny agent. Idiotów wszak nie brakuje, zwłaszcza w snobujących szeregach śmietanki towarzyskiej (vide „Obóz świętych”). Ale czemu idea głosząca, że obywatele Krymu powinni dzielić los braci Rosjan żyjących w nędzy i zastraszeniu, „chwyta” i zdobywa coraz szersze rzesze zwolenników suwerennej republiki? Dlaczego społeczeństwo zażywające wielostronnej wolności ( politycznej, gospodarczej, fizycznej i duchowej) dobrowolnie wyciąga ręce w stronę kajdan totalitaryzmu? Przecież to zionie absurdem.

Aksionow to Rosjanin, dobrze zna swoich rodaków. Podobnie jak Alosza Awdiejew. A ten w rozmowie z Konradem Piaseckim tak mówi o swojakach: Rosjanie to ludzie autorytarni. Lubią silną władzę, bo wtedy wierzą, że jest porządek. Rosjanie nie chcą wolności, dla nich to oznacza nieporządek. Rosjanie są w pewnym sensie niewolnikami.[1]

Dochodzi zatem do aneksji, mimo, że radzieckie władze (w przeciwieństwie do putinowskich) wcale się do tego nie kwapią, ale co począć, gdy w referendum krymska społeczność gromadnie opowiada się za przyłączeniem do ZSRR i Duma Państwowa Republiki kieruje prośbę do rządu radzieckiego o włączenie Wyspy Krym w skład Związku Radzieckiego jako republiki związkowej? Przy czym (o naiwności!) działacze Idei Wspólnego Losu proszą, żeby podczas aneksji nie było żadnego barbarzyństwa, żadnej okupacji. To w naszym przypadku jest całkiem zbędne. Czesi jako obcy chcieli odejść, my jesteśmy swoi, chcemy się przyłączyć. Przemoc nie jest potrzebna. Potrzebny jest takt, cierpliwość... Przecież zgodnie z konstytucją każda republika ma prawo do wystąpienia ze związku, do kontaktów na arenie międzynarodowej, nawet do posiadania własnych sił zbrojnych. Nasza armia będzie częścią Armii Radzieckiej, więc po co okupacja?

Rzecz jasna, Sowieci anektują po swojemu. Czyli militarnie. Powieść kończy mistrzowska scenka z udziałem wiodącego beztroskie, włóczęgowskie życie syna Andrzeja Łucznikowa, który wyczuł, na co się zanosi i wraz z ferajną postanowił uciec na pontonie do Turcji. Scenka ta mówi nam więcej o naturze Rosjan niż całe tomiszcze. Zaczyna się od tego, że ponton uciekinierów został namierzony przez flotę sowiecką.

 

U kapitana – lejtnanta Płużnikowa, szefa wachty sygnałowej lotniskowca „Kijew“ zameldował się jeden z operatorów, starszy marynarz Gulaj.

– Co tam, Gulaj? – skrzywił się kapitan – lejtnant Płużnikow, który liczył minuty pozostałe do końca wachty, marząc o zejściu na ląd. (…)

– Towarzyszu kapitanie, jakiś obiekt na radarze.

Ale drań z tego Gulaja. Po co robić tyle rabanu? Co mu przeszkadza ta pchełka w rogu ekranu? Może ktoś tratwą pryska do Turcji? Po kiego... Teraz trzeba meldować dowódcy, bo ten Gulaj gotów jeszcze donieść...

Spojrzał uważnie na starszego marynarza. Sympatyczna facjata, wyrazista, szczera – taki nie sypnie. A może właśnie... Wrócił do swego pulpitu, połączył się z dowództwem, zameldował regulaminowo: jakiś obiekt płynie od brzegu w kierunku wód neutralnych w sektorze takim to a takim...

Szef wachty okrętowej komandor Zubow był wściekły na Płużnikowa. Wielka rzecz, że ktoś stąd ucieka. Nie da się w ciągu jednego dnia zaszczepić wszystkim świadomości klasowej. No i dobrze, że uciekają, będzie więcej miejsca na lądzie. Nie będę nikomu meldował, a Płużnikowowi powiem, że zostanie wyróżniony. Obok Zubowa stał jego zastępca komandor – porucznik Grankin, udawał, że nie słyszy, ale na twarzy zwróconej w stronę reklam świetlnych Sewastopola pojawił się lekki uśmieszek.

Ten pedał mnie testuje, pomyślał Zubow o Grankinie. Ale ja zrobię mu kawał.

– Proszę zameldować dowódcy – rozkazał Zubow. Dowódca lotniskowca kontradmirał Blincow przebywał właśnie w swojej sypialni, dokąd się udał, by odbyć prywatną rozmowę z małżonką, która jak zwykle odpoczywała na daczy w Pieriediełkinie. Należało uściślić listę zakupów w kapitalistycznym jeszcze Sewastopolu i, co ważniejsze, dowiedzieć się za pomocą im tylko znanego systemu aluzji, co tam z młodszym synem Sławą, czy nocował w domu, czy też drapnął na Cwietnoj Bulwar do swojej panienki.

I w takim momencie ten cholerny Grankin zwraca mu głowę idiotyczną pchełką w morzu. Oczywiście, na takich jak Grankin trzyma się tu wszystko, ale nie budzą oni sympatii.

Tak czy inaczej, kwadrans po sygnale marynarza Gulaja z lotniskowca „Kijew“ w kierunku pchełki wędrującej po bezkresnym morzu wystartował śmigłowiec bojowy pilotowany przez starszych lejtnantów floty Związku Radzieckiego Komarowa i Makarowa.

 

Nie zdradzę czy pasażerowie „pochełki” przeżyli. Zachęcam do lektury, zwłaszcza że powieść czyta się świetnie. Jest urozmaicona wieloma atrakcyjnymi wątkami od sensacyjno-szpiegowskiego poprzez przygodowy, obyczajowy, po nieobyczajny czyli erotyczny. Te atrakcje ułatwiają ogarnięcie dramatu ludzi postawionych w historycznym rozkroku między narodową tradycją, a brutalną rzeczywistością totalitaryzmu.

 

Uległość, czyli inwazja islamu w wersji soft

 

Powieść „Uległość” francuskiego pisarza, eseisty i poety Michela Houellebecqa, któremu za dotychczasową twórczość i zachowanie salony polityczno poprawne przyszyły łatkę skandalisty, należy do gatunku political fiction. Podobnie jak „Obóz świętych” przedstawia przyszłość niezbyt odległą. Krytykowano ją jeszcze przed publikacją za „tworzenie klimatu islamofobii”. Trudno byłoby spodziewać się czegoś innego, skoro Houellebecq już w 2001 r. wyznał w wywiadzie: „Najgłupszą religią jest, powiedzmy to sobie szczerze, islam. (...) Biblia przynajmniej jest piękna, bo Żydzi mieli talent literacki, dzięki czemu można im wiele wybaczyć” . Wypowiedź ta miała miejsce po nawróceniu się na islam matki literata, z którą wojował już w „Cząstkach elementarnych”.

Rozdrażnienie salonów może budzić sam tytuł powieści: „Soumission" (co się tłumaczy jako uległość, poddanie, posłuszeństwo). Houellebecq nie bez powodu nawiązuje do arabskiego słowa „islam” oznaczającego właśnie posłuszeństwo, całkowite oddanie się Bogu, bo opowieść dotyczy przejęcia władzy we Francji przez islam.

Jest rok 2022, dobiega końca druga kadencja prezydenta Hollande'a. W wyborach prezydenckich murowany kandydat, liderka Frontu Narodowego Marine Le Pen, przegrywa w drugiej turze z Mohammedem Ben Abbes, przywódcą partii Muzułmańskie Braterstwo, który zyskuje wsparcie socjalistów i centroprawicy. Wedle Houellebecqa, francuski elektorat lewicowo-centrowy, inaczej niż  Pawlak z „Samych swoich”, woli wroga obcego niż „swojego”!

Co prawda, Muzułmańskie Braterstwo to nie ISIS, mowy nie ma o dżihadzie, lecz niezwłocznie wprowadza w kraju prawa szariatu. Skażone indyferentyzmem, otumanione polityczną poprawnością społeczeństwo przyjmuje to może bez entuzjazmu, lecz z obojętnością i (tytułową) uległością.

Paradoksalnie, islam jest dla Francji terapią ozdrowieńczą. Wprowadzane przez Ben Abbesa reformy sprawiają, że spada przestępczość i bezrobocie. Podstawą gospodarki zostaje biznes rodzinny, za sprawą znaczącej podwyżki świadczeń rodzinnych spada zatrudnienie kobiet, które spełniają się jako rodzicielki i piastunki dzieci, tudzież westalki wspólnoty rodzinnej. Zatrzymaniu ulega fala nieokiełznanego erotyzmu, wycofanego ze sfery publicznej na powrót do prywatnej. Reformy te mają na celu przywrócenie rodzinie, jako podstawowej komórce społecznej, jej dawnego miejsca i godności. Czyli miód dla konserwatystów i piołun dla lewaków.

Islamski przywódca państwa jest człowiekiem inteligentnym, sprytnym i dalekowzrocznym. Ma świadomość wagi procesu wychowania – stąd pierwszy impet skierowany jest na przejęcie szkół i uczelni, czyli systemu edukacji. Zostaje ona uproszczona i zredukowana do minimum (obowiązek szkolny kończy się na szkole podstawowej); pojawiają się zachęty do nauki rzemiosła, natomiast finansowanie szkolnictwa średniego i wyższego całkowicie przechodzi do sektora prywatnego.

Ale Ben Abbes ma większe ambicje: dąży do odbudowy Imperium Rzymskiego – oczywiście w wersji islamskiej. Aktywnie zabiega o przyjęcie do UE krajów muzułmańskich w basenie Morza Śródziemnego i, w przeciwieństwie do zblazowanych elit politycznych Europy, potrafi skutecznie realizować swoje wizje.

Historię tę obserwujemy oczami głównego bohatera – naukowca (literaturoznawcy) Francisa, zatrudnionego na Sorbonie, specjalizującego się w twórczości Jorisa-Karl Huysmansa, dekadenckiego pisarza i skandalisty z drugiej połowy XIX w, swego duchowego przewodnika. Znajdujący się w kryzysie wieku średniego Francis nie utrzymuje kontaktów z rodziną, nie ma przyjaciół, za to toczy dyskusje ze znajomymi; okazja dla autora by wyłuszczyć złote myśli nt. polityki, historiozofii, antropologii czy religii. Francis romansuje ze studentkami, nie stroni od serwisów pornograficznych i usług pań z agencji towarzyskich, lecz potrafi pięknie kontemplować posążek Czarnej Madonny z Rocamadour, do której pielgrzymowali królowie Francji: Matka Boska siedziała wyprostowana, z zamkniętymi oczami, z nieobecnym, jakby pozaziemskim wyrazem twarzy, z koroną na głowie. Dzieciątko Jezus – prawdę mówiąc, rysy jego twarzy nie miały w sobie nic z dziecka, ale raczej dorosłego lub wręcz starca – siedziało również wyprostowane na jej kolanach, też z zamkniętymi oczami, z mądrą twarzą o ostrych, mocnych rysach, z koroną na głowie. W ich pozach nie było widać ani czułości, ani miłości macierzyńskiej. To nie było Dzieciątko Jezus, lecz Król Wszechświata. Emanujący z niego spokój, wrażenie duchowej mocy i nieuchwytnej siły budziły niemal lęk. W tym surowym posągu czuło się coś innego niż przywiązanie do ojczyzny, do ziemi, czczenie męskiej odwagi żołnierza lub nawet dziecięce pragnienie matki.

W wyniku reform islamistów Francis zostaje przeniesiony w stan emerytalny z lukratywnym wynagrodzeniem, co go specjalnie nie martwi, bo czuje się już zawodowo wypalony. Rektor proponuje mu powrót, jednak warunkiem jest przejście na islam. Francis nie odmawia; co prawda, nie będzie już romansować ze studentkami, ale uzyska przywilej posiadania trzech żon! No i niebotyczne wynagrodzenie, bo Sorbonę przejęła Arabia Saudyjska.

W końcówce powieści autor decyduje się na ciekawy trick warsztatowy, przechodząc na czas przyszły: Kilka miesięcy później znowu zacznę prowadzić zajęcia i oczywiście spotykać studentki – ładne, nieśmiałe, z zasłoniętymi twarzami. Nie wiem, w jaki sposób informacje o znaczeniu wykładowców krążą wśród studentek, ale krążyły od zawsze i nieuchronnie, nie sądzę więc, żeby cokolwiek miało się w tym zakresie zmienić. Każda z tych dziewcząt, choćby najładniejsza, będzie szczęśliwa i dumna, jeśli mój wybór padnie właśnie na nią, i będzie się czuła zaszczycona, mogąc dzielić ze mną łoże. Wszystkie będą godne miłości, a ja na pewno zdołam je pokochać.

Podobnie jak kilka lat wcześniej w wypadku mojego ojca, otworzy się przede mną nowa szansa: szansa na drugie życie, niemające większego związku z poprzednim.

I niczego nie będę żałować.

Marzenie to, czy samousprawiedliwienie? Na pewno widać tu uległość w pełnej klasie.

 

Utyskiwania, że muzułmanie niechętnie się integrują są dziś powszechne. Ale Francuzi w książce Houellebecqa tej wady nie mają. Integrują się z kulturą islamską gładko, bez oporów, właśnie spolegliwie. Trudno orzec czy to obraz prawdziwy. Na pewno dziwi fakt, że powszechnie (zwłaszcza w środowiskach laickich) zarzuca się Houellebecqowi islamofobię. Akurat po „Uległości” podejrzewałbym go o islamofilię. Jego inteligentni, uporządkowani, muzułmanie konsekwentnie i racjonalnie realizują swe plany. W jego wizji islamska Europa będzie jedną z pierwszych potęg gospodarczych świata i z każdym będzie mogła rozmawiać jak równy z równym. Ben Abbes natomiast w jakimś sensie jest kontynuatorem de Gaulle’a, którego celem była wielka polityka arabska Francji.

Już bardziej chrześcijanie powinni wieszać psy na Houellebecqu, choćby za ten fragment: Przymilając się i zawstydzająco wdzięcząc do postępowców, Kościół katolicki utracił zdolność do przeciwstawienia się upadkowi obyczajów. Utracił zdolność do jednoznacznego i energicznego odrzucenia małżeństw homoseksualnych, prawa do aborcji i pracy kobiet.

No i oczywiście zasłużył Houellebecq na miano eurofoba:  Spójrzmy prawdzie w oczy: Europa Zachodnia doszła do tak odrażającego stanu rozkładu, że sama siebie nie jest w stanie uratować, nie bardziej niż starożytny Rzym w piątym wieku naszej ery.

Rzeka wyzwisk i obelg pod adresem Houellebecqa płynie głównie z politycznie poprawnych salonów. Chyba chodzi o zagłuszenie jego niewygodnych tez stawianych postoświeceniowym, „postępowym” ideologiom: Prawdziwym wrogiem muzułmanów, którego boją się i nienawidzą bardziej niż czegokolwiek innego, nie jest katolicyzm, tylko laicyzm, państwo świeckie, ateistyczny materializm. Trudno też, by podobała się w owych salonach taka oto historiozoficzna refleksja, jednego z rozmówców Francisa: Tamta Europa, będąca szczytowym osiągnięciem ludzkiej cywilizacji, popełniła trwające kilka dekad samobójstwo. W całej Europie pojawiały się ruchy anarchistyczne i nihilistyczne, wezwania do przemocy, negowanie jakichkolwiek zasad moralnych. Kilka lat później wszystko się zakończyło niepojętym szaleństwem Pierwszej Wojny Światowej. I Freud doskonale to zrozumiał, podobnie jak Tomasz Mann: skoro dwa najbardziej rozwinięte, najbardziej cywilizowane narody świata, francuski i niemiecki, mogły sobie zgotować tak bezsensowną rzeź, Europa jest już martwa.

A nam wszystkim nie w smak będzie fundowana przez autora perspektywa: Odrzucenie ateizmu i humanizmu, podporządkowanie kobiety mężczyźnie, powrót do patriarchatu – w każdym aspekcie prowadzą jedną i tę samą walkę. Walka ta, niezbędna do wdrożenia nowego, organicznego etapu rozwoju cywilizacji, nie może już być prowadzona w imię chrześcijaństwa; dzisiaj to islam, religia siostrzana, ale młodsza, prostsza i prawdziwsza, tak więc to właśnie islam przejął dzisiaj pałeczkę.

Niektórzy pocieszają się, że to tylko powieść satyryczna, że autor drwi z Francji dumnej ze swego sekularyzmu. Jednak sam pisarz zapewnia, że tak nie jest: – Może drobne fragmenty mają w sobie coś z satyry, ośmieszam w nich troszkę dziennikarzy i polityków, ale ani sama książka, ani jej główni bohaterowie nie mają z satyrą nic wspólnego.

 

Houellebecq rysuje nam inwazję islamu racjonalnego, ucywilizowanego, islamu z ludzką twarzą – czyli inwazję w wersji soft. Lecz przepowiednie, jak się rzekło, rzadko spełniają się dosłownie. Dziś rysują się nam raczej perspektywy inwazji islamu dzikiego, antycywilizacyjnego i okrutnego – inwazji w wersji hard.

 

Tadeusz Solecki

 

Jean Raspail: „Obóz świętych” (tłumaczył Marian Miszalski). Klub Książki Katolickiej’2005/Fronda 2015

 

 Wasilij Aksionow: „Wyspa Krym” (tłumaczyła Maria Putrament). Amber 2001

 

Michel Houellebecq: „Uległość” (tłumaczyła  Beata Geppert). WAB 2015

 

[1] http://www.rmf24.pl/tylko-w-rmf24/wywiady/kontrwywiad/news-awdiejew-czuje-potworny-wstyd-w-rosji-modla-sie-do-ikon-z-pu,nId,1353498?f=l&filter=4

 

Komentarze

tsole, przeczytałam:), wreszcie!

Nie jest dla mnie kontrowersyjne, chyba tyle nabudowałam sobie wcześniej, że kiedy przeczytałam., zadziwiłam się, że tak łagodne jest dla mnie. W pierwszej chwili nawet się zaniepokoiłam, że może i ja już zobojętniałam, że toczy mnie robak utraty wrażliwości, empatii, przesunęły się granice osądu i wolę eskapizm. Wolałabym ucieczkę, czasami niewiele łączy mnie z deklarowanym poglądami części osób, lecz to dalej pozostało tylko okryciem. Gdyby zaczęli się rozbierać, potrafiłabym zrozumieć motywy, choć ich nie podzielałabym. 

Pewnie z niektórymi tezami, zwłaszcza w końcowym fragmencie, kiedy odnosisz się do książek, choć w zasadzie do Houellbacqa, nie zgadzałabym się. Dla mnie salony się skończyły i szkoda, żal, lecz nikogo to nie obchodzi. Sprawa jest bardziej złożona – ku czemu ewoluujemy i kim chcemy być.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Anet: dziękuję miło mi! :)

Asylum, dzięki za opinię umieszczoną tam, gdzie powinna się znaleźć – czyli pod tekstem, a nie w ogłoszeniach drobnych :)

Też uważam, że ten szkic nie jest kontrowersyjny, starałem się raczej beznamiętnie i wiernie przedstawić wszystkie książki, dokumentując to obszernymi cytatami, co niektórym nie w smak. Nie oznacza to, że nie mam tu wobec autorów osobistych sympatii. Owszem, Raspaila cenię i szanuję za prawdę o rewolucji francuskiej; także, jako człowiek wierzący, za powieści o tematyce religijnej. Aksionowa czytałem tylko tę pozycję i trylogię “Moskiewska saga” (obejrzałem także serial zrealizowany na jej podstawie). “Wyspę Krym” czyta się znakomicie, jest napisana z lekkością i pełna niepowtarzalnego rosyjskiego humoru. Najwięcej kontrowersji wzbudza we mnie Houellebecq, a to głównie przez dużą zawartość pornografii. Ta książka jednak uderza swoją celnością.

ku czemu ewoluujemy i kim chcemy być

Zapewne masz na myśli nie nasze indywidualne byty tylko społeczność. Ale jaką? lokalną, narodową, światową? Od tego zależy odpowiedź (zresztą jednej nie ma, może nawet jest ich tyle, ile ludzi... )

Pozdrawiam cieplutko!

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

W każdym z zaproponowanego przez Ciebie spektrum, czyli i jednostka (warto/nie warto, wbrew i za), lokalna – ta się najlepiej jeszcze trzyma, narodowa  i światowa – spuśćmy zasłonę miłosierdzia, chociaż na ostatniej dostrzegam światełko nadziei;)

Houellebecq wraz z niezbyt finezyjną pornografią bije się z salonami i wpisuje w czasy, idealnie, natomiast Raspail wziął sobie na warsztat “Statek szaleńców” i na nim zbudował. To nic złego: Bosch i Foucault, lecz gdyby to była wizja pisarska, ponieważ niestety nie, jestem przeciw. Wykorzystuje narzędzia.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Tylko drobna uwaga: Raspaila nie można oceniać wyłącznie na podstawie “Obozu Świętych”, choć niewątpliwie z tą antyutopią jest powszechni kojarzony.  Jest sporo znakomitych pozycji, choć w Polsce przetłumaczono niewiele. Ale nawet ta skromna kolekcja: Sire, Siedmiu jeźdźców, Pierścień rybaka, Król zza morza, Miłosierdzie pozwala sobie wyrobić pogląd co do wartości (w wymiarze tak literackim jak historycznym) tej twórczości (ta ostatnia książka powala z nóg, przynajmniej mnie powaliła). Mam świadomość, że nie wszystkich ogarnia euforia po lekturze Raspaila, koniec końców mamy do czynienia z monarchistą i antydemokratą, a demokracja to przecież dziś bóstwo wyniesione na cywilizacyjne ołtarze. Ale co innego zgadzać się lub nie, a co innego docenić kunszt i przesłanie..

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Ano, nie czytałam jego nic innego, masz rację, ale miłosierdzia wolę się uczyć od Heschela, Krall, Rosenzweiga oraz rodzimego Tischnera.

Demokracja – bardzo łatwo dzisiaj bić w nią jak w bęben, w końcu to dialog, kompromis, lepsze inne, czyli jakie.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Lepszej recenzji demokracji od tej, która zaproponował Churchill nie wymyślę :)

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

:D

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Niestety, kontrowersyjny nie jest. Chociaż... to słowo oznacza “budzący spory”, a przedstawiłeś tezy co prawda oczywiste, ale spory, z jakichś przyczyn (chowanie głowy w piasek?) budzące. Już byłam dzisiaj zdołowana...

A co do krytyki – będę o niej publikowała. Ale na razie: cytat:

Bardzo nieliczni bohaterowie, patrioci, męczennicy, reformatorzy w sensie wyższym i mężczyźni służą państwu także swoim sumieniem, dlatego zwykle muszą mu się przeciwstawiać i są przez nie z zasady traktowani jako wrogowie.

H.D. Thoreau, Obywatelskie nieposłuszeństwo

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Uwielbiam frazę “obywatelskie nieposłuszeństwo”:)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

W tytule ważne jest, żeby przyciągał czytelnika :D

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nowa Fantastyka