- publicystyka: Moc pseudonimu, czyli o reżyserze, który nigdy nie tworzył

publicystyka:

artykuły

Moc pseudonimu, czyli o reżyserze, który nigdy nie tworzył

Czy zdarzyło wam się kiedyś brać udział w projekcie, którego końcowy efekt był tak marny, że z przyjemnością byście się pod nim nie podpisali? I to nawet nie z waszej winy, chyba że za takową uznać brak siły przebicia i niedostateczną ingerencję we własne, bądź co bądź, dzieło, kiedy to koledzy z grupy forsowali swe niezbyt udane pomysły? Jak wybrnąć z sytuacji, gdy końcowy produkt, w który włożyliście serce i duszę, nie spełnia waszych choćby estetycznych oczekiwań? Otóż amerykańscy reżyserzy mieli na to swój patent. Kiedy po ostatnich szlifach film zbytnio odbiegał od ich wizji i udowodnili, że jego “kiczowatość” nie jest wynikiem rażących błędów ich samych, DGA (Directors Guild of America) zezwalała na użycie pseudonimu. W tym wypadku najczęściej brzmiał on “Alan Smithee”.

 

Wszystko zaczęło się w 1969 roku podczas kręcenia Śmierci Rewolwerowca. W trakcie zdjęć jeden z aktorów – Richard Widmark – nie był, delikatnie rzecz ujmując, zadowolony ze współpracy z reżyserem Robertem Tottenem. W związku z czym producenci zastąpili twórcę Donem Siegelem, który jednak odmówił umieszczenia swojego nazwiska w napisach końcowych. Dlaczego? Nowy reżyser dość wyraźnie zaznaczył, że o ostatecznym wydźwięku produkcji zadecydowały wizje wtrącającego się do niej Widmarka, a nie jego własne koncepcje. DGA, by wybrnąć z tej sytuacji, zaproponowało użycie pseudonimu. Początkowo miał to być “Al Smith”, co było o tyle problematyczne, że faktycznie istniał reżyser o takim nazwisku. Ostatecznie stanęło na wersji “Smithe”, a potem “Smithee”. Co ciekawe, film zebrał dość optymistyczne recenzje, a samego reżysera mimo wszystko chwalono.

 

 

    Od tamtej pory sam pseudonim wykorzystywano mnóstwo razy, nie tylko w przypadku hollywoodzkich produkcji, ale i seriali telewizyjnych. W dorobku pana Smithee’ego możemy zatem znaleźć takie hity jak Hellraiser IV: Dziedzictwo krwi, a także pojedyncze odcinki z seriali Bill Cosby Show, MacGyver czy Przygody Animków. Pełną listę filmów spokojnie znajdziecie na IMDbie. Jednak od 1998 roku, kiedy to ukazało się wątpliwej jakości dzieło An Alan Smithee Film: Burn Hollywood Burn, którego głównym bohaterem był tytułowy Alan Smithee, a fabuła toczyła się wokół niemożności wypuszczenia przez niego filmu pod własnym nazwiskiem, DGA postanowiło odesłać pseudonim do lamusa, pozwalając twórcom na większą dowolność w wyborze tajnej ksywki. Niemniej, czy to przez sentyment, czy z braku pomysłowości, nazwisko Alana Smithee’ego wciąż pojawia się w napisach końcowych, a listę jego dokonań zasilają coraz to nowe produkcje.

 

        

 

Autorka tekstu prowadzi także bloga Powiało Chłodem. Zapraszamy!

Komentarze

Dowiedziałam się czegoś nowego, a i czytało się całkiem przyjemnie :)

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

Ciekawa sprawa ;)

Nowa Fantastyka