- publicystyka: Czyta Wojtek - rozmowa z lektorem Wojciechem Masiakiem

publicystyka:

wywiady

Czyta Wojtek - rozmowa z lektorem Wojciechem Masiakiem

Rozmowa, którą przeprowadziłem z Wojtkiem Masiakiem została pierwotnie opublikowana w magazynie Silmaris, w numerze 2. Do pobrania, jeśli kogoś rozochoci, o tutaj, bo w środku poza prezentowanym wywiadem też same pyszności.

 

Wojciech Masiak – lektor, znany również jako Majselbaum. Prowadzi fanpage „Czyta Wojtek”, nagrywa audiobooki, a jego pasja z czasem przerodziła się w profesjonalne zajęcie.

 

Niniejsza rozmowa jest opowieścią o tym, jak spełniają się marzenia, kiedy się ku nim dąży.

 

 

Tomasz Przyłucki: Pierwszy raz sakramentalne „czyta Wojtek”, od którego rozpoczyna się każdy twój audiobook, usłyszałem przy okazji publikacji prac wyróżnionych w konkursie na nagranie fragmentu powieści ze świata „Metro 2033” – ty konkurs ten wygrałeś. Główną nagrodą miało być wykorzystanie zwycięskiej pracy do oficjalnej promocji książki. Jednak wydawca nie zdecydował się posłużyć nagraniem i poprosił o interpretację innego lektora.

Wojtek Masiak: Niestety, nie wyszło. W regulaminie konkursu była adnotacja, że zapraszają do udziału studia nagraniowe i profesjonalistów. Miała to być promocja marki „Metro 2033” i wyróżnionego pierwszym miejscem lektora. Odzew okazał się zbyt słaby, a nagrań pojawiło niewiele…

T.P.: Cztery.

W.M.: Tak, wyzwanie podjęli właściwie tylko fani serii. I to jest ta różnica między wydawnictwami czy korporacjami, a ludźmi, którzy coś by chcieli zrobić z zamiłowania. W obliczu biznesu sama pasja nie wystarcza, by się przebić.

T.P.: Tak wyglądało nasze pierwsze zetknięcie. Jednak od czego zaczęło się czytanie Wojtka?

W.M.: Czytanie Wojtka rozpoczęło się od książki Dana Browna „Zaginiony symbol”. Było lato, chyba sierpień 2009 roku. Książka ukazała się na rynku, a na jednym z forów dotyczących audiobooków pojawiły się komentarze od osób niewidomych, że szkoda, że nie ma wersji audio. I wtedy przyszła myśl – zdawało się wówczas – głupia. Otóż stwierdziłem, że mam trochę wolnego czasu, mam mikrofon, więc ja to nagram. Posłuchałem, jak inne audiobooki są skonstruowane: jak się zaczynają, jakie są reguły… I tak poszło. Wówczas sygnowałem nagranie swoim imieniem i nazwiskiem, co było troszkę…

T.P.: …mało rozsądne. Przypomnę może czytelnikom, że nagrywanie i udostępnianie nagrań znajomym i znajomym znajomych, jak to robili – ale już nie robią! – m.in. Majselbaum i Mako, łamało prawa autorskie.

W.M.: Dokładnie. Niemniej jakoś poszło. W ogóle nie byłem znany nikomu, więc była mała szansa, by ktokolwiek mnie skojarzył w tamtym momencie. Nagrywałem w bardzo różnych warunkach, bo i w domu, i w biurze firmowym, w lesie, w samochodzie, ale też w takich miejscach, gdzie już przy odtwarzaniu można było usłyszeć przejeżdżającą karetkę na sygnale. Jednak nie przejmowałem się warunkami, w jakich czytałem. Byłem z tego bardzo dumny, choć w tej chwili, gdybym chciał posłuchać, to nie wiem, czy dałbym radę wytrwać przez pierwsze 30 sekund.

T.P.: Nie było nic przed „Zaginionym symbolem”? Nie miałeś świadomości swojego głosu, płynności czytania, dykcji…?

W.M.: Nie. Ja nigdy, że tak powiem, nie czytałem jako lektor. Tembr głosu mam po tacie. „Czyta Wojtek” – to wyszło nagle. Właściwie trafiłem na pewne forum audiobooków, od którego wszystko się zaczęło, bo miałem już dosyć słuchania radia. A jako że sporo jeździłem w związku z pracą, to chciałem wypełnić czymś te godziny. I tak zacząłem słuchać audiobooków, trafiłem na to forum, a dalej okazało się, że brakuje nagrania „Zaginionego symbolu”.

T.P.: A pamiętasz pierwszy audiobook czy słuchowisko radiowe, które przesłuchałeś?

W.M.: Chyba to były „Zapiski oficera Armii Czerwonej”. Dużo słuchałem, kiedy urodziła się moja córka, a ja prowadziłem wózek na spacerach. Wtedy, jak pamiętam, przerobiłem całego „Wiedźmina” Andrzeja Sapkowskiego.

T.P.: Pewnie to była interpretacja Rocha Siemianowskiego, ponieważ słuchowiska zaczęły się pojawiać w późniejszych latach.

W.M.: Zgadza się. A skoro już wspomniałeś o superprodukcjach, ten typ nagrań nie do końca mi odpowiada. Wolę, jak czyta jeden lektor.

T.P.: Czyli wolisz jednego Banaszyka, jednego Gosztyłę, jednego Wojtka Masiaka. Można powiedzieć, że Wojtek Masiak ma coś takiego jak swój styl?

W.M.: Tak, tak, tak. Jedna ze słuchaczek określiła, że mam manierę przeciągania niektórych głosek i nadawałbym się do interpretowania literatury rosyjskiej. Może dlatego moja żona nie może mnie słuchać. Na przykład, gdy kończę nagranie, słychać takie przeciągnięte „czytaaał Wojtek”.

T.P.: Łatwo nie było. Zaczynałeś od nagrań w samochodzie, w lesie…

W.M.: Tak. Zdarzyło się, że kiedy wracałem do domu zimą, chyba w grudniu – a ja lubię taką pogodę: wieczór, ciemno i zaczyna padać śnieg, wtedy się wyludnia, cisza, spokój – to stwierdziłem wtedy, że zostało mi trochę baterii w laptopie. Zatrzymałem się w lesie, wyciągnąłem sprzęt, czyli mikrofon, i nagrywałem, aż komputer się wyłączył, przerywając mi w pół słowa. Ale wróciłem do domu, dograłem do końca.

T.P.: …a dziś masz umowę z wydawcą.

W.M.: Tak. Nawiązałem stałą współpracę z Genius Creations. Jestem również w stałym kontakcie ze Storytel i właściwie tam miałem swój debiut.

T.P.: Zdaje się, że to był horror.

W.M.: Tak. Thriller, taki mocno „horrorowaty” – „Powrót z piekła” Clive’a Barkera. I właściwie to Michał Szolc, szef studia nagraniowego Sound Tropez i Country Manager na Polskę firmy Storytel, dał mi szansę, żeby nagrać profesjonalnego, legalnego audiobooka, ponieważ wcześniej – wiadomo – nagrywać mogłem, lecz w świetle polskiego prawa nie mogę tego nikomu udostępnić i powiedzieć: „wrzuciłem na serwer, możecie ściągać i tak dalej”; bo to jest nielegalne. Choć nadal niektórzy namawiają mnie do złego, jako że twórczość wydawanego aktualnie w audiobookach Pratchetta nie brzmi dla nich tak jak mój głos, za czym tęsknią i nad czym ubolewają. Nawet tutaj, na Targach Książki, rozpoznała mnie w tłumie pewna pani, pokazała mnie palcem i powiedziała: „ja tego pana znam”. Porozmawiałem z nią o tym, że tego już nie robię. Powiedziałem jej, że nagrałem już tyle Pratchettów, a na swoje usprawiedliwienie mogę dodać tylko, że ludzie wspominają moje czytanie, które zachęciło ich do zakupu kolejnych części ze Świata Dysku.

 W końcu, w pewnym momencie, moje hobby zaczęło kiełkować w tę stronę, że chciałbym to robić na co dzień. Chciałbym nagrywać, z tego żyć. Wspomniany Michał dał mi szansę i powiedział, że ma mnóstwo aktorów i lektorów, z których może wybierać, ale nie widzi przeszkód czemu nie miałby dać szansy osobie z taką pasją.

Na chwilę obecną w moim studio pojawiły się opowiadania z fantastyki.pl, dzięki czemu załapałem kontakt z wydawnictwem Genius Creations.

T.P.: Przez Martę Krajewską, użytkowniczkę fantastyki.pl oraz autorkę powieści „Idź i czekaj mrozów”?

W.M.: Najpierw nagrałem opowiadanie z forum, autorstwa Magdy Świerczek, i właśnie Magda mi podpowiedziała, że powinienem sięgnąć po opowiadanie Marty Krajewskiej, bo jest ostatnio rozpoznawalna. Czytając, nie wiedziałem, jak bardzo jest na topie, i jak bardzo mi to pomoże w realizacji moich marzeń, czyli że nawiążę współpracę z Marcinem Dobkowskim, szefem wydawnictwa, które wydało powieść Marty. Odezwał się do mnie i w ciągu dnia ustaliliśmy wszystkie szczegóły.

T.P.: Jego wydawnictwo w ogóle charakteryzuje się tym, że jest bardzo blisko swoich czytelników. To pasuje też do Wojtka Masiaka prowadzącego swój fanpage.

W.M.: Ja również staram się być blisko swoich fanów, piszę też po ludzku, chyba nie wywyższam się, nie gwiazdorzę. Moi fani to moja siła.

Wiesz, niektórzy blogerzy mają po kilkanaście tysięcy „lajków” na Facebooku, wiele tysięcy wejść na bloga, masę subskrypcji na YouTube. Wtedy są to kąski opłacalne dla wydawcy. Wiadomo, jakaś symbioza musi być z dziennikarzami i blogerami książkowymi, bo oni swoimi opiniami, recenzjami zachęcają do kupna i wspomagają tym samym sprzedaż. Mnie udało się wynegocjować z Genius Creations, że każdy audiobook, który dla nich nagram, będzie tańszy dla moich słuchaczy o 10 zł – wystarczy na stronie wydawcy wpisać specjalny kod, który można odszukać na moim fanpage’u.

T.P.: Rynek audiobooków w Polsce w stosunku do wszystkich książek to tylko ułamek, lichy procent.

W.M.: Ale cały czas rośnie! Oczywiście większość wydawnictw nadal nie myśli o tym, by wydawać książki do słuchania. Żyją przede wszystkim z papieru i ebooków, a inwestycja w audiobooka oznacza koszty, które trzeba ponieść, a nie wiadomo, czy się zwrócą. Koszt nagrania audiobooka w profesjonalnym studio to rząd wielkości od kilku do (nawet)  kilkunastu tysięcy złotych. Wiadomo, że jeśli dochodzą lektorzy na topie, to cena również idzie w górę. Cena audiobooka trwającego 8–10 godzin to ok. 30–40 zł. Z tego połowę trzeba oddać dystrybutorowi, zapłacić podatki. Policzcie, ile trzeba w takim razie sprzedać kopii audiobooka, żeby sam koszt inwestycji się zwrócił.

T.P.: Wspomniałeś o swoich słuchaczach, którzy zostają przy tobie i interesują się kolejnymi nagraniami, o liczbie polubień na Facebooku. Można powiedzieć, że masz taki minifandom złożony z wiernych słuchaczy kupujących i odsłuchujących wszystko, niezależnie co czytasz?

W.M.: Tak. To jest właśnie ciekawe, że ja przez kilka różnych rodzajów książek przeszedłem. Bo i Pratchett, i Głuchowski, i Warhammer. To są zbliżone klimaty fantastyczne, ale zauważyłem, że ludzie zaczynają mówić: „słucham Wojtka, bo wiem, że książka, którą wybrał jest fajna i nie będzie mi się nudziła”. Znasz MC Sobieskiego? Jest raperem-amatorem. Choruje na oczy, traci wzrok. Świetny człowiek. Zaraziłem go miłością do Pratchetta, a potem, gdy nagrałem Warhammera, powiedziałem mu: „słuchaj, sprawdź”. Zaufał mi i stwierdził: „to jest świetne!”. Podoba mu się. Oczywiście jest grupa ludzi – właściwie większość zainteresowanych moim czytaniem – która uważa wybory lektur za trafne. Nawet jeśli nie jest to tematyka dla wszystkich, to okej, posłuchają, podoba im się, może to nie jest do końca, czego by oczekiwali, ale nie odrzucają tekstu po pół godzinie słuchania.

T.P.: Całe twoje czytanie było dotychczas charytatywne, darmowe…

W.M.: Tak, nie brałem za to choćby złotówki. Miałem co prawda na stronie przycisk do jakiegoś PayPala pod tytułem: „Jeśli ci się spodobało, to możesz postawić mi piwo”. Ale potem na stronie wisiało „wesprzyj Monikę”. To się pojawiło na początku chyba 2014 roku, kiedy napisał do mnie – też niewidomy – Marek, który tworzył stronę o Monice, osobie cierpiącej na rdzeniowy zanik mięśni… I tak to poszło. Ja dla niej nagrałem książkę, „Akademię wampirów”, choć rozumiała, że ta tematyka nie do końca mi odpowiadała, ale podziękowała za gest, i że jej się podobało. I tak zostało, od tego czasu wspominałem, że można Monikę wesprzeć. Łącznie z akcją, którą w zeszłym roku zorganizowałem: „Ja nagram nową książkę, a wy zbierzcie w tym czasie określoną kwotę, żeby wspomóc Monikę”. No więc uzbieraliśmy ustaloną kwotę, którą wysłałem przelewem. Ludzie ufają mi, mieli pewność, że kwota zostanie przekazana Monice, że nie zagarnę tego dla siebie.

T.P.: Twoi słuchacze do ciebie piszą, opowiadają ci o niezwykłych doświadczeniach związanych ze słuchaniem twoich nagrań?

W.M.: Jedną taką sytuację pamiętam. Nagrywałem książkę w biurze wieczorem. Słyszałem w tle karetkę i miałem nadzieję, że mikrofon mi tego nie wyłapał. Potem słuchacz podczas jazdy samochodem zjechał na bok i się zatrzymał, spowodował zamieszanie na drodze, a okazało się, że karetkę słychać z głośników, a nie z ulicy. W ostatnich moich produkcjach starałem się już takie rzeczy wycinać, czyścić. W tej chwili już profesjonalnie nagrywam, mam ładnie wytłumione studio nagraniowe.

T.P.: Nie miałeś za sobą doświadczeń aktorskich, tak jak potężna liczba lektorów. Czy masz jakiś warsztat, rytuał, potrzebujesz mieć kubek wody czy herbaty ustawiony w ceremonialnym miejscu, nagrywasz piętnastominutowymi odcinkami czy idziesz na żywioł z całą książką, dopóki głos nie odmówi posłuszeństwa?

W.M.: Pierwsza część pytania – to wygląda tak, że w Polsce nie ma lektorów. Nie ma czegoś takiego jak „lektor”, który zajmuje się jedynie czytaniem książek i nie dzieli tej pracy z aktorstwem, dziennikarstwem, radiem i tak dalej (przykładem może być prowadzący program „Jeden z dziesięciu” Tadeusz Sznuk, który zinterpretował „Folwark zwierzęcy”, jednak lektorem był głównie w radiu). Jak zaczynałem nagrywać profesjonalną, debiutancką książkę, moim dźwiękowcem był Marcin Steczkowski (z „tych” Steczkowskich) i rozmawialiśmy właśnie o tym, że nie ma w Polsce czegoś takiego jak szkoły lektorskie, że musi być aktor. Dla społeczeństwa i dla tych, którzy przygotowują nagrania, lektor jest przede wszystkim aktorem, a dopiero potem kimś, kto przygotowuje audiobooki. Jestem właściwie pierwszym na rynku lektorem bez wykształcenia aktorskiego ani przygotowania do pracy lektora. Nie szkoliłem się nigdy, nie mam żadnych kursów. Możliwe, że pewne rzeczy musiałbym poprawić czy może nadrobić. Druga część pytania – nie, nie mam rytuału. Po prostu jest szklanka wody. Ostatnio sprawdziłem – to był trik Krystyny Czubówny, że wodę musiała mieć gorącą. I faktycznie ja też zauważyłem, że gorąca woda działa na gardło bardzo dobrze. Przy czytaniu i nawilża, i utrzymuje odpowiednią temperaturę.

T.P.: Sprawdzę!

W.M.: Jest jeszcze zasada, którą zasłyszałem, że w studio nie nagrywa się dłużej niż 4–5 godzin. Jeśli pracuje się codziennie, głosu nie można przemęczać. Z moją pierwszą książką w Storytel było tak, że nagrałem całą w jeden dzień – jednak to był wyjątek od reguły. Raz można coś takiego zrobić, szczególnie kiedy ma się później miesiąc przerwy. Ale jeśli książka jest dłuższa, to nie ma opcji, żeby tyle czasu nagrywać.

Często, jeśli robię to sam, po prostu nagrywam np. godzinę, potem pracuję nad plikiem, czyszczę z szumów, zakłóceń itp. Wtedy głos odpoczywa, a po obróbce pliku mogę zacząć czytać dalej.

T.P.: Zdarzają ci się choroby zawodowe, na przykład utrata głosu?

W.M.: Chrypka oczywiście tak, ale to tylko z powodu moich błędów, na przykład jedzenia zimnego deseru po gorącej herbacie. Przy moim debiucie było tak, że na tydzień przed nagraniem pojawiło się przeziębienie. Pakowałem w siebie tyle czosnku, miodu, cebuli, gorącego mleka… Po czterech dniach byłem zdrowy, a w sumie po tygodniu stawiłem się na nagraniach i nikt nic nie zauważył. (śmiech)

T.P.: A czy w ogóle odsłuchujesz swoje nagrania? Jesteś słuchaczem Wojtka Masiaka?

W.M.: Nie. Wiesz, właściwie tekst nagrywam, po czym zapominam, co było w książce. Dlatego, że muszę się skupić, by poprawnie się wysłowić, żeby popełnić jak najmniej błędów. Ale nawet nie o to chodzi – po nagraniu pozostaje pewnego rodzaju pustka. Niby mniej więcej wiem, o czym książka była, ale już szczegóły zupełnie mi umykają.

T.P.: Aktualnie pracujesz z osobami doświadczonymi. Dostajesz od nich wskazówki?

W.M.: Tak, tak, tak. Na przykład nagrywając w Storytel z Marcinem Steczkowskim, dostaję je na bieżąco. On siedzi po jednej stronie, ja siedzę w „akwarium”, nagrywam, a on przerywa i sprawdza, czy wyraźnie słychać słowo albo nie zjadłem końcówki zdania, czy ominąłem coś i czy to dobrze brzmi. On przesłuchuje, ja w słuchawce słyszę, jak wyszło. Jeśli potrzeba, poprawiamy. Pojawiają się także sugestie na zasadzie: „słuchaj, można to w inny sposób zinterpretować”. Głos obniżyć, podwyższyć.

T.P.: A to jest tak, że czytasz cały tekst i wchodzisz do studia czy czytasz fragmentami i nagrywasz krótsze odcinki?

W.M.: Właściwie tę pierwszą powieść Bakera, którą zrealizowałem w studio, przeczytałem wcześniej w domu. Potem rano weszliśmy do studia o 9 i z małą przerwą obiadową skończyliśmy przed 17 nagrywać całą książkę. Ona nie jest długa, trwa 3,5 godziny. Lektor potrzebuje mniej więcej półtora do dwóch razy tyle czasu, ile trwa ostateczna wersja, żeby książkę nagrać. Oczywiście zdarza się szybciej, są rekordziści, którym udaje się wszystko zgrać ekspresowo. Ostatnio słyszałem anegdotę, jak to godzina nagrywania dała 51 minut gotowego materiału. To jest rewelacyjny wynik. Oznacza czytanie praktycznie bez przejęzyczeń, powtórzeń.

T.P.: Nagrywanie czy czyszczenie tekstu zajmuje więcej czasu?

W.M.: Ostatnio nagrywałem powieść Remigiusza Mroza, to wydawało mi się, że dłużej trwało czyszczenie. Bo wiadomo, muszę przejrzeć wizualizację całego nagrania w programie edycyjnym, przepatrzeć, czy jest czysta linia, a jeśli jest podejrzany uskok w linii dźwięku, muszę sprawdzić, co to jest. Trzeba być dokładnym. A zdarzyło się też tak, że wysłałem gotowy plik do wydawcy, przy czym ustaliłem z wydawcą, że mam zaufaną osobę, która cały czas słucha moich nagrań i ona wyłapuje mi ewentualne błędy. No i wyłapała. Skończyłem ścieżkę zdaniem: „zapytał Lindberg” i zamiast kontynuować, znów nagrałem „zapytał Lindberg”. Wydawca tego nie dostrzegł, a powtórzenie wyłapała Kasia P., która zajmuje się kontrolą moich tekstów.

T.P.: Mnie imponują interpretacje Krzysztofa Gosztyły, to, co zrobił z „Drogą” McCarthy’ego czy „Innymi pieśniami” Dukaja. A ty masz jakieś inspiracje lektorskie?

W.M.: Pierwszym takim guru był dla mnie i jest nadal Krzysiek Banaszyk. To jest automat do czytania, prawdziwa rewelacja. Facet czyta świetnie. Aktorem, nie wiem, jakim jest, bo nigdzie nie występuje, a raczej ja go nigdzie jakoś nie widuję (z drugiej strony, telewizji nie oglądam, do kina chodzę rzadko, wolę książki). Głównie zarabia czytaniem czy to książek, czy reklam. Jest jednym z ludzi, na których praca czeka. Nie oni na pracę, tylko praca na nich. Powiedziano mi, że gdybym chciał zostać tylko lektorem audiobooków, to niestety jest niewiele osób w Polsce, które są tak rozchwytywane, że studia czekają, aż oni będą wolni. Na tej zasadzie. Dlatego ja w tej chwili nie rezygnuję ze swojej pracy. Po prostu tam – za granicę, gdzie pracuję – wywożę cały sprzęt, żeby w wolnych chwilach i w weekendy nagrywać w swoim przenośnym studio.

Dopiero niedawno odkryłem Jacka Rozenka, czytającego „Pana Lodowego Ogrodu”. To faktycznie świetna książka i Jacek również świetnie przeczytał. Krzysztofa Gosztyłę też słucham, ale do jego stylu trzeba się najpierw przyzwyczaić, żeby się wciągnąć w interpretację, którą proponuje, a potem trzeba zrobić sobie przerwę, bo styl pana Gosztyły jest nieco zbyt narzucający określoną wizję. Niektórzy twierdzą, że ma swoją manierę nadmiernej interpretacji aktorskiej i ostatnio aż za mocno ją akcentuje. To dla słuchacza bywa męczące.

Ja też zacząłem powiedzmy trochę aktorzyć, trochę interpretować. Myślę, że jeszcze nie na tyle, by mnie wyklęli, tak jak niektórzy narzekają pod tym względem na pana Gosztyłę. Ale kilku osobom się to podobało w „Drodze królów”. A ktoś inny mi napisał, że przesadziłem, a on by chciał wysłuchać książki, a nie gwiazdorzenia.

T.P.: Masz jakiś plan związany z czytaniem? Mówisz oczywiście o tym, że chciałbyś pracować jako lektor. Jednak czy masz w związku z tym bardziej precyzyjne marzenia, jakąś książkę, którą wyjątkowo chciałbyś przeczytać?

W.M.: Tak, tak, tak. Przede wszystkim chciałbym móc nagrać Pratchetta, bo bardzo lubię Pratchetta. Właśnie całą serię. Oczywiście jest to nierealne, ponieważ jest już część Świata Dysku nagranego. Z innych tytułów… Gołkowskiego w świecie „S.T.A.L.K.E.R.” raczej już nic więcej nie będzie, „Metro 2033” jest już nagrane, może „Futu.re” zostanie przygotowane w audiobooku. Chociaż pozostałe książki ze świata „Metro 2033” również są fajne i może się kiedyś jakaś szansa pojawi. I jeszcze… „Warhammer 40K” jest fajny. Lekko mi się czyta, szybko i przyjemnie. To też jest świetna, niemęcząca lektura.

T.P.: No to niech ci ten Pratchett wyjdzie!

W.M.: Oby. Ale na razie plan jest taki, że współpracuję mocno z Genius Creations, obie strony są zadowolone z warunków umowy i z jakości pracy. Do tej pory nagrałem trzy książki: „Chór zapomnianych głosów”, „Spalić wiedźmę” i „Idź i czekaj mrozów”. W tej chwili nagrywam kolejną, a następne czekają w kolejce. Zacząłem współpracę z Wydawnictwem Czarna Kawa. Liczę, że się rozwinie i będzie satysfakcjonująca dla obydwu stron. W wolnych chwilach, których nie mam ostatnio za wiele, nagrywam opowiadania autorów z forum fantastyka.pl. Pojawiła się również propozycja ze strony nowej osoby chcącej wydawać audiobooki – myślę, że w niedługim czasie pojawią się konkrety. Również sam staram się nawiązywać nowe kontakty z wydawnictwami. Wszystko małymi kroczkami, ale progres jest. Również cały czas jestem w kontakcie z Michałem ze Storytel, chciałem mu tutaj jeszcze raz serdecznie i gorąco podziękować, bo to od niego zaczęła się moja przygoda z profesjonalnym nagrywaniem.

I jeszcze: Wojtkowi Arendowi Marciniakowi za impuls do nagrania „S.T.A.L.K.E.R.-a”, Krzyśkowi K. Zarzyckiemu za pomoc, rozwój i parę pomysłów. I dziękuję wielu osobom, dzięki którym jestem tu, gdzie jestem, a mam nadzieję, zajdę jeszcze dalej.

T.P.: A ja dziękuję za rozmowę.

 

Rozmowa odbyła się 20 maja, na terenie Warszawskich Targów Książki 2016.

Komentarze

A może i Wy macie jakieś pytania, które chcielibyście zadać?

Ech, Wojtek mnie sprzedał... :P No fakt, tak było, ale jeśli jeszcze raz powie o mnie Magda, a nie Magdalena, to mu odlajkuję wszystko, łącznie z Tosią i Cleo (chociaż trochę szkoda, bo są najtłustszymi, najleniwszymi i najpiękniejszymi kotami świata).

Przez tak długą rozmowę potrafił być w miarę poważny? Noł łej.

Ciekawy i mądry wywiad.

 

Uwaga techniczna:

 

Niniejsza rozmowa jest opowieścią o tym, jak spełniają się marzenia, kiedy się ku nim dąży.

Z logiki tego zdania wynika, że kiedy się ku nim nie dąży, to marzenia też się spełniają, tylko w inny sposób. ;>

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Wiedziałem! Już jak czytałem wywiad, to wiedziałem, że Magda, znaczy Magdalena, będzie miała co nieco do powiedzenia ;-D Sorrki, Enazet, nie mogłem się powstrzymać. A Wojtkowi i jego kotom daruj, poprawią się, jestem pewien!

Sirin, przepraszam za offtop, już znikam! 

"A jeden z synów - zresztą Cham - rzekł: Taką tacie radę dam: Róbmy swoje! Póki jeszcze ciut się chce! Róbmy swoje!" - by Wojciech Młynarski

Czytałem z ciekawościa, fajnie tak zajrzec za kulisy – w pół drogi do życia z pasji. Inspiruje :-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Bardzo lubię takie historie o ludziach, których napędza pasja i odnoszą dzięki niej sukcesy. Ciekawy wywiad i świetny rozmówca.

Ja osobiście nie korzystałem do tej pory z audiobooków, ale może dam im szansę. Mam jednak opory wynikające z tego, że w przeciwieństwie do tradycyjnej książki – dającej mi czarne znaczki na białym tle, które moja wyobraźnia może przetworzyć wedle upodobania – w audiobookach pierwszej interpretacji tekstu zawsze dokonuje lektor i ona siłą rzeczy rzutuje na odbiór. Choćby w dialogach – są sytuacje, zdania, słowa, które w zależności od intonacji mogą mieć całkiem inne znaczenie. W książce drukowanej taki fragment jest zdaniem Schroedingera, znajduje się we wszelkich możliwych interpretacjach; głos lektora wybiera jedną z tych opcji i unicestwia dla słuchacza inne.

O tym też, Jerzy, rozmawialiśmy z Wojtkiem. Muszę się z nim zgodzić, że są lektorzy czytający w sposób bardziej przezroczysty, pozwalający na większe pole interpretacji niż np Krzysztof Gosztyła (który interpretuje, wg mnie, fenomenalnie, acz trzeba to polubić). Zachęcam, bo czasem nie ma czasu czytać, a audiobook może zrelaksować i towarzyszyć w najprostszych sytuacjach, od sprzątania i gotowania, po zakupy. Można nadgonić nieco zaległości z niekończącej się kolejki lektur.

Wywiad tak, ciekawy nawet dla mnie z półrocznej perspektywy, ale jak wiadomo, najciekawsze i tak jest poza nagraniem ;)

 

heh... tyle się zmieniło od tego wywiadu :)

 

MAGDA! koty mojej żony nie są najtłustszymi kotami! (no dobra. cleo to typowy brytyjczyk, ale wcale nie jest spasiona. taka uroda tej rasy. za to tosia waży 2kg mniej! wcale tego na zdjęciach nie widać).

leniwe? nie widziałaś jak zapiernicza tośka jak goni sznureczek, albo jak cleo kradnie papierowe kuleczki.

 

tak btw. wiecie, że garfield jest kotem rasy brytyjskiej?

nie wiedzieliście, prawda?

 

a wracając.

jest genius creations, jest storytel, jest czarna kawa, jest warbook.pl, jest pascal.pl, jest storybox, liczę, że będą kolejne. poznaję kupę nowych ludzi, autorów, związanych z książkami itp. itd......

 

nawet wstyd przyznać, że założony tu na forum temat z informacją, że mogę nagrywać za friko wasze opowiadania po prostu umarł. mam jeszcze chyba z 10 opowiadań, które leżą na mejlu i które prawdopodobnie nigdy nie doczekają się publikacji, bo po prostu nie mam czasu.

od kwietnia kiedy miałem pierwszą sesję nagraniową miałem oprócz urlopu jeden (słownie: 1) weekend wolny od nagrań.

5 dni w tygodniu pracuję, a 2 nagrywam.

 

TAK. SPRZEDAŁEM SIĘ :) ale fajnie jest robić coś co się kocha i z czego można żyć, prawda?

no jeszcze nie do końca można z tego żyć, bo musiałbym mieć zapewnione co najmniej 4 książki w miesiącu, żeby myśleć o powrocie z zagranicy, ale przecież minęło dopiero 7 miesięcy odkąd nagrałem swojego pierwszego oficjalnego audiobooka.

 

ale jest nadzieja gdy ci wszyscy znani lektorzy pójdą kiedyś na emeryturę...

i kto zostanie na polu walki? no kto? :p

 

:)

I tego ci życzę! :-)

 

A wywiad przeczytałem z zainteresowaniem :-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Wywiad ciekawy, udało mi się załapać do grona nagranych szczęśliwców ;) Ja z audiobookami mam inny problem – sama czytam dużo szybciej niż lektor i męczy mnie za wolne tempo.

[...]  bo czasem nie ma czasu czytać, a audiobook może zrelaksować i towarzyszyć w najprostszych sytuacjach, od sprzątania i gotowania, po zakupy.

==>  Zależy komu może towarzyszyć... Mnie na pewno nie. Próbowałem kilka razy – to nie dla mnie. Kolizja, że tak napiszę. Albo jedno, albo drugie...

Poza tym mam jak Bellatrix. Byłbym na piątej stronie, a wysłuchuję dopiero dialogu z drugiej, a na dobitkę ani trochę nie zgadza się intonacja, akcentacja lektora z moją.

Nowa Fantastyka