- publicystyka: Dawno, dawno temu w odległej galaktyce, czyli historia kołem się toczy…

publicystyka:

felietony

Dawno, dawno temu w odległej galaktyce, czyli historia kołem się toczy…

W siedemdziesiątym siódmym byłem czteroletnim brzdącem i nie miałem pojęcia o dramatycznych wydarzeniach, które w przeszłości rozegrały się w pewnej galaktyce. Zresztą rok polskiej premiery Gwiezdnych Wojen, czyli siedemdziesiąty dziewiąty, kojarzy mi się z zupełnie czym innym. Pierwszą wizytą Ojca Świętego w Polsce – ogromne wrażenie na mnie zrobiły tłumy na Błoniach w Krakowie – i wyjazdem na wakacje do Bułgarii. Trzeba mieć jakieś priorytety!

W roku osiemdziesiątym sytuacja miała się zmienić. Rozpocząłem edukację w dziesięciolatce. Na marginesie. Kto jeszcze pamięta założenia dziesięcioletniej powszechnej szkoły średniej? A to, że w soboty szło się do szkoły? Grono kolegów, którzy widzieli Star Wars szybko rosło, podobnie jak legenda gwiezdnej sagi. Problemem było to, że jako siedmioletni gówniarz miałem problem z samodzielnym pójściem do kina, siostry ani brata nie mam, a moi rodzice jakoś nie pałali entuzjazmem do pomysłu spędzenia popołudnia na oglądaniu kosmicznych bzdur. Wszak działy się znacznie ważniejsze rzeczy. Wciąż tylko wybrzeże, Gdańsk, stocznia. Nie bardzo wiedziałem o co chodzi, ale rozumiałem, że to coś ważnego. Podobnie jak wcześniej, w siedemdziesiąt ósmym gdy próbowałem zrozumieć dlaczego mama płacze oglądając doniesienia z jakiegoś dużego placu i woła do ojca, że wybrali Polaka. I później w osiemdziesiątym pierwszym, gdy telewizja pokazywała strzelaninę na tym samym placu. W końcu w sukurs przyszła mi matematyka, a konkretnie tabliczka mnożenia. Jak to drzewiej bywało, w pierwszej klasie trzeba było ją opanować w zakresie do stu. Leń byłem, jestem i zapewne leniem będąc, umrę, więc moja znajomość wyników poszczególnych działań była dziurawa niczym ser szwajcarski. W napadzie desperacji ojciec obiecał, że jeżeli w końcu nauczę się tabliczki, to pójdzie ze mną na Gwiezdne Wojny. Nie przewidział, biedaczysko – bo nic na to wówczas nie wskazywało – że matematyka, a później fizyka, to moje domeny. Tabliczkę mnożenia recytowałem bez zająknięcia, na wyrywki, w tempie karabinu maszynowego po upływie mniej niż godziny. Cóż, słowo się rzekło, kobyłka u płota!

Co pamiętam z tamtego seansu? Ostatni rząd w maleńkim, studyjnym kinie o jakże adekwatnej nazwie Mikro. Co ciekawe, kino przy ulicy Lea w Krakowie – wówczas Dzierżyńskiego – przetrwało, pod nieco zmienioną nazwą do dziś. Nigdy nie było zbyt wygodne, ale mam do niego sentyment. Za Gwiezdne Wojny i za Obcego Ósmego Pasażera Nostromo. Pamiętam własną, absolutną fascynację wszystkim co rozgrywało się na moich oczach. Postaciami, kosmiczną scenerią, porywającą akcją. Jako siedmiolatek oczywiście byłem kompletnie bezkrytyczny. Nie rozumiałem również, że na ekranie nawiązanie goni nawiązanie, archetypy kroczą gęsiego i że generalnie to bajka ubrana w nowe szaty. Dwóch rzeczy jednak byłem pewien: że to jest walka dobra ze złem, i że Solo – nawet imię jest symboliczne – to jest gość! A mój tata? Wrócił z bólem głowy i narzekał, że się nawet nie mógł wyspać bo wciąż tylko: wiuuu i wiuuu.

Gdy ja wraz z Lukiem przeprowadzałem atak na Gwiazdę Śmierci, cywilizowany świat poznawał część V sagi, czyli Imperium Kontratakuje. My musieliśmy czekać na premierę do osiemdziesiątego drugiego. To było już po tym jak przez jakiegoś smutnego wojskowego odwołali Teleranek. Pamiętam, że słowa: stan wojenny robiły na mnie ogromne wrażenie. Pytałem czy to znaczy, że będzie wojna? Wyobraźnie podsuwała obrazy z tych wszystkich filmów dokumentalnych, polskich i radzieckich, które były pokazywane w telewizji. Na dokładkę słyszałem jak tata ostrzegał, że może zostać zmilitaryzowany w pracy. Diabli wiedzieli co to znaczy, ale z rozmowy wynikało, że w takim wypadku nie wróci do domu. Z czasem stan wojenny stał się stanem normalnym, ze wszystkimi nakazami i zakazami. Pamiętam, jak pewnego wieczoru zasiedzieliśmy się z rodzicami u mojej chrzestnej. Wyszliśmy późno, ostatni autobus nie pojechał, a rodzice stwierdzili, że cudować nie będę, i że idziemy do domu na piechotę. Spacer powinien zabrać nie więcej niż godzinę. Wkrótce wybiła dwudziesta druga, czyli godzina milicyjna. Nie niepokojeni uszliśmy szmat drogi, zanim podjechała nyska milicyjna i zaczęły się pytania. Mundurowi byli bardzo sympatyczni i koniec końców zawieźli nas do domu. Prawdę mówiąc byli znacznie sympatyczniejsi niż ci, którzy w dziewięćdziesiątym pierwszym ochraniali pielgrzymkę papieską, która w Krakowie wypadła dokładnie w dniu pogrzebu mojego taty. Wracając do Gwiezdnych Wojen. W szkole, wśród kolegów, wszelkie strachy bladły, a oczekiwanie na kolejną premierę sagi umilały nam przechodzące z rąk do rąk, kopiowane na jakiś amatorskich powielaczach, książeczki opowiadające o przygodach Luka, Lei, Hana… Ilekroć, jako nastolatek, pod koniec lat osiemdziesiątych miałem w rękach ulotki, gazetki lub literaturę drugiego obiegu, tylekroć przed oczami stawały mi tamte broszurki. Żeby zobaczyć bitwę o Hoth, poznać Yodę i oglądnąć finał w Mieście w Chmurach, na czworakach przedzierałem się pomiędzy nogami ludzi stojących w kolejce do kasy kina Uciecha na ulicy Starowiślnej. O, przepraszam, wówczas Bohaterów Stalingradu.

VI część sagi, Powrót Jedi, pamiętam, była oczekiwana, ze względu na los zamrożonego Hana Solo. No i oczywiście nad sagą wisiało pytanie co dalej ze starym i młodym Skywalkerami. Oczekiwanie trwało do osiemdziesiątego piątego i kompletnie nie pamiętam gdzie oglądnąłem film. Za to pamiętam scenę otwierającą, czyli R2-D2 i C-3PO wędrujących do pałacu Jabby. I refleksję: toż to Flip i Flap gwiezdnej sagi! Miałem dwanaście lat, czytałem wszystko co mi wpadło w ręce, ze szczególnym uwzględnieniem fantastyki i pozycji przygodowych. Zaczynałem rozumieć niektóre zapożyczenia i nawiązania. Saga powoli nabierała innego kolorytu.

Dziewięćdziesiąty dziewiąty zastał mnie żonatym i dzieciatym, młodym inżynierem w zupełnie innej Polsce. Czternaście lat, które minęły od ostatniej premiery były dla mnie niezwykle burzliwe. To potęgowało odczucie, że wczesne części gwiezdnej sagi pochodzą z innego świata. Związane z nimi były wspomnienia z dzieciństwa, beztroskiego, radosnego i nieskomplikowanego. Trudno opisać jaka masa emocji związana była z oglądaniem Mrocznego widma. Z jednej strony było to spotkanie z własną przeszłością, z drugiej powracali starzy znajomi: roboty, Obi-Wan Kenobi, no i młody Anakin – obietnica opowieści o pochodzeniu Dartha Vadera.

Trzy lata później nadeszła premiera Ataku Klonów. Poszedłem z żoną na seans z ogromną przyjemnością, ale nie towarzyszył temu taki ładunek emocjonalny jak kilka lat wcześniej. Za to zaczęła mnie fascynować inna warstwa historii. George Lucas snuje starą opowieść o władzy, polityce, korupcji. Opowieść o demokracji, która jest zbyt słaba, żeby bronić się samodzielnie. O ile stare części jawiły się głównie jako lekka rozrywka, o tyle w nowych, spoza technicznych fajerwerków wyzierał znacznie poważniejszy przekaz. Gwiezdne Wojny dojrzały wraz ze mną. No dobrze, z tą moją dojrzałością to bym nie przesadzał, nawet do dziś…

Premiera Zemsty Sithów prawie idealnie zbiegła się z narodzinami mojej drugiej córki. I ze śmiercią Jana Pawła II… Te dwa zdarzenia, dla mnie, są skojarzone w sposób nierozerwalny. Mam jeszcze jedno wspomnienie związane z tamtym okresem. Przy trasie, którą codziennie przemierzamy, dość długo wisiał wielkoformatowy plakat filmu z ogromnym wizerunkiem Yody. Pewnego dnia z prawdziwym zdziwieniem doszliśmy do wniosku, że istnieje uderzające podobieństwo pomiędzy mistrzem Jedi a naszą, mniej więcej dwumiesięczną wówczas, córką. No, mała zapewne miała mniej zmarszczek, ale reszta się zgadzała. Wraz z uszami! Na szczęście z wiekiem przeistoczyła się w człowieka. A sama Zemsta Sithów to smutna część sagi. Ostateczny upadek Republiki, Anakina i tragedia Padmé. Dla mnie ta warstwa przekazu, podkreślona symboliką zawartą nawet w scenografii – choćby wygląd planety Mustafar, na której dochodzi do walki Lorda Vadera z Obi-Wanem – stała się dominująca.

Mamy koniec roku dwa tysiące piętnastego. Znów minęło ponad dziesięć lat od ostatniej premiery Gwiezdnych Wojen. Siedzę i wystukuję ten tekst w dzień wejścia na ekrany kin części VII, Przebudzenia Mocy. Moja starsza córka jest pełnoletnia, urodziła nam wnuka, a moja kariera zawodowa jest w zupełnie innym miejscu niż dekadę temu. Oczekując na nową odsłonę sagi oglądnąłem wraz z dziećmi wszystkie części Star Wars i z radością stwierdziłem, że wciąż potrafię w nich znaleźć nowe smaczki. Jednak pojawił się również niepokój. Przed oczami wciąż stają mi dwie sceny, obie z Zemsty Sithów.

Pierwsza to mistrz Mace Windu stojący nad, jak się wydaje, pokonanym Palpatinem i wykrzykujący: Tyrania Sithów nigdy nie wróci! A w chwilę później, po kolejnej sekwencji walki: Zakończę to raz na zawsze. Na te słowa reaguje stojący obok Anakin: Nie możesz czeka go proces! Na co mistrz Windu odpowiada: Ma w ręku Senat i sądy! Jest zbyt niebezpieczny!

Zastanawialiście się kiedyś przed jakim wyborem stanął Mace? Człowiek mądry i prawy. I czy miał jakieś wyjście?

Druga scena rozgrywa się w senacie. Praktycznie jednocześnie z rzezią Jedi, i tuż po wymordowaniu młodych padawanów. Okaleczony Palpatin przemawia w te słowa: Aby zapewnić sobie bezpieczeństwo i stabilną przyszłość zmienimy obecną Republikę w Pierwsze Galaktyczne Imperium! W trosce o dobro i pomyślność społeczeństwa! Cały amfiteatr senatu huczy od oklasków i wówczas w loży Padmé padają znamienne słowa: Tak ginie wolność, wśród gromkich braw.

Przerażające.

Lucas w swym dziele umieścił mnóstwo aluzji i odniesień do historii począwszy od republiki rzymskiej a skończywszy na weimarskiej. Historia kołem się toczy, to jest jej prawdziwa natura i to mnie niepokoi. Zapowiadane są kolejne części sagi. Zastanawiam się co będę mógł dopisać w tym miejscu za dwa lata. Cztery lata…

Jestem niezwykle ciekaw tego co nam opowie Przebudzenie Mocy. I tak sobie myślę, że moc się zawsze może przydać, więc niech będzie z nami! Najlepiej w komplecie z mądrością!

Komentarze

Czytałem już sporo artykułów, felietonów i podobnych wspominek na tematy gwiezdnowojenne, a Twoje wspominki nie są mi w żadnym stopniu bliskie (inne czasy), więc nie zaznałem odczucia nostalgii. Bardziej przepadam za większym wglądem i szczegółowością niż podobnymi podsumowaniami. W każdym razie – mimo mnóstwa podobnych tekścików – czyta się nieźle, więc chętnie poczytam coś jeszcze Twojego autorstwa w publicystyce.

Wspominkowo? Może być wspominkowo. Pierwsze “Gwiezdne wojny” (dziś “Nowa Nadzieja”), to bodaj drugi film po którejś “Godzilli” na który wybrałem się tylko z dobrym kolegą, bez opieki dorosłych. “imperium kontratakuje” – obejrzane w Spodku. Tysiące ludzi, a było kilka seansów! Za to “Powrót Jedi” – pokaz wideo w domu kultury w moim rodzinnym mieście – ze dwadzieścia osób.

Z nową trylogią już nie mam związanych takich wspomnień, chociaż na “Mroczne Widmo” wybrałem się z synem, którego StarWarsami zaraziłem. A z kolejnymi pociechami wybieram się we wtorek na “Przebudzenie Mocy” smiley.

A na dowód, że Moc w moich pociechach jest silna, załączam obrazki 

 

 

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Dzięki chłopaki za odwiedziny!

@Sirin

W sumie to chyba nie o nostalgię chodziło.

@Staruch

Ja mam wrażenie, że tyle rzeczy wokół się zmieniło, iż nowsze części nie mają w sobie pewnej. hm... magii. A poza tym to widzę, że moc jest z Wami ;-)

"A jeden z synów - zresztą Cham - rzekł: Taką tacie radę dam: Róbmy swoje! Póki jeszcze ciut się chce! Róbmy swoje!" - by Wojciech Młynarski

“co dalej ze starym i młodym Skywalkerami.“

 

Interesujący tekst. Jestem za młoda, by mieć jakiekolwiek wspomnienia czy nawet przemyślenia dotyczące lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, więc nie mogę odnieść Twojego felietonu do siebie, niemniej uważam go za ciekawy. Nawet niezależnie od tego, że fanką SW nigdy nie byłam i nie odnalazłam w nich nigdy tych wszystkich odniesień, smaczków, drobiazgów, które dla Ciebie mają tak wielkie znaczenie ; )

Starsze części oczywiście znałam, ale nigdy mnie nie porwały. “Mroczne widmo” oglądałam z przyjemnością, ale wyłącznie jako film rozrywkowy no i ze względu na młodego Ewana McGregora ; p Części II i III z kolei w ogóle mi się nie podobały... No ale zobaczymy, jak będzie z częścią VII. Podzielimy się może później wrażeniami? – Ty, który sagę znasz dobrze i masz do niej sentyment oraz ja, dla której są to wyłącznie filmy właśnie rozrywkowe.

 

Również zachęcam Cię przy tym, byś czasem podzielił się z nami swoimi przemyśleniami w dziale publicystyki :)

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Na przykładzie swoich dzieci, szczególnie młodszej widzę, że stare części nie mają takiej siły rażenia jak ponad trzydzieści lat temu. Rzeczywistość za oknem się zmieniła, wzorce popkulturowe, sposób snucia opowieści…

W nowych częściach sposób wprowadzania symboliki czasem wydawał mi się nawet nachalny. Chociażby kwestia wyglądu i nazwy planety Naboo.

Stylistyka starych i nowych części jest tak różna, że z prawdziwym zainteresowaniem czekam na kolejna odsłonę. I naprawdę mam nadzieję, że za kilka lat moje dzieci nie będą snuć rozważań na temat paraleli pomiędzy fragmentami historii z GW i historii ze swojego życia.

A skoro twierdzicie, że da się czytać to co spłodziłem, to niewykluczone, że po oglądnięciu VII części napiszę co mi w duszy gra ;-)

 

EDIT: literówkę poprawiłem. Dzięki!

"A jeden z synów - zresztą Cham - rzekł: Taką tacie radę dam: Róbmy swoje! Póki jeszcze ciut się chce! Róbmy swoje!" - by Wojciech Młynarski

Interesujący, sprawnie napisany i nostalgiczny w wymowie tekst. Sam nie jestem jakoś wielkim fanem Gwiezdnych wojen więc cały ten hype jest jakoś obok mnie, ale twój felieton przeczytałem z przyjemnością.

Kłaniam się nisko, belhaju! smiley

"A jeden z synów - zresztą Cham - rzekł: Taką tacie radę dam: Róbmy swoje! Póki jeszcze ciut się chce! Róbmy swoje!" - by Wojciech Młynarski

Pomysłowe to wplecenie gwiezdnej historii w polską historię i epizody z rzeczywistości. Przeczytałam z zainteresowaniem.

Nie wiem, czy to kogoś zainteresuje, ale: okres “wykluwania się” i pierwszej popularności sagi beztrosko spędziłam w tetrowych poprzednikach pampersów. Trzy “właściwe” (to znaczy dla mnie właściwe, mam na myśli oryginalne części z lat 1977-1983, bo do tych mam jednak pewien sentyment) obejrzałam nieco później, podczas rozkwitu “epoki VHS”. Ale za stara już byłam, by patrzeć na nie bezkrytycznie, w dodatku zachwyty polecających je kolegów sprawiły, że spodziewałam się po trylogii Bóg wie czego, a dostałam ładną bajkę o księżniczce i rycerzach w kosmicznej oprawie, więc – rozczarowałam się. Bo to, po prostu, (dla mnie) tylko ładna bajka. Tu jest dobro, tam zło. Jakby pokazane grubym, amerykańskim paluchem zza kadru. Tych masz lubić, a tych nie. Błe. Mdło i stereotypowo. A jak ja wolę ferajnę Vadera, to co? Zła jestem kobieta? Czegoś nie zrozumiałam?

Z nowszych części: Mroczne widmo mnie po prostu znudziło. Resztę sobie darowałam. Przebudzenie mocy też sobie daruję. Marketingowa hucpa i wciskanie “star” “gwiezdne” do wszystkiego, nawet do serii kosmetyków dla kobiet, budzi we mnie niesmak. I piszę to ze stanowiska wielbicielki sf i zwolenniczki fantastyki.

Ale felieton fajny :)

Dzięki!

"A jeden z synów - zresztą Cham - rzekł: Taką tacie radę dam: Róbmy swoje! Póki jeszcze ciut się chce! Róbmy swoje!" - by Wojciech Młynarski

Biorąc pod uwagę, że Twój wiek z czasów premiery pierwszej trylogii jest zbliżony do mojego wieku w czasach premiery drugiej trylogii, to fajnie było sobie poczytać, jak to wyglądało z tej innej perspektywy :)

 

Zapowiadane są kolejne części sagi. Zastanawiam się co będę mógł dopisać w tym miejscu za dwa lata. Cztery lata…

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Dobry tekst, czytany z perspektywy fana Star Wars! :)

Bardzo ciekawy tekst. Spodobało mi się to trochę nostalgiczne wspominanie starych dobrych czasów, opowiedziane lekko i z humorem.

Sama jestem fanką Gwiezdnych Wojen i mam do nich podejście bardzo sentymentalne. Nowa Nadzieja to książka, która sprawiła że zakochałam się w literaturze (pierwsza książka którą przeczytałam z własnej woli).

Tak więc oczekiwałam na premierę nowego epizodu z niecierpliwością, ale i ze strachem, że Disney nie stanie na wysokości zadania. Ostatecznie nie jestem zawiedziona, ale po kolejnych częściach zdecydowanie oczekuję czegoś więcej.

Mam nadzieję, że będzie o czym pisać (pozytywnie) :)

Cholerka, przez to, że artykuły z publicystyki nie są podpięte do strony z profilem, to umknęły Wasze komentarze. Przepraszam i dziękuję!

Notabene klepiąc ten tekst doszedłem do niepokojącego wniosku, że zastraszająco dobrze pisze mi się na temat minionych lat. Żeby się za chwilę nie okazało, że lepiej pamiętam ‘77 niż ‘15 ;-D

A po obejrzeniu Przebudzenia... sam nie wiem co napisać. Znaczy z kina wyszedłem zadowolony, bo to było jak spotkanie ze starym przyjacielem, który w dodatku przez cały czas snuł opowieści z serii: Ty, a pamiętasz, jakżeśmy… Jednak chyba nie chciałbym oglądać jeszcze dwóch części kręconych w tym stylu.

"A jeden z synów - zresztą Cham - rzekł: Taką tacie radę dam: Róbmy swoje! Póki jeszcze ciut się chce! Róbmy swoje!" - by Wojciech Młynarski

Nowa Fantastyka