- publicystyka: Czytając Weira, oglądając Scotta - zderzenie wyobrażeń z filmową interpretacją - Marsjanin

publicystyka:

recenzje

Czytając Weira, oglądając Scotta - zderzenie wyobrażeń z filmową interpretacją - Marsjanin

Na ekrany kin w październiku trafił “Marsjanin”. Film Ridley’a Scotta na podstawie książki Andy’ego Weira.

Jest to fantastyka naukowa.

Tyle słowami wstępu, bo i tak każdy i każda o tym filmie czy książce choćby słyszał, więc wtórować wielu recenzjom nie chcę. Wolę przedstawić perspektywę czytelnika, który wybrał się do kina, bo, choć nie lubi popcornu, tak bardzo przypadła mu do gustu lektura.

W trakcie seansu (wersja 2D) na ponad miesiąc po premierze sala była wypełniona więcej niż w połowie; co świadczy o niesłabnącym zainteresowaniu tytułem. Dlatego miałem pewne obawy wobec spokojnego zachowania się publiki – lecz niemal dwuipółgodzinny film okazał się na tyle magnetycznym doświadczeniem, że nie uświadczyłem scen rzucania jedzeniem, pstrykania puszkami od piwa (to zadziało się tylko w trakcie reklam) ani zbędnych komentarzy niosących się echem między zeźlonymi widzami.

Film wciąga podobnie jak książka: ot, reakcje publiczności wskazały pierwszy, niezaprzeczalny plus tej produkcji. Padały również salwy śmiechu, które prowokowały żartobliwe momenty obrazu (choć raczej ten prosty, nie wyrażony w słowach humor). Bo dowcipu w filmie nie jest mniej niż w powieści Weira. Za odtworzenie przez reżysera tego elementu należy się plus.

Jako czytelnik muszę przyznać, że w mojej głowie istnieje pewna wersja opowieści o Marku Watney’u. Film jej nie zaburzył, co najwyżej wypełnił obrazami. To znaczy: nie wszedł z buciorami w moją wizję, a tylko dodał do niej przypraw. Lecz czy zaspokoił oczekiwania? I tak, i nie. Bo z jednej strony powstała wierna, trzymająca w napięciu ekranizacja, a z drugiej, cięcia fabuły niemal czterystastronnicowej powieści wystąpiły nie tam, gdzie bym sobie życzył. Kilka ciekawych fragmentów zostało całkowicie pominiętych, w pewnej chwili sprawiając, że Mars przemienił się w sielankę i przeniknął go wiatr amerykańskiego bohaterstwa.

Ogromną, chyba największą zaletą filmu jest Matt Damon, który prezentuje wysoką formę aktorską. Widać, że czuje postać, w którą się wciela. Potrafi nawiązać kontakt z widzem, przez co Marsjanina w niektórych sekwencjach ogląda się niemal jak w teatrze.

Wypisuję i wypisuję plus za plusem, ale rzeczywiście nie bardzo jest się o co przyczepić w tym filmie. Choć wrażenia po nim miałem takie: “dobry film, wierna ekranizacja”, to teraz, po tygodniu od seansu, nie sposób nie dodać: “znakomite sci-fi”.

Jedyny prawdziwy żal, który powstał we mnie jeszcze w kinie, a nie zanikł do teraz, pozostawiają te wszystkie cięcia: jakże bym chciał, by z Marsjanina zrobiono kilkuodcinkowy serial.

 

Mocne strony:

– aktorstwo Matta Damona,

– aktorstwo w ogóle,

– humor,

– wierna adaptacja,

– materiały dodatkowe do filmu dostępne w sieci,

– sprowokowanie rzesz nieczytaczy do kupienia książki i czytania!

 

Słabe strony:

– jeszcze mocniej niż w książce podkreślony amerykański patos,

– cięcia fabuły (nieuniknione, ale można było wyrzucić coś innego),

– scena końcowa.

 

Moja ocena: 8/10 – pozycja absolutnie obowiązkowa dla osób zainteresowanych sci-fi. Dodatek dla tych, którzy książkę czytali (nie muszą się spieszyć z wybraniem na seans). Film bardzo uprzyjemniający wieczór i w końcu: najmocniejsze sci-fi w ostatnich latach (lepiej od Ex Machiny, porównywalnie do Moon).

 

Warto się zapoznać:

opis filmu

źródło okładki

książka

Komentarze

Dodam do plusów – Jessica Chastain.

Do minusów – potraktowanie Chińczyków.

 Ale i tak – SF wychodzi z dołka!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

“Jako czytelnik w mojej głowie istnieje pewna wersja opowieści o Marku Watney’u.“ – Przyjrzyj się temu zdaniu. Zdecydowanie nie jest poprawne ; )

 

Książki wprawdzie nie znam, ale film widziałam w kinie i bardzo mi się spodobał. Mimo że SF to nie moje klimaty, nie odebrałam tego filmu jako SF. Raczej jako hymn pochwalny dla siły ludzkiej woli przetrwania, pomysłowości i pogody ducha ; ) Również polecam.

 

Recenzja trochę nietypowa (z wymienionych przez autora powodów) i sądzę, że gdybym nie znała obrazu, mogłabym niewiele z niej wyciągnąć. W końcu nie napisałeś ani słowa o tym, czego film w ogóle dotyczy, poza tym, że jest SF i tytuł sugeruje, że ma coś wspólnego z Marsem...

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

I napisałem, że nie chcę się powtarzać przywołując opisy. Jest podany link, gdzie jest szerzej o fabule.

Zdanie już poprawiam, skrót myślowy poszedł :)

 

O tak... Jessica... najlepiej w rudej wersji. Kwestia z Chinami jest w filmie trochę schowana, nie ujęta wprost. Do tego miny aktora, gdy tamci rozmawiają po chińsku – jakby miał ich za kretynów/zło konieczne. Coś negatywnego w tym jest.

Pytanie semantyczne, czy to jest recenzja ; )

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Pytanie, czym jest recenzja? Bo ja jestem daleki od najbardziej utartego schematu, który jest obecny choćby w NF... Szczerze, nawet nie bardzo chce mi się czytać podobne teksty; stawiam sobie dzieło omawiane za punkt wyjścia do jakiegoś zagadnienia – tu: czy ta ekranizacja książki może zadowolić czytelnika (i tym samym kieruję tekst głównie do czytelników)?

Zresztą sam gatunek recenzji jest dość giętki i wiele w siebie może wpuścić. Przynajmniej taka jest teoria, bo w praktyce rzadko spotykam podobnie niestandardowe teksty, jak mój.

Książki nie czytałem, ale również byłem w kinie na wersji 3D (która akurat przy tym obrazie nie wniosła dodatkowych efektów). Film przykuwa uwagę, nawet moja dziewczyna która sf omija szerokim łukiem, wpatrzona była w ekran jak zahipnotyzowana. Podobnie raził mnie patos, ale w amerykańskich produkcjach to standard. Film godny polecenia. Oby Ridley Scott zachował taką formę na drugą część Prometeusza.

Oglądałem tylko kilka dobrych ekranizacji książek (“Niekończąca się historia” ← sentyment z dzieciństwa :D, “Fahrenheit 451”  i parę innych nie będących fantastyką, choćby szwedzkie “Zło” czy “Następny do raju”). Moim zdaniem ekranizacja książki właściwie nie powinna być ekranizacją, tylko filmem na motywach.

 Próba odtworzenia literatury na ekranie rzadko wychodzi dobrze, a w wielu przypadkach wychodzi źle (”Władca pierścieni”, “Hobbit”, “Troja” ← to moja opinia).

 

Co do książki – nie czytałem jeszcze, czekam w kolejce do wypożyczenia. Film miałem obejrzeć, ale zdecydowałem, że zrobię to dopiero po przeczytaniu książki. 

Recenzja zachęca. 

F.S

Prawdę mówiąc recenzja wygląda raczej jak felieton dotyczący przebiegu seansu, z perspektywą nakierowaną na film w porównaniu do książki. Ale ostrzegałeś.

Tak, jak trudno mi znaleźć film, w którym Matt Damon mnie przekonał do swojej roli (no dobrze, może Infiltracja), tak tutaj grał znakomicie. Byłem w szoku :) Najwidoczniej – tak jak piszesz – doskonale wczuł się w rolę. Nie czytałem książki, więc zapytam (SPOILER!): czy również w książce końcówka wygląda tak, jak w filmie? To znaczy, w wyniku nieprawdopodobnego szczęścia udaje im się złapać w próżni? :)

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Spoiler.

Odpowiadam. W książce również się ratują (przez schwytanie w próżni, ale jest to opisane z drobnymi różnicami, niż filmowcy przedstawili), a wejście na pokład statku i przywitanie się załogi jest końcową sceną. Nie ma już nic o powrocie na Ziemię (i dobrze, w filmie to jakby “zgasiło” i dodatkowo przeamerykanizowało wymowę filmu).

Książkę polecam, można się przy niej dobrze bawić niezależnie od wieku.

Spoiler poniżej!

Nie ma już nic o powrocie na Ziemię (i dobrze, w filmie to jakby “zgasiło” i dodatkowo przeamerykanizowało wymowę filmu).

Zgadzam się co do końcówki w filmie. Była niepasująca.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Kto się dobrze bawił, ten się dobrze bawił ;-)

Ja czytałem sporo przed filmem i bardzo się zawiodłem infantylizacją głównego bohatera. Wybaczcie, ale ja nie akceptuję takich pseudośmiesznych zachowań w takim poważnym kontekście. Niby można tego bronić, twierdząc, że przecież śmiech oraz poczucie humoru stanowią wentyl bezpieczeństwa w sytuacjach stresogennych, niestety to, co ma miejsce w książce, jest niemającym uzasadnienia ani fabularnego ani  humorystycznego niestrawnym przejaskrawieniem. Tak jakby autor na siłę chciał dodać coś, co wyróżniałoby jego powieść. Inna sprawa, że na 99,9% książka powstała z myślą o filmie. Emocjonalnie, nastrojowo, niestety, chamburgeryzacja. A szkoda, bo podstawy są solidne.

Film ma jeden plus, którego nie ma książka. Otóż Weir nie jest pejzażystą, więcej, jest opisowym leniuchem. W filmie mamy przynajmniej ładne widoczki.

Cholera, przecież to mogła być książka zdecydowanie poważniejsza, jedynie momentami humorystyczna, z pięknymi opisami, spektakularnie przedstawiająca psychikę bohatera...

Nowa Fantastyka