- publicystyka: Mac Gywer też by sobie poradził...

publicystyka:

Mac Gywer też by sobie poradził...

Wyrazisty bohater plus wartka akcja, interesujący język i niewyjaśniona tajemnica. Czego jeszcze potrzeba do stworzenia ciekawej, pełnowymiarowej powieści? Pewnie kilka rzeczy by się znalazło… Czy może się nimi poszczycić książka Michała Gołkowskiego?

Do „Ołowianego świtu”, podobnie jak do wszelkich historii opartych na fabule popularnych gier podeszłam raczej „najeżona”. Hitchcock mawiał: „Film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi, potem zaś napięcie ma nieprzerwanie rosnąć”. Ledwie zabrałam się za czytanie, dotarło do mnie, że Gołkowski podąża podobnym tropem co słynny reżyser. Moje najeżenie zmieniło się więc w nastroszenie, a już wkrótce przerodziło się w żywe zainteresowanie.

 

26 kwietnia – cóż to za data? Wspomnienia wracają wraz z gorzkim posmakiem „jodyny” pitej w zerówce, a dokładniej płynu Lugola, jak dowiedziałam się później. 26 kwietnia 1986 roku nastąpiła awaria reaktora atomowego w Czarnobylu. Największa katastrofa atomowa w historii świata. To działa na wyobraźnię. Nic dziwnego więc, że ludzie poczęli tworzyć niesamowite opowieści o przerażających mutacjach genetycznych, o zamieszkujących teren zamkniętej strefy potworach, o ciągłym zagrożeniu ze strony drzemiącej pod betonowym Sarkofagiem bestii.

 

W 2007 roku powstaje gra S.T.A.L.K.E.R: Cień Czarnobyla, a później również kolejne jej serie. Motyw stalkerów, to jest wkraczających do strefy zamkniętej poszukiwaczy przygód, zaczerpnięto ze słynnej powieści braci Strugackich „Piknik na skraju drogi”, zekranizowanej przez A. Tarkowskiego.

 

Świat przedstawiony powieści w założeniu nie jest zatem niczym nowym. To rzeczywistość znana z gry, filmu czy zasłyszanych tu i tam historii stworzonych przez posiadaczy bujnej wyobraźni. Nie zmienia to faktu, że Gołkowskiemu udaje się całkiem sprawnie wprowadzić nas do Zony. Wraz z bohaterem biegniemy prędko przed siebie, w dłoniach ściskamy broń, a czujne oczy wypatrują czających się w zaroślach mutantów i czyhających na nieopatrznych wędrowców anomalii o nader wdzięcznych nazwach, takich jak choćby „karuzela”, „popielniczka” czy „wiedźmi kisiel”.

 

Krótkie rozdziały, przedstawiające poszczególne przygody bohatera, przypominają, że znaleźliśmy się w świecie gry. Każdy epizod to stanowiąca odrębną całość przygoda, w ramach której stalker likwiduje wrogów i zdobywa cenne artefakty. We wspomnianej konwencji znakomicie sprawdza się narracja pierwszoosobowa, dzięki której czytelnik ma wrażenie, iż sam znalazł się w centrum wydarzeń. Co ciekawe, autor potrafi zgrabnie przejść na kilka chwil do narracji drugo lub trzecioosobowej na tyle sprytnie, że odbiorca nie do końca sobie z tego zdaje sprawę.

 

Na wzmiankę zasługuje też język powieści – niebanalny, barwny, pełen wtrętów anglo czy rosyjskojęzycznych, które sprawiają, że akcja jest bardziej dynamiczna, a wydarzenia wiarygodne.

 

W Zonie Gołkowskiego jest trochę jak w amerykańskim filmie akcji. Dużo się dzieje, a bohater, któremu niestraszne żadne niebezpieczeństwo, tryska dobrym humorem. Trochę to naiwne, ale w końcu czy nie tak wygląda świat gry, w którym dysponujemy dowolną ilością „żyć”?

 

„Ołowiany świt” to zresztą książka nie tylko rozrywkowa. Echa „Pikniku na skraju drogi” braci Strugackich, romantyczny mit gniewnego poszukiwacza przygód i niewytłumaczalne przyciąganie Zony skłaniają do głębszej refleksji na temat zagadkowych wyborów człowieka.

 

Ocena: 8/10

Tytuł: Ołowiany świt

Autor: Michał Gołkowski

Wydawnictwo: Fabryka Słów, 2013

Stron: 360

ISBN: 9788375747362

Komentarze

A już niedługo "Drugi brzeg".

Nie mogę się doczekać ;) 

Fajna recenzja i fajna gierka. Co do książki nie czytałem, ale chyba się skuszę :)

Nowa Fantastyka