- publicystyka: Bezwzględność i kara czyli recenzja "Ja inkwizytor. Bicz boży" Jacka Piekary

publicystyka:

Bezwzględność i kara czyli recenzja "Ja inkwizytor. Bicz boży" Jacka Piekary

 

 

 

Dopiero niedawno zapoznałem się z pierwszą powieścią Jacka Piekary wchodzącą w skład "cyklu inkwizytorskiego" o tytule "Ja inkwizytor. Bicz boży". Opowiada ona o początkach kariery Mordimera Mardderdina w szeregach inkwizycji. Punktem wyjścia w tej historii jest tajemniczy list który otrzymują inkwizytorzy, rozpoczynający szeroko zakrojone śledztwo, które okryje czarnym całunem całą okolicę w której toczy się akcja powieści.

 

Biskup dokonujący samospalenia na stosie, tajemnicze morderstwo przeoryszy okolicznego zakonu, homoseksualne praktyki, sodomia i wykorzystywanie słabszych. Takie właśnie rzeczy musi wyjaśnić Mordimer i trzeba mu przyznać że zabiera się do tego w najbardziej przez niego lubiany sposób. Tak jak w pierwszych odsłonach cyklu, głowny bohater jest bezwzględny, arogancki, cyniczny i pędzi do upragnionego celu nie zważając na nic oraz na nikogo. To on jest centralną postacią i nikt i nic nie może go przyćmić. Mimo że fabuła, samo śledztwo jest bardzo sprawnie wymyślone, to powieść wydaję się odrobinę przegadana. Czasami autor gubi się w filozoficzno – religijnych wywodach i przemyśleniach co nie wnosi zbyt wiele do wykreowanego przez niego uniwersum.

 

Większość fanów cyklu wolałoby ujrzeć już wieńczącą serię powieść "Czarna śmierć", ponieważ Piekara zaczyna zjadać własny ogon. Nie wnosi nic nowego, a czytając najnowszą powieśc mamy uczucie deja vu. Jedynie kilka nowych faktów rozjaśniających nam obraz świata to za mało jak na 500 stronicową powieść.

 

Podsumowując jest to książka tylko dla fanów: inkwizytora Mordimera Madderdina i Jacka Piekary. Pozostali, a szczególnie ci nie znający pozostałych części cyklu, będą mieli ciężko odnaleźć się w specyficznym, przepełnionym mrokiem i czarnym humorem klimacie powieści.

Komentarze

Czy tylko ja uważam, że Cykl Inkwizytorski to teraz kiepski żart? Kontynuacja "Łowców Dusz" miała się ukazać w 2007 roku, nie ma jej do dziś, i nic nie wskazuje na to, żeby to się miało zmienić. Zamiast tego dostaliśmy prequel "Płomień i Krzyż" w 2008, którego drugi tom również nadal się nie ukazał. "Rzeźnik z Nazaretu" był w zapowiedziach Fabryki Słów przez lata, zawsze gdzieś na szarym końcu, aż wreszcie zniknął całkiem. A teraz dostajemy inną serię prequeli, które, jeśli trzymają poziom pierwszego tomu tej serii (kolejnych już nie czytałem) są po prostu bardzo słabe i zupełnie niepotrzebne.

W zasadzie po co ma się facet starać, skoro ludzie rzucają się na jego wypociny, niczym wygłodniały chomik na marchewkę… Wystarczy zobaczyć jaki jest szał w komentarzach Fabryki Słów, przy postach dotyczących jego nowej książki.

"Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie."

Nie pojmuję i zapewne nigdy nie pojmę fenomenu tego pana. Ani nie jest to szczególnie dobre literacko, ani fabuła nie jest jakaś super, bohater jest typem badassa-nudziarza. Całość jest raczej taka pseudokontrowersyjna – dam zły Kościół, złą Inkwizycję, zdeprawowanych księży, trochę gołych bab, tortury (czyli zdeprawowany ksiądz torturuje gołą babę) och, jaki jestem fajny i taki normalnie zuy i mhroczny. Pierwsze opowiadanie, które czytałam, nawet doceniłam – ciekawa wizja świata, nieidealny bohater. Ale potem przeczytałam kolejne według tego samego schematu… i kolejne… i kolejne… żeby jeszcze można było odkrywać tajemnicę razem z bohaterem, ale nie, facet męczy się w śledztwie przez 30 stron (co jakiś czas wspominając traumę z dzieciństwa typu zabicie ukochanego pieska), po czym okazuje się że za wszystko odpowiadał jakiś wyciągnięty z nie powiem czego demon, którego nasz Mordimer pokona siłą swej modlitwy. Nie rozumiem entuzjazmu.

Entuzjazm napewno byłby dużo mniejszy, gdyby nie ostatnie opowiadanie ze zbioru "Łowcy dusz", którego zakończenie było naprawde bardzo dobre i stawiało ciekawą możliwość rozwoju akcji. Niestety Piekara prequelami rozmienia się na drobne.

Zajrzyj na komentarze pod każdym postem w temacie Mortimera – ludzie obsikują się z emocji na każdą wzmiankę o tym, że już za chwilkę kolejny tom :) Po co ma kończyć cykl, który się tak świetnie przyjmuje i sprzedaje?

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

"Po co ma kończyć cykl, który się tak świetnie przyjmuje i sprzedaje?" Dokończenie historii z "głównego" cyklu w żaden sposób nie uniemożliwia dalszego tworzenia prequeli. Lub kontynuowania cyklu dalej, poza tą historię.

Zgadzam się z breja. Zamiast zakończyć układankę i zaspokoić czytelników on powoli dokłada po jednym elemencie rozrzedzając pierwotny koncept i osłabiając wizerunek niezłej kiedyś serii.

Całość jest raczej taka pseudokontrowersyjna – dam zły Kościół, złą Inkwizycję, zdeprawowanych księży, trochę gołych bab, tortury (czyli zdeprawowany ksiądz torturuje gołą babę) och, jaki jestem fajny i taki normalnie zuy i mhroczny.

Szczerze, to bardziej odbieram to jako "zły Kościół, dobra Inkwizycja". Czy raczej "zła Inkwizycja, ale na tle reszty ludzi, to w sumie dobra". Co zresztą jest chyba stałym punktem u Piekary – jak np. w "Przenajświętszej Rzeczypospolitej", gdzie z jednej strony mamy zamordystyczną katoPolskę rodem z najgorszych snów lewicy… Po czym okazuje się, że na tle jedzących dzieci zmutowanych Rosjan i urzadzających polowania na Żydów muzułmanów tytułowa Przenajświętsza RP jawi się jako ostoja normalności.   Ale potem przeczytałam kolejne według tego samego schematu…

Najsmutniejsze jest to, że ta schematyczność dotyka też formy. Te same frazy przewijają się w róznych opowiadaniach i powieściach. Mam wrazenie, że Piekara ma gdzieś na dysku zapisany plik "Opis modlitwy" i za każdym razem, jak dochodzi do medytacji Mordimera robi kopiuj-wklej.   Tak jak w pierwszych odsłonach cyklu, głowny bohater jest bezwzględny, arogancki, cyniczny i pędzi do upragnionego celu nie zważając na nic oraz na nikogo. To on jest centralną postacią i nikt i nic nie może go przyćmić.

Podsumowując jest to książka tylko dla fanów: inkwizytora Mordimera Madderdina i Jacka Piekary. Zapewne dlatego mimo wszystko dobrze mi się czytało. SPOILER

Akurat w tej książce Mordimer co najmniej dwa razy zostaje przyćmiony… Raz przez prawdziwego "seryjnego samobójcę" drugi raz, kiedy traci możliwość awansu.

Fakt, jest kilka szablonów tekstów, przemyśleń, modlitw, grypsów Mortimera – bez przerwy masturbuje się intelektualnie (Mortimer) tym, że jest "uniżonym sługą", ma "fantastyczny węch", "wyciąga sztylet w mgnieniu oka" itd itp, ect, ect, przykłady można by mnożyć. Aha, co rusz musi parkować we wszystkich trzech bramach napotkanych niewiast, z tomu na tom coraz więcej razy (w ostatnim już chyba siedem?)

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Przemoc i seks – czyżby fenomen Piekary i Mordimera definiowały te dwie rzeczy.

Bądźmy szczerzy-fenomen Pieśni Lodu i Ognia również właśnie na tym się opiera.

Tia. I na pisaniu o klasę, półtora wyżej :)

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Nowa Fantastyka