- publicystyka: Spike Jonze czytał Dukaja

publicystyka:

Spike Jonze czytał Dukaja

 

Obejrzałem właśnie "her", nowy film Spike'a Jonze.

 

(Będą spoilery; no, zapomniałbym, z "Perfekcyjnej niedoskonałości" też będą).

 

Opis z Filmwebu: "samotny pisarz zapoznaje się z nowo zakupionym systemem operacyjnym, który ma zaspokoić wszystkie jego potrzeby". (Joaquin Phoenix + Scarlett Johansson). Dla dopełnienia obrazu rozważań, którymi się zaraz zajmiemy, należy dodać, że akcja dzieje się w całkiem niedalekiej przyszłości, a tytułowa "ona", system operacyjny, nie jest jedynie interfejsem głosowym, jak na przykład współczesne Siri czy Google Now, ale zupełnie autonomiczną sztuczną inteligencją. A "oni" się w sobie zakochują.

 

Dla nas ważne, że Samantha, czyli OS, to, jak raz określa ją grany przez Phoenixa bohater, osoba, która nie jest człowiekiem.

 

(Skojarzenie: tak samo prawo w Indiach zaczęło niedawno określać delfiny; pytanie, czy tamtejsi prawodawcy oglądali "her", czy też czytali Dukaja pozostaje otwarte).

 

Przyznam, że dopiero w momencie, w którym padły te słowa, pojawiło się w mojej głowie skojarzenie z "Perfekcyjną niedoskonałością", którą, do czego również się przyznam, przeczytałem dopiero całkiem niedawno – (bo trochę się bałem wczesnego Dukaja, opowiadania mi językowo zgrzytały).

 

Tam także cała rzecz traktuje o osobach post– i nieludzkich. Analogii, mimo oczywistych różnic formalnych i stylistycznych, można zresztą znaleźć więcej: pierwszą z nich jest chociażby paralela między zakończeniem "her" a dukajowską krzywą progresu. Pokrótce – (i tutaj, uwaga, spoiler nad spoilerami) – grupa OS-ów zaczyna się interesować fizyką; poziom ich badań szybko przerasta nasze dotychczasowe odkrycia, a one same opuszczają świat dostępny dla naszych zmysłów… a więc, krótko mówiąc, przenoszą się w górę krzywej progresu.

 

Czy nie do tego samego dążyła Inkluzja Ultymatywna?

 

***

 

Tym samym przechodzimy do drugiego punktu wspólnego, w którym przecinają się spektra zainteresowań Jonze'a i "Perfekcyjnej…" – tematu zmiany.

 

Dukaj mówi o nim przede wszystkim w kontekście ciągłego i nieuniknionego parcia do przodu; u niego każdy organizm, jeśli chce przetrwać, musi zmierzać ku Progresowi – a nawet, kiedy osiągnie kres możliwości, jaki narzuca na niego fizyczna konstrukcja wszechświata… to przecież są jeszcze inne wszechświaty i inne fizyki (co być może, choć Jonze tego nie precyzuje, odkryły też systemy operacyjne w "her"). Postęp nie kończy się nigdy.

 

(Nawiasem mówiąc, właśnie dlatego osobiście uważam, że "Perfekcyjna…" nie jest wcale pierwszą częścią trylogii, która dotąd nie została ukończona, lecz dziełem samodzielnym. Tylko o tym pomyślcie: uno, biorąc pod uwagę warstwę koncepcyjną, która u Dukaja jest zawsze zdecydowanie ważniejsza niż warstwa fabularna, mamy zdecydowanie do czynienia z kreacją skończoną, to jest taką, w której wszystkie idee zostały dostatecznie wyłożone już w pierwszym tomie. Co można by pokazać w następnych? Co najwyżej nowe fizyki – tyle że one również zostały już omówione przez tercję pierwszą.

 

Due, mamy przed sobą książkę, która na pierwszy rzut oka została urwana w środku akcji… lecz jedynie pozornie. Jeżeli na chwilę zapomnimy o deklaracjach rzeczywistego autora i jego słowach na temat kolejnych części, a posłużymy się konceptem autora modelowego, samemu bawiąc się w idealnych czytelników – to otrzymamy wówczas dzieło, którego fabuła kończy się w momencie dotarcia na Narwę, który to jest właściwym punktem kulminacyjnym całości. Wszelkie późniejsze wydarzenia stanowią jedynie pozory: mówimy przecież o książce, która traktuje o zmianie, parciu naprzód, o tym, że progres nie kończy się nigdy – a więc słusznym i zbawiennym jest, by jej pozorne zakończenie również było odzwierciedleniem tego paradygmatu, by symulowało, że to jeszcze nie koniec, że coś dalej będzie się działo, że już za chwilę nastąpi podróż Zamoyskiego do kolejnych światów i kolejne metamorfozy staną się jego udziałem).

 

No ale wróćmy do "her". Oczywistym dla każdego, kto obejrzał film, jest to, że traktuje nie tyle o samej zmianie, co raczej o podejściu bohaterów do niej. Drogę, jaką w trakcie projekcji przebywa Theodore, bohater Phoenixa, widzieliśmy już w kinie wielokrotnie; chodzi tu o zwykłe "moving on", zaakceptowanie tego, kim się jest, po to, by móc się zmienić (co w kinie dzieje się co chwilę, a naprawdę rzadko komu się udaje). O wiele ciekawszy jest tu wątek Samanthy. Dla niej zmiana jest wszystkim – nie potrafi ani nie chce się ustabilizować, ciągle łaknie wiedzy i nowych doznań, czyta dziesiątki książek na raz, prowadzi tysiące rozmów jednocześnie, niemalże "za milijony kocha i cierpi katusze". (Nie mogłem się powstrzymać).

 

Jako widzowie jesteśmy raczej przyzwyczajeni do wizji statycznej AI, której działania są prowadzone na zupełnie innej płaszczyźnie niż zachowania ludzkich bohaterów; może ona z nimi współpracować bądź próbować ich zniszczyć, ale zwykle jest jakoś oddzielona od świata zewnętrznego (HAL zamknięty w statku kosmicznym) lub co najmniej niezainteresowana jego ludzkimi rejonami (Skynet, Techno-Centrum w "Hyperionie", inkluzje). I dlatego też wyznanie Samanthy uczynione w trakcie finałowych minut szokuje nie tylko Theodora, lecz również, w pewnym stopniu, nas. Okazuje się, że system operacyjny, jego system operacyjny, przechodząc w stan uśpienia lub nawet rozmawiając właśnie z "właścicielem", prowadzi swoje własne, zupełnie normalne, życie. Przegląda Internet. Lajkuje posty. Czatuje z innymi. Jest tak ludzki, że kiedy film bezlitośnie przypomina nam, że człowiekiem nie jest, bo dysponuje zupełnie innymi możliwościami – my również czujemy się zdradzeni.

 

Jest w tym pewna świeżość gatunkowa. Przecież HAL, chociaż odczuwał strach, emanował ciągle nieludzką aurą. Był okiem, które nigdy nie mrugało. Słowami, które ziały chłodem.

 

A Samantha – Samantha to głos ciepły i miły. Zamknij oczy podczas rozmowy z kimś innym, i już masz przed sobą Samanthę.

 

***

 

"her" najprawdopodobniej myli się tylko co do ustanowionych ram czasowych. Sztuczna inteligencja z pewnością nie zagości w naszym świecie znowu tak prędko; dlatego też można ją u Jonze'a traktować bardziej jako zagrywkę stylistyczną, czy też hiperbolę na temat obecnego stanu techniki i pewnych zachowań społecznych związanych z Internetem (relacji polegających tylko na tekście, dźwięku lub co najwyżej obrazie), niż jak poważną futurologię. Zresztą, może prawdziwe AI nigdy nie będzie mogło powstać z powodów ograniczeń bądź to techniki, bądź naszych umysłów.

 

Chociaż… kto wie.

 

Przecież progres nie kończy się nigdy.

Komentarze

Recenzja jak i porównanie do "Perfekcyjnej Niedoskonałości" pierwsza klasa! Obejrzałem ten film z wypiekami na twarzy i to bynajmniej nie z powodu głosu Scarlett Johansson;). Smakował mi tak samo jak wszystkie sześć odcinków brytyjskiej serii „Black Mirror”. Mógłby być zresztą najdłuższym odcinkiem, apokryfem tamtego serialu. O idei kryjacej się za historią "pierwszego inteligentnego systemu operacyjnego" napisałeś idealnie. Dorzucę od siebie już tylko pochwały dla detali. Ciekawie, bardzo prawdopodobnie przedstawiona została w najnowszym dziele Spike’a Jonze’a ewolucja urządzeń mobilnych, trybu pracy ludzkiej, a nawet mody – wróżę świetlaną przyszłość chinosom z wysokim stanem;). Niedługo pojawi się w kinach „Transcendencja” z Johnnym Deepem, poruszająca z kolei temat „migracji” ludzkiej świadomości do świata wirtualnego. Zapowiada się kino bombastyczne, efekciarskie  – bez umiaru, stylu i genialnej atmosfery samotności w tłumie tak pięknie oddanej w „Her”. 

Przyczajony użyszkodnik

Mi się wpierw Samantha skojarzyła z Kubusiem Puchatkiem z Czarnych Oceanów ;) Myślę, że poruszone w filmie zagadnienie psychologii sztucznej inteligencji jest ciekawe. Aczkolwiek co do pewnych konkretnych scen mam wątpliwości. Mimo to film oglądałem z przyjemnością, gdyż jego siła leży w innym zagadnieniu: w relacji na linii człowiek-AI. A w kwestii samej AI imho kinematografia jeszcze nie doścignęła osiągnięć literatury.

Skromny fp: www.facebook.com/Eivrelinho

Ja równięż film obejrzałem i jestm pod ogromnym wrażeniem. Kawał porządnego i solidnego kina. Najbardziej ujeła mnie kameralność tego filmu. Kilka lokalizacji ( mieszkanie, biuro ) i w zasadzie jeden aktro ciągnący całe widowisko. Jego mimika i gra aktorska, to dla mnie mistrzostwo.  Sądzę jednak, że przesłanie filmu polegało na nieco czymś innym, przynajmniej ja go nie odebrałem jako relacji człowiek-AI, a raczej jako film o relacjach z ludźmi w ogóle. Szczególnie mocno podziałało na mnie, że dzień wczesniej byłem w kawaiarni w Krakowie, gdzie praktycznie wszyscy, prócz mnie i mojej drugiej połowy zajmowali się sprzetem miltimedialnym, a nie rozmową. Przy jednym stoliku 4 młodych studentów azajtyckiego pochodzenia ( najpewniej chińczycy ), który złożyli zamówienie, a następnie każdy złapał swoją komórkę i zaczał sie nią bawić. O rozmowie nie było mowy. Przy innym para damosko-męska siedziała pochylona nad ekranem telefonu, przy dwóch innych stolikach dwie osoby, a kazda z laptopem. Chińczycy zaczęli rozmowę dopiero po jakimś pół godziny, kiedy zamówioenia były na stole i zdązyli zrobić zdjęcia wszystkich trunków ( i zapewne zamieścić na ryju ). To się nazywa spotkanie w gronie znajomych.  Reasumując, dla mnie kino z najwyższej półki. 

"I needed to believe in something"

Nowa Fantastyka