- publicystyka: „Chłopcy”: o mieszkańcach Nibylandii, co rajtuzy i kwiatki zamienili na skórę i lateks

publicystyka:

„Chłopcy”: o mieszkańcach Nibylandii, co rajtuzy i kwiatki zamienili na skórę i lateks

 

Historię o Piotrusiu Panie, który pragnął nigdy nie dorosnąć, zna chyba każdy. Każdy widział też rosłego mężczyznę na monstrualnej wielkości harleyu. Przydrożne, obskurne puby, szczury i spluwy to też żadna nowość. Wizje mrocznych wymiarów z gorejącymi w cieniach oczami, seksowne panienki w skąpych ciuszkach i przechodzone prostytutki, także nie wykraczają poza możliwości wyobraźni. Łzy, rockowa muzyka, osierocone dzieci. Co stanie się jednak, gdy wszystko to wrzuci się do jednego worka, doprawi szczyptą nawiązań intertekstualnych, lekkim piórem, ciętymi ripostami i trafnymi metaforami? Niewiarygodne? Powiedzcie to Jakubowi Ćwiekowi, który zatytułował tę bombę „Chłopcy”.

 

Jakub Ćwiek powoli, ale stanowczo, walczył o solidne miejsce na polskim rynku wydawniczym. Dzisiaj może pochwalić się już sporym gronem czytelników. Z dorobkiem dwunastu powieści i kilkudziesięciu wydanych opowiadań oraz dzięki dziewięciokrotnej nominacji do Nagrody im. Janusza A. Zajdla, znany jest zdecydowanej większości fanów fantastyki. Tych, którzy chwalą jego talent i kreatywność jest pewnie tylu, ilu przeciwników twórczości. Nie wpisuje się bowiem w, tak często eksploatowany w Polsce, typ fantastyki o podłożu historycznym, rezygnuje z karczm i oberży, a stawia na nowoczesność i bogaty dorobek popkultury. Nie inni są „Chłopcy”, dziesiąta w kolejność z wydanych przez Ćwieka powieści.

 

Tym, co wyróżnia autora spośród innych polskich pisarzy jest także niezwykła dbałość o szczegóły. Każdy kolejny tom dopieszczony jest pod każdym względem – solidnie zaplanowana okładka, interesujące i starannie wykonane ilustracje (autorstwa Roberta Adlera). Mało, który z polskich fantastów przykłada do sposobu wydawania swoich powieści tak dużą wagę. Szkoda jedynie, że Jakub Ćwiek zignorował nieco kompatybilność kolorystyczną – Dzwoneczek z okładki to blondynka, chociaż w książce włosy ma rude.

 

Powieść Ćwieka podzielona jest na siedem rozdziałów – czy też niezależnych od siebie opowiadań, gdyż każde z nich stanowi spójną całość, którą zrozumieć można bez znajomości innych fragmentów – zatytułowanych dziecięcymi powiedzonkami („Znalezione, nie kradzione”, „Pobite gary” itp.). Same wydarzenia, by nie zdradzać za bardzo treści książki, najłatwiej streścić zarysowując nieco same postaci. Tytułowi chłopcy, to członkowie niecodziennego gangu motocyklowego, byli mieszkańcy Nibylandii, a obecnie mający za dom opuszczony lunapark (o dumnej nazwie: Druga Nibylandia). Bandzie – nomen omen dorosłych już, bo każdy z nich liczy ponad dwadzieścia wiosen – motocyklistów przewodzi seksowna Dzwoneczek, do której to mężczyźni (to słowo, zdaje się, nie pada nigdy jako ich określenie) zwracają się „mamo”. Chłopcy walczą ze złem, handlują pyłkiem i, nie do końca bezinteresownie, zajmują podopiecznymi z lokalnego domu dziecka.

 

Fabuła opiera się przede wszystkim na dwóch znanych wytworach kultury – książce Jamesa Matthew Barrie'ego „Piotruś Pan” oraz serialu „Sons of Anarchy” (polski tytuł: „Synowie anarchii”). Pierwsza z pozycji stanowi dla Ćwieka bazę wyjściową. Opisywane w jego powieści wydarzenia to niejako kontynuacja tego, co przedstawił już angielski pisarz – przewrotna, ale jednak kontynuacja. „Synowie anarchii” stanowią z kolei wyraźną inspirację w zakresie wizualizacji bohaterów „Chłopców” oraz ich stylu bycia – motocykle i skórzane kurtki z naszywkami na całej płaszczyźnie pleców. W powieści znajduje się jednak znacznie więcej intertekstualnych nawiązań. Jest Nabokov z „Lolitą”, są biblijne przypowieści, twórczość Lovecrafta, a nawet „Milczenie owiec”, Stephen King i Bruce Lee. Tutaj jednak wskazać muszę na pierwszą z, nielicznych mimo wszystko, wad ćwiekowych „Chłopców”. Wspomniane już odniesienia oraz te, które – świadomie bądź nie – ominęłam, podane są czytelnikowi w sposób tak bezpośredni, że miejscami czułam się traktowana jak małe dziecko, któremu wciąż jeszcze wszystko trzeba pokazywać paluszkiem.

 

Jakub Ćwiek zgrabnie operuje językiem i potrafi stworzyć interesujące metafory. Przez kolejne strony „Chłopców” przechodzi się nie zauważając upływu czasu. Całość jest lekka i łatwa do przyswojenia, ale nie infantylna i grafomańska. Sporo w „Chłopcach” wulgaryzmów, ale ich używanie zdecydowanie nie razi, a dopełnia wykreowany przez autora świat. Dla wielbicieli gier słownych także znajdzie się kilka perełek. Szczególnie warte uwagi są po mistrzowsku napisane dialogi. Bez trudu przychodzi wyobrażenie ich sobie w podobnej, realnej sytuacji. Zdecydowanie mogliby tak ze sobą rozmawiać dorośli, niedojrzali gangsterzy-motocykliści, którzy nawiali z Nibylandii – jakkolwiek by to nie brzmiało. Dyskusje, nierzadko zakończone trafnymi puentami lub ciętymi ripostami, sprawiają, że czytelnik nieraz mimowolnie zaśmieje się w głos. Jednak, żeby nie było tak cukierkowo…

 

Dostrzegam w „Chłopcach” kilka czasowych nieścisłości. W pierwszym opowiadaniu czytelnik poznaje, między innymi, bohatera o imieniu Milczek. Milczek jest niemową, należy do gangu z Nibylandii i posiada wszystkie cechy, które mogłyby o jego przynależności do bandy świadczyć – jest wielki, ubrany w skórę i ma motocykl. Tym jednak, na co chciałabym wskazać przy okazji tej prezentacji, jest jego wiek. Milczek ma lat, jak skwapliwie raczy poinformować czytelnika obsługująca chłopca w przydrożnym barze kelnerka, nie więcej niż dwadzieścia dwa. W innym z rozdziałów, czytelnik może zapoznać się z wydarzeniami wcześniejszymi, niedługo po przybyciu bohaterów z Nibylandii do Polski. Tutaj wiek ich, w tym Milczka, waha się między jedenastym a dwunastym rokiem życia. Chłopcy handlują w szkole kasetami video, gazetami i plakatami; sprzedają na sztuki papierosy klubowe, carmeny, a nawet marlboro. Zarabiają po kilkadziesiąt tysięcy w ciągu jednej transakcji („ale jak dołożysz jeszcze jednego szopena, dam ci trzy malborasy zamiast radomskich”), jest więc to czas jeszcze przed denominacją, najpóźniej 1994 rok. Biorąc jeszcze pod uwagę wskazówki o dopiero co pojawiającym się w Polsce „Łowcy Androidów”, może być to również rok 1990. Rzeczywista akcja „Chłopców” rozgrywa się więc między 2001 a 2005 rokiem. I tutaj zaczynają się problemy. Jedna z dziewczynek wspomina o filmie „Piotruś Pan” w reżyserii P.J. Hogana z roku 2003. Pojawiający się w książce podstarzały Lexus IS250, został w tej wersji zaprojektowany dopiero w roku 2005. Piosenka „Rock me sexy Jesus”, którą śpiewają dzieci w autobusie, gdy jadą do teatru, to utwór z filmu „Hamlet 2” powstałego w roku 2008 roku. Przykłady można mnożyć. Skoro po jednokrotnej lekturze książki możliwe jest dostrzeżenie tylu czasowych nieścisłości, to jakie efekty przyniosłaby kolejna?

 

To jednak nie koniec logicznych błędów. Najstarsi członkowie motocyklowego gangu uparcie używają pojęcia mili zamiast kilometra. Zrozumieć mogę, że skoro autor „Piotrusia Pana” był Anglikiem, to i Nibylandia rządziła się angielskim systemem miar, niemniej Dzwoneczek i jej podopieczni w trakcie opisywanych wydarzeń żyją już w Polsce od przynajmniej dziesięciu lat. Czy to nie wystarczająca ilość czasu, by zmienić sposób myślenia? Zwłaszcza, że zaraz po przybyciu z brytyjskiej krainy żaden z bohaterów nie miał problemów z przestawieniem się z ojczystego języka na zupełnie obcą polszczyznę?

 

Mają „Chłopcy” kilka dziur logicznych, ale wybaczam to Jakubowi Ćwiekowi z powodu doskonałego studium nad Kompleksem Piotrusia Pana. Dostrzegam tę przeplataną między wierszami analizę. W dodawanych do napojów po każdym niepowodzeniu syrenich łzach zapomnienia, dostrzegam brak odpowiedzialności, strach przed dorosłością i dojrzałością. W tytułowaniu Dzwoneczka mamą widzę tę potrzebę pobłażliwej i niewymagającej opieki. W stosowaniu pyłu i ulatywaniu – ucieczkę od realnych problemów i prawdziwego życia. Jest też tutaj, oczywiście, niemożność zbudowania prawdziwej relacji damsko-męskiej. Chłopcy traktują wszystkie kobiety przedmiotowo, nie mają potrzeby budowania trwałych więzi. Wszystko to zawiera się w istocie Syndromu Piotrusia Pana.

 

Jakub Ćwiek dokonał rzeczy dość niezwykłej. Ze znanej, wielokrotnie eksploatowanej bajki dla dzieci zrobił coś zupełnie nowego, nadał całości odrębną jakość. Wpadł na oryginalny pomysł i zrealizował go z dużą dozą kreatywności. To fakt, że widać w „Chłopcach” kilka logicznych potknięć, ale są też niezwykle dopracowane dialogi, zręczne opisy oraz bohaterowie z krwi i kości. Pod rozrywkową fabułą skrywa się także głębsze przesłanie – o trudzie dorastania, samotności i potrzebie bliskości. Polecam tę lekturą każdemu, kto chciałby się oderwać od świata obowiązków, konwenansów i utartych ścieżek. Dodatkowo, ze względu na męski charakter „Chłopców”, wszystkim kobietom radzę wejść na czas lektury w skórę płci przeciwnej – śmiejcie się z szowinistycznych żartów i stereotypowego poczucia humoru każdego „prawdziwego” faceta.

Komentarze

Muszę przyznać, że bardzo udana recenzja. Skusił mnie jej tytuł i nie żałuję, że przeczytałam całą. Konkretna, jasna, dobrze napisana i ciekawa. Plus, wielki plus dla autorki za jej spostrzegawczość. Właśnie da takich ludzi jak ty, którzy zauważają, że "Jedna z dziewczynek wspomina o filmie „Piotruś Pan” w reżyserii P.J. Hogana z roku 2003. Pojawiający się w książce podstarzały Lexus IS250, został w tej wersji zaprojektowany dopiero w roku 2005. Piosenka „Rock me sexy Jesus”, którą śpiewają dzieci w autobusie, gdy jadą do teatru, to utwór z filmu „Hamlet 2” powstałego w roku 2008 roku" warto jest godzinami ślęczeć i czytać i poprawiać i zmieniać, by takich luk nie było.

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

Bardzo dziękuję, za opinię i za przeczytanie w całości :)

Tej części nie czytałem, zacząłem czytać część drugą "BANGARANG", i utknąłem. Po scenie w pociągu na początku książki jakoś opadł mi zapał i ochota.Ponoć nie ważne jak kto zaczyna, tylko kończy, jednakowoż jakoś nie potrafię się zmusić do lektury.

Jakoś nigdy nie sięgnęłam po książki Ćwieka, to jeden z autorów, od których skutecznie odstraszają mnie brzydkie jak noc okładki i opisy do nich ("Wyćwiczone sztuczki doskonale dezorientują wroga, a bezwzględność i pogarda wobec regulaminów i zasad czynią go naprawdę groźnym przeciwnikiem zła i występku." – ała, ała, ałaaaaa, mój wewnętrzny redaktor zwija się w kłębek i jęczy). Przełamałam się w kwestii Piekary i niestety okazało się, że czasem trzeba oceniać książkę po okładce, bo inaczej grozi to spędzeniem wieczoru z Mordimerem Madderdinem. Ale może nie warto się zrażać i sięgnąć po "Kłamcę" albo "Chłopców"?

Dreammy, to Ty chyba nie powinnaś lubić całej Fabryki Słów, bo mało która książka nie jest tam wydawana w podobnym stylu, do tych Ćwieka.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

"Kłamca" i "Chłopcy" to zupełnie różne od siebie książki. Polecam jedną i drugą :D Pierwsza fajnie gra z mitologią nordycką i hebrajską jednocześnie ;)

Fakt beryl cos w tym jest – ze wszystkich 'Fabrycznych' ksiazek, ktore czytalam, podobal mi sie tylko Siewca wiatru Kossakowskiej ;-) nie przepadam za Pilipiukiem, Piekara budzi we mnie chec mordu, nigdy nie zapuscilam sie poza pierwszy rozdzial Komudy, Ziemkiewicz mnie nudzi. Ale w przyszlosci zamierzam dac szanse Cwiekowi i Grzedowiczowi, zeby nie bylo ;-)

Mam nadzieję, że Alicja wybaczy nam drobny offtop – Dreammy, daj szansę Grzędowiczowi i przeczytaj pierwszy tom Pana Lodowego Ogrodu. A potem udawaj, że nie ma następnych.

:)

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Wszyscy się tak przejmują tym offtopem, a dla mnie możecie pisać gdzie i o czym chcecie ;) A z "Panem Lodowego Ogrodu" prawda :)

…daj szansę Grzędowiczowi i przeczytaj pierwszy tom Pana Lodowego Ogrodu. A potem udawaj, że nie ma następnych. Jak to? Przecież druga i trzecia są jeszcze bardzo dobre!   Co do Ćwieka – pierwsze części Kłamcy oraz zbiór Gotuj z papieżem, bardzo mi się podobały. Potem już było coraz gorzej, nie rozumiem co się stało z jego twórczością. Chłopcami po kilku stronach miałem ochotę cisnąć przez pokój (ale potem przypomniałem sobie, że to nie mój egzemplarz).

"Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie."

Nowa Fantastyka