- publicystyka: Jak nie rozczarować się Hobbitem - recenzja Pustkowia Smauga

publicystyka:

Jak nie rozczarować się Hobbitem - recenzja Pustkowia Smauga

 

Szanowni czytelnicy,

 

prezentowana recenzja nie ma charakteru krytycznego, z założenia miała być użytkowa. Oczywiście mimo tego wszystkie rady techniczne i formalne mile widziane. Mam nadzieję, że ten krótki tekst faktycznie pomoże komuś w pełni cieszyć się filmem, a nikomu nie zepsuje frajdy. Myślę, że udało mi się uniknąć spojlerów, więc można czytać bez strachu.

 

 

 

Jak nie rozczarować się Hobbitem – recenzja Pustkowia Smauga

 

 

Jak to zwykle bywa w przypadku filmów, wobec których oczekiwania są bardzo wysokie, najnowsza produkcja Petera Jacksona rozczarowała wielu krytyków.

Na początku seansu ja także czułem niedosyt, ale ostatecznie dałem się porwać akcji. Myślę, że umiem udzielić rady, która pomoże uniknąć tego lekkiego ukłucia zawodu i pozwoli od pierwszej minuty cieszyć się widowiskiem.

 

 

Pustkowiu Smauga ciężko cokolwiek zarzucić w sferze wizualnej. W każdej scenie widać, że w film zainwestowano fortunę, a zainkasowali ją ludzie znający się na swoim fachu. Nie brakuje zapierających dech w piersiach widoków, do jakich przyzwyczaiły już widzów poprzednie ekranizacje dzieł Tolkiena. Góry Mgliste są niezwykle piękne i tak jak Mroczna Puszcza, niepokojąca i niebezpieczna, w pełni zasługują na swoją nazwę. Pochwalić należy także Esgaroth, przy swojej brzydocie i obskurności, wyjątkowo klimatyczne.

 

 

Osoby, które w poprzedniej części doceniały muzykę i tym razem powinny być zadowolone. Wychodząc z kina słyszałem już pierwsze osoby, które nuciły melodię kończącą film. Ja też po powrocie do domu odczułem nieodpartą pokusę wysłuchania tego utworu raz jeszcze. I see fire bardzo przyjemnie nawiązuje do Pieśni o samotnej górze, zupełnie inny jest jednak nastrój.

 

 

Przyczyny rozczarowań nie widziałbym także w Smaugu Złotym – chyba najbardziej udanym elemencie filmu. Mieszkaniec Samtonej Góry został nie tylko bardzo dobrze zaprojektowany wizualnie, ale także przekonująco zarysowany psychologicznie. Jackson stanął na wysokości zadania – nie stworzył bezrozumnej bestii, tylko ciekawego rozmówcę i przenikliwego stratega. No a głębia głosu smoka wciąga.

 

 

Wreszcie dochodzimy do sedna. Problemem może być, przyjęta już w pierwszej cześci cyklu, konwencja, która została dodatkowo posunięta jeszcze o krok dalej. Ekranizacja, zdecydowanie bardziej niż sama powieść, jest baśnią dla dzieci. W Niezwykłej Podróży kopnięci przez trola krasnoludowie, po przeleceniu kilku metrów i twardym lądowaniu, otrzepywali się i dalej dźgali nogę przeciwnika. Pod tym względem nic się nie zmieniło. Na rzecz zwiększonego dynamizmu zrezygnowano z realistyczności walk, które przywodzą przez to na myśl kreskówkę. Bohaterowie za nic mają sobie upadki z dużej wysokości, bez problemów pokonują też wielokrotnie liczniejszych wrogów. W drugiej części poczucie, że film jest skierowany do młodszego odbiorcy potęgują jeszcz naiwne dialogi, w których bohaterowie co jakiś czas wypowiadają o jedną oczywistość za dużo. Wrażenia dopełniają kreskówkowe gagi, które wywołują salwy śmiechu u dzieci, ale odbierają filmowi atmosferę poważnej opowieści o bohaterskiej wyprawie.

 

 

Spotkałem się z opiniami, że Hobbit to mało ambitna rozrywka dla prostego widza. Myślę, że takie spojrzenie bierze się z przyjścia na film z niewłaściwym nastawieniem. Nie da się ukryć – ekranizacja Hobbita jest inna niż Władcy Pierścieni, ale bardzo dopracowane baśnie też są wspaniałą rozrywką i przejawem kunsztu.

Zachęcam, żebyście obejrzeli film i zapomnieli o tym jaki skomplikowany jest świat, ciesząc sie widokami, szybką akcją i polaryzacją dobra i zła.

Do kina warto się udać choćby, żeby zobaczyć co z pozostałych książek o Śródziemiu, a także własnych pomysłów, wplótł do filmu Peter Jackson. A mogę zdradzić, że dzieje się wiele i nawet osoby znające na pamięć powieść, nie raz zostaną zaskoczone!

Po prostu nie nastawiajcie się na zbyt ambitne kino.

Jeśli lubicie tylko takie lub nie najlepiej znosicie różnice między powieściami, a opartymi na nich ekranizacjami – może faktycznie powinniście rozważyć pozostanie w domu.

Komentarze

Po powrocie z kina słuchałam wszystkich piosenek końcowych począwszy od trylogii WP. Oczywiście, nic nie przebije Into the West, ale I see fire tuż, tuż!   Ładna recenzja, treściwa i chyba poruszyłeś wszystkie istotne elementy. No, może oprócz krasnoluda z czekolady,ale to mógłoby być uznane za spoiler:D

Recenzja zgrabnie napisana – moim skromnym zdaniem. Wczoraj obejrzałam film, I see fire zdążyłam odsłuchać niezliczoną ilość razy i jedno pytanie: czy tylko ja sie wzdrygnęłam, gdy krasnoludy powyrywały odnóża biednemu pająkowi? TO nie jest scena dla dzieci. :(

A ja odniosłem wrażenie, że drugi Hobbit jest dla dzieci w znacznie mniejszym stopniu niż pierwszy. Oczywiście, konwencja nadal jest, szczególnie przy walkach, baśniowo-nierealistyczna, ale już na przykład odpałów takich jak piosenka przy zmywaniu naczyń było zdecydowanie mniej.

„Widzę, że popełnił pan trzy błędy ortograficzne” – markiz Favras po otrzymaniu wyroku skazującego go na śmierć, 1790

@Sominiator – Faktycznie, ja też miałem wrażenie pewnego paradoksu. Z jednej strony naprawdę nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że humor jest dla dzieci, a z drugiej nastrój całości wydawał mi się dużo bardziej mroczny niż w powieści. @Driad – Piosenkę przy zmywaniu naczyń jeszcze można podciągnąć pod smaczek dla dorosłych. W drugiej części żarciki rozbawiały dzieci raz po razi, ale nie przypominam sobie naprawdę wielu scen, przy których śmiali się też starsi widzowie. No i to co uważam za najsłabsze ogniwo – dialogi.

czemu piszesz nazwy geograficzne Śródziemia kursywą? i jak na mój gust, tytuły lepiej zapisywać w cudzysłowiu.  widziałem już film, więc się z paroma rzeczami nie zgodzę. walk nie określiłbym jako dla dzieci. wydaje mi się, że trzeba je potraktować trochę z przymrużeniem oka, jak jatki z filmów Tarantino. "kreskówkowe gagi" też mi nie pasują, nie miałem żadnego skojarzenia z takowymi. i humor nie odbiera poważnej atmosfery, tylko dodaje smaczku.  co do piosenki się zgodzę. i do ogólnej rady także. 

Do podkreślania tytułów kursywą jestem przywiązany, takie rozwiązanie wydaje mi się bardziej eleganckie wizualnie. Przy nazwach geograficznych chyba faktycznie z tego zrezygnuję. Dzięki za sugestię. Zgadzam się, że humor nie musi odbierać powagi, ale w tym wypadku (oczywiście to tylko moje odczucie) mu się udało. Za mało działo się na poziomie słów, a zbyt wiele było żartów w stylu wchodzenia przez wychodek czy niespodziewanego zalewu ryb.

Hobbit to nie komedia, dlatego czepianie się gagów wydaje mi się bezpodstawne. To, że coś zostało dodane, aby wprowadzić nieco luzu nie znaczy od razu, że czepiać się musimy ich poziomu. Są one tak sporadyczne, że jakoś specjalnie nie męczą. Przynamjniej mnie nie zmęczyły. 

"I needed to believe in something"

Właśnie dlatego, że film nie był komedią ewentualne elementy humorystyczne powinny być dobrze zrobione, a nie głupawe. Nie są obowiązkowe, więc jeśli już się na nie decydować, to dlatego że są dobre. Tak ja to widzę.

Ale fakt, to nie był duży problem, raczej drobny elemnt składowy mojego całościowego odbioru dzieła.

I ja skrobnę chyba dzisiaj recenzję nowego Hobbita.

Ja obejrzałam film z przyjemnością i z jednej strony było mi smutno, że jak zwykle skończył się w super momencie, bo chciałam oglądać dłużej, ale z drugiej strony cieszę się, że zobaczymy jeszcze Smauga w ostatniej części, bo się w nim zakochałam :P W pierwszych sekundach filmu nie mogłam się połapać, o co chodzi, bo minęło sporo czasu od ekranizacji pierwszej części, i miałam takie wrażenie, jakby chwilowo akcja przeniosła się w przeszłość – i to było dobre przeczucie! :) Efekty i muzyka również świetne, ściągnęłam piosenkę końcową na długo przed premierą filmu i tuż przed pójściem do kina cały czas grała mi ona w głowie, a przy wychodzeniu z sali też sobie nuciłam. Jak już wspomniałam, w Smaugu totalnie się zakochałam. W ogóle kocham smoki. Dobrze, że dodano zabawne kwestie i elementy, bo bez nich film byłby zbyt poważny. Podsumowując: druga część, osładzana pysznymi waniliowymi krówkami, podobała mi się bardziej niż pierwsza część.

Mermaids take shelfies.

Sereno, podpisuję się pod wszystkim, co napisałaś! O piosence, nuceniu, smoku i kochaniu, smutku, końcu i krówkach! :D

Smaug jest najlepszym filmowym smokiem jaki powstał. Oglądać go i to w tak długiej scenie, to była prawdziwa rozkosz. Nie rozumiem tych, co twierdzą, że scena przeciągała się w nieskończoność (a są tacy?).

Prokris – potwierdzami podpisuję się pod tym. Też nie rozumiem marudzących, że scena była przydługa, bo ja bym chciał więcej i więcej – takie wrażenie robi Smaug. 

"I needed to believe in something"

Tak jak mówię – z jednej strony chciałam wrzasnąć jak nagle ekran stał się czarny, bo chciałam w nieskończoność oglądać Smauga i kibicować mu w zabijaniu, ale z drugiej strony dobrze, że jeszcze go nie zabili :D Choć… pewnie i tak to zrobią .__.

Mermaids take shelfies.

Nowa Fantastyka