- publicystyka: Jak nie elfy i kosmici, to kto? To China! (recenzja Żelaznej Rady)

publicystyka:

Jak nie elfy i kosmici, to kto? To China! (recenzja Żelaznej Rady)

Świat Bas-Lag po raz trzeci. Za sprawą nieznającego granic wyobraźni Chiny Mieville’a, metropolia Nowe Crobuzon znów wyciąga macki po czytelnika. Od czasu Dworca Perdido – pierwszej z trzech książek połączonych wspólnym uniwersum – gdzie Grimnebulin walczył z ćmami, można było zatęsknić za molochem. W Bliźnie miasto pojawia się wyłącznie przez pryzmat wspomnień, ale powraca w Żelaznej Radzie, a comeback jest niezwykły.

 

Lecz zanim Żelazna Rada, zanim powędrujemy dalej musimy się zatrzymać. Stop! Niektórzy nadal nie wiedzą czym jest New Weird! Spróbuję przybliżyć ku ziemi ten wprawiający w zachwyt enigmatyczny balon. Fantastyka XXI wieku – tak nazywa nurt Jacek Dukaj. Nowy nurt, nowy gatunek, ale czy można postawić go obok fantasy, science fiction i horroru? Cóż, nie do końca.

 

Oto, na czym opiera się świat, panno Lin, co go napędza: zespolenie tego, co obce. Punkt, gdzie jedna rzecz staje się drugą. Dzięki temu ty, miasto, świat są, czym są. Oto, co mnie interesuje: obszar, gdzie przeciwieństwa stają się jednością. Miejsce hybrydyzacji.

 

Powyższy cytat z Dworca Perdido, ukazuje niejako istotę rzeczy. Synteza wielu konwencji, wykraczająca poza sztywne ramy znanych gatunków, oto czym jest NW. Jesteśmy już naprawdę blisko, ale do pełni zrozumienia znów potrzebny jest Jacek Dukaj:

 

New Weird to prąd najświeższy i najbardziej oryginalny, gdzie autorzy budują światy oparte o dowolne założenia, nie związane ani tradycją gatunku, ani realizmem, i/lub pozwalają na postęp w tych światach, pozwalają ich mieszkańcom dociekać natury rzeczywistości i wykorzystywać ją; podczas gdy dotychczas światy fantasy pozostawały statyczne.

 

New Weird – termin, który zaproponował M. John Harrison, mając na myśli powieści o świecie Bas Lag, rozrósł się i ostatecznie zadomowił w terminologii na stałe. China, który niejako rozniecił ogień, wycofał się z dyskusji o NW. Jego najnowsza powieść –Ambasadoria – jasno potwierdza, że zmienił podejście do literatury, dla fanów Bas Lag pozostanie ciche westchnienie żalu, nie mają co liczyć (póki co) na prezent w stylu Sapkowskiego.

Faktem jednak jest, że to Mieville swego czasu poruszył morze, wywołał falę i zalał skostniałe fora. Pobudził twórców do eksperymentowania. Do spojrzenia z góry na fantastykę, na jej gatunki, które przez lata stały się lodową górą. Wreszcie okazało się, że nieprzystępna bryła jest zatapialna. I choć niektórzy twierdzili, że to tylko krótkotrwałe boom NW rozwija się w najlepsze.

 

Nie można przypisywać wszystkiego Mieville’owi. Owszem, pojęcie New Weird bezsprzecznie kojarzy się z nazwiskiem Brytyjczyka, jednak nurt manifestował się już na długo, długo wcześniej. Za ojca-założyciela konwencji uważa się Amerykanina Howarda Phillpsa Lovecrafta, mistrza grozy przełamującego schemat poprzez manipulacje fabularną rzeczywistością. Jest również Jeff VanderMeer, który w dużym stopniu przyczynił się do rozpowszechnienia gatunku, sam będąc jego przedstawicielem. Niewątpliwie jednak to China Mieville stał się ikoną.

 

Sceptycznie nastawieni do New Weird zarzucają nurtowi nadmierne efekciarstwo, przerost formy nad miałką treścią. Patrząc na krainę Bas Lag, trudno nie przyznać im racji. Pierwsze strony Dworca Perdido to nic innego jak spacer po kosmicznym zoo. Oglądamy nowe gatunki, poznajemy dziwne zwyczaje mieszkańców i nie ma szans by się w tym odnaleźć, zakotwiczyć, przyrównać do czegoś, co znane. Kto w tym szuka sensu? Kto w tym szuka fabuły? Z początku nikt. A jednak idąc dalej zaczynamy dostrzegać coś więcej.

 

Skoro cała frajda polega na braku ograniczeń wyobraźni w fantasy, czemu nie wprowadzić zupełnie innych tematów? Czemu nie użyć fantasy do obnażenia społecznego i estetycznego zakłamania? (C.Mieville)

 

Czy można powtórzyć tę samą magiczną sztuczkę po raz trzeci? Żelazna Rada, do której docieramy po przydługim wstępie, przytłacza rozmachem. Jakim cudem, skoro poprzednie dwa tomy były widowiskiem na miarę pokazu sztucznych ogni w Dubaju? A jednak można. Jeśli tylko ma się zacięcie i kopalnię nieograniczonego surowca jakim jest wyobraźnia.

 

Czytelnicy przyzwyczajeni do niespiesznego rozwoju akcji doznają wstrząsu. China porzuca swój leniwy, charakterystyczny sposób na „dzień dobry”. Opuszcza znane uliczki i zaułki Nowego Crobuzon, na rzecz wyprawy w głąb Bas Lag. Zbiera grupę fanatyków i wysyła na poszukiwania mitu. Czym to grozi? Bombardowaniem na miarę Pearl Harbor. Prąc do przodu, pchając nieszczęśników w głąb kontynentu, autor atakuje swym światem, niczym japoński torpedowiec. Wyrzuca z siebie prze-tworzoną rzeczywistość, która im dalej od miasta, tym bardziej wymyka się spod kontroli. Podczas tułaczki bohaterów wreszcie jest okazja, by zobaczyć miejsca, o których wcześniej tylko słyszeliśmy. Odległe Cymek – ojczyzna Yagharka, złowrogi Moment, miejsce wymykające się wszelkiej logice. Mapa Bas Lag wreszcie zostaje odkryta.

 

Po zaskakującej rozgrzewce trafiamy w samo serce Nowego Crobuzon. Kto pamięta scenę rozpoczynającą Dworzec Perdido, poczuje się jak w domu. Moloch nadal pluje dymem, brudzi niebo nienaturalną gamą kolorów, uliczny zgiełk wciąż ogłusza, a rzeka Smoła bezceremonialnie topi mieszkańców w chymikaliach. Kondycja metropolii jest jednak słabsza niż dotychczas. Wojna z sąsiadującym państwem – miastem Tesh podkopuje niezachwiany fundament Nowego Crobuzon. Mieszkańcy zniesmaczeni władzą buntują się. Konflikty wewnętrzne co i rusz wybuchają na ulicach. I jak to bywa w sytuacji kryzysowej, społeczeństwo zwraca się w stronę mitu. Legenda Żelaznej Rady – nadziei na lepsze jutro – rośnie w siłę. Czym właściwie jest? I skąd się wzięła?

 

Największe miasto Bas-Lag wysuwa nowy żelazny język i liże nim miasta na równinach.

 

By zrozumieć rzecz, należy wrócić do początku. Takiego zdania jest Mieville, bo nagle, w trakcie powieści, bez ostrzeżenia przenosi czytelnika w przeszłość. Fragment ten nie jest przesadnie długi, czego żałuję, bo dla tych kilkunastu stron warto było poznać twórczość Chiny. Moment, w którym obserwujemy powstanie Żelaznej Rady, legendy, która nęci z okładki, pozostaje na długi w pamięci. Zachowania ludzkie, zarówno społeczeństwa jak i jednostek, to temat nagminny w prozie Chiny. Mieville uwielbia rzucać postacie w zawirowane sploty akcji i wymuszać na nich krytyczne decyzje. Decyzje, które obnażają tchórzostwo, egoistyczną chęć przetrwania, poświęcenie innych, ot, zwykłe człowieczeństwo. U niego nie ma wybielonych bohaterów, ani tych skrajnie złych. Każdy postępuje zgodnie z pewnymi zasadami. Tak jest w przypadku każdego tomu, a tym razem autor próbuje odtworzyć schemat narodzin mitu, pokazuję długą drogę od bezwoli do buntu, od niemocy do siły, od impulsywnej iskry, która doprowadza do ognia rewolucji. Chwieje autorytetem państwa-miasta. Podczas tego procesu czytelnik ma okazję zobaczyć nie tylko wnętrze Crobuzońskiej skorupy, ale przede wszystkim śluz jaki pozostawia wokół, próbując poszerzyć swoje granice. Moloch jest nienasycony, z mozołem i ociężale powiększa terytorium, wyrywa tereny dziewiczej naturze, niszcząc, zalewając ściekami i nieodwracalnie przetwarzając.

 

Lufa działa wydmuchuje dym jak zrelaksowany palacz cygar.

 

Pamiętam, że w trakcie czytania Blizny zrobiła na mnie wrażenie scena bitwy morskiej. Poprzez taktyczne ulokowanie bohaterów autor relacjonował bitwę ich oczyma, zarówno z samego serca zawieruchy jak i z bezpieczniejszej odległości. Ta demonstracja w ogniu akcji przypadła mi do gustu. W Żelaznej Radzie scen batalistycznych nie brakuje. To zdecydowanie najbardziej wybuchowa powieść z uniwersum. Fragmenty opisujące starcia przypominają grę Diablo II, gdy grało się „po sieci”. Natłok akcji i fajerwerków wybuchających pod czaszką oszołomionego czytelnika blokuje umysł równie skutecznie jak lagi znane z rpg’a. Pojawia się taumaturgia jakiej nie znamy, golemy powstałe dosłownie ze wszystkiego, cały Mieville’owy bestiariusz naciera, atakuje i przyczynia się do wielkiego widowiska. Efekt jest taki, że pod koniec powieści, gdy dochodzimy do kulminacji, brak już sił do czytania. Ogrom, przepych pomysłów i fantazji, które z początku oczarowały, pod koniec zamieniają się w małe bagienko. Trzeba brnąć, by dojść do końca.

 

Żelazna Rada to zdecydowanie monumentalne przedsięwzięcie. Polityczne przepychanki, zbrojne konflikty i tułaczka po uniwersum, zaserwowane w postaci gatunkowej hybrydy, czynią powieść niełatwą do przyswojenia. Cała seria o świecie Bas Lag jest trudna, naszpikowana językowymi niuansami, wykręconymi metaforami, na pewno nie przeznaczona na jeden wieczór. Dlatego też nie każdemu udaje się dotrzeć do Żelaznej Rady. To deser dla najwytrwalszych. A jednak warto. Bo o ile po lekturze niektórych książek pozostaje uczucie niedosytu, proza Mieville’a pozostawia czytelnika w stanie przyjemnego przesytu. Niezbity dowód świadczący o tym, że lektura była wyczerpująca, a autor dał z siebie wszystko, a nawet jeszcze więcej. Bo jak powiedział sam Mieville: To jest literatura bezkompromisowa. Na taką literaturę zasługujemy.

 

 

 

Zdjęcie pobrano ze strony: http://www.panmacmillan.com.au/display_author.asp?Author=Mieville,%20China

Komentarze

To jedna z moich ulubionych książek – gdyby ktoś nie wiedział… :)

Podróż po świecie Bas-Lag bardzo mi się podobała, a golemy, sama Rada i tło polityczne dodawało całości smaku. Bardzo dobra recenzja.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Muszę w końcu "Radę" przeczytać, skoro tak chwalicie. Bo gdzie indziej spotykałem się z mało pochlebnymi opiniami, że chaos, że coś tam jeszcze. Dawkuję sobie Chinę powoli, już czytnąłem "Ambasadorię" w tym roku i na jakiś czas mi wystarczy. Koniec roku jednak blisko i jak się zrobi 2014 trzeba będzie coś Chiny czytnąć. A w tłumaczeniu jest już przecież kolejna powieść :)

Kolejna, a w sumie poprzednia :)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

"Bardzo dobra recenzja". Podzielam zdanie Koika. "Muszę w końcu "Radę" przeczytać, skoro tak chwalicie". Ja też. Poczułem się zachęcony.

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Fajnie się czytało:)

Dzięki za opinie panowie. Janku, Tobie należą się szczególne podziękowania! Napisałeś: w tłumaczeniu jest już przecież kolejna powieść – A można wiedzieć jaka?  

Railsea, ze sobie pozwole za Janka odpowiedziec i z tego, co  wiem, to napisana przed ambasadoria. Kuknalem w wikipedie i chyba sie myl… ;) Niby po.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Prokris, polecam się na przyszłośc :) Kolejna powieść to "Railsea" – właśnie doczytałem, że to jest "young-adult novel", więc nie wiem, zobaczymy. Tematyka postapokaliptyczna, ale ciekawe jest, że ponoć jest fabuła nawiążuje i zarazem parodiuje (ale z afekcją)  "Moby Dicka" i w zamierzeniu ma przypominać przygodowe powieść Roberta Louisa Stevensona. 

Obaj kuknęliśmy w to samo miejsce :)

Kto kuka wielbladzi… czy jak to tam sie mówi? ;)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

"Takiego zdania jest Mieville, bo nagle, w trakcie powieści, bez ostrzeżenia przenosi czytelnika w przeszłość. Fragment ten nie jest przesadnie długi, czego żałuję, bo dla tych kilkunastu stron warto było poznać twórczość Chiny." Czy na pewno? Ja pamiętam, że ten fragment miał jakieś 100 stron, jeśli nie więcej. I jak dla mnie był jednak za długi.   "Żelazną Radę" też czytałem, ale uczucia względem niej mam bardzo, bardzo mieszane. Wątek Żelaznej Rady – z wyjątkiem paru sytuacji – nie zaciekawił mnie szczególnie. Wstęp oceniam na raczej słaby – całość dzieje się za szybko, a Cutter i spółka są na dobrą sprawę papierowi, przez co nie przejąłem się ich losem ani trochę. W dodatku tłumaczenie wybitnie mi się nie podobało – moim zdaniem styl Chiny został przeniesiony na język polski bez polotu, a niektóre zwroty (w dialogach) zostały przetłumaczone po prostu źle. Mimo to udało mi się doczytać powieść do końca, a to ze względu zarówno na wyrazistość niektórych postaci, z Judaszem i Toro na czele (wprawdzie to nie jest poziom Yagharka, ale i tak jest co najmniej dobrze), jak i na wątek Nowego Crobuzon, gdzie mogłem znowu poczuć klimat tego miasta. Te fragmenty naprawdę mi się podobały i nawet żałuję, że autor postawił na pierwszym miejscu właśnie Żelazną Radę. Do tego China znowu daje upust swojej wyobraźni, co w "Dworcu Perdido" też bardzo mi się podobało. Jak dla mnie powieść jest mimo wszystko niezła, ale do pierwszego tomu zdecydowanie nie ma startu.   Prokris, rozumiem, że pisałaś tę recenzję emocjami? :) Bo mnie czytało się ją przyjemnie, ale brakuje bardziej konkretnych informacji dotyczących fabuły. Gdyby nie to, że "Żelazną Radę" mam już od dawna za sobą, pewnie bym miał problem z poukładaniem sobie, o co tam właściwie chodzi.

https://eskapizmstosowany.wordpress.com/ - blog, w którym chwalę się swoją twórczością. Zapraszam!

Nie czytałem "Żelaznej rady" (jeszcze), ale w kwestii tłumaczenia zgadzam się w pełni z Knight Martius co już wykładałem przy okazaji innej recenzji ( wszyscy wiedzą jakiej ;) ). Cieszę się, że nie tylko ja to zauważyłem, że cykl o BAS-Lag jest kiespko tłumaczony.  Ale recenzja Prokris bardzo ciekawa. Co do zarzutu braku opisu fabuły, to uważam, że w przypadku tegoż autora jest on niepotrzebny. A do przeczytania Żelaznej rady jestem podwójnie zachęcony. Czytne na pewno. 

"I needed to believe in something"

Czy na pewno? Ja pamiętam, że ten fragment miał jakieś 100 stron, jeśli nie więcej. I jak dla mnie był jednak za długi. – Dla mnie Anamneza (taki był tytuł fragmentu/rozdziału) nadawałaby się na fabułę dla osobnej książki. Piękna historia o powstaniu czegoś wielkiego.    Co do tłumaczenia, nie miałam okazji zajrzeć do wersji anglojęzycznej, więc nie mogę się wypowiedzieć, ale nie, nie odczułam braku Mieville'owego stylu, czego dowodem mogą być zdania wplecione w recenzję. Było takich więcej, ale dopiero po czasie zaczęłam je wyłapywać.   Początek, owszem, też miałam problem żeby złapać rytm, ale myślę, że wybrnął, nie sądzisz, że u Mieville'a niektóre postacie są specjalnie papierowe? Zastanawiam się nad tym od Blizny, bo Bellis też nie byla wyjątkowo barwną postacią i w zasadzie skończyła podobnie. Ona i Cutter są tylko obserwatorami, nie mają specjalnie wpływu na wydarzenia, bo nie mają do tego predyspozycji. Ja tak to sobie tłumaczę ;)    Czy pisałam emocjami? Hmm, nie, to recenzja, nad którą chyba najdłużej siedziałam, a Janek cierpliwie ze mną ;) Ale jeśli chodzi o Bas Lag, to celowo nie zdradzam fabuły. Są takie książki, w których fabuła jest drugorzędna. A New Weird tak przecież ma ;)

A Koika to się o betowanie nie prosi, tak? Nie kumpelkujemy się z Koikiem, tak? Koik focha strzela sobie w stopę! :)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Koik sam prosił o betowanie niedawno, a ja przegapiłam, to i nie chciałam się prosić, sama pomocy nie udzielając ;) Niech nie tupie, ładnie proszę ;)

Ze mnie takie "oko za oko", jak z koziej… nogi Kolumna Zygmunta ;)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Nie zgodzę się, że cały cykl jest źle przetłumaczony. Przekład "Dworca Perdido" w wykonaniu Macieja Szymańskiego akurat bardzo mi się podobał (mimo że niektóre zmiany uważam za niepotrzebne), a o "Bliźnie" nie umiem się wypowiedzieć, bo mam styczność jedynie z wersją oryginalną. W egzemplarzu tejże jest nawet początek "Żelaznej Rady", który porównałem sobie z tłumaczeniem. Pan Bieroń miał czasem fajne pomysły, ale kłuło mnie w oczy, jak sztucznie przełożył niektóre zdania. Na życzenie mogę poszukać przykładów.   "Początek, owszem, też miałam problem żeby złapać rytm, ale myślę, że wybrnął, nie sądzisz, że u Mieville'a niektóre postacie są specjalnie papierowe? Zastanawiam się nad tym od Blizny, bo Bellis też nie byla wyjątkowo barwną postacią i w zasadzie skończyła podobnie. Ona i Cutter są tylko obserwatorami, nie mają specjalnie wpływu na wydarzenia, bo nie mają do tego predyspozycji." Jestem dopiero w połowie "Blizny", więc nie wiem jeszcze, jaki dokładnie wpływ na wydarzenia będzie miała Bellis. ;) Ona jednak przynajmniej ma jakąś osobowość. Z kolei Cuttera potrafię opisać tylko poprzez uwielbienie dla Judasza i Żelaznej Rady oraz pewną cechę, o której nie będę mówił, bo to raczej spoiler; na dodatek od pewnego momentu rzeczywiście został sprowadzony wyłącznie do roli obserwatora. Z drugiej strony zgadzam się, że mógł to być równie dobrze świadomy zabieg autora.

https://eskapizmstosowany.wordpress.com/ - blog, w którym chwalę się swoją twórczością. Zapraszam!

Ups, wybacz, do głowy mi nie przyszło, że mogłeś nie czytać Blizny ;) A co do kiepsko wykreowanych bohaterów, czytałam wczoraj gdzieś recenzję Ambasadorii i ktoś doszedł do podobnych wniosków, co ja, że to zabieg celowy. Cóż albo to prawda, albo tak uwielbiamy Mieville'a, że nie potrafimy nic mu zarzucić ;)   Jakby Ci się chciało, to możesz pokazać kilka takich przykładów :) Nie jestem na takim poziomie angielskiego, żeby czytać książki, ale przy Bas Lag często gęsto zastanawiałam się, jaka to musiała być zabawa przy tłumaczeniu…

Porównałem sobie ponownie fragmenty oryginału i przekładu pierwszego rozdziału "Żelaznej Rady". Podstawowym błędem tłumacza jest moim zdaniem "upiększanie" dialogów. China kupił mnie m.in. tym, że jego postacie rzeczywiście brzmią jak prawdziwe – jak najbardziej jestem w stanie sobie wyobrazić, że właśnie tak by się wypowiadały, gdyby istniały naprawdę, co jest okupione czasem błędami gramatycznymi (ale chyba takimi, które mogłyby wystąpić w trakcie potocznej rozmowy). Pan Bieroń chciał wszystko przełożyć po prostu poprawnie i uważam, że pomimo paru niezłych pomysłów dialogi w jego wykonaniu brzmią… no, fatalnie. Narracja też jest jakaś bez polotu, do tego niektóre metafory brzmiały mi grafomańsko. No ale obiecałem podać przykłady. Przepraszam, że nie będzie ich dużo.   1) Kiedy Cutter dziękuje towarzyszom, że przyszli do niego, i to pomimo wszystkich niebezpieczeństw, jakie mogą ich czekać, dodaje na koniec: "It means a lot" ("Wiele to dla mnie znaczy"). Pan Bieroń przełożył to na: "Doceniam to". Niby to samo, ale nawet pomimo opisu, że Cutter próbował nie brzmieć ironicznie, zabrzmiało mi to tak okropnie, że aż sam musiałem chwilę się zastanowić. 2) Pomeroy deklaruje, że kocha Judasza i że m.in. z powodu wiadomości, którą tamten dostał, zdecydował się wraz z innymi opuścić Plenum oraz ruszyć, aby go odnaleźć. W oryginale jest to dobrze oddane: krótkie, urywane zdania, a także słowa, które w oszczędny sposób oddają to, co chciał przekazać mężczyzna. A jak tam w tłumaczeniu? Niektóre zdania tłumacz połączył (nie tylko tu zresztą), a do tego pododawał słowa, które może same z siebie wyjaśniają dokładniej, co zaszło, i brzmią zupełnie poprawnie gramatycznie, ale całość w ostatecznym rozrachunku brzmi źle. Po prostu źle. 3) Ten przykład już nie jest z dialogu ani nawet z pierwszego rozdziału, tylko ze znacznie późniejszych wydarzeń, a akurat to zapamiętałem dobrze. Cutter usłyszał wieść, która wyjątkowo mu się nie spodobała, i zaczął recytować w myślach różne przekleństwa, w tym "Godshit" (chętnie stosowane w świecie Bas-Lag, które ma chyba mniej więcej taki kaliber, co zwykłe "shit"). Tłumacz przełożył to na… "boskie gówno". Naprawdę! Jak to przeczytałem, przez minutę nie mogłem wyrobić ze śmiechu. ;) 4) Zastanawiam się też, po co tłumacz zmieniał zastosowaną przez autora oryginalną miarę (jardy, mile itp.) na system metryczny, skoro taka była już w polskim przekładzie "Dworca Perdido". Gdyby nie to, że zetknąłem się z oryginalnym fragmentem, myślałem, że to był celowy zabieg Chiny (bo w sumie dlaczego nie, skoro metry wymyślono w naszym świecie w 1799 roku?). Takie odstępstwo od intencji autora w ogóle mi się nie podoba.   Może jestem przewrażliwiony, ale… no kurczę, powieść czytało mi się opornie i przez cały czas czułem, że coś jest nie tak. W każdym razie cieszę się, że "Bliznę", też tłumaczenia Tomasza Bieronia, czytam tylko po angielsku (wprawdzie nie wszystko rozumiem, ale chyba zaczynam się już wyrabiać). Jednak do tłumaczenia literatury trzeba mieć to "coś".

https://eskapizmstosowany.wordpress.com/ - blog, w którym chwalę się swoją twórczością. Zapraszam!

Bardzo podoba mi się ta recenzja; w pewnym sensie natchnęła mnie, żeby być może trochę poeksperymentować z którymś swoim pomysłem i napisać go nieco inaczej, niż doświadczenie podpowiada. Ogólnie recenzja sympatyczna, rzetelna – zachęciłeś mnie do Dworca Perdido!

Gdybym miała wąsy, to bym była dziadkiem, a tak jestem sygnaturką!

Knight Martius – to co wymieniasz uznałabym za subtelne błędy tłumacza, w porównaniu z tym, co zrobili z Władcą Pierścieni ( nie mówię o Skibniewskiej!), to chyba da się przełknąć. Choć gówno rzeczywiście zabawne ;)   StargateFan – Super, o to właśnie chodzi, o zmianę spojrzenia ;) 

Nowa Fantastyka