- publicystyka: Ultrasubiektywny felieton recenzjopodobny [Październikowiec 2013]

publicystyka:

Ultrasubiektywny felieton recenzjopodobny [Październikowiec 2013]

 

Nie powinnam tego robić. Znaczy recenzować. Nie w tym stanie ducha. Lecz jedno opowiadanie w październikowym numerze Nowej Fantastyki wzbudziło we mnie tak dziką awersję, że poczułam, że muszę się uzewnętrznić, bo nie wytrzymam. Jak w tej piosence: „czasami człowiek musi, inaczej się udusi”. Jednak tak jakoś nie wypada żalić się na jeden tekst, resztę pozostawiając w stanie sieroctwa, nawet kilku słów uwagi nie poświęcając. Tym bardziej, że co najmniej dwa zasługują na peany pochwalne (tym gorzej dla tekstu kiepskiego, bo na tle świetnych wypada jeszcze gorzej). Z tego właśnie względu niniejszy tekst (recenzją trudno to nazwać, coś czuję, że wyjdzie mi raczej rodzaj felietonu) poświecę wyłącznie prozie, publicystykę pozostawiając w sieroctwie.

 

Od czego tu zacząć… To trochę jak z tym klasycznym tekstem: „Mam dwie wiadomości: dobrą i złą. Od której zacząć?” Tradycyjną odpowiedzią jest: „Od złej”. I tak też będzie w tym wypadku.

 

A ta wiadomość ma tytuł „Sztuka latania” Leny Szuster. Rany, jakie to było złe i na jak wielu poziomach… Dobra, przesadziłam, poziomu blogowych opek pisanych przez wczesne nastolatki to opowiadanie nie osiągnęło, choć niektóre elementy zostały zeń przeszczepione żywcem. Tak, piję do Głównej Bohaterki. Pisanie jej z dużych liter nie jest przypadkowe. Anna, bo tak temu tworowi bohateropodobnemu na imię, to tak klasyczna Mary Sue, że można na jej podstawie podręczniki pisać. Ma wszystkie irytujące cech takowej: jest nietykalna (scena z wilkami była najśmieszniejszą w całym opowiadaniu), jej wola jest ostateczną, jej marzenia są najlepsze, cała reszta świata istnieje tylko dla niej. I to dosłownie. Każdy bohater, który się pojawia, jest tylko po to, by podkreślać wszechcudowność Anny: siostra, na marginesie bardzo porządna silna kobieta, jest po to, by pokornie uznać, że marudząca i ganiająca za niewiadomo czym Główna Bohaterka wyszła na tę cudownie inną, o wyższych aspiracjach; Astronom, by pochwalić marzycielstwo… Przepraszam, ale muszę. Nie wytrzymam. Muszę w tym momencie przerwać i wylać z siebie agresję: jakie (tu proszę wstawić dowolny ciąg słów niecenzuralnych) marzycielstwo, ja się pytam?! Autorka malowniczo opisuje zniszczony świat, postapokalipsę wywołaną przez jakąś bliżej niesprecyzowaną katastrofę naukową, gdzie ciężko o żywność, gdzie w każdej chwili coś cię może zjeść, gdzie szerzą się nietypowe choroby. A czym się zajmuje nasza bohaterka? Włóczy się. Ot tak. Czasem coś przehandluje, czasem coś znajdzie i przyniesie, ale tak naprawdę niewiele tego. Generalnie nie robi NIC. Pasożytuje na dobrej siostrze, która ją karmi, odziewa, daje schronienie. I wysłuchuje w podzięce humorów, jaka jest przyziemna. Z innych bohaterów mamy oczywiście legendarnego Chemika, którego rola z legendy zostaje zredukowana do uniżonego kochanka (bo nawet nie ukochanego) wszechcudownej Anny. Czy w takim razie opowiadanie ma jakieś zalety? Wbrew pozorom, ma – postapokaliptyczny świat, trawiony dziwną chorobą, może nie powala oryginalnością, ale jest autentycznie ciekawy. Wizja fabryki, jednocześnie martwej i żywej jest naprawdę przekonująca. Co z tego, jak ewidentnie widać, że świat też był wyprodukowany tylko po to, by bohaterka na jego tle wydawała się doskonalsza. I opisany tylko na tyle, na ile było konieczne, by uzyskać podkreślenie jej cudowności. A, naprawdę, szkoda bardzo. Tak samo ma się fabuła, prosta jak konstrukcja cepa (żeby nie było, nie mam nic przeciwko prostym fabułom, ale wtedy niech choć kreacja świata i bohaterów będzie ciekawa) i podporządkowana jednemu konkretnemu celowi – Annie. Autorka naprawdę zrobiła wszystko, by Główna Bohaterka wyszła na ociekającą „wszechzayebistością” do granic możliwości i trochę za nimi. Jestem pełna podziwu, bo udało się jej doprowadzić mnie do tego, że już pod koniec pierwszej kolumny zaczęłam życzyć bohaterce długiej, bolesnej i efektownej śmierci i do końca trzymałam kciuki w nadziei, że ktoś odstrzeli tę idiotkę. W tym większą konsternację wpędziła mnie notka pod opowiadaniem, gdzie jak byk stoi, że prezentowany twór jest przykładem literatury z gruntu kobiecej. Zostaje mi tylko podnieść brew ironicznie i zadać pytanie: „ Serio?” (tak, wskazywanie tego „tworu” jako wzoru kobiecego pisania fantastyki ubodło mnie osobiście).

 

Dobra, skoro już wylałam agresję, mogę z czystym sumieniem przejść do pozostałych pozycji z działu proza. Skoro od wstępu kieruję się subiektywnym „lubię-nie lubię”, to uporządkuję je według tego, jak bardzo mi się podobały.

 

Na drugim miejscu od końca uplasowało się opowiadanie „Obrońcy” Willa McIntosha. Jest to tekst mocno średni, co w praktyce oznacza, że od wyżej opisanego o kilka długości lepszy. Czytając go miałam uczucie, że nagle cofnęłam się w czasie do epoki pulpowych czasopism. Jest tak samo naiwne, przewidywalne i chwilami nieodparcie głupawe. Kiedy doszłam do fragmentu, co najbardziej przeszkadza Luytenom, traktowanym jak bydło, zabijanym za najdrobniejsze przewinienia i zmuszanym do niewolniczej pracy, musiałam przerwać lekturę, by się solidnie wyśmiać. Najgorsze, że ta scena jest napisana śmiertelnie poważnie. I nie jest jednym tego typu kwiatkiem – wystarczy zastanowić się nad samą wizją ataku obcych, ich motywacją („Nie da się dogadać z ludzkością, trzeba ją zniszczyć! O, jednak się dało dogadać…”), by mieć ubaw na długo. Fabuła, złożona ze wszystkich klasycznych klisz, leci na łeb na szyję, tempem przypominając kinowe akcyjniaki. O głównej bohaterce, Lili, nie da się powiedzieć dużo więcej ponad to, jak ma na imię i że przeżyła w dzieciństwie traumę, a pozostałe postaci są właściwie tylko albo statystami albo wręcz mięsem armatnim. Czyli tak, jak w porządnym kinie akcji być powinno. Kreacja obcych, poza nadaniem im niehumanoidalnej formy, co się liczy na plus, też jest bardzo sztampowa i razi już wspominaną nielogicznością. Ale mimo tych wszystkich wad – a może właśnie dzięki nim – opowiadanie czytało mi się naprawdę dobrze. Miało taki słodko-nostalgiczny posmak. Nieodparcie kojarzyło mi się z filmami w stylu „Dnia Niepodległości” – dziur logicznych od groma, głupawe to niemożebnie, ale, jeśli podejdzie się do nich w odpowiedni sposób, zwany: „przed wejściem do kina zostaw mózg w szatni”, to dostarczają dużo czystej, niczym nieskażonej rozrywki.

 

Brązowy medal w tym zestawieniu uzyskało opowiadanie „To, co za chwilę ujrzycie” Jacka Skillingsteada. Z tym tekstem miałam problem. Z jednej strony podejmuje bardzo lubianą przez mnie tematykę przenikających się prawdopodobieństw oraz zawiera pomysł na ciekawego bohatera, z drugiej mamy okrutnie sztampowe rozwiązania fabularne (ratowanie świata? Serio?) i zmarnowany potencjał wspomnianego już bohatera. Może od niego zacznę, bo to w sumie najprostsza kwestia. Brian, bo tak ma on na imię, naprawdę miał potencjał. Rzadko zdarza się, by ktoś obsadzał w roli głównego bohatera specjalistę od wyciskania informacji z innych. Nie mam też nic przeciwko obyczajowym wstawkom, wręcz przeciwnie, bardzo in plus traktuję pokazanie, że kat Agencji może mieć zupełnie normalne życie prywatne. Pomysł świetny – tyle, że co z tego? I tu leży pies pogrzebany. Ano nic. Kompletnie. Facet mógłby być kimkolwiek, zupełnie nie widać, że wyróżnia się czymś szczególnym – ot standardowy Bohater z Traumą z Dzieciństwa. Kilka razy przewija się przez tekst, że Brian posiada jakieś specyficzne cechy osobowości, pozwalające mu robić to, co robi, ale kompletnie tego nie widać. Zapętlająca się fabuła była bardzo na plus, dopóki nie przyszło do wyjaśnień i nie pojawiło się to nieszczęsne ratowanie świata, którego do teraz nie mogę przetrawić. No i po co to było? Jako mrugnięcie okiem do miłośników UFO i ich wiary we wpływ obcych na nasz świat? Bo innego uzasadnienia nie widzę. No, chyba że bohater miał mieć Dylemat. Wątek pojawia się nagle i właściwie nie ma dla reszty fabuły najmniejszego znaczenia, na decyzję Briana też nie wpłynął w żaden widoczny sposób, więc jego istnienie tylko mnie irytuje. Osobnym zagadnieniem jest zakończenie, z jednej strony koszmarne z drugiej świetne. Nazwanie go „urwanym” jak w notce pod tekstem, to, delikatnie mówiąc, eufemizm. Końcówka jest tak dziwna, że właściwie nie wiadomo, co się stało. Żeby nie było, że jestem gołosłowna, przeprowadziłam mały eksperyment i zapytałam inną osobę, która czytała to opowiadanie, jak się właściwie ono kończy. I podała mi ona interpretację dokładnie odwrotną od tego, do jakich wniosków doszłam. Czemu więc określiłam końcówkę jako świetną? Ano, zastosowany chwyt jest genialny w swej prostocie – skoro każde rozwiązanie zamotanych wątków byłoby sztampowe i mało satysfakcjonujące, to nie dawajmy rozwiązania. Niech sobie czytelnicy sami interpretują, zgadują, jaka jest końcówka. Bardzo nie lubię takiego chwytu fabularnego, stąd moja irytacja, z drugiej strony przyznaję, że tu było to chyba najlepsze wyjście, bo gdy w tekście zaczynały pojawiać się jakieś konkretne wyjaśnienia, jego poziom gwałtownie spadał. Ostatecznie powstał tekst dobry, choć mógłby być lepszy. Bo potencjał ku temu był spory.

 

Na drugiej pozycji uplasowało się opowiadanie „Chłopiec, który nie rzucał cienia” Thomasa O. Heuvelta. Tekst przegrał w sumie o włos z najlepszym moim zdaniem tekstem numeru głównie dlatego, że nie mogłam przejeść zawartych w nim nielogiczności. Ogólnie rzecz biorąc to bardzo dobra historia obyczajowa o różnych odcieniach miłości: rodzicielskiej, trochę nadopiekuńczej, trochę zagubionej w sytuacji ekstremalnej; tej, która łączy przyjaciół, braterstwo po grób; innych, mniej dosłownych, ale równie silnych jej odmianach. Bohaterowie chwilami zachowują się jak typowe nastolatki, a chwilami są bardziej figurami, które służą do przekazania pewnych treści, ale nie przeszkadzało mi to jakoś szczególnie, nawet nadawało tekstowi pewnej specyficznej melodii. Szczególnie mocno widać to w końcówce, którą zresztą uważam za najlepszy fragment opowiadania. To ona znacząco podciągnęła ocenę z „tekst dobry” do „bardzo dobry”. Co mi zatem przeszkadzało? Mniejsze i większe dziury logiczne, które systematycznie się nawarstwiały. Ten świat się po prostu rozłazi w szwach, a chwilami wręcz na nich pęka. Zdarzały się takie cuda-wianki w stylu akcji z choinką czy kompletnego braku kontroli nad szklanym chłopcem, gdy w tekście jak byk stoi, co się dzieje, jak trochę mocniej powieje. Nie, niech się szwenda, w zwykłych ciuchach, z odkrytymi wrażliwymi partiami ciała, jak np. twarz. Solidny kamień i z mózgu dzieciaka zostałaby szklana kasza. W naszej rzeczywistości, która jest w ogólnym zarysie bardzo podobna do tej z opowiadania, w sytuacjach koniecznych zapewnia się dzieciom nauczanie indywidualne, to co, podobno koszmarnie nadopiekuńczy rodzice nie mogli tego zorganizować? Lepiej wysyłać do normalnej, zatłoczonej, pełnej średnio skupionej na otoczeniu i ostrożnej młodzieży. Brzmi to jak opis planowanego zabójstwa z premedytacją. Kolejną rzeczą, która osobiście śmieszyła mnie bardzo, to ludzie-delfiny, jacy żyją w opisanym w opowiadaniu świecie. Bo jak inaczej wyjaśnić, że kamera, operująca na tym samym spektrum światła i zasadniczo nawet na podobnym mechanizmie, co oczy, głównego bohatera nie widziała, a już ludzie tak. Sonar, jak nic. Doskonale sobie zdaję, że sytuacja bohaterów to tylko alegoria, przeniesienie z rzeczywistości w fantastykę, że np. Okruch to po prostu obraz kogoś śmiertelnie chorego, ale, doprawdy, skoro do świata praktycznie identycznego z naszym wprowadza się elementy fantastyczne to wypadałoby zachować zasady, jakie nim rządzą, a nie wybierać sobie, co się podoba i co mi w danym miejscu pasuje. Bo inaczej wszystko się sypie. Opowiadanie ma dobrą, choć dość prostą fabułę ze świetną końcówką, wyrazistych bohaterów, choć będących częściowo konstruktami (czego w żadnym wypadku nie uważam za wadę!), naprawdę trafiające do mnie przesłanie, i boleśnie spaprany świat przedstawiony. Bardzo polecam do czytania, ale nie radzę zastanawiać się, jak właściwie to wszystko funkcjonuje. Bo można sobie zabić całą przyjemność.

 

A oto zwycięzca zestawiania: „Pieśń brązu” Kamila Kowalczyka. Przyznaję się bez bicia, opowiadanie zawiera mój chyba najukochańszy element fantastyki, co miało spory wpływ na ocenę. Ale od samego początku to zestawienie jest czysto subiektywne, więc wolno mi. Kocham byty postludzkie miłością wielką. A zarazem jestem w stosunku do nich mocno krytyczna, jeśli coś mi zgrzyta w ich opisie (co wytknęłam w wypadku „Chłopca, który nie rzucał cienia”, gdzie zmiany w fizyczności były opisane boleśnie niespójnie). Tu mi wszystko grało i śpiewało, melodyjnie i czyściutko. Do tego stopnia, że bez problemu mogłabym się wdać w dyskusję z autorem na temat mechanizmu biochemicznego działania wardy rezurekcyjnej. I lokalizacji heutera z mózgu – z opisu nie do końca wynikało, gdzie się znajduje i odniosłam wrażenie, że trochę za wysoko, by miało to biologiczne uzasadnienie. Już sama spójność wizji, sensowne, logicznie uzasadnione zmiany w anatomii i fizjologii wysoko wywindowały opowiadanie w rankingu. Bohaterowie z modyfikacji aktywnie korzystają, nie jest to tylko ozdobnik, każda ma zastosowanie, do tego widać, że wpływają nie tylko na fizyczność Irbisów (tak nazywa się drużyna EKS, która w opowiadaniu pełni rolę bohatera zbiorowego), ale i na ich psychikę. Sama fabuła opowiadania jest bardzo prosta – to opis jednej z akcji, w jakiej drużyna bierze udział, a która się nieco pokomplikowała. Pełni ona rolę czysto służebną, ma pokazać bohaterów w ich naturalnym środowisku. Stąd końcówka, zamiast zaowocować jakimś wybuchem, jak nakazywałyby reguły kina akcji, zawiera krótkie stwierdzenie: „i było po wszystkim”. I bardzo dobrze. Opowiadanie, bardziej niż na akcji, skupia się na opisie poszczególnych członków drużyny, interakcji między nimi. Pewnej specyficznej wspólnocie, która ich łączy, tworząc z nich jakby plemię, klan drapieżników, trzymający się razem i broniący każdego członka. Opisuje powstawanie nieludzkiego sposobu myślenia, widzenia rzeczywistości, szczególnie mocno widocznego w postaci Mozarta, a ładnie podkreślonego przez zestawienie z konkurencyjną drużyną niezmodyfikowanych ludzi, pełniących tę samą rolę, co Irbisy. Podsumowując: tym opowiadaniu naprawdę wszystko jest na swoim miejscu. Bezsprzeczny numer jeden.

 

Generalne wrażenia po konsumpcji październikowej Nowej Fantastyki są pozytywne, choć gorzki posmak po „Sztuce latania” pozostał. Dwa bardzo dobre opowiadania mi jednak dosłodziły lekturę i nie żałuję, że przeczytałam ten numer. I to by chyba było na tyle…

Komentarze

Rzeczywiście, powyższy tekst to twór recenzjopodobny i tak fikuśno-frykaśny, że wzrok grzęźnie w nim jak łycha w gęstej zupie… Ale to już inna bajka, w końcu nie mamy tu do czynienia z autorką beletrystyki, a "recenzoidów":D Ale do rzeczy. Opinia o "Sztuce latania", tym się teraz zajmiemy. Dużą radochę zawsze sprawia mi proste pytanie przy tak kategorycznych sądach, jak "twór bohateropodobny/klasyczna Mary Sue" – a co to jest klasyczna Mary Sue, wg Ciebie, droga recenzentko? Czego brakuje bohaterce opowiadania, by była ledwie "tworem bohateropodobnym"? Może jakiś cytat, wskazanie cech? Uwielbiam internautów, którzy zapluwają się od używania określeń i pojęć, których zwyczajnie… nie rozumieją:> "[…] choć niektóre elementy zostały zeń przeszczepione żywcem" – a które to elementy? Wskażesz, droga autorko? Bo, jak rozumiem, czytujesz regularnie tego typu blogi, skoro te elementy rozpoznajesz? Chyba, że… tylko gdzieś, coś, od kogoś, kiedyś tam słyszałaś i teraz piszesz, żeby dodać sobie animuszu? :> "Każdy bohater, który się pojawia, jest tylko po to, by podkreślać wszechcudowność Anny" – no wiesz co? Trochę się komentować nie chce i tłumaczyć, że zwykle w książkach fabuła kręci się wokół głównego bohatera (to tak zwane podstawy), i każdy bohater poboczny ZAWSZE służy określaniu i doprecyzowaniu protagonisty. Ale ja tutaj widzę większy problem – brak zrozumienia tekstu, rażący. Czytelnicze lenistwo. Niechęć do interpretacji. Aż ma się ochotę napisać: "Wam bajki iść czytać, a nie recenzje pisać" (że tak zmodyfikuję słynne powiedzonko Piłsudskiego), ale nawet w niektórych bajkach jest drugie dno, więc mógłby być problem… "Autorka malowniczo opisuje zniszczony świat, postapokalipsę wywołaną przez jakąś bliżej niesprecyzowaną katastrofę naukową, gdzie ciężko o żywność, gdzie w każdej chwili coś cię może zjeść, gdzie szerzą się nietypowe choroby. A czym się zajmuje nasza bohaterka? Włóczy się. Ot tak. Czasem coś przehandluje, czasem coś znajdzie i przyniesie, ale tak naprawdę niewiele tego. Generalnie nie robi NIC." – guess what, w dzisiejszych czasach mnóstwo młodych ludzi postępuje dokładnie tak samo:P Ale nie o tym chciałam, to był tylko wtręt. Widzę tu kolejny problem, a mianowicie – Ty się, autorko, nie zgadzasz z czyjąś wizją. W Twojej wizji główny bohater postapokaliptycznego świata zachrzania jak mróweczka i próbuje ten świat odbudować. Otóż nie. To wynik jakiejś tajemniczej kalki, skojarzeń z filmami i innymi historiami postapo. Po prostu, droga recenzentko, nie polubiłaś takiej bohaterki, bo była… mało swojska ;] A to nie był typ bohatera, którego ma się lubić. Nie temu służył ten bohater. Ot i cała filozofija. "Z innych bohaterów mamy oczywiście legendarnego Chemika, którego rola z legendy zostaje zredukowana do uniżonego kochanka (bo nawet nie ukochanego)" – tutaj przydałoby się jakieś powiedzonko w stylu "każdy widzi to, co chce widzieć" i "każdy mierzy wszystko swoją miarą". Kiedy czyta się tekst, który jest nieoczywistą, wielowarstwową opowieścią, nie powinno się skupiać na dosłowności. "[…] może nie powala oryginalnością, ale jest autentycznie ciekawy" – nie powala? A to może podaj mi tytuły dzieł, w których występuje podobna wizja postapokalipsy? "Co z tego, jak ewidentnie widać, że świat też był wyprodukowany tylko po to, by bohaterka na jego tle wydawała się doskonalsza." – bogowie, a skąd taka konstatacja? Bohaterce daleko do doskonałości, to raz, a dwa – jakie elementy świata, czyli dekoracji tak na dobrą sprawę, wpływają na doskonałość/niedoskonałość protagonisty? Bardzo pokrętne logicznie to stwierdzenie. "Tak samo ma się fabuła, prosta jak konstrukcja cepa (żeby nie było, nie mam nic przeciwko prostym fabułom, ale wtedy niech choć kreacja świata i bohaterów będzie ciekawa) i podporządkowana jednemu konkretnemu celowi – Annie." – a teraz uwaga: cały ten fragment recenzji (poświęcony "Sztuce latania") jest skonstruowany tak, fakty dobrane tak, a słowa dopasowane tak, by wszystko pasowało do postawionej tezy. Co to znaczy fabuła prosta jak konstrukcja cepa, na czym taka fabuła polega? I wreszcie, skoro nie masz nic do prostych fabuł, to skąd to narzekanie? P.S. To nie jest prosta fabuła. Prosta byłaby wtedy, gdyby Anna przyszła do Azylu i pomogła odeprzeć mieszkańcom atak króla ptakostworów i jego armii, i na tym by się tekst skupił i zakończył. Jednak obawiam się, że wówczas żadne uwagi w stylu "ale to prosta i niewymagająca historyjka" by się nie pojawiły, niestety… "Jestem pełna podziwu, bo udało się jej doprowadzić mnie do tego, że już pod koniec pierwszej kolumny zaczęłam życzyć bohaterce długiej, bolesnej i efektownej śmierci i do końca trzymałam kciuki w nadziei, że ktoś odstrzeli tę idiotkę." – wcześniej było stwierdzenie, że bohaterka ocieka "wszechzayebistością". Polemizowałabym. Wiem natomiast, że poprzez stworzenie takiego tekstu Ty niebezpiecznie zbliżasz się do chęci ociekania takowym czymś:> A co do cytatu – ta bohaterka naprawdę Cię złości!:D Widzę tutaj duży ładunek emocjonalny:D All right, that's all folks! ;) Wgryzłabym się w tego recenzoida bardziej, ale trochę nie ma powodu. To bardzo zakurzony zakamarek sieci, gdzie wystarczy tylko dyskusyjka, której przyświeca hasło "bo ktoś nie miał racji w Internecie" :) Cheers!

W powyższym komentarzu szczególnie uderzyło mnie stwierdzenie: "każdy bohater poboczny ZAWSZE służy określaniu i doprecyzowaniu protagonisty" – naprawdę, serdecznie współczuję i polecam czytać lepsze utwory. Nie trzeba nawet szukać daleko – ot w bieżącym numerze NF mamy cztery opowiadania i w każdym z nich można znaleźć bohatera pobocznego, który ma własną osobowość i nie wyznaje protagonisty. A teraz, jako że w pełni podzielam odczucia Feroluce co do bohaterki "Sztuki", dziesięć powodów, dla których bohaterka "Sztuki latania" jest Mary Sue wraz z uzasadnieniem płynącym wprost z tekstu. Wybrałam te najważniejsze, co nie oznacza, że wszystkie.

 

 

1. Skrajnie przepatosowane opisy bohaterki. Chmury mają kolor jej oczu, inni opisują ją jako "Anna o oczach w kolorze ruin i popiołów" czy "dziewczyna o oczach  w kolorze przepaści, która tańczy na krawędzi nieba i spogląda w otchłań".

 

 

2. Zdolność wywoływania u innych nietypowych i przeczących logice reakcji: facet na wpół-żywy wpół-umarły zastygły w bezruchu od kilkunastu lat na widok Anny się uśmiecha, Chemik, który "nie wybrał nikogo a wielu przed Anną było" nagle decyduje się wybrać właśnie ją bez najmniejszego powodu, decyzję podejmując po dwuzdaniowej rozmowie.

 

3. Jeśli coś robi, to idealnie, nawet jeśli okoliczności przyrody krzyczą, że jest to skrajnie nieprawdopodobne. Przykład: Jest "zdolnym strzelcem" i w mroku, w ciemnej fabryce, strzelając trafia idealnie w sam środek, prosto w serce – chociaż nic w tekście nie ma o tym, że ma wmontowany noktowizor.

 

4. Jest nietykalna i chociaż z tekstu nie wynika, by miała odpowiednią wiedzę, a wręcz jest napisane, że działa intuicyjnie to zawsze wie co robić i zawsze okazuje się, że trafia. Przykład: podcina sobie żyły, żeby się oczyścić, leży nieprzytomna pośród ruin, bez schronienia – i oczyszcza się, nie umiera, nikt jej nie zabija, chociaż jak się później dowiadujemy po świecie grasują i bandyci i wilki. Również bezbłędnie odnajduje Chemika.

 

5. Wszyscy po kolei, z definicji i bez powodu uznają jej wyższość. Przychodzi do Azylu – strażnicy się przed nią rozstępują. Siostra, która wysuwa logiczne i sensowne argumenty, nagle – mocą imperatywu narratorskiego – pokornie uznaje, że jednak "mówiła głupoty".

 

 

6. Nieważne jaki banał Anna wypowie, zostaje to uznane przez pozostałych bohaterów za wyjątkową mądrość. Przykład: "Strach to strach. Jakie znaczenie ma przyczyna?" i Astronom zachwycający się trafnością owegoż stwierdzenia

 

7. Podporządkowane jej są nawet zjawiska przyrody: gdy snuje opowieść na koniec, dla podkreślenia jej słów, rozlega się grzmot burzy.

 

8. Każdy bohater płci męskiej, niezależnie od wieku, nie pozostaje obojętny na Annę i darzy ją uczuciem przypominającym mniej lub więcej zakochanie – od małego chłopca do starca. Anna przy tym zachowuje daleko idącą powściągliwość w uczuciach.

 

 

9. Dokonuje rzeczy wyglądających na niemożliwe w realiach przedstawionych. Sama jedna pokonuje gang uzbrojonych w karabiny bandytów, po prostu podcinając wszystkim po kolei gardła. Równie sprawnie radzi sobie z całą watahą głodnych wilków.

 

10. Jest skrajną egoistką i wszystko musi być podporządkowane jej zachciankom – inni się nie liczą i wszyscy są definiowani poprzez Annę i stosunek do niej.

Bellatrix – podasz mi utwory, które byś określiła jako "lepsze" od tych rzekomo przeze mnie czytywanych? Niekoniecznie publikowane w NF? Jeśli przebijesz Samuela Becketta, będę musiała zdjąć kapelusz:> "naprawdę, serdecznie współczuję i polecam czytać lepsze utwory. Nie trzeba nawet szukać daleko – ot w bieżącym numerze NF mamy cztery opowiadania i w każdym z nich można znaleźć bohatera pobocznego, który ma własną osobowość i nie wyznaje protagonisty" – Niestety, z tego komentarza wynika, że kompletnie nie zrozumiałaś tego, co napisałam. Nigdzie nie stwierdziłam, że bohaterowie poboczni mają "wyznawać" protagonistę, czy że mają nie mieć własnej osobowości. Absolutnie nigdzie. Swoją obecnością, zachowaniem, wypowiedziami, reakcjami mają POMÓC CZYTELNIKOWI w poznaniu, w zrozumieniu głównego bohatera. Pełnią jakąś rolę. Nie są wciśnięci w tekst od tak, żeby tam jakiś dialog był, a nie same opisy. Przybliżają czytelnikowi protagonistę – sobą. I to miałam na myśli, a nie jakieś bzdurstwa o braku osobowości O.o A teraz main part: 1. No faktycznie, bo jak autorka napisze na przykład: "chmury były szare, jak jej oczy", to nie będzie źle, źle będzie, jeżeli zastosuje zabieg stylistyczny, ale wtedy przyjdzie wkurzona czytelniczka i uzna to za patos i "naginanie świata pod bohaterkę". Zdanie z chmurami to tylko element introdukcji, nic innego jak sposób oznajmienia, że bohaterka miała oczy tego i tego koloru. Uprasza się o nieco empatii czytelniczej, zwykłego myślenia. Podobnie patetyczne (Twoim zdaniem) określenia nie padają od narratorki, tylko są przytaczane jako wypowiedzi innych bohaterów. Guess what: ludzie mają zwyczaj do używania takich sformułowań. Nie ma celu rugować ich z tekstu. Tobie po prostu nie gra stylistyka autorki i od razu – z tego powodu – skreślasz tekst. To jest po prostu przykre. 2. Czy Ty aby czytałaś ten tekst? Tam jest dosadnie powiedziane, że ona widzi takie rzeczy – dziwne rzeczy – że miejsca wydają się żyć, ale bohaterka nie jest pewna, czy to nie jest tylko jej wyobraźnia. To wszystko jest subiektywnym opisem odczuć protagonistki. Jesteś przykro przyziemna, traktując wszystko dosłownie. Powiedziałby kto, że od osoby czytającej fantastykę można się byłoby spodziewać nieco bardziej otwartego umysłu. A wpadłaś na to, czytelniczko droga, że Chemik w ogóle nie istniał? Są tropy w tekście. Doczytaj, poszukaj, nie wściekaj się, percypuj. 3. Faktycznie, w mroku, z bliska, można tylko spudłować. Przecież jest napisane, że dotknęła swój cel. Zaraziła się, ergo: daleko nie stała. Były utrudnienia, mimo małej odległości, ale trafiła. To nie jest nielogiczne, mrok nie oznacza kompletnego braku światła – do SJP odsyłam, nie znasz znaczenia tego słowa. Twój tekst o noktowizorze jest ponownie przykro przyziemny. 4. "to zawsze wie co robić i zawsze okazuje się, że trafia." – I właśnie dlatego przez pierwszą część tekstu błądzi. Właśnie dlatego popełnia błąd, zarażając się "smolistością" dzikiego miejsca. Faktycznie, bezbłędna, nietykalna, niebłądząca bohaterka. Ale okej, ukatrupmy ją, bo tak sobie życzy przykro przyziemna czytelniczka. Już na wstępie tekstu. Będzie dobre opowiadanie. 5. Strażnicy nie rozstępują się dlatego, że uznają jej wyższość, tylko dlatego, że ją znają. Ona się w Azylu wychowała, ale o tym oczywiście zapomniałaś – bardzo wygodnie. Sara – a zauważyłaś, że Anna jej przyznaje rację? Nie, szkoda. To zauważ. Doczytaj. Podobnie argument z "mówieniem głupot". Tam nie ma imperatywu narracyjnego, tam jest zwyczajne, logiczne zrozumienie. Sara rozumie, że Anna nie będzie z jej marzeniami szczęśliwa, będzie tylko ze swoimi. To jest tak proste, że aż. Trzeba być bardzo zacietrzewionym, żeby tego nie doczytać. Po co wzmianka o słuchaniu opowieści na placu? Zastanowiłaś się, czy po prostu wściekle brnęłaś przez tekst, bo Ci się bohaterka nie podobała, bo nie kupiłaś konwencji? I nie, tam nie ma pokory. Tam jest miłość. Siostrzana i matczyna. Smutne, że tego nie widzisz. 6. Jakże wygodnie wycinasz jedno zdanie, zapominając o całej rozmowie, w której Astronom tłumaczy Annie elementarne rzeczy. Których sama (przecież tak "przezayebista") nie umiała dostrzec. No faktycznie, chodząca zagubiona marysuiczna mądrość z niej. Podobnie lekceważąco rozmawia z nią Chemik. I trafia w czułe punkty. 7. O symbolice jak rozumiem, przykro przyziemna czytelniczka nie słyszała. Nie zauważyła też, że podporządkowana protagonistce przyroda wystawia ją na chłód i głód, o czym jest mowa kilkukrotnie. No faktycznie, argument wyjątkowo wybiórczy z Twojej strony. Smutne. Szekspira jak rozumiem też poniewierasz, grzmoty u niego też były nie raz. 8. To już jest zarzut mówiący więcej o zarzucającej, niż o tekście. Umarły-nieumarły mężczyzna uśmiecha się (żeby dosłownie) – musi kochać. Chłopiec patrzy się przy bramie na bohaterkę – zapewne się w niej kocha. Stary facet mądrali się na dachu – och, pewnie ma sprośne myśli o protagonistce. I pewnie dlatego komplementuje ją tekstami typu "wyglądasz jak gówno". Trólover, iście z blogaskowych opowiadań. Czy Ty widzisz, jakie ty zarzuty czynisz autorce? 9. Ahaś, bo walka (realistyczna, jakkolwiek to możliwe w tak przedstawionym świecie, którego Ty po prostu nie chcesz rozumieć) to clue tego tekstu. Z ludźmi sobie radzi bez problemu (zgadnij dlaczego – albo nie, nie zgaduj, wiem co powiesz: bo jest Mary Sue, masz tylko jedną interpretację). Ale nie kłam, mówiąc, że sobie radzi bez problemu z wilkami. Bo nie radzi, jest cała wielka scena na ten temat. Przeczytaj uważnie. Albo nie, zacytuję, bo jeszcze nie znajdziesz: "Wybierz urwisko – poradził. – To lepsze od napotkania z watahą." Pytanie dla Ciebie, czemu Annie śni się, że jest wilczycą? 10. Ależ oczywiście, że jest, no przecież. Dlatego szuka pomocy u tych, którzy się tak nie liczą. Dlatego uznaje ich rady, ich mądrość. Astronom jest przecież tak klasycznie mentorskim typem, że już bardziej nie można. I niby co jest podporządkowane jej zachciankom i jakie to zachcianki? Ona nie ma zachcianek, ona chce być wolna. Chodzi gdzie chce, nie robi tego, co inni i tyle. Jak rozumiem, powinna zostać w Azylu, gdzie czuła się nie na swoim miejscu, żyć w nieszczęściu, bo to by nie było – czytelniczki zdaniem – marysuiczne. Zatem wszystkich bohaterów w historii literatury, tych poszukujących wolności, wrzucamy do wora marysuizmu, zakręcamy pętelkę i chlup do wody. Bo oni mają zachcianki, niedobre bohatery. No i skoro inni się nie liczą, to dlaczego szuka porady (i siły) u tych innych? Na to pytanie masz pewnie odpowiedź? Alleluja.

Bellatrix, mimo iż spędzam ostatnie tygodnie, próbując zrozumieć, jakim cudem ludzkość uwielbia opowiadania Teda Chianga, które mogłyby stanowić doskonały materiał na logikę i filozofię – do wyszukiwania błędów w rozumowaniu, to nie umiem się zgodzić z tezą, że w każdym utworze fantastycznym reguły muszą być jednakowe. U mojego ulubionego Chianga problemy występują wyłącznie w świecie naszym albo jak naszym. Tam nie ma poetyki, nie ma nic bajkowego czy mitycznego. Tamte opowiadania mają być odczytywane dosłownie. W "Sztuce latania", która wielu osobom ( w tym mnie) się nie podoba, jest zupełnie inaczej. To nie jest opowiadanie o tym, jak to jest w naszym świecie za 100 lat. To jest bajka w klimatach post-apo, i jak ktoś nie lubi bajek, to powie też, że nie można leżeć w trumnie ileś i nie zgnić, bo nikt nie mówił, że krasnale dysponowały formaliną. I że Bond nie utrzymałby się na windzie, bo ona ma przyspieszenie, a Bond ma już 56 lat.  Myślę, że próba racjonalnego uzasadniania czemu nie podoba Ci się to opowiadanie będzie równie skuteczna, jak racjonalne wyjaśnienie czemu niektórzy ludzie nie lubia jogurtu morelowego. No można powiedzieć, że wali morelami i jest kremowy, ale z tego samego powodu niektórzy go właśnie lubią. Więc co to za argument? Są ludzie, którzy lubią takich bohaterów i takie opowieści i tyle.  Z mojego punktu widzenia, który skoro już wszyscy tak obnażają tutaj swoje, też obnażę, całą ta dyskusja pachnie z dala rozpaczą. Jedni rozpaczliwie próbują udowodnić, że bohaterka jest beznadziejna i podoba się tylko tym, którzy czytają blogi i nie szukają głębi i wielu płaszczyzn, inni równie rozpaczliwie próbują ją obronić, bo przeczytaj ten ustęp. Kimkolwiek jest obrońca tekstu, najwyraźniej emocjonalnie bardzo z nim związany, będzie kiedyś musiał pewnie zaakceptować fakt, że tekst broni się sam. Albo nie broni. I nie przed każdym tak samo. Jeśli autor (pardon obrońca) musi stać nad czytelnikiem i wskazywać mu miejsca w tekście, z których wynika, że książe mógł wspiąć się po krzaku róży na dwadzieścia metrów ("o tutaj ogrodnik mówi, że ciężko jest formować krzaki, tak mocne mają łodygi"), to traci czas i tyle. A w Peru są takie zawody, gdzie gospodynie domowe się okładają w ringu, w takich kolorowych spódnicach. Fajnie to wygląda. :p    

To ja tu się wetnę, ale nie ad meritum, tylko żeby rzec, że podsumowanie konkursu już się pisze i na dniach powinienem je zawiesić na portalu. (Jakby ktoś miał obawy).

W Peru mają też zawody zamaskowanych pisarzy tworzących opowiadania wokol zadanych slow w 5 minut – Lucha Libro. To tak na rozluźnienie. Może by zorganizować coś takiego na portalu?

„Widzę, że popełnił pan trzy błędy ortograficzne” – markiz Favras po otrzymaniu wyroku skazującego go na śmierć, 1790

Brzmi ciekawie :) Całkie mocno ciekawie. 

Oho, chyba mamy na forum urażoną autorkę. :-)

Ciekawe założenie: jeśli ktoś atakuje tekst, i to dość agresywnie – to ok, znaczy niezadowolona czytelniczka; jeśli ktoś broni – równie agresywnie (bo być może tekst się spodobał lub – agresja zrodziła agresję z drugiej strony) – to z pewnością urażona autorka… :( Spostrzeżenia Lakeholmena wydają się wyjątkowo trafne.

Sorry, taki mamy klimat.

Ciekawe założenie: jeśli ktoś atakuje tekst, i to dość agresywnie – to ok, znaczy niezadowolona czytelniczka; jeśli ktoś broni – równie agresywnie (bo być może tekst się spodobał lub – agresja zrodziła agresję z drugiej strony) – to z pewnością urażona autorka… :(   Brzytwa Ockhama w działaniu.

Albo zła wola.

@Lakeholmen, ależ ja nie mam nic do konwencji i nie racjonalizuję, czemu mi się nie podobało – po prostu wskazałam, jakie kryteria powodują, że bohaterka "Sztuki" spełnia postawioną w felietonie tezę o byciu klasycznym przypadkiem Mary Sue (Bond i księżniczki z bajek też się łapią, nie bój ;)). Można takie postacie lubić, można nie lubić – zdarzało mi się widzieć bohaterki typu MS, które nie sprawiały, że miałam ochotę rzucić tekstem po przeczytaniu pierwszej strony; myślę, że kluczem jest w tym przypadku egoizm połączony z egocentryzmem i brakiem humoru (tzn., postacie egoistyczne i egocentryczne bywają ciekawe gdy posiadają do siebie/i autor do nich posiada pewien dystans. Tu dla bohaterki liczy się tylko 'ja, ja, ja' a dystansu nie ma za grosz). Mimo wszystko, nie sądzę, żeby autorka zniżała się do personalnego atakowania osób, którym tekst się nie spodobał. W moich wyobrażeniach osoby publikujące w NF prezentują pewien poziom i tego się będę trzymać. Imo, ze względu na ładunek emocjonalny i argumenty ad personam, prędzej jakaś robiąca niedźwiedzią przysługę "przyjaciółeczka".

Ja tez nie wierzę, że to autorka: samo mi się napisało i zostawiłem, zeby dać sygnał mojemu skojarzeniu, choćby po to właśnie, żeby tę niedźwiedzią przysługę wskazać, ktokolwiek ją robi.

O, wreszcie jakieś poruszenie:D Byłam pewna, że ktoś w końcu wspomni, że tak naprawdę jestem autorką w przebraniu, incognito, która przybyła na forum robić rozwałkę z krytykantów. Tyle razy już to słyszałam (bo i tyle razy wytykałam recenzyjne głupotki na różnych forach), że jakby się tak zastanowić, to miałabym na swoim koncie dziesiątki publikacji (idąc tym tokiem rozumowania) ;) No ale co czynić, kiedy argumentów brak, najlepiej jakiś plot twist zaproponować:P To samo tyczy się "przyjaciółeczki" – ładunek emocjonalny był i w powyższym recenzoidzie. Czy to znaczy, że recenzentka nie znosi autorki opowiadania od lat przedszkolnych? Wątpliwe. Każdy ma własny styl formułowania myśli – jedni piszą w komentarzach ugrzecznione rozprawki, inni prawią złośliwości;) @lakeholm – niekiedy czytelnicy potrzebują kilku potrząśnięć, by w ogóle zacząć myśleć podczas czytania. Jak w recenzjach wypisują głupotki, to nie jest już tylko i wyłącznie kwestia tego, że całość nie przypadła im do gustu. To jest kwestia intelektualnego leserstwa. A ja lubię wsadzać kij w mrowisko. Bo czemu nie? @Bellatrix – nie odpowiedziałaś na moje kontrargumenty. Zakładam, że odpowiedzi po prostu nie masz:) No cóż, przybyłam tutaj z nadzieją na jakąś porządną, ale i sensowną polemikę (od czasu do czasu nawiedzam to forum, żeby zrobić drakę). Argumenty w recenzjach dwóch pań były wg mnie idiotyczne i świadczyły o tym, że brakuje takich tekstów, jak "Sztuka latania". Tekstów nieoczywistych, przy których trzeba pogłówkować, a nie tylko gładko przyjąć, że ktoś wyszedł, postrzelał z pistoletu i odparł inwazję "złego". A co do samego tekstu-kości niezgody, nigdzie nie napisałam, że jest to opowiadanie idealne, które pierwszym zdaniem podbiło moje serce. Nie jest to jednak historia, która zasługuje na takie cięgi tylko dlatego, że ktoś się przyssał do powierzchni, ale nie chciał/nie potrafił podjąć się interpretacji (tak jak w szkole, przed maturą – pamiętacie? Czy już nie?). No i tak, polemiki nie było, było za to oskarżanie, że rozpacz, że zemsta, że autorka "in disguise", że niedźwiedzia przysługa "przyjaciółeczki". Syndrom oblężonej twierdzy. Jak zwykle zresztą;)

Z polemiką jest taki problem, że ciężko jest się wbić w tak mocno przepełnioną emocjami dyskusję. Takie stwierdzenia jak "każdy bohater poboczny ZAWSZE służy określaniu i doprecyzowaniu protagonisty" albo " tylko gdzieś, coś, od kogoś, kiedyś tam słyszałaś i teraz piszesz, żeby dodać sobie animuszu?" od razu narzucają pewien ton rozmowie, w którym nie każdy się odnajduje. Ja na przykład wolę spokojniejsze rozmowy, choć chętnie bym popolemizował. Ale, jak mówię, w innym nastroju.

@Deliciosa, źle zakładasz – po prostu nie widzę sensu wdawania się w dalszą polemikę z kimś stosującym argumentację ad personami nie emocjonują mnie ani nie interesują "polemiki" w stylu: "a bo ty jesteś gupia". Jeśli uważnie przeczytasz felieton, to może zauważysz, że jego autorka opisuje własne wrażenia z lektury opowiadań (nie ocenia ich autorów). Ja podałam Ci uzasadnienie postawionej w felietonie tezy, opierając się na cytatach z tekstu. Ty zaś usiłowałaś ocenić Feroluce i mnie, "bo jak nie widzą porażającej głębi tego tekstu to są głupie i przyziemne". Wybacz – z tego typu "dyskusji" już dawno wyrosłam.  

@Bellatrix, oto cytat z twojego dekalogu nienawiści: 10. Jest skrajną egoistką i wszystko musi być podporządkowane jej zachciankom – inni się nie liczą i wszyscy są definiowani poprzez Annę i stosunek do niej. Powiedz mi gdzie ty w tym punkcie (i kilku innych też) opierasz się na cytatach z tekstu? Nie opierasz się, a uważasz, że się opierasz. Jesteś w tej "polemice" niekonsekwentna, jesteś też nielogiczna. Faktycznie, skończmy to. Co chciałam udowodnić, udowodniłam. P.S. A i głupim nikogo nie nazwałam, a Ty piszesz, że nazwałam. Lenistwo intelektualne to nie jest synonim głupoty, choć objawy ma podobne (nie boli) ;)

Deliciosa, jak na razie udowodniłaś, że bez podjazdów osobistych nie potrafisz sklecić jednego posta. "Jesteś w tej "polemice" niekonsekwentna, jesteś też nielogiczna." – znowu usiłujesz oceniać mnie i znowu Ci to nie wychodzi. Tłumaczyłam powyżej, spróbuję jeszcze raz, dobitniej: nie jesteś dla mnie partnerem do jakiejkolwiek dyskusji, dopóki nie nauczysz się jej prowadzić w sposób cywilizowany. Za to, jeśli tak bardzo jesteś przekonana o swojej nieomylności, mogę zaproponować Ci zakład. Piszesz "ludzie mają zwyczaj do używania takich sformułowań" (przyp., chodzi o słowa: "Anna o oczach w kolorze ruin i popiołów"; "dziewczyna o oczach  w kolorze przepaści, która tańczy na krawędzi nieba i spogląda w otchłań"). Weź zdjęcie/portret dowolnej osoby i możemy pytać losowo wybranych ludzi o określenie oczu. Za każdą odpowiedź tego typu zapłacę Ci 500zł, za każdego człowieka który odpowie bez górnolotnych sformułowań Ty zapłacisz mi 100zł. A niech tam, nawet i 50. Wchodzisz? :)    

Oj, Bellatrix, a o poetach Ty słyszała? I dlaczego chcesz robić badania statystyczne? Przecież to poroniony pomysł. Ludzie używają patosu. Po prostu. Deal with it:D Tak samo jak używają określeń "fajna d..pa". Rozmawiamy o tekście literackim, a tam – taka siurpryza – używa się czegoś takiego – kolejna siurpryza – jak zabiegi artystyczne. Na przykład patos. Ciebie to kuje w oczy, po prostu. Ale to niczego nie udowadnia. "Tłumaczyłam powyżej, spróbuję jeszcze raz, dobitniej: nie jesteś dla mnie partnerem do jakiejkolwiek dyskusji, dopóki nie nauczysz się jej prowadzić w sposób cywilizowany." - jak na "nie bycie partnerem" bardzo chcesz być partnerką. Napisałaś, że masz dosyć, potwierdziłam, że okej, kończymy, a ty pytlujesz dalej. Chyba lubisz "niecywilizowane dyskusje" :D Inna rzecz, że dywagacjami na temat poziomu tej rozmowy i propozycjami badań wymigujesz się od prostych próśb i pytań przeze mnie postawionych. Ale dość już tego. To jest wmanewrowywanie w gadanie głupot i rozmywanie tematu, a to już z kolei nie mój poziom (gadał dziad do obrazu) ;) <ukłon>

Dobrze, że nie pisałem w tym miesiącu recenzji – bo jeszcze bym się wkręcił w internetowego flejma, a i tak miałem mało czasu. Co do opowiadania – to generalnie zgadzam się z Bellatrixą. Ten tekst to fetyszyzacja nastoletniej buntowniczości, z której bohaterce nie udało się wyrosnąć. Jasne – ktoś może powiedzieć, że celem tego tekstu wcale nie było ukazanie szurniętej panienki w bajeczce postapo, a pokazanie jej destrukcyjnego wpływu na otoczenie i opanowanego do perfekcji manipulatorstwa (to by była głębia tekstu), gdzie świat przedstawiony jest jedynie wyprowadzoną do granic zrozumienia metaforyzacją wspomniancych czynników – oraz wątku ostatecznej samozagłady. To chyba jednak nadinterpretacja, a my mamy wciąż do czynienia z bają… ; )

I po co to było?

Rozmawiamy o tekście literackim, a tam – taka siurpryza – używa się czegoś takiego – kolejna siurpryza – jak zabiegi artystyczne.

Ja się na mądrym przedmiocie o nazwie "Wstęp do teorii literatury" dowiedziałem, że środek stylistyczny musi być "w celu". Zastanawiam się więc, czemu służą te patetyczne poetyzmy wplecione w treść opowiadania i wciąż mi wychodzi, że w celu uwypuklenia i upiększenia bohaterki, co stanowi jeden z elementów fetyszyzowania jej stanu psychicznego. Dochodzi zatem do dziwnej sytuacji, gdy osobowość patologicznie niedojrzała, nieodpowiedzialna i samolubna jest gloryfikowana. Dlaczego? Nie wiem. Natomiast – skoro tekst jest tak skonstruowany, że nie pozostawia wiele ocenie czytelnika – pozostaje mi jedynie treść albo w całości kupić, albo odrzucić. Tertio non datur, że tak mądrze powiem, więc nie pozostaje nic innego jak odrzucić. 

I po co to było?

"Niebo nad portem miało kolor ekranu telewizora nastawionego na nieistniejący kanał" – biedny grafoman Gibson. Nie mógł napisać po ludzku, że było jasnoszare? Przecież ludzie tak nie mówią. :p

Cytat podany przez JeRzego zawiera bardzo trafne i oryginalne porównanie, będące jednocześnie dość proste i niewymuszone.  Nie sposób porównać go do poniższego: dziewczyna o oczach  w kolorze przepaści, która tańczy na krawędzi nieba i spogląda w otchłań   Po co więc je zestawiać? ; )   Co więcej – dodam, że u mnie w telewizorze nieistniejący kanał oznaczony jest paskudnym niebieskim; co za piękno interpretacji przez pryzmat osobistych doświadczeń. A kolor przepaści, na krawędzi nieba, w trakcie spoglądania w otchłań wciąż z niczym mi się nie kojarzy ; )

I po co to było?

No popatrz, Syfie, a mi z wieloma rzeczami. Co za piękno interpretacji przez pryzmat osobistych doświadczeń! :)

Owszem, Drapichruście. Nie zapomnij jednak o tym, że ocena – w szczególności środka stylistycznego – powinna się odbywać dwutorowo, na poziomie subiektywnym, ale również obietywnym. Co do Gibsona nikt nie ma wątlipliwości, że środek jest obiektywnie dobry, niesie ze sobą wyrazisty przekaz, wprowadza pewną elastyczność interpretacyjną dzięki użyciu pojęcia nie do końca ostrego (ba, zmiennemu w zależności od technologii, co też zdaje się mieć pewne znaczenie), a jednocześnie jest bardzo oszczędny.    W drugim zaś przykładzie ocieramy się niebezpieczenie o kicz, czyli rażącą przesadę emocjonalnie wyrazistego opisu i jego dosłowność. W jednej linii zestawione są słowa oczy+przepaść+taniec+krawędź+niebo+otchłań. Zdanie rozbuchane, nasycone wielkimi słowami (które w ujęciu poetyckim potrzebują nieco więcej miejsca, bo zdążyły już obrosnąć treścią) i banalne. Nie wspominając o tym, że spoglądanie w otchłań dość jednoznacznie się kojarzy ;  )   Subiektywnie może się podobać, można uzupełnić jakąś własną treścią, ale czasem warto spróbować spojrzeć od zewnątrz ; )

I po co to było?

Nie wiem, jaki kolor ma przepaść i nie wiem, czy podobny do barwy ruin i popiołów. Zauważę jednak, że typowa Mary Sójka ma oczy zielone lub fioletowe. (I owszem, liznąłem trochę opek z Mary Sue w roli głównej, choćby na słynnej Niezatapialnej). Więc tu akurat bohaterka "Sztuki…" wydaje się oryginalna. Stylu tego opowiadania również nie zamierzam się czepiać – może momentami ociera się ono o kicz, ale raczej nie przekracza jego granicy. Więcej, jestem skłonny uznać styl "Sztuki…" za jej zaletę. Jednak dokładnie rozumiem, o co chodzi Bellatrix, i zgadzam się, że patetyczna stylistyka podkreśla sztuczność i "boskość" bohaterki. Która trochę irytuje, trochę śmieszy. To oczywiście moje odczucia z lektury, Ty, Delicioso, możesz mieć inne. I może Anna to tylko i wyłącznie worek symboli, ale podobnie jak Syf.a, nie przekonuje mnie taka interpretacja. Zresztą, gdyby była prawdziwa, to muszę przyznać, że wolę, gdy opowiadanie z głębokim drugim dnem ma sensowny poziom podstawowy. W szczególności przekonujących i budzących empatię bohaterów. Obcowanie z pretensjonalną Anną poprzez lekturę tekstu Leny Sz. po prostu psuje prawie całą radość z odkrywania wszelkiej symboliki, jaka rzeczywiście jest obecna w "Sztuce…".

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Oj, Syfie, jak silnie depczesz osobistość mojej interpretacji. Jak silnie wpływasz na jej piękno. Czuję się ponownie licealistą, w których to czasach pan z papierem teoretyka literatury mówił mi co dobre, a co nie. Podczas gdy ja próbowałem patrzeć z zewnątrz! Ale wybaczam Ci, Syfie, bo mam dobry wieczór, a czasy licealne pamiętam jak przez mgłę. :)

Ależ skąd, Drapichruście, przecież Syf wspomniał o dwutorowości oceny środka stylistycznego. Subiektywnie odbieranego przez Ciebie piękna nikt Ci nie zadepcze :)  

Subiektywnie może się podobać, można uzupełnić jakąś własną treścią, ale czasem warto spróbować spojrzeć od zewnątrz ; ) Subiektywnie odbieranego przez Ciebie piękna nikt Ci nie zadepcze :)

Ośmielę się poddać w wątpliwość sens pisania o odczuciach innych niż subiektywne (przez co podkreślanie subiektywizmu wydaje mi się błędem), zwłaszcza w temacie literatury, a tym bardziej w kwestii tego, co się komu może podobać, a co nie. Kto potrafi ocenić tekst zupełnie obiektywnie; z zewnątrz? Da się tak? Kto umie wyłączyć własne odczucia, sposób patrzenia na rzeczywistość ukształtowany latami doświadczeń, kto nie zaangażuje swojego systemu wartości w proces oceny? Jak można odbierać piękno obiektywnie? Kto nie ocenia z własnego punktu widzenia? Wydaje mi się, że nikt. Mylę się?

Sorry, taki mamy klimat.

Jakby to przykładem wyjaśnić – moge powiedzieć, że podobają mi się piosenki Dody, ale z tego nie wynika, że te piosenki są dobre. Ba, ja mogę twierdzić że mi się podobają, mimo że są słabe. A równie dobrze mogę twierdzić, że filmy Allena są dobre, ale mi się nie podobają ; )

I po co to było?

Sethraelu – porozmawiamy wieczorem na temat piękna i uczuć, bo teraz, niestety, muszę wybyć ; )

I po co to było?

zwłaszcza w temacie literatury, a tym bardziej w kwestii tego, co się komu może podobać, a co nie. Znowuż – podoba się, a jest dobre – to dwie zupełnie różne kwestie. Kto potrafi ocenić tekst zupełnie obiektywnie; z zewnątrz? Może i się nie da w pełni obiektywnie, w końcu jesteśmy tylko ludźmi. Nic nie stoi jednak na przeszkodzie by ocenę obiektywizować, formułować kryteria oceny, korzystać z tych, które są już ugruntowane i tak dalej.  ukształtowany latami doświadczeń To właśnie lata doświadczeń i obcowania z różnymi przejawami sztuki powinny nam ułatwić ocenę opartą na kryteriach i zrozumieniu tematu, nie zaś na pierwszej impresji, jaka nam się nasunie na myśl.  Jak można odbierać piękno obiektywnie Odbierzesz zawsze subiektywnie, bo za pomocą swoich zmysłów. Pytanie jest raczej, czy zbudujesz obiektywizującą ocenę, co już się dzieje na poziomie myślowym. Zabarwienie emocjonalne zawsze się wkradnie, ale od kompetencji oceniającego zależy, na ile wyłączy tę kwestię na rzecz czynników, co do których można wyprowadzić  argumentację. Kompozycja, spójność stylistyczna, jakość wykoniania, układ proporcji, tematyka, oryginalność etc. – to kwestie, co do których można wypowiedzieć się "z zewnątrz" ; ) Wydaje mi się, że nikt. Mylę się? Idąc tym tropem, nie moglibyśmy zbudować jakiegokolwiek systemu wartości sztuki. Krótko mówiąc, nie miałbyś prawa powiedzieć o pastelowym obrazku konia nad morzem na tle fal i zachodzącego słońca, że to "gówno i kicz".

I po co to było?

Miałbym, Syfie, gdybym tak uważał. Ktoś inny, kogo konik na pastelowym obrazku zachwyciłby, mógłby oceniać, że malowidło jest świetne – i dla niego rzeczywiśce takie by było. Co ciekawe, każdy z nas, w swojej świadomości, poczuciu estetyki miałby rację. A systemy wartości sztuki są zmienne i te, które kiedyś obowiązywały, teraz nierzadko nic nie znaczą. Ok, Syfie, odnoszę wrażenie, że Twoja wypowiedź stanowi jedynie potwierdzenie tezy, że wszystkie oceny są subiektywne, w związku z czym – moim zdaniem – nie ma sensu pisać, że coś „subiektywnie może się podobać”, bo jak się podoba, to wiadomo, że –  do cholery – subiektywnie, prawda? Można oczywiście próbować obiektywizować ocenę, jednak taka próba będzie zawsze skazana na porażkę, bo nie ma innej opcji – w procesie oceniania wkradnie się któraś z ludzkich „słabości”. Masz oczywiście rację – choć to nadal nie obala głównego założenia – to właśnie lata doświadczeń i obcowania z różnymi przejawami sztuki powinny nam ułatwić ocenę opartą na kryteriach i zrozumieniu tematu, nie zaś na pierwszej impresji, jaka nam się nasunie na myśl.   – czyli, innymi słowy, mamy wyrobiony gust, a gustom jak wiadomo nie po drodze z obiektywnością. Jak można odbierać piękno obiektywnie? Odbierzesz zawsze subiektywnie, bo za pomocą swoich zmysłów. Pytanie jest raczej, czy zbudujesz obiektywizującą ocenę, co już się dzieje na poziomie myślowym. Zabarwienie emocjonalne zawsze się wkradnie, ale od kompetencji oceniającego zależy, na ile wyłączy tę kwestię na rzecz czynników, co do których można wyprowadzić  argumentację. Kompozycja, spójność stylistyczna, jakość wykoniania, układ proporcji, tematyka, oryginalność etc. – to kwestie, co do których można wypowiedzieć się "z zewnątrz" ; ) – otóż, drogi Syfie, nie zgadzam się, że w ten sposób można wystawić „obiektywizującą” ocenę pięknu; moim zdaniem to co opisałeś, to zwyczajna ocena poprawności, wbicie się w zestaw zasad panujących w określonym czasie, miejscu i dziedzinie. Style się zmieniają, jakość wykonania zależy od przyjętych i akceptowanych umownie w społeczności standardów, podobnie jak proporcje, tematyka itp. Zaś to, co ogólnie uznane jest za poprawne, dla jednych może być piękne, dla innych wręcz przeciwnie. Ocena obiektywizująca piękno: w mojej wyobraźni widzę to tak, jakby dwóch gości się kłóciło się, czy ładniejsze są brunetki czy blondynki i każdy z nich twierdził, że jego obiektywność jest „obiektywniejsza”, bo np. więcej kobiet w życiu widział/znał/cokolwiek zatem jest bardziej kompetentny. :) Piękno, to kwestia gustu, a że o tym się nie dyskutuje, nie zawracam dłużej głowy; masz fragment naszej opowieści do napisania, a czasu mało :) Pozdrawiam serdecznie.

Sorry, taki mamy klimat.

    Ocena obiektywizująca piękno: w mojej wyobraźni widzę to tak, jakby dwóch gości się kłóciło się, czy ładniejsze są brunetki czy blondynki i każdy z nich twierdził, że jego obiektywność jest „obiektywniejsza”, bo np. więcej kobiet w życiu widział/znał/cokolwiek zatem jest bardziej kompetentny. :)  Zdecydowanie nie – ocena piękna (może nie kobiet, ale powiedzmy obrazów, skoro jesteśmy przy sztuce) będzie polegała na tym, by wykazać, który obraz jest bardziej harmonijny, trafniej przedstawia ideę, w jaki sposób nawiązuje do tego, co było oraz do bieżących trendów (odtwórczo, a twórczo), stronę techniczną i tak dalej, każdą z tych rzeczy da się przetworzyć rozumem.   Style się zmieniają, jakość wykonania zależy od przyjętych i akceptowanych umownie w społeczności standardów, podobnie jak proporcje, tematyka itp. Zaś to, co ogólnie uznane jest za poprawne, dla jednych może być piękne, dla innych wręcz przeciwnie. Nikt nie tworzy w próżni. Sztuka to jednak albo odnajdywanie się w tych trędach i ich rozwijanie, albo stawianie się opozycji i budowanie nowego trendu. Żyjąc w Europie (nie wiem, jak w innych częściach świata), nie można stanąć obok i w zupełnym oderwaniu od tych 2-3000 lat rozwoju kultury i powiedzieć o kupionych na deptaku obrazku pt. "pastelowe konie machające grzywami na tle zachodzącego słońca", że są dobre, bo to będzie – bez urazy – ignorancja. Siłą kultury jest ta tradycja i wszystko co, zostało wypracowane, dlatego nie da się powiedzieć, że te standardy są "umowne" – bo nie da się ich oderwać od aktualnego stopnia rozwoju kultury.

  Piękno, to kwestia gustu, a że o tym się nie dyskutuje, nie zawracam dłużej głowy; masz fragment naszej opowieści do napisania, a czasu mało :)  Piękno to z jednej strony kwestia gustu, a z drugiej głos kultury, w której żyjemy, wzbogacone o zrozumienie historii i umiejętość analizowania utworu. Odcinanie się od tego w kwestii oceny utworów sztuki chyba jednak nie jest właściwe, bo zwyczajnie prowadzi donikąd  ; )  

I po co to było?

Zdecydowanie nie – ocena piękna (może nie kobiet, ale powiedzmy obrazów, skoro jesteśmy przy sztuce) będzie polegała na tym, by wykazać, który obraz jest bardziej harmonijny, trafniej przedstawia ideę, w jaki sposób nawiązuje do tego, co było oraz do bieżących trendów (odtwórczo, a twórczo), stronę techniczną i tak dalej, każdą z tych rzeczy da się przetworzyć rozumem. – I żadna z tych rzeczy nie decyduje, a przynajmniej nie musi decydować o tym, czy ktoś odbierze to jako coś pięknego; już szybciej poprawnego, odkrywczego, aktualnego itp.   Siłą kultury jest ta tradycja i wszystko co, zostało wypracowane, dlatego nie da się powiedzieć, że te standardy są "umowne" – bo nie da się ich oderwać od aktualnego stopnia rozwoju kultury    Historia XX-ego wieku pokazuje, że aktualny stopień rozwoju kultury opartej na dziesiątkach wieków rozwoju może być zdezaktualizowany w ciągu zaledwie kilku lat, w tak krótkim czasie można wielowiekowy rozwój kulturowy odesłać w niebyt, wzgardzić i zapomnieć. Najprostsze prawdy odkrywa się z reguły patrząc na najbardziej skrajne przykłady, takie jak np. rewolucja kulturalna; w obliczu takich zjawisk standardy są jak najbardziej umowne i da się je w nowym porządku oderwać od wszystkiego. Na sam koniec słownikowa definicja piękna: zespół cech, który sprawia, że coś się podoba. Zatem, jeśli coś jest tworzone w próżni, oderwane od realiów, mające w głębokim poważaniu trendy i historię,  jest przy tym nieodkrywcze i zacofane technicznie, to komuś i tak może się to spodobać i w jego oczach może zostać uznane za piękno. Bo ocena piękna jest wyłącznie subiektywna :)   Drogi Syfie, wiem o co Ci chodzi, ty wiesz o co mi; mimo że ze sporą liczbą podanych przez Ciebie argumentów się zgadzam, to obawiam się jednak, że to tylko ruch dookoła meritum. Podejrzewam, że jeśli o sedno problemu chodzi, każdy z nas pozostanie przy swoim zdaniu :)

Sorry, taki mamy klimat.

 jest tworzone w próżni, oderwane od realiów, mające w głębokim poważaniu trendy i historię  Jeśli ma w poważaniu trendy i historię (co znaczy, że owe zna), to znaczy, że nie jest tworzone w próżni ; ) w tak krótkim czasie można wielowiekowy rozwój kulturowy odesłać w niebyt, wzgardzić i zapomnieć Coż – gdyby tak było, to nie spotkalibyśmy kilometrowych watah zwiedzających pod Luwrem czy d'Orsay'em, nikt by nie nawiązywał do archetypów postaci ze sztuk greckich czy bohaterów powieści rosyjskiej.  aktualny stopień rozwoju kultury opartej na dziesiątkach wieków rozwoju może być zdezaktualizowany  Czy to dezaktualizacja czy ewolucja? ; )   Cóż – podyskutowaliśmy, ale czas na opowieść w odcinkach ; )

I po co to było?

Jeszcze na marginesie dodam, że liczyłem, że wpadnie ta koleżanka, co trollowała Bellatrixę, ale chyba się rozmyśliła. Szkoda  ; )

I po co to było?

Jeśli ma w poważaniu trendy i historię (co znaczy, że owe zna), to znaczy, że nie jest tworzone w próżni ; ) - można mieć historię w poważaniu nie znając jej, sądze, że spora część społeczeństwa tak właśnie ma :) w tak krótkim czasie można wielowiekowy rozwój kulturowy odesłać w niebyt, wzgardzić i zapomnieć

Coż – gdyby tak było, to nie spotkalibyśmy kilometrowych watah zwiedzających pod Luwrem czy d'Orsay'em, nikt by nie nawiązywał do archetypów postaci ze sztuk greckich czy bohaterów powieści rosyjskiej. – bo póki co w Europie tak się nie stało – być może, niestety, kiedyś coś gruchnie. Kto wie – wszystko przed nami. Upadały imperia i ich sztuka szła w zapomnienie. Czy to dezaktualizacja czy ewolucja? ; ) - to akurat słuszna uwaga :D Miłego pisania. Nie zapomnij o Samaelu :D

Sorry, taki mamy klimat.

Tak, właśnie się zapoznałem z fragmetem SzalonoRybego. Ciężko będzie ; )

I po co to było?

Impreza była dobra, jeśli druga pochodna z imprezy jest niezerowa. Tekst jest dobry, jesli objętośc komentarzy przekracza 10krotnie tekst :)

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Nowa Fantastyka