- publicystyka: Czekając na dzwonek telefonu... – recenzja "Osamy" i "Mirażu"

publicystyka:

Czekając na dzwonek telefonu... – recenzja "Osamy" i "Mirażu"

 

 

Niedawno oglądałem jeden z odcinków trzeciego sezonu znakomitego serialu "Community". Odcinek o teorii chaosu. A właściwie o konsekwencjach zdania się na ślepy los. No i o alternatywnej rzeczywistości. Do rzeczy – zaprzyjaźniona grupka z collegu spotyka się w nowych mieszkaniu dwójki z bohaterów. Zamawiają pizzę, po którą trzeba zejść gdzieś na dół. Kto zejdzie? Ten, którego numer wypadnie na kostce. W ciągu dwudziestu kilku minut oglądamy sześć wersji tego zdarzenia, w zależności który z bohaterów schodzi po pizzę. Odcinek jest scenariuszowym majstersztykiem, każda wersja zdarzenia jest podobna, a jednak inna. No i jedna jest zupełnie odjechana. Przyznam, że po tym seansie nabrałem ochoty, nie pierwszy raz zresztą, na wyprawę w rejony alternatywnej rzeczywistości. Planowałem ponowne przeczytanie "Człowieka z Wysokiego Zamku" bądź "Vaterlandu", jednak los sprawił, że z początkiem września ukazały się dwie powieści, które zaspokoiły moją potrzebę. "Osama" Lavie Tidhara i "Miraż" Matta Ruffa. Obie dotyczące tragicznych wydarzeń w USA z jedenastego września dwa tysiące pierwszego roku, inspirujące się nimi i godnie dołączające do pokaźnej grupki lektur posiłkujących się historią i wywracających ją do góry nogami. Na dodatek i "Osama" i "Miraż" robią to na swój, zaskakujący sposób…

 

 

 

ZŁY DUCH KRĄŻY, TELEFON DZWONI

 

 

 

Jak widać nawet po tytule jednej z książek, Osama bin Laden jest ich spiritus movens. Jest postacią tak fascynującą, jak i przerażającą, dla Amerykanów musi, poprawmy – musiał być urzeczywistnieniem złych snów. Tę fascynację widać w obydwu powieściach, bin Laden czai się tam gdzieś z boku, niewidoczny niczym duch, ale będący jednocześnie Wielką Przyczyną wydarzeń i prawdziwych i fikcyjnych. W książce Tidhara jest kimś w rodzaju legendy – bohaterem fikcyjnych w opisywanym świecie książek z serii "Osama bin Laden – mściciel". W "Mirażu" jest postacią zza kulis, nie poszukiwanym terrorystą tylko senatorem Zjednoczonych Państw Arabii, bawiącym się z pełną świadomością we władcę marionetek. Powiedzmy to wprost – jest jak twórca, jak reżyser wydarzeń. Jest kimś, kto poprzez swoje działania zmienia za jednym zamachem losy tysięcy osób. Czytelnikowi takie mityzowanie złowrogiej, historycznej postaci nie pasuje. To moim zdaniem znakomity, świadomy zabieg obydwu autorów. Albowiem czytelnik, nawet mając do czynienia z fikcją pragnie zwykłej, ślepej sprawiedliwości. Czeka tym samym na rozdarcie kurtyny i powrót świata przedstawionego na właściwe tory, bo przecież w naszej rzeczywistości wiemy, jaki los spotkał ostatecznie Osamę bin Ladena. Mnie to oczekiwanie kojarzy się z długą i niezwykłą sekwencją z genialnego filmu Sergia Leone, "Dawno temu w Ameryce". Sekwencją, w której główną rolę pełni dźwięk, a będąc bardziej szczegółowym, dzwonek telefonu uporczywie rozlegający sie w ciągu przedstawianych scen. I zupełnie do nich nie pasujący. Dzwonek, również będący tu Wielką Przyczyną prawdziwych, tragicznych wydarzeń, od skutków których główny bohater grany przez Roberta de Niro pragnie uciec do innego świata. Tyle że bohater, w chwili gdy w tle rozbrzmiewa ów natrętny dźwięk, leży odurzony w palarni opium. A widz dopiero wiele minut później dowie się, jakie znaczenie ma ta niepokojąca sekwencja. I zarazem ogarną go wątpliwości, co tak naprawdę w oglądanej historii jest prawdziwe, a co nie.

 

 

 

W OPARACH OPIUM UTYJE SZARAŃCZA

 

 

 

"Osamę" czytało mi się dość – trudno mi znaleźć teraz właściwe słowo, niech będzie, że dziwnie. Nie ciężko, ale właśnie dziwnie. Byłem mocno zachęcony zajawką na tylnej okładce, a jednak gdy zacząłem czytać, przez jakiś czas czułem, że ktoś mnie tu robi w konia. No bo co przez całą niemal książkę robi główny bohater, prywatny detektyw ? Snuje się. Z baru do pubu, z pubu do baru, zahaczając w międzyczasie o księgarnie w różnych miejscach na świecie. Przy okazji dowiadujemy się, że księgarze to opiumiści pełną gębą, a ich lokale przesiąknięte są zapachem tego narkotyku. Detektywowi o imieniu Joe przypominają się wielokrotnie, nie wiedzieć czemu, fragmenty różnych filmów. To wszystko dzieje się, gdy bohater podąża śladem Mike'a Longshotta, autora popularnych książek o saudyjskim mścicielu. To zlecenie, wraz z czarną kartą kredytową otrzymuje od tajemniczej kobiety, która pojawia się w jego biurze, a potem, gdy tylko detektyw na chwilę opuszcza wzrok, po prostu znika. I już w tym momencie, na początku książki czytelnik wie, że to nie będzie ani normalne śledztwo, ani normalna opowieść. Świat przedstawiony jest też trochę inny od naszego, we śnie bohater trafia w miejsce gdzie ludzie używają iphonów i innych cudów elektroniki, których nie ma w jego świecie – być może to symboliczne nawiązanie do pewnej słynnej sceny z "Człowieka z Wysokiego Zamku". Zresztą czym są, jak nie nawiązaniem do powieści w powieści Dicka, czyli do "Utyje szarańcza", nawracające i przecież prawdziwe fragmenty z książek o saudyjskim mścicielu? Czytałem i czytałem "Osamę" i zastanawiałem się także, po co autor wrzuca do tekstu masę właściwie nieistotnych szczegółów. Wydawało mi się, że Tidhar nie panuje nad własnym dziełem, opisując bohatera w jakimś miejscu dorzucał nagle, można powiedzieć, że od czapy fragment o… w zasadzie o czymkolwiek. Czytałem, denerwowałem się i jednocześnie zastanawiałem, czy jako czytelnik znajdę uzasadnienie dla tej formalnej i stylistycznej karuzeli. I mówiąc prawdę, znalazłem, rozległ się dźwięk dzwonka telefonu, przynoszący bardzo, ale to bardzo satysfakcjonującą konkluzję i zarazem wyjaśnienie tytułu. W szczegóły wolę nie wchodzić, by dać możliwość odkrywania tego, co tkwi za zasłoną fikcji potencjalnemu czytelnikowi. Dodam jedynie, że akcja ruszyła w konkretną stronę, gdy detektyw dotarł w końcu do Nowego Jorku i trafił na zlot fanów poszukiwanego pisarza. Osama-con, tak nazywał się ów konwent. Komentarz jest chyba zbędny…

 

 

 

BAŚNIOWE ODBICIE W OPOWIEŚCIACH SZEHEREZADY

 

 

 

"Miraż" Matta Ruffa to zupełnie inna literatura. To precyzyjnie, ale i ze złośliwym mrugnięciem oka do czytelnika spreparowane odbicie naszego świata. USA nie jest mocarstwem. Mocarstwem są tu Zjednoczone Państwa Arabii, skupiające dwadzieścia dwa kraje, między innymi Irak i Iran. Istnieje też Izrael, ze stolicą w Berlinie. Ameryka Północna jest podzielona na jakieś dziwne części, mamy na przykład Republikę Teksasu i Niepodległe Terytoria Gór Skalistych. Za ataki przeprowadzone przez chrześcijan – terrorystów na bagdadzkie wieże dziewiątego listopada 2001 roku, Zjednoczone Państwa Arabii dokonują inwazji na Amerykę i robią tam własne porządki, niczym w naszym świecie sprzymierzone wojska w Afganistanie i Iraku. Kilka lat później, w 2009 roku grupa agentów Arabskich Służb Bezpieczeństwa Narodowego chwyta niedoszłego zamachowca-samobójcę. To czego się od niego dowiadują, wywraca wkrótce ich życie do góry nogami. Bowiem zamachowiec twierdzi, że ich świat jest jedynie mirażem prawdziwego, w którym to USA jest mocarstwem rozdającym karty. No i zaczyna się… baśń. Saddam Husajn, który w świecie "mirażu" nie jest prezydentem państwa tylko gangsterem-politykiem, trzyma w lochach swojego rodzaju Szeherezadę… Wysłuchuje od niej opowieści o realnym świecie, w którym, o dziwo jest nie kim innym, tylko prezydentem Iraku. Mimo, że opowieści te brzmią jak dziwaczne bajdurzenia, ów ukryty za zasłoną rzeczywistości świat zaczyna Husajna, podobnie jak senatora Osamę bin Ladena mocno interesować.

 

 

 

TEN MODNY, BLISKI WSCHÓD

 

 

 

Amerykanie, mimo że to dumny naród, mają twórców zdolnych do rozliczeń, do oswajania się z przeszłością, a w dzisiejszych czasach technicznych, a także scenariopisarskich możliwości (no bo gdzie powstają genialne seriale, hę?), po przeżytych traumach zabierają się z zapałem za oswajanie "wroga". Tego typu smaczki można zobaczyć na przykład w pierwszym sezonie "The Killing", ale najlepiej oddaje złożoność amerykańskiej duszy doskonały serial "Homland". Opowieść o żołnierzu, który po ośmiu latach zostaje uwolniony z afgańskiej niewoli, ściera śmiałym ruchem stereotyp muzułmanina – terrorysty. Pokazuje nam ludzi, takich samych z jednej (zachodniej) i z drugiej (bliskowschodniej) strony. Matt Ruff w "Mirażu", podobnie jak Marjane Satrapi w "Persepolis" uczłowiecza głównych bohaterów, tak, że nie kojarzą nam się jedynie z tłumami palącymi amerykańskie flagi przed ambasadami. Trójka agentów – dwóch mężczyzn, Mustafa i Samir i kobieta – Amal, dostają pełne i skomplikowane życiorysy wraz z typowo ludzkimi, rodzinnymi i duchowymi problemami. To sprawia, że czytelnik czuje bliskość emocji bohaterów. A emocje są duże, bo dzwonek telefonu wybrzmiewa w książce dość wcześnie. Pędząca do przodu akcja przerywana jest przed każdym rozdziałem zaskakującymi (odbitymi) w treści hasłami z fikcyjnej Biblioteki Aleksandryjskiej, będącej odpowiednikiem naszej Wikipedii. Pochłonięty lekturą i zirytowany ciągle rozbrzmiewającym dzwonkiem czekałem na moment, gdy któryś z bohaterów odbierze w końcu telefon. I w przypadku obu książek nadchodzi ten moment , a tym samym czytelnik dostaje wreszcie satysfakcjonujące i zaskakujące zakończenie. A jednak – kto przeczytał, dopiero odkładając książkę na bok zaczyna nad wszystkim poważnie rozmyślać.

 

 

 

NAJWAŻNIEJSZE PYTANIE NASZEGO ŻYCIA

 

 

 

"Co by było gdyby?" – to pytanie, które dla życia każdego z nas, zwykłego, czy niezwykłego człowieka jest o wiele ważniejsze niż hamletowskie "Być albo nie być". I nie dotyczy tylko wielkich, historycznych zagadnień jak "Co by było, gdyby Niemcy i Japonia wygrały Drugą Wojnę Światową?". Codziennie, ktoś z nas zadaje sobie trud spojrzenia w przeszłość i rozmyślania nad jej inną ścieżką. Są jednak i tacy ludzie, którzy jak Osama Bin Laden zadają sobie inne pytanie – "Co będzie, gdy?". Nurtuje mnie myśl, czy saudyjski terrorysta planując ataki z 11 września zadawał sobie takie pytanie, czy był w pełni świadom ścieżki, którą wybiera wpływając w tak nieodparty sposób na losy właściwie całego świata. Czy docierając do kresu drogi, zapytał sam siebie – "Co by było gdyby?". A zatem pomyślmy – co by było, gdyby nie wydarzyły się ataki na Amerykę z 11 września? Na pewno nie powstałyby opisywane w tej recenzji książki. Cóż, na taką alternatywę, na taki "deal" z siłami losu i przeznaczenia, zwłaszcza mając w pamięci widok skaczących z okien wież WTC ludzi, zgodziłbym się bez wahania. I myślę, że poszliby na to obydwaj pisarze – Lavie Tidhar, autor "Osamy" i Matt Ruff, autor "Mirażu". A potem, pewnie nieświadomie, wspólnie czekalibyśmy na nieuchronne konsekwencje takiego wyboru. A także, rzecz jasna, na dzwonek telefonu.

Komentarze

No, wreszcie wrzuciłem :) W czasie czytania "Osamy" i "Mirażu", a potem pisania recenzji w gazetach i w sieci pojawiały się teksty na temat obu książek. Teksty, które zdradzały zbyt dużo…  Pisząc, starałem się zdradzić jak najmniej, być może nawet myliłem tropy. Jak wyszło, ocenią czytelnicy powyższej recenzji i być może czytelnicy obydwu książek. Miłej lektury!

Rano czytnę! Dobranoc!

Mee!

Zachęciłeś.

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Janie Janku, nie wiem, czy tylko ja tak mam, ale zamiast polskich znaków mam kwadraciki, a zamiast "ą" jakieś "s" z zygzaczkiem nad sobą?

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Tak, wiem. Ale wcześniej było dobrze… Właśnie robiłem poprawki w tekście i się tak zapisało. Już działam.

Już jest ok. Zadziałałeś tak szybko, że myślałam, iż to mój komputer płata mi jakieś złośliwe figle.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

A teraz na dodatek nie wiem, czy teraz tekst różni się od poprzedniej wersji… Bo jak wczoraj wrzucałem, to tu bezpośrednio jeszcze poprawki robiłem. Ech…

Bardzo porządny kawałek tekstu. Ja nie lubię tego typu powieści, więc pewnie nie przeczytam, ale recenzja napisana bardzo dobrze. Ale najciekawszy z tego wszystkiego był dla mnie ostatni akapit. Pełen emocji i prawdy.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Bemik, jerohu, dzięki za przeczytanie. Bemik przeczytała w kilka minut, jaki to jest niesamowity kontrast, gdy człowiek siedzi cztery dni, pisze, poprawia i poprawia, a potem coś takiego można łyknąć w czasie śniadania… I niby ci co piszą, to takie nieroby :)

Janie Janku, jestem na Ciebie zły. Tak – zły. A wiesz dlaczego? Ponieważ przez Ciebie będę musiał wydać kolejne pieniądze na książki, arghhh! Tak, zaciekawiłeś mnie – Osamę miałem i tak kupić, ale Miraż… Hmm… W bibliotece przez najbliższe dwa lata go a pewno nie dostanę. Możesz dopisać sobie do listy grzechów, że udało Ci się zaciekawić mnie recenzją…   Pozdrawiam, Kózka-san ;)

Mee!

Dobre, dałbym piórko! :) Miraż mnie bardziej zainteresował. ZNowu trzeba poszukać. :)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Brawo, bardzo fajna recenzja, jeszcze podniosła mi apetyt na "Osamę", a kto wie, może i "Miraż" nabędę. Nie moge tylko przeboleć braku stwierdzenia, która z nich jest lepsza, a przynajmniej, która tobie bardziej sie podobała. O ile podobała ci sie którakolwiek, ale sadzę, że raczej tak ;)

"I needed to believe in something"

Janku, nie poszło tak szybko, jak wygląda, bo przeczytałam część z tymi kwadracikami. Potem tylko dokończyłam. Co nie zmienia faktu, że recencja na pewno wymaga znacznie więcej pracy niż jej przeczytanie. Po pierwsze – musiałeś przeczytać obie książki, po drugie – musiałeś przemyśleć sporo, po trzecie – ubrać swoje przemyślenia w słowa, po czwarte – przelać je na papier (komputerowy oczywiście) i po piate – zrobić kolejne poprawki. 

Czyli pracy ogrom – na szczęście, napisałeś bardzo dobry tekst i zdobyłeś uznanie. Gorzej by było, gdyby tekst okazał się mierny. Bo pracy, na oko, tyle samo, a efekt byłby żaden.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Dziękuję wszystkim za słowa uznania. Chciałem napisać recenzję, po prostu recenzję, ale, że temat nośny ostatecznie dodałem od siebie taką ogólną refleksję… juniorze ( z trzynastką :), książki są od siebie bardzo różne, na pewno lepiej mi się czytało "Miraż", świetnie dopracowana ksiązka, ale konkluzja  "Osamy" przygięła mnie po prostu do ziemi. Ciekawe czy innym też takie zakończenie się spodoba. W  "Mirazu" tez jest fajne. Oba zakończenia zmuszają do głębokiej refleksjii.

     Bardzo ciekawie i sprawnie napisana recenzja. 

Roger, dzięki za przeczytanie i za komentarz. A pod "Przesloną" myśle, ze jeszcze sobie podyskutujemy :)

Ok, teraz coś już wiem ;)

"I needed to believe in something"

No to teraz poczekaj kilka dni, zaopatrz się w październikową "Nową Fantastykę" i poczytaj nasze recenzje. Dokonałem dokładnie tego samego zestawienia, co Ty – na jednej stronie znajdziesz dwie półkolumnowe recenzje, "Osamy" i "Mirażu". A Twoja recenzja jest ciekawa, przemyślana i dobrze napisana. Coś czuję, że mi tu dojrzewa kolejny autor do debiutu na łamach pisma. ;) I piórko dla Ciebie. Gratulacje!

Znakomita publicystyka!:) Ja mam zawsze dzwonek wyciszony heh…;) to efekt jakiegoś podświadomego strachu chyba…

No i wyróżnienie ci się dostało, gratsy :)

"I needed to believe in something"

Brawo! Janku, dwa piórka! Nic tylko czekać na Twoją publikację. Pamiętaj, żeby mi napisać, kiedy to będzie ;) (chyba że się podpiszesz jako Czuby, choć w to wątpię). Jeszcze raz brawka!

Mee!

Ale ze mnie przewidywacz! :) Gratki Janku i dalszych, srebrnych i złotych piórek!

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Koik antycypował piórko ;) JeRzy, dziękuję! Naprawdę, świetnie jest w ten sposób zacząć dzień. Będę pisał, dalej pisał. Od czerwca, odkąd zaangażowałem się na całego w życie portalowe, czuję się jak nowo narodzony. A recenzji z październikowej  NF jestem bardzo ciekaw, bo te które już przeczytałem mocno mnie rozeźliły.

koiku, zgrana z nas paczka, zgraliśmy się w pisaniu komentarza. "przewidywacz" – już mi coś na myśl przyszło, uważaj, możesz znaleźć się w opku :)

No i dzięki wszystkim za miłe słowa… Szoszoon, "Ja mam zawsze dzwonek wyciszony heh…;) to efekt jakiegoś podświadomego strachu chyba…", rozbawiłeś i zaniepokoiłeś mnie jednocześnie. Wyciszony dzwonek ma też zazwyczaj moja córka, dodzwonić się do niej ciężko. Nastolatka…  :)

Janku, jeśli masz jakies pomysły na artykuły do "Nowej Fantastyki", poczytaj sobie zasady pisania (objętości i temu podobne), które tutaj w dziale są przyklejone i odezwij się do mnie mailowo. Może coś z tych pomysłów wybierzemy i nabierze to konkretnej formy (chociaż ukaże się pewnie już jakoś w 2014 roku).

JeRzy, odezwę się na pewno. Mam dwa pomysły na artykuły, nawet już coś zacząłem dłubać i myslałem nawet nad wysłaniem do redakcji. Jeden do NF, drugi do "Czasu fantastyki" :)

Janek nam się rozkręca ;) Życzymy oczywiście spektakularnej kariery w NF! ;)

"I needed to believe in something"

Tak a propo, jak już redaktor tu zajrzał to może by tak zagaić, by nam Chine na górę strony przeniósł, co by nie skakać za bardzo? Hę? Dałoby radę panie reaktorze? Czy do DJ-a trza uderzać?

"I needed to believe in something"

Made in China na zielonym szczycie… Ech, to by było coś :)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Nawet bez zielonego szczytu i tak Made in China jest naszym wspólnym szczytowym osiągnięciem :) Aha, zachęcałem tu do książek, ale jeśli ktoś jeszcze nie oglądał "Dawno temu w Ameryce" to mocno, bardzo mocno polecam.

Leone & Morricone. To był niesamowity duet.

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Dokładnie, jerohu. Jak sobie parę dni temu przypominałem film i znowu usłyszałem muzykę Morricone… Coś niesamowitego.

Prawda, świetny film. Ale ten duet zrobił nie tylko to. Dla mnie niezapomnianym osiągnięciem obu panów była trylogia o Bezimienym ( "Za garść dolarów", "Za kilka dolarów więcej" i wreszcie "Dobry, zły i brzydki" ) – prawdziwe mistrzostwo nie tylko w dziedzinie westernu. No i Clint ;) 

"I needed to believe in something"

Przeczytałem recenzje z październikowej NF, recenzje "Osamy" i "Mirażu". Myślę, że obie z moją świetnie się uzupełniają. Piszemy o tym samym innymi słowami, plus każdy dorzucił coś od siebie, coś więcej, zwrócił uwagę na jeszcze coś innego interpretując. Bo oba tytuły dają naprawdę szerokie pole do interpretacji.

Zgadza się. Na pewno z większa ochotą będą sięgał po "Osamę" ( bo "Mirażu" jeszcze nie mam ).

"I needed to believe in something"

Nowa Fantastyka