- publicystyka: Charakter pilnie poszukiwany - [wrześniowiec 2013]

publicystyka:

Charakter pilnie poszukiwany - [wrześniowiec 2013]

Po publicystyce się prześlizgnęłam, rejestrując z radością, że są plany zekranizowania „Pamiętnika znalezionego w wannie” i stwierdzając, że w sumie to chętnie bym zobaczyła film zrecenzowany przez Łukasza Orbitowskiego. Zastanowiło mnie, czy naprawdę konieczne było wrzucanie przez M.J. Sullivana całego opisu poczekalni w szpitalu tylko po to, by napisać iż lepiej nie umieszczać w niej psa. A jeśli chodzi o opowiadania…

Czytam jak zwykle po kolei, więc na pierwszy ogień idą „Drobnoustroje” – czyli spojrzenie męskim okiem na ciążę. W zasadzie to opowiadanie mogłoby (i moim skromnym zdaniem powinno) zostać obyczajówką. Mamy dwa, równoległe wątki i dwóch panów, których partnerki spodziewają się dziecka. Autor w zasadzie skupia się na przedstawieniu sytuacji życiowej obu mężczyzn i emocji, jakie im towarzyszą, wątek tytułowych drobnoustrojów i związany z nim element fantastyki sprawia wrażenie tylko pretekstu i mogłoby go nie być, zwłaszcza, że z tym autor nie poradził sobie za dobrze i po prostu wziął z różnych koncepcji o kosmitach to, co mu akurat pasowało, jednocześnie całkowicie zaniedbując choćby wspomnienie o czymś takim jak kontakt z obcą rasą w wątku nr 1, który przecież dzieje się równolegle a nawet jakby 'po' wydarzeniach z wątku nr 2. O ile postacie męskie z obu wątków są nakreślone wiarygodnie i ich myśli, odczucia, lęki, nawet pewna nieporadność życiowa brzmią realistycznie, to bohaterki są zredukowane do obiektów seksualnych i pozbawione osobowości, zresztą już sam fakt, że obie noszą to samo imię (co początkowo wywołało we mnie konfuzję) świadczy o braku chęci/pomysłu na stworzenie postaci kobiecej posiadającej charakter. Szczególnie boli to w kontekście Magdy_nr_1, która z opisu czasów szkolnych miała być zdolna, inteligentna i posiadać cechy przywódcze – tyle, że w „teraźniejszości” dowiadujemy się jedynie o jej humorkach ciążowych i wyglądzie sutków oraz łona. Aha, jeszcze tego, że potrafi operować językiem żuli spod budki z piwem. Po prostu widać, że pisał to facet. Jeśli już jestem przy języku – przeszkadzał mi nadmiar nieparlamentarności. Jeszcze rozumiem, jakby bohaterami była parka z nizin społecznych, ale czemu (teoretycznie) inteligentna i ambitna kobieta oraz wykształcony humanista rzucają męskimi organami płciowymi i czynnościami seksualnymi? Nie lubię, naprawdę nie lubię nieuzasadnionego wciskania wulgaryzmów do tekstu.

Uderzyła mnie w tym opowiadaniu męska słabość. Bezradność, bierność i poddanie się losowi. Brak przysłowiowych 'jaj'. Obaj bohaterowie po prostu godzą się na zaistniałą sytuację, bez jakiejkolwiek próby zawalczenia o własne szczęście. Mimo opisów seksu w pierwszym wątku, rzuca się w oczy brak głębszej więzi, brak miłości, po prostu układ – który – gdy tylko w wątku drugim pojawiła się korzystniejsza opcja – natychmiast został przerwany (oczywiście przez kobietę, dostającą automatycznie łatkę 'tej złej'). I nawet wtedy bohater_nr_2 nie jest w stanie poradzić sobie ze 'złą żoną', oddaje się dosłownie w ręce siły wyższej, żeby dokonała zemsty jego rękoma lecz bez niego, a dalej za nowy cel życia obiera walkę z najazdem kosmitów. Czy można usprawiedliwiać zabójstwa zemstą za własną, życiową porażkę i „walką z kosmitami”? Imho, nie.

Opowiadanie niezbyt przypadło mi do gustu, raz – ze względu na wulgarny język i sprowadzenie związków do seksu, dwa – nie byłam w stanie polubić ani choćby w części zsolidaryzować się z żadną z postaci (ani zrozumieć reakcji bohatera_nr_1 w końcówce. Oj naciągnięte to było). Uwaga do korekty: wyrażenie „Nie ubrał prezerwatywy” w tekście literackim jest błędne.

 

Przyznaję się bez bicia, że do opowiadania „Demon Maxwella” uprzedziłam się od pierwszego akapitu. Konkretnie od słów: „jestem fizyk z Krakowa” (zapamiętajcie, drodzy czytelnicy, jak będziecie się przedstawiać nobliście, nigdy nie mówcie czym się zajmujecie, nie wymieniajcie tytułu naukowego ani nazwy uczelni: samo 'Kraków' jest wystarczające :P). Zwłaszcza, że ów Kraków (ani achy noblisty nad nim) nie ma dla fabuły najmniejszego znaczenia (podobnie jak wspomniany dalej w tekście badacz z krakowskiej AGH). No cóż – czytam dalej, może opowiadanie wybroni się warstwą fabularną, bohaterami bądź pomysłem. O ile koncepcja fizyka udającego przed żulem ignoranta wydała mi się intrygująca, to naukowe dialogi tej parki były wysoce niestrawne. Ot widać, że dialog jest jedynie pretekstem do wyjaśnień przeznaczonych dla czytelnika, brzmi bardzo sztucznie i jest zbyt długi. Zostałam tymi rozmowami śmiertelnie zanudzona, chociaż siedzę w sci. Przeskok od nauki do paranauki i strywializowanie problemu do sumy szczęścia i pecha oraz walk na amulety… a potem ganianie owego studenta od jednego wynalazcy do drugiego i z powrotem… ojjj… naprawdę? Nie kupuję tego. Nijak. Znaczy, domyślam się, o co autorowi chodziło. Chciał skwantować fart do stanów elektronowych i przekazać czytelnikom, że każde szczęście okupione jest czyimś pechem i co wyniknie, gdy ktoś będzie miał możliwość przepływem fartu sterować. Tyle, że utkana fabuła jest grubymi nićmi szyta (student fizyki wierzący żulowi i szukający go po mieście, załatwiający audiencję u noblisty na hasło imię-i-nazwisko eks-współpracownika owegoż, potem ganiający i szukający żula dwa razy (raz to żeby dać kolejną porcję dialogowych wyjaśnień, a drugi coby było chyba bardziej dramatycznie?), do tego bardzo złe wyważenie: za długie 'naukowe' dialogi, przestawianie studenta od jednego wynalazcy do drugiego a za mało fabuły (w zasadzie, to w ogóle jej nie ma), ogólny miszmasz w tekście – przy jednoczesnym bardzo precyzyjnym wyjaśnianiu różnych (i niezbyt istotnych w kontekście opowiadania) teorii zabrakło tak prozaicznych rzeczy, jak wyjaśnienie, co tak naprawdę ten demon Maxwella miał do tego tekstu i do farta – dostajemy jedynie marne 'demon jest pojęciem symbolicznym, abstrakcyjnym' i mam wrażenie, że autor po prostu chciał mieć fajny tytuł. Końcówka też zdaje się być na siłę. W ostatniej kolumnie Bartosz poznał Annę i żyli długo i szczęśliwie i nawet dzieci mieli. Niestety, ale postać Bartosza była tak przezroczysta, że to co się z nim działo nijak mnie nie obeszło. Sam pomysł na sprowadzenie szczęścia do fizyki nie jest taki zły i dałoby się z niego wycisnąć coś fajnego – ale tu wykonanie do mnie nie przemówiło ani trochę.

 

Opowiadanie „Oni” uważam za pomyłkę. Gdzieś po dwóch zdaniach domyśliłam się o co chodzi i kogo badają (nawet bez spojlerującej ilustracji), w związku z czym przeczytałam sobie ostatnie zdanie i stwierdziłam: „no to wiedziałam niemal od początku. I co w związku z tym?”. Chyba miało skłaniać do refleksji na temat naszego gatunku. W formie szorta może by się sprawdziło, ale nie gdy od drugiego zdania wiadomo, jaka będzie puenta. Nie wiem, czy to mi się jakaś taka przenikliwość wyrobiła czy autor zbyt mało się postarał, czy też w opowiadaniu miało chodzić o coś więcej niż puentę (i pokazanie obcej cywilizacji jako bandy sadystów i idiotów (no proszę, tyle czasu im zajęło zauważenie fal dźwiękowych? Podobno wszystko szczegółowo badali) oraz ludzi jako tylko idiotów) ale opowiadanie, jak dla mnie bardzo, bardzo słabe i wtórne. W końcówce korekta przeoczyła końcówkę gramatyczną w zdaniu: „posługują się trudnym, nieliniowym system komunikacji”.

 

I dla kontrastu po najsłabszym tekście – znakomite „Fale”. Zaczynam rozumieć zachwyty nad Kenem Liu. Bezpretensjonalne, dobrze skonstruowane opowiadanie, poruszające w bardzo nienachalny sposób ważne problemy, skłaniające do refleksji na temat nieśmiertelności, samotności i definicji człowieczeństwa, pokazujące przy tym narodziny ludzkości i bóstw oraz zaskakujący rozwój naszej cywilizacji – a wszystko okraszone i przeplecione mitologią. Bohaterowie, choć nakreśleni paroma zdaniami, mają swoje charaktery – choćby Bobby i ten jego 'foch' :). Całość zwieńczona nieoczywistym i bardzo harmonijnym zakończeniem. Widać niebanalny pomysł i znakomity warsztat. Po prostu świetne.

 

Jeśli chodzi o „Przejście w biel” to okazało się dla mnie zbyt hermetyczne, bym mogła się wczuć. Zbyt… amerykańskie. Choć wizja Japonii niszczącej USA w odwecie za Hiroshimę i Nagasaki mi się podobała, to jednak problemy amerykańskiego społeczeństwa są mi obce a świat przedstawiony nie wydał mi się na tyle uniwersalny, by weń wniknąć. Nie zrozumiałam kilku rzeczy – w tym co za wiadomość otrzymał Martin? Czemu matka Sylvie tak ukrywała swe japońskie korzenie i czemu właściwie żyła w Stanach? O co chodziło z tą kłótnią z dziewczyną z warkoczem? Niemniej, opowiadania nie uważam za złe. Po prostu do mnie zupełnie nie trafiło, trochę męczyły mnie te reklamy (chociaż może miały męczyć;)), nie umiałam wczuć się w problemy ani Martina ani Sylvie – a to opowiadanie tego typu, że chciałabym mieć postać, której losy by mnie obeszły. No i znowu, podobnie jak w przypadku pierwszego z wrześniowych opowiadań – ta bierność wobec wydarzeń, a jedyny bunt przejawiający się w spłukaniu w toalecie paczki z kosmetykami. Ech. Lubię, jak bohater ma charakter, a nie jest tylko mimozą popychaną przez los.

Z uwag do korekty: o słowach – „będzie potrafiła jej wymówić” – chyba miało być „je”.

 

W tym miesiącu literatura polska mnie rozczarowała. Żadne z opowiadań nie porwało treścią, nie przedstawiło bohaterów których losy i problemy by mnie wciągnęły, nie wywołało uczucia podziwu ani choćby chwili zadumy, żadne nie wydało mi się oryginalne ani naprawdę dobre a jedno wręcz złe. Numer ratuje jak dla mnie Ken Liu.

I zastanawia mnie, czemu znowu wrzucam reckę jako pierwsza, chociaż numer nabyłam trzy dni temu? :P

Komentarze

Nikt inny nie ma czasu. Na przykład ja. Ale w wiekszości podzielam Twoje opinię – "Drobnoustroje sa chociaż nieźle napisane, do tego kwestia ciąży z męskiego punktu widzenia całkiem ciekawa, dlatego moim zdaniem opowiadanie nawet się broni.  "Demon Maxwella"  jest nudny i sztampowy. "Oni" to dla mnie dno totalne. Nie dość, że od poczatku wiadomo o co chodzi, to jeszcze sposób wykonania jest naprawdę kiepściutki. A do tego mc się troche wygłupił pisząc, że nieco w Lemow-ych klimatach. Po takim tekście to Stasio się chyba w grobie przewrócił i to kilka razy… "Fale" – rewelacja. Jedno z lepszych opek jakie ostatnio czytałem. "Przejście w biel" moim zdaniem również bardzo dobre. Klimat lat pięćdziesiątych w USA dosłownie wylewa się ze stron. Mnie się naprawdę podobało. 

"I needed to believe in something"

Ja mam czas ale na co innego. Poczytałem jedynie publicystykę, kiedyś pewnie przeczytam "Fale". No i mnie bardzo zachęca określenie "Zbyt…amerykańskie" tyczące "Przejścia w biel" :)

Cieszę się, Janku, bo nie było moim zamiarem nikogo do "Przejścia" zniechęcać. Jeśli lubisz klimaty amerykańskie, to powinno Ci się spodobać :) I nie mówcie mi o braku czasu, bo ja powinnam kończyć właśnie doktorat a nie recki pisac :/

Bellatrix: "I zastanawia mnie, czemu znowu wrzucam reckę jako pierwsza, chociaż numer nabyłam trzy dni temu?" :P Mnie to też zastanawia. Serio. junior 13j: "Klimat lat pięćdziesiątych w USA dosłownie wylewa się ze stron." Ze stron może się co najwyżej wylewać coś, co Ty sobie wyobrażasz jako klimat lat pięćdziesiątych w USA :-)

"Opowiadanie „Oni” uważam za pomyłkę". A ja uważam je za całkiem zabawne.   Co do ostatnich zdań opowiadania: jest w nich oczywistość, która wywołuje konfuzję. Szok, no kto by się spodziewał! – myśli ironicznie czytelnik (myślę ja, myślisz zapewne Ty, Bello) – ten facet ma nas za idiotów albo grzeszy naiwnością. Jeszcze przez chwilę dziwimy się autorowi, jeszcze kręcimy głową nad zaskakująco niezaskakującym zakończeniem. I jest w tym zdziwieniu oczywistą puentą coś, co śmieszy. Czy autor zaplanował ów komizm – nie wiem. Jakkolwiek by było, warto zauważyć, że rzeczona puenta ładnie uzupełnia konwencję, w jakiej "Oni" zostali napisani. Autor zrobił to świadomie lub nie, lecz po prostu skonstruował opowiadanie zgodnie z określonym wzorcem. Nawiązał przy tym do sposobu pisania, który wielu czytelników starego SF wspomina z pewnym rozrzewnieniem.   Redakcjo i korekto: "naszej Galaktyki"  --> "naszej galaktyki" lub po prostu "Galaktyki" "tą" --> "tę"  (chodzi oczywiście o biernik zaimka "ta", który w tekście dwukrotnie występuje w nieeleganckiej formie "tą") Literówki – oj, dużo ich.

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

*zdziwieniu oczywistością puenty   "Fale" – zgadzam się, Ken Liu błyszczy. Niestety tłumacz, redakcja i korekta nie spisali się.   Tłumaczu, redakcjo i korekto:   Zajęła się inżynierią, jak wykazały testy zdolności i stwierdziła… – To znaczy testy zdolności wykazały, że zajęła się inżynierią?   Ruch kręcenia świdrem ogniowym, dopóki nie zatli się rozpałka, przypominał ludziom opowiadającym tę historię analogię seksu i może to być prawdziwa historia, jaką chcieli opowiedzieć. – Przypominał analogię? W ogóle siermiężne to zdanko.   Mimo, że jak Joao wybrali śmierć, co można odebrać jako pewnego rodzaju wymówkę za jej decyzję, czuła, iż lepiej rozumie ich życie i łatwiej jest jej odegrać w nim rolę. – O co chodzi z tą wymówką?   Czytając "Fale", natknąłem się na więcej sformułowań, które uważam za co najmniej niezręczne.   Znowu dużo literówek. W szczególności tylko raz nazwa planety została zapisana poprawnie – jako 61 Virginis e. W około pięciu pozostałych przypadkach występuje "61 Virginise".

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Jeszcze nie czytałem, ale widzę, że Liu znowu wykorzystuje 61 Virginis. Dobrze, że tym razem nie została w tłumaczeniu przemianowana na 62 Dziewice, jak w "Mono no aware" ;)

„Widzę, że popełnił pan trzy błędy ortograficzne” – markiz Favras po otrzymaniu wyroku skazującego go na śmierć, 1790

Autor w zasadzie skupia się na przedstawieniu sytuacji życiowej obu mężczyzn i emocji, jakie im towarzyszą, wątek tytułowych drobnoustrojów i związany z nim element fantastyki sprawia wrażenie tylko pretekstu i mogłoby go nie być, zwłaszcza, że z tym autor nie poradził sobie za dobrze i po prostu wziął z różnych koncepcji o kosmitach to, co mu akurat pasowało, jednocześnie całkowicie zaniedbując choćby wspomnienie o czymś takim jak kontakt z obcą rasą w wątku nr 1, który przecież dzieje się równolegle a nawet jakby 'po' wydarzeniach z wątku nr 2.

To chyba najdłuższe zdanie jakie kiedykolwiek dane mi było czytać. Aż niemilo. Już pierwsze zdanie w tym tekście odpycha. Jest tak bardzo zawiłe. 

Ponieważ opowiadanie “Demon Maxwella” pojawiło się obecnie na moim profilu, pozwolę sobie odnieść się do tej części recenzji, która go dotyczy.

do opowiadania „Demon Maxwella” uprzedziłam się od pierwszego akapitu.

To bardzo źle świadczy o recenzencie, który powinien starać się zachować bezstronność, a nie ulegać pierwszemu pojawiającemu się wrażeniu już na początku.

jak będziecie się przedstawiać nobliście, nigdy nie mówcie czym się zajmujecie, nie wymieniajcie tytułu naukowego ani nazwy uczelni: samo 'Kraków' jest wystarczające

A właściwie dlaczego? Jeśli zależy nam na wzbudzeniu zainteresowania np. obecnemu na raucie producentowi futer, roztropniej, przedstawiając się, od razu zaznaczyć: Mirosław Biedziak, hodowca nutrii z Pniew.

ów Kraków (ani achy noblisty nad nim) nie ma dla fabuły najmniejszego znaczenia (podobnie jak wspomniany dalej w tekście badacz z krakowskiej AGH)

Przeszkadzają te achy? Moim zdaniem naturalna kurtuazyjna reakcja zaskoczonego, lecz obytego w świecie człowieka.

A wspomniany dalej w tekście badacz z krakowskiej AGH ma kluczowe znaczenie w fabule, bo to na jego modelu budowana jest cały koncept opka.

Lecz w ogóle nie jest tak, że takie detale nie mają znaczenia. W ten sposób budowany jest klimat, a czytelnikowi sugeruje się obrazy, jakie konstruuje w swej wyobraźni podczas lektury (np. zażywny pan w brązowej marynarce pojawiający się w jakimś epizodzie – nie ma znaczenia dla akcji ani to, że jest zażywny ani że ma brązową marynarkę, ale tego typu opisy są normalką w całej literaturze na przestrzeni lat i krajów). Czepianie się takich detali w recenzji jest dla mnie całkiem niezroumiałe.

dialog jest jedynie pretekstem do wyjaśnień przeznaczonych dla czytelnika,

No i co z tego? Dialog jest jednym z naturalnych środków którymi przekazuje się wiadomości dla czytelnika. Jest lepszy odo monologu, bo żywszy i bardziej wyrazisty (możliwość wprowadzenia polemiki).

brzmi bardzo sztucznie i jest zbyt długi.

Ocena subiektywna. Nie ma tu żadnych norm na długość, zaś ze sztucznością bym dyskutował. Również głosami innych czytelników.

Przeskok od nauki do paranauki

To właśnie esencja SF! Przypominam brzytwę Lema.

student fizyki (pojawiający się kilka razy)

Gdzie Ty tam zobaczyłaś jakiegoś studenta? Oj, wydaje mi się, że czytałaś po łebkach!

wierzący żulowi i szukający go po mieście, załatwiający audiencję u noblisty na hasło imię-i-nazwisko eks-współpracownika owegoż, potem ganiający i szukający żula dwa razy (raz to żeby dać kolejną porcję dialogowych wyjaśnień, a drugi coby było chyba bardziej dramatycznie?), do tego bardzo złe wyważenie: za długie 'naukowe' dialogi, przestawianie studenta od jednego wynalazcy do drugiego a za mało fabuły (w zasadzie, to w ogóle jej nie ma), ogólny miszmasz w tekście...

Typowa narracja przy pisaniu recenzji pod tezę. W ten sposób można skompromitować wszystko. Bardzo źle świadczy o recenzencie, podobnie jak źle świadczy o dziennikarzu używanie stylu propagandy.

co tak naprawdę ten demon Maxwella miał do tego tekstu i do farta – dostajemy jedynie marne 'demon jest pojęciem symbolicznym, abstrakcyjnym' i mam wrażenie, że autor po prostu chciał mieć fajny tytuł.

Dobrze że zaznaczasz przynajmniej raz w całym tekście, że “masz wrażenie”, bo jest on głównie przekazaniem własnego subiektywnego odbioru. Lecz dlaczego uważasz, że wyjaśnienie „demon jest pojęciem symbolicznym, abstrakcyjnym” jest be? Muszę Ci wyznać, że gdy wpadłem na ten pomysł z dystrybucją fartu, moim pierwszym skojarzeniem był właśnie demon Maxwella. Od razu wskoczył pomysł na narrację. Ale to dla Ciebie zapewne także przestępstwo w sztuce pisania SF :)

Bartosz poznał Annę i żyli długo i szczęśliwie i nawet dzieci mieli.

No i co? Niedobrze? No to Ci wyjaśnię, skąd ta końcówka (której zresztą nie cytujesz, tylko celowo „zironizowujesz”). Clou końcówki stanowi zdanie „Nie po amulet – sami dla siebie jesteśmy wystarczającymi amutalami.”

O ile całe opowiadanie jest pomyślane jako rozrywkowe, o tyle końcówka zawiera pewne głębsze przesłanie. Jeśli go nie dostrzegłaś, to znaczy że czytałaś po łebkach, albo że taktyka „pod tezę” stępiła Twoją spostrzegawczość. Są jeszcze inne opcje, lecz nie chcę posądzać Cię o niecne intencje :)

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Nowa Fantastyka