- publicystyka: "Miasto Kości" oczyma laika

publicystyka:

"Miasto Kości" oczyma laika

 

Clary Fray ­­­– podobnie jak spora rzesza nastoletnich dziewcząt – cierpi na uciążliwe schorzenie psychiczne. Na szczęście dla niej jest to wariactwo dość nieszkodliwe. Zamiast sabotować swoją edukację, uciekać z domu lub miłością nawracać członka motocyklowego gangu koncentruję się raczej na rysowaniu mistycznych runów w każdym możliwym miejscu. Jej spokojne życie chyli się jednak ku końcowi. Egzotyczne zamiłowania artystyczne, zamiast do pokoju bez klamek, prowadzą ją do alternatywnego klubu w Brocklynie. Tam właśnie po raz pierwszy spotyka się z Nocnymi Łowcami, hobbistycznymi łowcami demonów i potworów wszelakich. Wkrótce wychodzi też na jaw, że Clary, z racji urodzenia, przynależy do tejże kasty. Jej matka przez lata skryła pod dywanem wiele tajemnic, które nagle postanowiły ugryźć ją w zadek.

 

Tak właśnie zaczyna się "Miasto Kości", najnowsze reżyserskie dzieło Haralda Zwarta, oparte na bestsellerowej serii książek autorstwa Cassandry Clare.

 

Większość recenzentów "Miasta Kości" rozpoczyna od jego przyrównania do "Zmierzchu". Podobnie dzieje się zresztą z każdym dziełem, którego bohaterami są młodzi ludzie, czasami widać wampira i odrobinę pachnie wilkołakiem. Przypomina to trochę porównywanie arbuza do ogórka, sugerując się jedynie ich kolorem. Oczywiście "Miasto Kości" nie jest wolne od elementów, aż za dobrze znanych z dzieł Stephenie Meyer. Zmierzchowy wątek romansowego trójkąta jest tu jednak mocno zmarginalizowany. Nacisk położony został na zupełnie inne elementy.

 

Jeśli chodzi o dobór aktorów to jest on nienajgorszy i w większości przypadków przemyślany. Lily Collins szybko pokazuje, że ma do zaoferowania coś więcej, niż nazwisko sławnego ojca. Przekonująco wciela się w rolę zagubionej nastolatki, skonfrontowanej z nową, lekko przerażającą rzeczywistością. Pozbawiona doświadczenia i wyszkolenia pozostałych łowców musi bardzo się starać, by nie stać się demoniczną odmianą fast fooda. Zdecydowanie więcej problemów fani serii mogą mieć z odtwórcą roli Jacea Waylanda (Jamie Campbell Bower). Pomimo nienajgorszej gry aktorskiej zatraca on lekko ironiczny, buńczuczny charakter postaci, zmieniając ją w beznamiętnego stoika. Niektórych fanom przeszkadza też może wygląd aktora, czasami porównywanego z modelką Anją Rubik. Cóż… jest w tym odrobinę prawdy. Aktorzy drugoplanowi też radzą sobie nienajgorzej, wyraźnie dobrze czując się w skórach swoich postaci. Na uwagę zasługuję tutaj główny czarny charakter Valentine (Jonathan Rhys Meyers ) – nawet pomimo patologicznej skłonności do eksponowania nagiego torsu. Widać niektóre przyzwyczajenia z "Dynastii Tudorów" pozostają na zawsze.

 

Najważniejsza w filmie jest jednak sama akcja. Rozgrywa się ona bardzo dynamicznie, nie pozostawiając miejsca na zbyt wiele nudnych momentów. Zdecydowanie mocną stroną dzieła Zwarta są także efekty specjalne. Jak na swój, stosunkowo mało imponujący budżet "Miasto Kości" wygląda po prostu pięknie. Zarówno Instytut, jak i inne lokalizacje stworzono z imponującym rozmachem i troską o szczegóły. Świetnie prezentują się także demony – chociaż im raczej estetyki zarzucić nie można.

 

Jak natomiast przedstawia się sama historia? Jest zupełnie taka, jakiej można się spodziewać po młodzieżowym bestsellerze. Nie zadowoli ona raczej wytrawnych melomanów, szukających wielowątkowych opowieści i postaci głębokich jak Rów Mariański. Jednak dla standardowego widza, kochającego dobrą rozrywkę, będzie ona jak najbardziej przystępna. Niektóre elementy fabuły zostały mocno zmodyfikowane w stosunku do książkowego pierwowzoru. Moim zdaniem zabieg ten okazał się nad wyraz korzystny, odrobinę urozmaicając pierwotny materiał. Zmiany pozostają mało inwazyjne, nie ingerując zbyt mocno w logikę opowiadanej historii. Oczywiście, jeśli nie liczyć zakończenia.

 

'Miasto Kości" jest chyba idealnym filmem dla par. Posiada nieśmiały wątek romansowy oraz wystarczająco dużo atrakcji, by młodzi mężczyźni nie chcieli zabić się torbą od popcornu. Dzieło Zwarta skierowane jest raczej do ludzi, bardziej ceniących wartką akcje ponad miłosne uniesienia. W tej pierwszej kategorii sprawdza się on jak najbardziej pozytywnie, gwarantując sporo dobrej zabawy. W drugiej może pozostawić uczucie lekkiego niedosytu. Co więcej film traktuje swoich widzów jak osoby dorosłe i myślące, w odróżnieniu od innego, pokazywanego obecnie dzieła z grecką mitologią w tle. Choćby za to "Miasto Kości" zasłużyło na adaptację kolejnych części, których z niecierpliwością będę wyczekiwał.

Komentarze

Fajna recenzja. Filmu pewnie i tak nie obejrzę; średnio lubię "idealne filmy dla par."

Na Brooklynie – jeśli o dzielnicę NY idzie. Przemyślę:)

Dzięki za ten Brooklyn :) Jeśli ktoś byłby zainteresowany tutaj umieściłem wersję obrazkową. Nie ma tego wiele, ale zawsze lepiej wygląda niz "suchy" tekst :) http://sowimokiem.manifo.com/blog-375/-dary-aniola-miasto-kosci-

zabić się torbą popcornu :)

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

To by było coś!:) dj Jajku się nie spodobało?

dj Jajko zachwycił się tym zdaniem a filmu niestety nie widział :)

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Nowa Fantastyka