- publicystyka: In the land of gods and monsters (SIERPNIOWIEC 2013)

publicystyka:

In the land of gods and monsters (SIERPNIOWIEC 2013)

In the land od gods and monsters

 

 

Lektura sierpniowego numeru NF zrodziła w mojej głowie wrażenie mozolnej wędrówki przez krainę bogów oraz potworów. Gazeta – holistycznie pojmowana jako jeden utwór – jawi się jako okrutna mimesis. Bogowie są źli, a jeżeli już znajdziemy jednego dobrego, to okaże się, że umarł. Potworów za to wiele.

Na dzień dobry JeRzy przywołuje echa portalowej dyskusji o korygowaniu literackich treści zgodnie z politpoprawnymi wytycznymi. Aż chce się powiedzieć: le roi est mort, vive le roi! Miejsce cenzora na tronie pisarskiego pandemonium zajął redaktor. W tym momencie należałoby jednak spojrzeć na drugą stronę medalu i spytać, czym właściwie jest „posłowie autora” zaserwowane nam przez A. Przechrztę…

Nieco więcej uwagi należy poświęcić swoistej paraleli, jaką tworzą publicystyczna „Droga do Elizjum” i opowiadanie „Epizod siódmy: ostatnia bitwa…”.

Recenzowany film opowiada o nieco sztampowej przyszłości, w której świat podzielił się na biedne masy i garstkę otoczonych luksusem bogaczy, zamieszkujących tytułowe Elizjum. W roli głównej występuje Matt Damon, który oczywiście musi do owych bogaczy dotrzeć. Nie mogłem jednak odpędzić od siebie wrażenia, że właściwszy byłby trop skojarzeniowy wiodący na Olimp. Nieosiągalna Stacja orbitalna wysoko ponad obdartą z nadziei ziemią, naznaczeni bogactwem mieszkańcy, nacisk na przedłużające życie technologie medyczne – te klocki bardziej pasują do greckich bogów i ich bękartów pożerających ambrozję na szczycie pośród chmur niż do ludzi nagrodzonych w zaświatach za dobre życie.

W „Epizodzie…” mamy natomiast do czynienia z niedookreśloną apokalipsą, obserwowaną z perspektywy ciężarnej kobiety. Bohaterka ucieka przed enigmatycznym stadem potworów, chroniona przez zafascynowanego komiksami kolegę, który w niezwykły sposób walczy ze złem. Opowiadanie jest napisane w dość trudny sposób i możemy poczuć się jak Matt Damon podczas zdobywania Olimpu. W treści natomiast ujawniają się pewne wskazówki sugerujące wespół z zapewnieniem malakha w notce, że być może – gdy dobrniemy do finału – doznamy odrobiny literackiej boskości. O ile jednak Damon zapewne wygra i zasmakuje ambrozji, my zderzamy się z dość miałkim zakończeniem i staczamy w otchłań.

Przyznam wprost – biorąc pod uwagę szereg komiksowych wstawek, łatwość przezwyciężania przeciwności i dość umowny świat – liczyłem na to, że autor zdecyduje się rozedrzeć pazurami skórę konwencji i pokaże mięsko równie smaczne jak „Człowiek z wysokiego zamku”. Tymczasem znów ta pasztetowa, niestety…

Jakby dla podkreślenia rozmiaru klęski, po upadku zderzamy się z epitafium R. Mathesona.

W tym miejscu warto poczynić spostrzeżenie, że redaktorzy zdecydowali się zmusić czytelników do dwudziestostronicowej – bo tyle łącznie zajmują teksty „Pieśń…” oraz „Epizod…” – ucieczki przez pustkowia Stanów Zjednoczonych Ameryki przed stadem nieco karykaturalnych potworów. Monotonia też potrafi odgryźć głowę.

„Pieśń o śmierci i śniegu” opowiada o pisarzu po przejściach, który próbuje przezwyciężyć swojego demona. Mowa tu o dość dosłownym rogatym stworze, w którego przeistoczył się dawny przyjaciel protagonisty. Historia – określona jako horror – rzeczywiście wita czytelnika klimatem i nutką napięcia, które jednak wraz z kolejnymi kolumnami tekstu przeistaczają się w pastiszowe urban-fantasy, by skończyć się absurdalną wręcz rozwałką.

Malakh zwraca w notce uwagę na nie najlepszą kondycję horroru jako gatunku. Biorąc pod uwagę powyższe opowiadanie, trudno się z nim nie zgodzić.

Stawkę literatury polskiej otwiera „Archiwum”, autorstwa wspomnianego już A. Przechrzty. Jest to opowiadanie tzw. „zaangażowane” – o powstańcach warszawskich i komandosach, wykonujących tajną misję pośród ruin stolicy. Historia – składająca się z papierowych postaci i wiejących sztucznizną walk oraz pościelówy – jest jedynie pretekstem do sprzedania czytelnikowi Prawdy na miarę Gazety Polskiej. Zdawałoby się, że literatura wyższych lotów powinna zadawać pytania i zmuszać czytelnika do zastanowienia – a przynajmniej cechować się choć minimalną dozą subtelności.

Warto nadmienić, że równie pretekstualny jest wątek fantastyczny pozwalającej na gmeranie w historii magicznej mapy, choć za jego pomocą – przy odrobinie wysiłku – można by przekazać całkiem zaskakującą treść.

„Uczniem Abdulla al Hazzreda” w zasadzie nie warto sobie zawracać głowy – chyba że ktoś lubi popłuczyny po Lovecrafcie lekko doprawione orientalną nutką. Na kartach tej historii spotykamy wschodniego wojownika, ucznia czarnoksiężnika, który pod bluźnierczym księżycem podejmuje walkę z Wielkimi Przedwiecznymi, w międzyczasie odkrywając swoje równie mroczne pochodzenie. Tylko dla koneserów.

Czas na kolejną dygresję – za nami prawie półmetek publikacji konkursowych opowiadań, a póki co praktycznie wszystkie teksty da się sprowadzić do – cytując za mc – „odejmiesz stylizację i zostanie znany fabularny wzór”. Zobaczymy, co zaprezentują zwycięzcy.

Numer – moim zdaniem – ratuje „Sztuka w zaścianku”. Jest to nastrojowa opowieść o Pokrzywie – wioskowym dziwaku, który dzięki swemu szaleństwu widzi i rozumie nieco więcej niż inni ludzie. Można odnieść wrażenie, że na łamach NF zaczyna tworzyć się narracja promująca rodzimą fantastyczność ludową – i bardzo dobrze, tematyka oryginalna i warta zbadania.

W sierpniowej NF znajdziemy jeszcze garść rozważań o Zajdlu – w których M. Parowski przybliża historię polskiej SF – i nagrodzie jego imienia, wywiad z Anną Kańtoch oraz zapowiedź kolejnej filmowej bajki dla nastolatek czyli „Darów Anioła” (autorowi trzeba pogratulować zachowania kamiennej twarzy przy opisach dylematów fanów serii). Pozostali kinomani będą mogli zapoznać się z klimatami magii i miecza w „Łowcy śmierci” oraz wampirami w „The Revenant”.

Trochę na uboczu numeru pozostała dyskusja o fantastyce socjologicznej – która przewija się u Parowskiego i w felietonie R. Kosika. Gdyby tak uwypuklić temat dobrym opowiadaniem…

Podsumowując, numer nie należy do najbardziej udanych. Proza zagraniczna przyzwyczaiła do znacznie wyższego poziomu, proza polska (poza Pokrzywem) nudzi. Zabrakło motywu przewodniego – na który świetnie nadałaby się tematyka socjologiczna. W to miejsce mamy – nieco mimochodem – galerię potworów.

Komentarze

"Proza zagraniczna przyzwyczaiła do znacznie wyższego poziomu" – Ale, ale jak to?! Czy John Langan nie zrobił na Tobie wrażenia?!

I lekki temat muzyczny ; )   No właśnie w tym rzecz, że prawie zrobił, bo na koniec moje marzenia dotyczące tego tekstu się jakoś rozpadły…

I po co to było?

Ciekawe to skojarzenie Elizjum z Olimpem.

To ja o prawie miesiąc spóźniony, ale napiszę, że bardzo udana recenzja :)

Mee!

; )

I po co to było?

Nowa Fantastyka