- publicystyka: CZYTELNICZY RACHUNEK SUMIENIA - SIERPNIOWIEC 2013 (zapiski z azylu)

publicystyka:

CZYTELNICZY RACHUNEK SUMIENIA - SIERPNIOWIEC 2013 (zapiski z azylu)

 

 

 

Prolog

 

Od początku wiedziałem, że będzie inaczej. Łysy Matt Damon patrzył gdzieś w bok z wielką spluwą w rękach, jakby czekał niecierpliwie na ów złowrogi byt, zwany Czytelnikiem. Poruszony tą okładką, również ściąłem się na zero i maznąłem ( niestety miałem tylko flamaster) trzy czarne kreski na każdym z policzków. Planowałem wojnę podjazdową. Przedzieranie się kanałami pod budynek redakcji. Słowem, szykowałem się na śmiertelny bój. Wskoczyłem w końcu do sierpniowej NF i pokonywałem kolejne piętra epizodów, aż dotarłem na siódme. Pokrzyw stał z boku i wygrywał na fleciku szaleńczą melodię. Jakiś byt, widzialny albo i nie , wykrzyknął głosem, od którego zatrzęsły się ściany z papieru:

 

 

– Znajdź go i unicestw! (str. 34, druga kolumna).

 

 

Struchlałem! Co? Gdzie? Kogo? Co to miało być? UNICEF? Interpol? Assasyni Starca z Gór? SWA? SWR? (Stado Wkur…zonych Autorów bądź Redaktorów)

 

 

Skuliłem się i zamknąłem oczy. Poczułem na ogolonej głowie ciepły oddech.

 

 

I zemdlałem.

 

 

Później dowiedziałem sie, że uratował (schwytał?) mnie jakiś gościu w czarnej masce na twarzy i obcisłym kostiumie z peleryną. Wąsaty policjant w okularach, który zajmował się zdarzeniem, nieopatrznie powiedział o nim – "Wayne".

 

 

---

 

 

Chciałem się bić, chciałem być bohaterem. Niepotrzebnie. W szpitalu (czy ktoś wie, jakim?), lekarz przeprowadzał ze mną codzienne sesje. Na ostatniej, tuż przed dwudziestym sierpnia, rzucił mi na kolana ostatni numer NF.

– Nie poddawaj się. Znajdź coś dla siebie – poprosił.

Drżącymi rękoma sięgnąłem po gazetę.

I znalazłem.

 

Dwa teksty, dla których warto dalej żyć

 

"Frontier Death Song" Lairda Barrona (angielski tytuł po prostu mnie urzekł) zawiera wszystko, co w "Helboyu"… eee, to znaczy w opowiadaniu fantastycznym najlepsze. To wysokooktanowa rozrywka, niemal w każdym akapicie wsparta doskonałymi, mocnymi passusami ("Słyszałem, że była to oaza nielegalnego hazardu i sodomii") . Opowieść o ścigającym bohatera Dzikim Gonie broni się tak w warstwie fabularnej jak i znaczeniowej. Jako że fabułę ująłem skrótowo w poprzednim zdaniu, poświęcę uwagę głównie warstwie znaczeniowej.

 

 

We "Frontier Death Song" głównym bohaterem jest pisarz. Stephen King postaci twórcy i nękających go demonach poświęcił niejeden horror i mogłoby się wydawać, że nic juz w tej materii nie ma do dodania. Opowiadanie Barrona wydaje się być tak jednoznaczne w treści, nie udające że jest czymś więcej, że zafascynowany fabułą czytelnik może tę problematykę zwyczajnie przeoczyć. Strzępy z prozy życia bohatera– narratora pojawiają się oszczędnie, są zawoalowane w macho-ironiczne passusy, ale ja, uważny czytelnik, odbieram je na głębszej fali. Narrator opowiada swą historię lekkim, gawędziarskim tonem i na to dajemy się zwyczajnie nabrać. A jest tutaj i niemoc twórcza i twórcze egzorcyzmowanie, śmierć przyjaciela i rozstania i w efekcie samotność, jedynie z wiernym psem u boku, z którym bohater ucieka przed demonami (życia?). W komentarzu do jednego z moich szortów użyłem sformułowania : "Każdy twórca to czarny charakter" – jest nim czasami sam dla siebie, ale i bliskich, konkurencji, czytelników…. Myślę, że o tym jest to opowiadanie, choć pewnie niektórzy czytelnicy, ukontentowani jego pozornie czysto rozrywkową formą zaprotestują. Pamiętajcie zatem– fach twórcy to nie jest bezpieczne zajęcie.

 

 

O tekście Ojca Redaktora – Macieja Parowskiego chciałbym napisać kilka, no, może więcej niż kilka zdań. W felietonie "Dlaczego Zajdel jest królem", pan Maciej umożliwia czytelnikowi wgląd w historię polskiej literatury fantastycznej, z ukierunkowaniem na fantastykę socjologiczną. Końcówką tekstu z fragmentem o pierwszym naczelnym "Fantastyki" byłem tak mocno wzruszony, że aż dziwiąc się samemu sobie, dokonałem czytelniczego rachunku sumienia:

 

 

"Twarzą ku Ziemi" – nie czytałem.

"Wir pamięci" – nie czytałem.

"Senni zwycięzcy" – nie czytałem.

"Druga Jesień" – nie czytałem.

 

 

I wiele innych zapewne i nagle zrobiło mi się głupio. Moją sytuację ratowała znajomość dwóch książek Janusza Zajdla – "Limes Inferior" – z niezwykłym, wspominanym przez autora felietonu finałem i "Cala prawda o planecie Ksi" . "Cylinder van Troffa", schowany gdzieś na półce w drugim rzędzie książek wciąż czeka na swoją kolej. Na zdjęciu przedstawiającym Paradyzyjczyków w jesieni 1976 roku jest jeszcze Adam Wiśniewski– Snerg, którego "Robot" jest dziełem powalającym, choć zbyt gęstym na końcu, a "Dzikusa" mam gdzieś schowanego w teczce ze starymi opowiadaniami z NF. Z uważanym (tak mi się wydaje) przez Macieja Parowskiego za spadkobiercę owych socjologicznych trendów, przykręcającym mocno polityczną śrubę Rafałem Ziemkiewiczem już jest lepiej. Nie załapałem się co prawda na "Walc Stulecia", ale duże wrażenie robiły jego dłuższe opowiadania, z których największe, lata temu poczyniła na mnie "Śpiąca królewna".

 

 

Dlaczego wymieniam te wszystkie tytuły? Wydaje mi się, że owe książki opowiadały o czymś istotnym. Jednak każde pokolenie, z rzadka sięgające do lektur przecież z nie tak odległej przeszłości, ma własne, aktualne typy. Czy to "Pieśń Lodu i Ognia" Georga R.R. Martina, czy cykl o Harrym Potterze, czy na naszym poletku "Pan Lodowego Ogrodu" Grzędowicza (czytałem je wszystkie). Wielkie bestsellery, wychodzące zapewne, co może wydawać się ewenementem, w porównywalnych nakładach do niegdysiejszej, polskiej fantastyki socjologicznej – jeśli się mylę, to niech ktoś znający dane mnie poprawi. "(…) kiedy padła komuna, faktycznie poczuliśmy z kolegami niepokój – o czym będziemy pisać?". Ja bym dodał, panie Macieju – gdzie mamy teraz znaleźć społeczne diagnozy, teksty, w których odbija się obecna, wciąż przecież fascynująca i jednocześnie straszna rzeczywistość i uniwersalne, ludzkie problemy? (tu dodam, że Jerzy Rzymowski w swoim felietonie o nagrodzie Zajdla wyraża, w nieco innej formie, pokrewny mojemu niepokój). Wiem, wiem, trzeba dobrze i uważnie szukać (patrz recenzja zbioru opowiadań Cezarego Zbierzchowskiego – zakupione, pierwsze opowiadanie o końcu świata przeczytane). Charakterystyczne jest, ze niektórzy pisarze– fantaści, by po swojemu diagnozować, pukają do bram mainstreamu (Ziemkiewicz, Twardoch), jakby nagle w fantastyce zabrakło możliwości wykładania ważnych tez. Czy to znak czasów?

 

 

Ojciec Redaktor kończy rozważania bijąc się w pierś i weryfikując swoje lekceważące zdanie na temat jeszcze wcześniejszego niż on pokolenia polskich fantastów, którym przyszło tworzyć w najgorszych chyba, przesiąkniętych socrealizmem latach powojennej Polski (będzie długi, ale ważny cytat): "Ale w dniu śmierci Adama zajrzałem do jednego z jego zbiorów i przyznałem mu rację. Był tam dowódca stacji, który wbrew sobie realizuje instrukcje centrali, ćwiczy ludzi ponad miarę, ma wyrzuty sumienia, a przed zaśnięciem wodzi palcami po planie ukochanego miasta, do którego nie wróci. Raptem wyjrzał z kart tej niby-stereotypowej prozy, Hollanek– wygnaniec z rodzinnego Lwowa. Może nie ma innej fantastyki niż (tak czy owak) socjologiczna?" Po tym ostatnim fragmencie artykułu poczułem, że coś jednak z dzisiejszej literatury i czasów rozumiem. Bo pan Maciej ma rację. Może i obecna, popularna literatura fantastyczna jest prozą bez diagnoz, może ich stawianie nie było celem jej twórców, ale jednocześnie współczesny świat, nasze życie, nasza rzeczywistość, lęki, nadzieje, marzenia, mocno ( i krzywo) się w niej odbijają. Uwierzcie…

 

Epilog (dla wtajemniczonych)

 

 

Czuję się już znacznie lepiej. W szpitalu spędzę jeszcze dwa tygodnie. Cieszę się, bo wreszcie odpocznę, a pierwszego września, za bramą będzie czekał na mnie mój (no, nie tylko mój) syn, z nowym numerem NF w rękach. I wiem, że będzie już dobrze. Po tych cudownych proszkach, które mi tu aplikują, chęć do bitki zupełnie mi przeszła…

Komentarze

Cóż, taki a nie inny był mój zamysł na recenzję  Sierpniowca. Dodam tylko od siebie (bo prolog i epilog napisało któreś z moich alter-ego), że publicystyka w sierpniowej NF  daje radę. Z opowiadaniami już tak dobrze, w moim odczuciu, nie było. Jednak przykład mojej  i koikowej recenzji  pokazuje, że każdy znajdzie w NF coś dla siebie. BTW , we wspomnianej przeze  mnie w tekście teczce, nie znalazłem co prawda innych niż "Dzikus" opowiadań (gdzie ja  je wtryniłem?) , ale był tam "Piróg " Sapkowskiego i teksty z nim polemiczne, numer "Fantastyki" z 1989 roku ze "Światami według Kinga, "Fenix" z 1998 roku z sylwetką Dana Simmonsa i opowiadaniami Strauba i Pilipiuka i "Film na świecie" z 1984 roku poświęcony w całości horrorowi. Szykuje się czytelnicza uczta!  

Ciekawa teczka. :) Recenzja taka Twoja, ciut pokręcona, ale wciągająca. Miodzio. Do wtajemniczonych nie należę, ale mam nadzieję, że ten szpital, to nic poważniejszego od przegrzania odsłonkowego. Zdrowia!

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Koiku, w epilogu chciałem tak bez imion. ukradkiem kogoś przemycić… Naprawdę nie kojarzysz syna?

Ja wszystko zbyt dosłownie biorę. :) No, nie kojarzę, kurczaki, ale też dwóch opowiadań jeszcze nie czytałem i ogólnie… niedziela… rozkojarzony człowiek po sobocie. :)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

hi hi… nie chodzi tylko o opowiadania z NF – sierpniowiec to chyba także obraz mojego umysłu w sierpniu. Nie zostałeś niedawno przypadkiem– przypadkowym tatą? btw, mam nadzieję, że się może zbierzesz się jakoś i za bramą , 1 września, będziecie czekać na mnie całą rodziną… No dobra, już dalej tego nie ciągnę, ach te proszki…

Czubie. :)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

No, wreszcie załapałeś ;) Pierwsze wtajemniczenie zaliczone, pozostałe można osiągnąć  już u innego autora…

Gdzie mamy teraz znaleźć społeczne diagnozy, teksty, w których odbija się obecna, wciąż przecież fascynująca i jednocześnie straszna rzeczywistość i uniwersalne, ludzkie problemy?

Problem w tym, że ilekroć w "NF" pojawia się jakiś tekst bardziej zaangażowany, poruszający mocniej zagadnienia społeczne, odnoszący się do naszej rzeczywistości – jak niegdyś robili to Zajdel czy Ziemkiewicz – natychmiast podnoszą się głosy protestu. Nawet mój wpis przy lipcowych zapowiedzach wzbudził takie reakcje. Że fantastyka nie powinna się babrać w polityce, że nie powinna być ideologiczna, itd., itp. To, co kiedyś było zaletą, teraz jest wadą. Kiedyś fantastyka była bronią przeciw systemowi, teraz polityka stała się gnojowiskiem, od którego ludzie chcą najzwyczajniej uciec i wymagają, żeby pismo dostarczyło im eskapizmu. Przynajmniej ja tak to odbieram.

Fantastyka zawsze będzie ideologiczna i polityczna, tak mi się zdaje jakoś. Bo tworząc jakikolwiek świat musimy go na czymś oprzeć. Ja bym się tego zaangażowania znowu tak nie obawiał, no bo w końcu dlaczego? Byleby tylko było przemyślane i "racjonalne":) 

JeRZy, z tego co piszesz  wynika, że dość nieopatrznie uznalem się za głos ogółu, powinien chyba napisać "gdzie mam szukać"   :( Ale to dziwne, czyżby ci, co najdalej uciekają, jednocześnie krzyczą i protestują najgłośniej? Uwielbiam nurzać się w eskapiźmie, ale totalne bujanie w obłokach nigdy się nie sprawdza, rzeczywistosc upomni sie o swoje… Może dlatego, żeby za daleko nie uciec, zakupiłem ostatnio, zebrane w końcu w całość felietony Lecha Jeczmyka (ach, eskapistyczna drużyno, zaiste niezwykły to przykład "prawicowca", co tłumaczy na polski dzieła narkomanów i obrazoburców). No i właśnie wróciłem do pracy z urlopu, rzeczywistość bezlitośnie ściągnęła mnie z obłoków na ziemię. Ech… samo życie. Ja w każdym razie nie boję się czytac ani tekstów eskapistycznych, ani z zacięciem polityczno– socjologicznym. CZyżbym był jakimś mutantem?

teraz polityka stała się gnojowiskiem, od którego ludzie chcą najzwyczajniej uciec i wymagają, żeby pismo dostarczyło im eskapizmu   – z pierwszą częścią zdania trzeba się zgodzić. Z drugą niekoniecznie – zaangażowanie może ujawniać się w ten sposób, że problem zostanie albo właściwie i głęboko wkomponowany w utwór, będzie jedną ze składowych obok wiarygodnych postaci, interesującej fabuły i jakiegoś artyzmu słowa, albo wylezie przed fabułę, podepcze ją i przypierniczy czytelnikowi w łeb ideologicznym młotem.   – co do lipcowych zapowiedzi – nie dziwię się, że wzbudziły negatywne reakcje. Poruszyłeś problem, o którym z powodzeniem można by napisać książkę, i cytatem Fraklina udzieliłeś odpowiedzi, a to już może budzić sprzeciw. Definicji wolności jest wiele; wystarczy spytać się, który robotnik ma więcej wolności – amerykański bez prawnej ochrony wypowiedzienia czy francuski z publicznym zabezpieczeniem społecznym, kodeksem pracy i sądami (o polskim nie piszę, bo jak u nas działa ochrona prawna, wszyscy wiedzą…). A który pracodawca. A czyj interes powinien mieć pierwszeństwo. I tak dalej. Ten problem jest na tyle skomplikowany, że po prostu nie da się go ścisnąć w 15 linijkach.   Tytułem ciekawostki dodam, że mój znajomy przesiedział rok na stypendium w USA. Tam, zdaje się, swobody obywatelskie są nieco szersze niż u nas. Kolega mieszkał w Chicago, a po 18. nie wychodził z domu, żeby przez przypadek nie wpaść w środek strzelaniny. Niby mógł pójść do WalMarta i sobie kupić klamkę, ale – sam rozumiesz ; )

I po co to było?

A – zapomniałem dodać – o wiele lepszy jest wstępniak sierpniowy. Wąski wycinek rzeczywistości, jasna opinia i wyraźny argument.

I po co to było?

Nowa Fantastyka