- publicystyka: Szewski mat w kinie - recenzja Pacific Rim

publicystyka:

Szewski mat w kinie - recenzja Pacific Rim

 

Wielkie gady atakują świat? Wojna o ludzkość? Bronimy się wielkimi robotami? Pewnie każdemu coś tam się kojarzy. I słusznie, bo to wszystko już było. Godzilla, Yattaman, Transformers i jeszcze kilka innych filmów, bajek i anime przemieliło ten temat.

 

Trzeba nie lada gimnastyki, by ograć znane motywy i zbić króla. Czy Guillermo del Toro, w swej najnowszej produkcji, wykazał się refleksem? Popatrzmy.

 

Pionek na E4 (Łubudu czyli tak zwana fabuła)

 

Na początek lekkie oszołomienie, logo wytwórni znika i bez gry wstępnej lądujemy w samym centrum wojny z monstrualnymi, godzillopodobnymi stworami. Gdzieś na dnie Pacyfiku jest przejście między wymiarami, skąd przerośnięte gady zwane Kaiju wynurzają się, by niepokoić Ziemian. Ludzkość w obronie wystawia Jaggery – stalowych gigantów napędzanych siłą woli dwóch pilotów. I tu następuje zwolnienie blokady, dochodzi do konfrontacji łuski i blachy. Efekty z lekkością zmierzają do mózgu zaskoczonego (to już?!) widza. Chwilę później zjadacz popcornu rozluźnia się i uśmiecha z zadowoleniem. Fabuła nieskomplikowana, jatka już od pierwszych scen, kino rozrywkowe pełną gębą!

 

Hetman na F3 (Wymieszajmy frytki z ryżem!)

 

Rzadko kiedy w superprodukcji dominuje coś innego niż Ameryka. Tym razem wschodnie klimaty przejmują pałeczkę. Super bohaterką nie jest Angelina Jolie a Rinko Kikuchi – Japoneczka o niezwykłej krzepie. I choć Ameryka tak łatwo się nie poddaje, męskie role hero pozostają w rękach Charliego Hunnama i Idrisa Elby, akcja, jeśli nie wśród spiętrzonych fal, rozgrywa się w Hong – Kongu. A to nie wszystko, bo Jaggery i Kaiju, to nie dzieci kraju McDonalda a fantazje Wschodu. Ta mieszanka proporcji jest jak burza po upalnym dniu: z przyjemnością się obserwuje i chłonie świeżość.

 

Goniec na C4 (Uśmiech!)

 

Ziewanie podczas sensu? Ostatnim super produkcjom zarzucano nudziarstwo i patos. Ale o ile Batman i Superman polegli, Pacific Rim jest wolny od zarzutów. Już sama muzyka (Ramin Djawadi) zdradza ton w jakim będzie utrzymany film. Energiczne skrzypce przy wtórze z gitarą elektryczną dyktują rytm filmu, jednocześnie stanowiąc doskonałe tło do scen walki. Nagromadzone w filmie napięcie genialnie rozładowują dwaj naukowcy, Dr Newton Geiszler (Charlie Day – Szefowie wrogowie) i Gottlieb (Burn Gorman). Panowie odstawiają aktorskie show, którego nie sposób nie docenić.

 

Hetman na F7 (Na smoka najlepszy jest baranek)

 

Pacific Rim wybrnął zwycięsko z jeszcze jednej próby. Jaggery nie wyglądają jak fabrycznie nowe, nie oślepiają blaskiem niczym miecz Aragorna. Wręcz przeciwnie, wyglądają na nadgryzione zębem czasu wynalazki ludzkie. Mają też liczne wady, są powolne, ociężałe, mechaniczne. Podczas scen walk widać ich ograniczenia. Na ekranie nie pojawia się też armia stworów, służącą wyłącznie do kręcenia panoramicznych scen. Przeciwnicy atakują cyklicznie, w ilości policzalnej na palcach jednej dłoni. Żeby wnętrzności zalały ekran trzeba się sporo napracować. I to jest fenomenalne!

 

Szewski mat – właśnie tak!

 

Dlaczego po wyjściu z kina człowiek jest zadowolony i nie obmyśla w głowie zemsty na całym świecie? Odpowiedź jest bardzo prosta: nie czuje się oszukany i ograbiony. Guilermo del Toro potrafi zaskoczyć, nie boi się eksperymentować, umie rozśmieszyć i zręcznie omija tandetę. Rozumie, czym jest kino rozrywkowe i daje dokładnie tyle ile może zaoferować gatunek. Tym właśnie wygrywa.

Komentarze

To mnie uspokoiłaś. Muszę znaleźć czas i poczłapać do kina. Bardzo dobrze mi się czytało.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Honk-Kong? ;)

To i JeRzy się czasem pojawia? :)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Hą-Ką, piękne miasto Hą-Ką :-)   Przekonałaś mnie, Prokris :-) Akurat mam ochotę na coś w klimacie odjechanego anime, a gdyby nie Twoja recenzja, nie poszedłbym na PR ze strachu przed jakąś zupełnie chaotyczną strzelanką-nawalanką. Tymczasem proszę, w tym jaszczurzo-robocim szaleństwie najwyraźniej jest ład, sens i humor. Serio, pójdę na PR dzięki Twojej recenzji.   PS. Reżyser gra białymi, tak? Ograne motywy są jakieś nieograne, skoro dają się ograć tak łatwo ;-) Jakby nie było, fajnie wymyśliłaś te szachy :-)

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Jeśli wyłączysz niewiarę, nie będziesz się zastanawiać, czemu ktoś próbował zrobić fabułę do filmu, który fabuły raczej nie potrzebuje (a jak juz robi to niech zrobi ją z sensem), zamkniesz uszy na amerykański patetyzm (który akurat kompletnie się nie sprawdza, w przeciwieństwie do patetyzmu animowego) to jest ok :)

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Aha – bardzo fajna recenzja (i forma i treść)

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Jerzy zawsze znajdzie coś, co się przede mną ukrywa i później mi wstyd ;) Dziękuję za przychylne opinie, Jerohu, wylądowałam w kinie przez przypadek, nie czekałam na ten film, a i wcale nie jestem fanem Toro Toro. Film mnie autentycznie zaskoczył.  

Jakoś mi to zbrzydło takie monstrualne hiper – monstrualne walenie po mordzie… A jest tam chociaż trochę sexu…?

Niestety, monstrualnego, hiperseksu nie uświadczysz ;)

Niestety amerykański patos jest i przejawia się oczywiście w mowie pokrzepiającej serca, tylko już bez flagi amerykańskiej ;) Ja tam fabułę znalazłam i była dokładnie taka jakiej oczekiwałam. Tak samo cały film nie rozczarował mnie ani trochę i jestem bardzo zadowolona z seansu :)

Na amerykański patos jesteśmy już raczej uodpornieni. :) Sexu nie ma?! Nie idę! :D

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Jedna mała przemowa na cały film śmiechu, to udana proporcja. Swoją drogą właśnie wpadłam na pewien pomysł, dzięki Jashi! :)

Nie chcę Wam za dużo mówić, skoro nie widzieliście, ale akurat temat uczuciowy pozytywnie mnie zaskoczył. Scena końcowa filmu jest świetna, przypomina zakończenie starego Jamesa Bonda (nie pamiętam którego), tylko właśnie, brakuje w niej jednego elementu. 

Prokris, to samo zauważył mój mąż, że scena jak z Bonda :) No i właśnie ja się cieszę, że nie było "dopełnienia" sceny, bo zrobiłabym duży facepalm ;) A jaki to pomysł Ci podsunęłam? :) A, i ja się cieszę, że nie poszłam na 3D, bo to by była kiszka. W normalnym 2D czasem ciężko było się zorientować kto z kim walczy i czym dostaje po mordzie (większość walk dzieje się w nocy/w deszczu), a w 3D to już totalnie pewnie bym się nie połapała.

Koik – ja cały czas śledzę ten dział, tylko się udzielam z różną częstotliwością. ;)

No proszę, ciekawa byłam czy innym też się ta scena skojarzy z klasyką, widzę, że tak, super :) Pomysł już niebawem przejdzie w czyn, z pewnością się o nim dowiesz ;)

Właśnie obejrzałem.I jest to jeden z głupszych filmów jakie widziałem. Dno.

Nowa Fantastyka