- publicystyka: Definicja - jej istota

publicystyka:

artykuły

Definicja - jej istota

Definicja zawsze będzie sprawą sporną i nikt nie powinien rościć sobie prawa do jej jednoznacznego określenia, szczególnie w tak opinio zależnej dziedzinie jak literatura. Zatem i ja tego nie robię, ale twierdzę, że co jakiś czas trzeba przeczytać Genesis, mimo jej znajomości. A że Genesis fantastyki jest pisane w sumie na bieżąco (wcześniejsza opinio zależność), sprawa jest tym bardziej nagląca. Zacznijmy zatem.

 

Przez kilkadziesiąt lat rozwoju fantastyki w pracach teoretycznoliterackich wykształciło się wiele dobrze egzystujących szkół dążących do nazwania fantastyki, trudno więc byłoby stworzyć własną formułę, nie popadając w powtórzenia i nie mnożąc cytatów. Będzie to raczej rozliczenie z już istniejącymi, konkretnie z dwiema, stanowiącymi dla siebie jakby przeciwne obozy.

 

Reprezentantem pierwszego stronnictwa jest Stanisław Lem, który w „Fantastyce i futurologii” (3) optuje za porównywaniem tekstów pretendujących do miana fantastycznych, z rzeczywistością empiryczną, wymieniając także wyjątki co do reguły – obiekty wiary w danym kręgu kulturowym. Za tym sposobem opowiedziałaby się większość społeczeństwa. Prawie idealnie spełnia on dzisiejsze wymogi otwartości na wszelkie nowe przejawy kulturowe i formy ekspresji. Jeszcze przed ich pojawieniem przypisuje im odpowiednie miano. Jednak za zaletą wyrasta pewna przeszkoda, nie do pokonania w toku mojego wywodu. Mianowicie koncepcja Lema powiększa nieskończenie liczbę przypadków, wspomnianych wyjątków i szczególnych granicznych sytuacji, które świetnie nadają się do eseistycznych rozważań, ale potrzebujących o wiele więcej miejsca niż zajmuje ta praca i talentu równemu samemu twórcy polskiego science fiction. Z tego względu muszę ją poddać pod osobistą rozwagę czytelnika.

 

Szerzej zajmę się odmiennym stanowiskiem, zajmowanym przez Ryszarda Handkego. Uważa on, że rzeczą determinującą nieprawdopodobieństwo utworu jest jego porównanie nie do świata realnego, ale do jego „odbicia w postaci modelu uogólniającego i ucieleśniającego wzorce literackiej mimesis występujące w fabułach typu realistycznego” (4). Punktem odniesienia miałaby być rodzina tekstów zawierających wątki, które z powodzeniem mogłyby mieć miejsce w naszym świecie. Idąc dalej, Handke rozdzielił fikcję literacką na korzystającą z motywów fantastycznych i tę mniej lub bardziej wiernie naśladującą empirię. Choć wydaje się to być absurdalne, granica między nimi jest określana przez nie same. Warunkiem rozróżnienia fantasy jest zestawienie z jej przeciwnym biegunem, który może być rozpoznany i poddany do tego zestawienia wtedy i tylko wtedy, gdy zostanie sam określony. Nie jest to możliwe, jeśli przedtem nie zdefiniujemy fantastyki. Stajemy zatem w sytuacji bez wyjścia, wpadamy w błędne koło. Jak widać podana definicja nie ma sensu, brakuje metaforycznego piątego elementu, zewnętrznego układy odniesienia. Handke oczywiście zawarł go w swoim wywodzie, rozwiewając ostatnie wątpliwości. Poszukiwanym pierwiastkiem jest odbiorca. Dzięki zdobytemu doświadczeniu „podczas lektury utworów realistycznych”, korzystając z wyżej wymienionej dyrektywy, może świadomie rozgraniczyć wątki fantastyczne od tych naśladujących rzeczywistość. To umysł człowieka mieści klucz, jedynie on może „ucieleśnić wzorce” (5) znalezione w przeczytanych dziełach.

 

Mimo całej przenikliwości idea Handkego posiada pewną lukę. Najłatwiej będzie ją unaocznić, cytując artykuł prof. Smuszkiewicza, streszczający postulaty Handkego: „Nieprawdopodobieństwo tychże [fantastycznych] elementów nie jest jednak wynikiem subiektywnych odczuć odbiorcy ani jego przekonań religijnych, ale rezultatem konfrontacji świata przedstawionego w danym utworze z czytelniczym doświadczeniem zdobytym podczas lektury utworów realistycznych” (6) (podkreślenie moje). Definicja ta zapomina o elementarnej cesze każdego człowieka, mianowicie o jego osobowym charakterze. Adresat, interpretując dzieło nie może wyzbyć się siebie samego, nie jest w stanie oddzielić wydarzeń fikcyjnych od samoistnie nasuwających się skojarzeń z ich rzeczywistymi odpowiednikami. Gdyby prowadzić rozważania w kulturowej i personalnej próżni, ani fabuła, ani żadna inna składowa tekstu kultury nie miałyby sensu, gdyż właśnie do przeżyć i związanych z nimi emocji sięga szeroko rozumiana literatura, trafiając w gusta odbiorcy lub wprost przeciwnie. Zasadniczą rolę odgrywają nie tylko uwarunkowania kulturowe, ale nawet osobiste animozje, lęki, system wartości, kosmogonia naszej podświadomości, to znaczy droga jej kształtowania się. Wszystko odciska piętno na polu odczytywania dzieła.

 

Zatem w celu ostatecznego zdefiniowania fantastyki, ze względu na brak dostatecznie aktualnych określeń, należałoby korzystać z terminu postawionego przez Handkego, nie zapominając o prawie odbiorcy do swobodnej interpretacji, dając mu możliwość takiego ujęcia, które odpowiada jego jednostce kulturowej oraz wpisuje się w jego tożsamość.

 

Nie jest to fakt trywialny i jak w wielu innych dziedzinach odkurzenie takich elementarnych szufladek jak sama definicja jest wręcz zbawienne i może prowadzić do wcale nie oczywistych wniosków. Przykładem służy Einstein – konsekwente stosowanie zasad dynamiki poprowadziło go do zaskakujących, a dziś oczywistych (?) twierdzeń.

 

Lem w "Fantastyce i futurologii", chyba najobszerniejszym omówieniu fantastyki jaki czytałem, rozpoczyna właśnie od definicji. I choć jakakolwiek ona by nie była, zawsze opiera się na pewnym intuicyjnym przesłaniu, którego zmienić się chyba nie da. Ale nawet nie o samą zmianę chodzi i nie o definicję, nawet nie o uświadomienie sobie jej obecności, nie można stać w miejscu, trzeba iść dalej. Definicja służy jedynie jak lustro (odbija to co za nami, nie do zobaczenia) lub jak Polska dla Napoleona (baza wypadowa w głębsze struktury, może inne horyzonty fantastyki). Tym właśnie ona jest i niczym więcej. Czystą wiedzą, czystym faktem, podstawą, gruntem, odskocznią. Żeby odskoczyć potrzeba jedynie nóg-wyobraźni.

 

PS pewne sprostowanie – fantastyka w dzisiejszym stadium rozwoju… nie rozwija się, o ile motywy sf są oklepywane z boku i tyłu (nawet filozoficzne poczynania – ileż można? a wymyślanie technologii jutra i przyszłych światów – skrajny agnoscyzm, jeśli opisane to zostało, ale już aparatem matematycznym) i jeśli prawdą jest, że od czasów niepamiętnych fantasy oklepane jest tak jak stara Syrenka, to biorąc to za aksjomaty – gdzież ta odskocznia ma nas prowadzić? W błędne koło? Pułapkę czasową, która wrzuca nas w sam środek układu wewnętrznego, tak ścisłego, że niemożliwe z samej racji istnienia jest określenie zewnętrza względem nas? Ma być chronocyklem tak jak była dla Tichego? Gwoździem do trumny? Robi się niebezpiecznie. Ale chodźmy dalej.

 

1) S. Lem, Fantastyka i futurologia, Biblioteka Gazety Wyborczej, Warszawa 2009.

2) R. Handke, Polska proza fantastyczno-naukowa. Problemy poetyki, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wrocław 1969, s. 20.

3) Ibid.

4 ) A. Smuszkiewicz, Czym jest fantastyka? Kłopoty z definicją, [w:] „Polonistyka. Czasopismo dla nauczycieli”, nr 2, luty 2011, s. 9.

Komentarze

W artykule, bogatym w definicyjne zawiłości, zabrakło mi wyraźnego zadeklarowania, co właściwie czytam, o czym się z niego dowiem lub pod jakim względem da mi do myślenia. Wiem, że ma być o definicji i jej istocie, ale… to tak jakbym wiedział, że nic nie wiem, nawet po lekturze całości.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Czyli nie wnikając w kwestie definicji fantastyki, zawiodła sama struktura artykułu. Wstęp, zakończenie, rozwinięcie. Czyta się tak, jakby to był fragment dłuższej całości.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

trochę mylący pierwszy akapit zmienilem

"Przez kilkadziesiąt lat rozwoju fantastyki w pracach teoretycznoliterackich wykształciło się wiele dobrze egzystujących szkół dążących do nazwania fantastyki" – ten fragment brzmi tajemniczo. Brakuje jakiegoś przecinka, ale nawet z nim dalej coś nie gra. Taki gęsty tekst, że aż przypomniały mi się niektóre  lektury ze studiów.

Nowa Fantastyka