- publicystyka: Niepamięć - Lipcowiec

publicystyka:

Niepamięć - Lipcowiec

 

W tym miesiącu postanowiłem poeksperymentować z Lipcowcem! Wpierw zadałem sobie pytanie: co sprawia, że dana lektura jest wartościowa? Wybrałem trzy odpowiedzi, z których na starcie skreśliłem: „cenę książki” i „Franka Herberta”.

Pozostała najdłuższa: „wartościową lekturą jest ta, która zapadnie w pamięć”. Myślę, że idea jest słuszna, choć parę gniotów, których nikt nigdy nie powinien przeczytać, już się w mojej zagnieździło…

Tym razem wyrzeknę się ciemnej strony literackich mocy i sięgając po najnowszą NF skupię się na pozytywach.

 

Lipcowca przeczytałem trzy tygodnie temu, w dodatku jednym tchem – na szczęście nie dosłownie. Nie robiłem notatek, ani nie przeprowadziłem głębszej analizy tekstów. Zamknąłem magazyn i wróciłem do niemniej fantastycznego, choć z innych powodów, życia. Sprawdźmy, czy cokolwiek ostało się w mojej głowie.

Zamykam oczy i widzę niejakiego Jeana Valjeana, czyli Hugh Jackmana, straszącego mnie z okładki niedekatyzowaną kataną. Nie wiem, po co mu to japońskie ustrojstwo, skoro ma sześć ostrzy z adamantium, ale może lubi błyskotki…? Z tego, co słyszałem, to dzisiaj w modzie są przecież maczety.

Z samego artykułu Daukszewicza o Rosomaku zapamiętałem, że mój ulubiony Xman zadebiutował u Hulka, a wspomniany australijski aktor wcielił się w Wolverine’a po raz szósty, mając siódmy – rekordowy raz – już zapewniony.

 

Co było dalej? Pewnie reklama i wstęp Jakuba Winiarskiego. Hmm… Coś o nauce JW napisał; o jakiejś wystawie mózgowej w Warszawie. Pewnie w Pałacu Kultury i Nauki, bo strasznie profesorsko to brzmiało.

Dalej, na bank, był ostry i zakrwawiony gwóźdź programu, czyli artykuł Andrzeja Kaczmarczyka o Guillermo del Toro. Nadzieje związane z „Pacific Rim” – wyjaśnienie, dlaczego Blade dwójka rozczarował, choć mnie nie rozczarował, oraz zachwyty nad rolą Perlmana w Hellboyach to to, co wysuwa mi się na plan pierwszy.

No i zdjęcia! Reżyser z labiryntowym Faunem lub z wampirem nowej generacji ssaczy! Guillermo del Toro – zarośnięty grubasek w okularach. Nie tak go sobie wyobrażałem. Aż muszę wygooglować Tima Burtona z ciekawości. Poczekajcie…

Podobny! Jak na życzenie, tylko kilogramów o parę mniej i szkła w patrzałkach jakieś takie błękitne! Zaczynam unikać brodato-wąsatych okularników z balastem brzusznym.

 

Ale jak powiedzieć o tym tacie?

 

Kolejne strony – wyrażę się poetycko – zamglił w mym umyśle czas. Co zostało? Odczucie, że muszę obejrzeć serial „Czarne lustro”, który najwidoczniej przegapiłem na cinemaxie, a analogiczna tematycznie „Strefa mroku” jest dla mnie wystarczającą rekomendacją Marka Grzywacza. Podpis pod jednym ze zdjęć przyprowadził ze sobą literówkowego byka. Charlie Bruker to, czy Brooker jest twórcą opisywanego dzieła? Brooker ­­– odpowiem zainteresowanym.

Przeczytałem artykuł o zombiakach, ale mnie one nie kręcą, nie tylko z racji wątpliwej seksualności. Pomimo to przeczytałem, więc musiał być interesujący.

Pamiętam też tekst o wielkich robotach, korespondujący z wcześniejszym artykułem o del Toro. I najprawdziwsza perełka! Zdjęcia z filmowej wersji „Yattamana”! Teraz już wiem, że najbardziej należy się obawiać zarośniętych Japończyków w okularach i z nadwagą… (I nie dać się zmylić szkłom kontaktowym).

 

Teraz wspominki o opowiadaniach, bo – w odróżnieniu od numeru czerwcowego – okazały się zdecydowanie bardziej efemeryczne. Muszę się nawet wesprzeć NF, by któregoś z nich nie pominąć, a szkoda by było.

Zamorski ze swoim „Chłopcem z zapałkami” rozczarował mnie, choć bardzo lubię opowiadania trącące onirycznością. Nie wystarczy z Johny’ego Deepa zrobić czarny charakter. Od lat wiadomo, że to się raczej nie sprawdza… Podsumowując: pewnie miało być niepokojąco i ciut mrocznie, w dodatku refleksyjnie i problemowo. Tragicznie na pewno nie jest, ale według mnie wyszło trochę nudno. Zdarzało mi się nawet sprawdzić, ile zostało mi do – oby zaskakującego – końca, w dodatku nie z żalem, że ten prędzej czy później musi nadejść. A zaskoczył mnie brak zaskoczenia. Lepsze twisty prezentował Andrzej Gołota w „Tańcu z gwiazdami”. Ponoć, bo przecież nie oglądałem…

Według mnie o wiele lepiej zaprezentował się Jakub Wojnarowski w „Pomarańczowej czuprynie Marlowe’a”. Nie trzeba być znawcą kina, by znaleźć w tym opowiadaniu coś dla siebie. I niby też mamy porządną dawkę chaosu, mieszankę wybuchową inspiracji i pomysłów, ale zgrabną, bagniście wciągającą i napisaną z wprawą. Jedyne z opowiadań, które zapamiętałem na dłużej.

Prawdziwym frykasem numeru miała być Leah Cyppes i jej „Dzień niani”. Pewnie dla wielu takim była i nie dziwię się. Refleksyjne opowiadanie bez zbędnych fajerwerków może się podobać i powinno nawet.

Niektórzy się pewnie oburzą. Co to za s-f, gdzie tylko nad moralnością pisarka się rozwodzi?! Dobre s-f, odpowiem. Nie bójmy się wyjścia poza schematy. Klasyfikowaniem opowiadań niech zajmują się literaturoznawcy.

 

Dlaczego więc jej tekst nie zrzucił mnie z kanapy i nie rozłożył na lekko wystające łopatki? Ponieważ pewnych lęków nie kupuję. Wiem, wiem, że jeszcze mogę się zdziwić i ludzkość niejednego z nas – niedowiarków – czymś równie przerażającym zaskoczy, ale mam nadzieję, że aż tak, jako gatunek, nie zdurniejemy. Polecam jednak ten tekst z czystym sumieniem i specjalnie nie spoileruję. Nie jest to czerwcowe „Mono no aware” Kena Liu, ale warto zobaczyć, co w angielskiej trawie piszczy. O tym, że świat jest straszny już przecież wiemy.

 

Kartka papieru w kolorze wyświetlacza taniego ebooka przerzucona i spoglądam na kolejny tytuł. „Oda myśliwego do przynęty” Carrie Vaughn. Niby klasyczne fantasy z bohaterem polującym na jednorożce, ale nie takie wzorcowe jednak. Do przeczytania jak najbardziej. Czy w głowie na dłużej zostanie? Nie w mojej, niestety.

Na koniec Nika Batchen i jej „Zapiski z podróży…”. Sama długość tytułu niejednego pewnie zniechęciła. Kto lubi rosyjską fantastykę, ten czyta. Kto nie lubi, ten nie polubi. Mnie nie wciągnęło i niewiele z lektury pamiętam. Mars tam był! – być może Was to zachęci. A poza tym zrobiłem coś, przed czym się zazwyczaj bronię. Czytałem i czytałem, aż w pewnym momencie złapałem się na tym, że dumam nie nad fabułą, ale nad pomysłem na obiad. A byłem po śniadaniu, czyli pani Batchen, to kompletnie nie moja bajka.

I deser, w postaci opowiadań, za nami. Zwracam uwagę, że kolejny raz każde z nich przydreptało na łamy magazynu z innej tematycznie krainy fantastyki. Podoba mi się to szerokie spektrum, jakim mnie twórcy NF raczą. Właśnie te starania doceniam w tym magazynie najbardziej.

 

Lećmy dalej. Michael J. Sullivan wskazówkami dla początkujących pisarzy – niekoniecznie młodych – sypie jak z rękawa. Tekst zapamiętałem prawie w całości. Nawet wziąłem sobie pewne rady, jako czytelnik, do serca i postanowiłem chwalić tych, którzy mnie pozytywnie zaskoczą, zaserwują mi literacką ucztę, a nie skupiać się tylko na krytycyzmie, którego zresztą nie znoszę.

Zamykam Lipcowca, by już nie „ściągać”. Z pozostałych paru stron pomnę recenzje komiksów (dzięki nim skłoniłem się do zakupu „Ligii niezwykłych dżentelmenów” i „Czerwonego pingwina”) i pozytywną ocenę „Ambasadorii” Chiny Miéville’a. Nie mogę się doczekać lektury tej powieści.

I co jeszcze? Jeszcze bardzo dobry tekst o mesmeryzmie! Ostatnio przeczytałem książkę Richarda P. Feymana („Pan raczy żartować, panie Feyman!”) – fizyka-noblisty, który tego typu naukowe brednie wrzuca do jednego ogromnego worka, zwanego nauką spod znaku kultu „Cargo”. Skąd ta nazwa? Melanezyjczycy czczą… towary. W trakcie drugiej wojny światowej naoglądali się samolotów transportowych lądujących z całymi tonami przeróżnych wspaniałości – jedzenia, leków, broni – i wciąż czekają na więcej.

Pobudowali niby-lotniska, z drewnianymi szopami i ludźmi z dziwnymi kaskami na głowie, które imitują słuchawki. Jednak jak na złość żaden boski aeroplan nie chce im znów wylądować. A przecież robią wszystko dobrze…

Mamy, jako ludzie, skłonność do wierzenia w bzdury, a niby żyjemy w erze nauki.

 

***

Na sam koniec dodam jeszcze jedno spostrzeżenie. Przedzieram się przez tę mgłę i przypominam sobie, że w Lipcowcu było dość politycznie i nie mam na myśli tylko Rafała Kosika, bo i Jerzy Rzymowski o swoją wolność się lękał.

Ja już chyba wolę poczytać o prostytutkach, bo polityką się brzydzę. A obawy uzasadnione, ale niech to nasze NF się nie da w pseudo-publicystyczną paplaninę wciągnąć. Czasy ciekawe czy nieciekawe, ale żyć trzeba. Najlepiej z dala od polityki.

Komentarze

Zapraszam do lektury i dyskusji.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

A Benicio to nie grubasek tylko inny del. Ale to pewnie przez niepamieć. Ja raczej lipcowca nie popełnię, to chyba będę musiał zaprosić do niedyskusji.

Się człowiek śpieszy… :) Gafcia. Popełniaj, nie obijaj się. Dzięki.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

I gdzie ci dyskutanci? I znowu jesteś na mnie skazany. Nie kręcą Cię zombiaki (czy to Bob Geldof śpiewał "tell mi why i don't like zombies"?) , a mnie kręcą skubańcy. Spożywam teraz  "World War Z" i ta książka miażdży, od "Ślepowidzenia" tak dobrej rzeczy nie czytałem. "Black mirror" – widziałem kiedyś słynny pierwszy odcinek – masakra. A sam lipcowiec Twój i recenzje,  to powiem tylko, że masz koik  w dłoni lekkość i finezję, która wydaje się wypływa od niechcenia, tak naturalnie. I ja to lubię i się mi to podoba. No to zdeklarowałem się, a nie, broń memie, zadeklarowałem (you know what I mean, so don't call me Larry).

Dzięki, Janku. Nad "World War Z" się zastanawiam i pewnie zakupię, to może się jeszcze wkręce. Z Geldofem mnie ubawiłeś. O nim i jego upodobaniach też już chyba nikt nie pamięta. A w wyspiarskich szmatławcach o jego córeczkach można sporo poczytać. To już wolę zombiaki. :)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Faktycznie, przy Mono no Aware nawet uroniłam łzę . Choć trzeba przyznać że jestem dość sentymentalna. Lipcowy numer nie obfitował w takie przeżycia , jak dla mnie mogłoby więcej pojawić się fantastyki tzw magii i miecza, ale jak to mówią "de gustibus non disputandum est". Pozdrawiam

Dla mnie w zasadzie też,ale zdaję sobie sprawę, że (tak jak mówisz) gusta są różne i ta różnorodność tekstów mi odpowiada. Dziękuję, że zajrzałaś.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Po co del Toro był ten Pacific Rim…? Czy to jakaś taka słonność wrodzona do zabawy u dużych chłopców?

Najprawdopodobniej, ale muszę wpierw obejrzeć. :) Myślę, że może sobie pozwolić na pewne "fascynacje", zaryzykować kosztem kariery. No, ale nie wiem, nie widziałem jeszcze. A Ty?

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Wystarczyły mi trailery i streszczenie scenariusza:) ale to oczywiście moja opinia. Też się lubię bawić heheh:) 

Taki filmik na tak zwany format(cik) pewnie, a i to może być potrzebne. :)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

"Myślę, że idea jest słuszna, choć parę gniotów, których nikt nigdy nie powinien przeczytać, już się w mojej zagnieździło…" W tym momencie się uśmiechnąłem. Czytam dalej. ;-)

"Myślę, że idea jest słuszna, choć parę gniotów, których nikt nigdy nie powinien przeczytać, już się w mojej zagnieździło…" W tym momencie się uśmiechnąłem. Czytam dalej. ;-)

Doczytałem do końca. :-) Przewinęło się tutaj dosyć dużo fajnych cytatów jak na tak krótki tekst. Niezły tekst. Trzymasz poziom. Pozdrawiam

 

 

Dziękuję, Wojciechu. :)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Nowa Fantastyka