- publicystyka: Okiem żółtodzioba (LIPCOWIEC 2013)

publicystyka:

Okiem żółtodzioba (LIPCOWIEC 2013)

 

Jestem dość młodym czytelnikiem „Nowej Fantastyki” (zacząłem kupować to czasopismo jakieś półtorej roku temu). Porównując poziom tekstów z ubiegłego roku do poziomu obecnego, widać wyraźny wzrost jakości publikowanych na łamach „NF” artykułów i opowiadań, chociaż nie zauważyłem, żeby kiedykolwiek było źle.

 

Właśnie, ale co z pozostałymi latami? Od 2011 roku do lat osiemdziesiątych wstecz? Jak mogę dokonać fachowej analizy obecnych numerów, skoro nie znam starych „klasyków”?

 

Może taka recenzja ze świeżym spojrzeniem na „NF” okaże się choć trochę wartościowa, przynajmniej dla osób lubiących porównywać różne opinie. A przecież większość z nich zostaje wygłoszona przez starszych, bardziej doświadczonych czytelników, kupujących to legendarne pismo niemal od początku jego istnienia.

 

„Starzy” powiedzieli już bardzo dużo, więc niech czasem odezwą się młodzi, którym nie przeszkadza, że obecnie mamy okładki – reklamówki, a nie prawdziwe okładki z wizerunkiem półnagiej wojowniczki. Niech czasem wygłoszą swoje zdanie młodsi czytelnicy, którzy już może nie są na etapie zachwycania się „Eragonem”, lecz nadal mają wiele do odkrycia. Tylko „starzy narzekacze” niech nie traktują nas zbyt poważnie. Nasze recenzje to raczej amatorka. Są pisane głównie dla innych „młodych”, ale też dla osób lubiących porównywać opinie osób o różnych światopoglądach. Ci drudzy dostrzegą wielki kontrast pomiędzy światem młodych i światem starych; ogromną różnicę między naiwnymi żółtodziobami, roniącymi łzy, gdy obserwują dramatyczne losy skazanych na porażkę bohaterów, a pozbawionymi wrażliwości „starcami”, narzekającymi, że autor równie dobrze mógłby uśmiercić ich po dwóch stronach, oszczędzając czytelnikom nudnych refleksji na temat przemijania.

 

Troszkę za długi ten wstęp, prawda?

 

Czas zacząć podsumowanie lipcowego numeru „NF”. (Czy te okładki – reklamówki naprawdę są takie złe? Mnie jakoś nie drażnią. A zresztą… Przecież kupuję „NF” dla artykułów i opowiadań!).

 

Tak wygląda „NF” z perspektywy żółtodzioba…

 

 

Nowe ścieżki

 

Lipcowe artykuły prowadzą mnie na nowe ścieżki, ukryte do tej pory przed mym wzrokiem. Poznaję genialnego reżysera del Toro i część jego znajdującego się na fotografiach fantastycznego „zoo”. Potem natykam się na życiorys Rosomaka, superbohatera z okładki. (Postać intryguje mnie na tyle, że mam zamiar obejrzeć wchodzący niedługo na ekrany kin „The Volverine”. Ale lepiej poczekam na jego recenzję, która na sto procent znajdzie się niedługo w „NF”). Dalej artykuł o wielkich robotach, który czytam z nieszczególnym zainteresowaniem (choć fragment o walkach gigantycznych machin robi się interesujący). Po kilku przyjemnych wycieczkach odwiedzam obskurny świat zombie, z którego natychmiast uciekam po doczytaniu całego tekstu (nie moje klimaty).

 

Jak oceniam poziom wymienionych powyżej artykułów? Według mnie jest zadowalający.

 

Artykuły w „NF” nie są powierzchowne, zawierają dużo treści, ale nie są to same suche fakty. Autorzy tekstów, mówiąc potocznie, siedzą w temacie i potrafią podzielić się swą wiedzą, nie nudząc przy tym czytelników, a także dodają subiektywne opinie, które sprawiają, że ich artykuły są lżejsze w odbiorze. Jeśli w „NF” pojawi się tekst o Iron Manie czy Rosomaku, to nie ma znaczenia czy oglądaliście wszystkie filmy o tych superbohaterach albo przeczytaliście mnóstwo komiksów Marvela. To nie są artykuły pisane przez fanów dla innych fanów, tak że osoba nieobeznana z tematem całkiem się w tym pogubi. Publicystyka może zaciekawić zarówno ludzi, których nigdy nie interesował Iron Man czy Rosomak, jak i wielkich miłośników tych postaci, mogących znaleźć w "NF" nowe ciekawostki.

 

Równowaga

 

Każdy miewa czasem koszmary, prawda? W „Chłopcu z zapałkami” Roberta Zamorskiego opisano dokładnie zły sen małego Krzysia. Brzmi dosyć banalnie… O złym śnie można przecież napisać wypracowanie, ale opowiadanie (jako gatunek literacki)… I to opowiadanie wyróżnione w konkursie… A na dodatek w konkursie „NF”… Spokojnie, Redakcja nie przepuści „wypracowania na polaka”. W sumie sama publikacja w tak znakomitym magazynie powinna być gwarancją jakości.

 

„Chłopiec z zapałkami” nie jest debiutem Zamorskiego, lecz pierwszym przeczytanym przeze mnie tekstem tego autora. Skoro mowa o koszmarze, łatwo się domyślić, że opowiadanie nie należy do lekkich. Zawiera także mądre przesłanie.

 

Niektóre teksty ciężko zaszufladkować. Przykładem takiego opowiadania jest „Pomarańczowa czupryna Marlowe’a” Jakuba Wojnarowskiego (krytyk z prawdziwego zdarzenia jakoś by je zaklasyfikował, ale przypominam wam, że czytacie recenzję żółtodzioba). Jak się podzielić z wami wrażeniami po lekturze? Opowiadania nie czyta się lekko. Autor przeprowadził bardzo ciekawy eksperyment literacki, zainspirowany narracją filmową. Co jeszcze dodać, aby was do niego przekonać albo zniechęcić (w zależności od indywidualnego gustu)? Może opiszę krótko głównego bohatera? Jeśli on was przekona, to powinniście śledzić jego losy z zainteresowaniem, a jeśli nie, to będziecie wiedzieć, że to raczej lektura nie dla was. Starecki vel Marlowe – niedoszły zbawiciel świata, który porzucił młodzieńcze ideały i nieco się stoczył, ale o dnie mówić nie można, a z zawodu jest detektywem. Chyba wystarczy. Więcej nie zdradzę… Niech zrobi to za mnie Wojnarowski.

 

„Dzień Niani” Leah Cypess otwiera dział prozy zagranicznej. Jest nieskomplikowany, postaci mamy w nim niewiele, a te nie są głębokie, można je opisać kilkoma słowami. Chociaż „Dzień…” to science – fiction, nie znajdziecie w tym opowiadaniu typowej dla gatunku scenerii. Świat przyszłości został potraktowany przez autorkę po macoszemu. Cypess poświęciła swą uwagę bohaterce, która ze wszystkich sił stara się nie stracić syna… Chociaż postacie są jednowymiarowe, nieszczególnie skomplikowane, opowiadanie przykuwa moją uwagę, a nawet chwyta za serce i pewnie zostanie na długo w pamięćci. Polecam.

 

Każdy miłośnik fantasy, nawet żółtodziób, powinien wiedzieć jak poluje się na jednorożce. To bardzo stary motyw, znany jeszcze ze średniowiecznych legend.

 

„Oda myśliwego do przynęty” Carrie Vaughn’a to lekkie heroic fantasy, wykorzystujące ten klasyczny element. Raczej wiecie, kim jest przynęta na te mityczne zwierzęta, więc nie będę się na ten temat rozpisywał. Tło wydarzeń – średniowieczna Europa – jest „płaskie”, drugi plan naszkicowany kilkoma delikatnymi kreskami, czyli niezbyt rozbudowany. Nawet główni bohaterowie są „płytcy”, ale nie przeszkadza to w przyjemnym śledzeniu ich losów. Opowiadanie czyta się bardzo lekko. Można je bez problemu zaklasyfikować jako typowe rozrywkowe fantasy.

 

Proza zagraniczna jest nieco lżejsza od polskiej, tak więc została zachowana równowaga. Czytelnik nie będzie po lekturze wymienionych przeze mnie opowiadań ani przygnębiony, ani za bardzo uśmiechnięty.

 

Zostało jeszcze jedno opowiadanie (i mam nadzieję, że równowagi nie zepsuje), ale potrzebna mi chwila przerwy. Niech się to wszystko uleży w mojej głowie…

 

 

 

Dalej artykuły

 

Znużony czytaniem prozy wracam do działu publicystyki.

 

„Magnetyzm z lamusa” to kolejny artykuł Agnieszki Haskiej i Jerzego Stachowicza. Tym razem napisali o magnetyzmie, ciekawym sposobem na przyciągnięcie bogatych pacjentów pewnego lekarza i inspiracjach romantycznych literatów jego praktykami. Mamy w nim dużo nazwisk i dat, trochę tytułów (czyli jak zwykle). Treści sporo, chociaż objętość tekstu nie jest wielka. Czytam go z przyjemnością, chociaż większość i tak pewnie zapomnę. Zawsze tak mam z artykułami Haskiej i Stachowicza.

 

Artykuł „Alternatywne fantastyki” Macieja Parowskiego jest o historiach alternatywnych, jak łatwo się domyślić po tytule. Tego autora raczej zna każdy czytelnik „NF”(żółtodzioby pewnie też), więc chyba nie muszę już dodawać, że jego tekst bardzo przyjemnie się czyta (zaczynam się nawet zastanawiać nad zakupem „Małp Pana Boga”). Zaraz, zaraz… Parowski był zwykle w darmowym dodatku PDF… Czytając artykuł nie spodziewam się najgorszego, lecz kiedy później wchodzę na fantastyka.pl i pobieram fragment najnowszego numeru, po czym zaczynam szukać dodatkowych tekstów, okazuje się, że ich nie ma… Mam nadzieję, że to tylko krótka przerwa…

 

Opinie fachowców

 

Gdy przeglądam recenzje, natychmiast rzucają mi się w oczy kadry z filmu „1000 lat po Ziemi”. Widziałem w kinie zwiastun i obraz wydawał się interesujący. Marcin Zwierzchowski przestrzega nas na szczęście przed gniotem, a jemu można spokojnie zaufać. „Człowiek ze stali” nie okazuje się jednak rozczarowaniem, tylko spełnia pokładane w nim nadzieje, więc będzie co oglądać. Oczywiście, do każdej recenzji nie będę dorzucał swoich trzech groszy, bo napisano ich sporo. Ale za to każdy bez problemu powinien znaleźć w tym dziale coś, co go zainteresuje.

 

Jak już napisałem miesiąc temu, recenzjom publikowanym w „NF” można zaufać. Nieraz porównywałem swoje wrażenia po różnych lekturach do opinii krytyków (przyznaję, że w porównaniu z nimi jestem na razie łagodny), więc mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że są one pisane przez fachowców, którzy znają się na rzeczy.

 

Mam jednak mieszane uczucie co do ocen (skala od 1 do 6) przy recenzowanych pozycjach. Nie wystarczy sam tekst? Moim zdaniem oceny są zbędne, gdyż bardzo trudno trafnie ocenić dane dzieło. Jeden profesjonalny recenzent mógłby zaklasyfikować „Taniec ze smokami” na trzy, drugi na cztery, a kolejny na pięć, a wybór każdego z nich mógłby być uzasadniony. Więc po co te oceny, skoro nigdy całkiem trafnie nie określą wartości danego dzieła? Mnie wystarczą same słowa ekspertów.

 

Felietony

 

W dziewiętnastym odcinku „Rad dla piszących” Sullivan uczy początkujących pisarzy jak radzić sobie z krytyką. Od samego czytanie, nie da się nauczyć dobrze pisać, ale każdy skrobipiórek powinien się z nimi zapoznać, choćby po to, by mieć pewność, że nie błądzi, bawiąc się w pisanie powieści.

 

Peter Watts (prawie) jak zwykle podchodzi do omawianego tematu baaardzo naukowo. Niektórzy za to go lubią, ale ja osobiście wolę jak się nasz naukowiec trochę rozmarzy… I wtedy powstają takie teksty jak „Anty – Avatar”(nie pamiętam, w którym numerze). Będę czekał aż Watts – romantyk przebudzi się wreszcie ze snu i popełni podobny felieton…

 

Miesiąc temu stwierdziłem, że felieton Kosika (ten o piwie) nieco mnie rozczarował. Jego nowy tekst okazuje się jednak, moim zdaniem, w pełni satysfakcjonujący. Felieton „Wszystko jest polityczne” ukazuje nam, że cokolwiek byśmy zrobili, to i tak komuś podpadniemy. Niezbyt optymistyczne… Zresztą, jak wszystkie przeczytane przeze mnie teksty Kosika.

 

Łukasz Orbitowski kolejny raz przelewa na papier swoje przemyślenia na temat jakiegoś filmu grozy. Czytam, choć bardzo mnie to nie interesuje, ale autor potrafi przyciągnąć uwagę czytelnika, nawet jeśli filmowe horrory mało go obchodzą. Za to należą się Orbitowskiemu gratulacje.

 

Zażalenie

 

Ten „rozdział” celowo umieszczam tak blisko końca, wyświadczają w ten sposób przysługę swemu ulubionemu czasopismu. Chciałem się pożalić na początku, ale rozmyśliłem się. (Jeszcze napisany tłustym drukiem tytuł „rozdziału” by kogoś zniechęcił do zakupu). Moja recenzja jest dość długa, więc zapewne większość czytelników nie dotrwa do tego momentu.

 

Dobrze, zaczynam.

 

Kiedy na samym początku ujrzałem brak felietonu Jakuba Ćwieka, w mym sercu zgasła nadzieja. To raczej nie krótka przerwa… Tak długa nieobecność może zwiastować tylko jedno. Cykl zabawnych, błyskotliwych felietonów „Pop goes my heart” został zakończony. Szkoda… Ale z drugiej strony, jeśli autor nie ma weny, to może jednak dobrze, że nie pisze kolejnych felietonów na siłę, tylko zakończył cykl z klasą.

 

Niektóre żółtodzioby, czytające me zażalenie, nie mają zapewne pojęcia kim jest powyższy autor. Powiem wam o nim parę słów. Tworzy dobrą literaturę rozrywkową, pisał dla „NF” felietony, które sprawiły, że go podziwiam… Jeśli ich nie czytaliście, to wam szczerze współczuję. Tamtych numerów „NF” nie ma już w kioskach. Od kogoś może dalibyście radę je kupić, ale według mnie lepiej poczekać na wydanie książkowe. Miejmy nadzieję, że jakieś wydawnictwo je wydrukuje…

 

Oby „NF” postarała się o jakiegoś „następcę”; równie ciekawą, wyrazistą postać. Ale o drugiego Ćwieka będzie trudno…

 

 

 

Doczytywanie

 

Idąc do lekarza zabieram ze sobą „lipcowca”. Zakładam, że kolejka będzie długa, więc muszę się zaopatrzyć.

 

Kiedy już w końcu znajduję się w poczekalni, okazuje się, że czarny scenariusz się sprawdził. Stoję więc przy oknie i doczytuję…

 

Zostaje mi jeszcze opowiadanie Niki Batchten (jeśli chodzi o nazwiska, jest to dla mnie czwarta nowość w tym numerze; tylko Wojnarowski znajomy) o podróży na Marsa i mieszkających tam podobnych do ludzi stworzeniach. Nie jestem naukowcem, ale coś podobnego wydaje mi się wielką bzdurą, ale mimo tego doczytuję opowiadanie do końca. Przyjemna lektura. Ni ciężka, ni lekka. Czyli równowaga pozostaje nadal zachowana.

 

Teraz czytam pominięty wcześniej artykuł Marka Grzywacza o „Czarnym lustrze”, serialu science – fiction, niedysponującemu wysokim budżetem, ale posiadającym znakomite scenariusze poszczególnych odcinków, stanowiących zamknięte historie. Muszę to obejrzeć…

 

Podsumowanie

 

Dalej czekam w kolejce do gabinetu lekarskiego i znając kompletną zawartość lipcowego numeru „NF”, układam sobie to wszystko w głowie i zabieram się za podsumowanie. (Na razie tylko w głowie, ale zaraz przeleję swe rozważania na papier).

 

Jeśli ktoś szuka rozrywki, polecam mu „Odę myśliwego do jednorożca”, zaś czytelnikom poszukującym refleksji pozostałe opowiadania. Gdybym miał wybrać najlepszy tekst numeru z działu prozy, wskazałbym „Pomarańczową czuprynę Marlowe’a”, choć Zamorski też u mnie bardzo „zaplusował”.

 

Co jest według mnie najlepsze z działu publicystyki? Nowy felieton Kosika, bystrego obserwatora otaczającego nas świata, potrafiącego wyciągać ciekawe wnioski, o których nawet nie przyszłoby mi do głowy.

 

Kiedy mija czas mej wizyty u lekarza i jestem wolny, idę w kierunku biblioteki, trzymając w jednej dłoni zwinięty w rulonik „lipcowiec”, a w drugiej dwie książki, które mam zamiar oddać (ale czasopismo jest moje; na zawsze). „Pozbywam” się Sapkowskiego i Andersona, a potem przeglądam różne pozycje na półkach. W końcu dostrzegam trzy tomy „Księgi Całości” Feliksa W. Kresa. Podobno klasyka, więc żółtodziobowi, takiemu jak ja, na pewno się przyda… Trzeba wypełnić czymś czas, kiedy kolejny numer „NF” jest w przygotowaniu.

 

Opuszczam bibliotekę i idę poczytać. Może nowe lektury zmyją ze mnie skazę „żółtodzióbstwa”…

 

 

 

 

Komentarze

Już jest recenzja…? Nie ma to tamto, podkręciłeś tempo ;-)

Dziękuję. :) Podkręciłem, ale zauważam właśnie literówkę… Już poprawiam.

Uff… Poprawione. Jedna literka się zmieniła po skopiowaniu całości, a z "kosmetycznych" poprawek przed wklejeniem tekstu wyniknęły pewne zgrzyty. Teraz da się czytać. :-)

Ja mam szczerą nadzieję, że o tym "złym śnie" czytamy na pierwszej, a nie ostatniej stronie opowiadania. Bo jeszcze go nie czytałem.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

To już ruszyło…? Qurcze, trzeba do kiosku:) Co od Kresa to "Pani Dobrego Znaku" chyba najlepsza! Sam właśnie czytam. Eh, kolejki u lekarza czasem bywają kreatywne! Ciekawe, że u dentystów zdarzają się rzadko… 

Zdrowia życzę. Sympatyczna recenzja. Pozdrawiam.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Drobiazg formalny: powinno był "półtora roku", a nie "półtorej roku". "Półtorej" odnosi się do rodzaju żeńskiego – "półtorej butelki", "półtorej godziny", itp. W rodzaju męskim i nijakim używa się "półtora". :) Jeśli chodzi o bonusowe teksty w pdf-ie – niestety, musieliśmy z nich zrezygnować, z przyczyn od nas niezależnych. O ile odgórnie nie zapadną inne decyzje, które pozwolą nam wrócić do publikowania dodatkowych materiałów, w pdf-ie będą się pojawiały tylko fragmenty tekstów z numeru. Cykl felietonów Kuby na razie trzeba było zakończyć, ponieważ ma nawał zajęć uniemożliwiający mu regularne dostarczanie tekstów. Kuba zresztą wyjaśniał to na naszej stronie na Facebooku. Mam nadzieję, że za jakiś czas wrócimy do współpracy, a na razie jestem z nim umówiony na to, że w sierpniu przypomnę mu się o artykuł na pewien bliski jego zainteresowaniom temat. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, tekst pojawiłby się w którymś z jesiennych numerów – taką mam nadzieję w każdym razie. :)

Dziękuję za wszystkie komentarze. :-) Brajt, jeśli chodzi o opowiadanie Zamorskiego, to tam nie jest wprost napisane, że to wszystko sen. Można tak założyć. I myślę, że to słuszne rozumowanie. Jak inaczej można uzasadnić tamte wszystkie zjawiska? Postaram się zwracać więcej uwagi na takie drobiazgi jak "półtorej". Obiecuję,  że spróbuję się poprawić. :-)  

Nie "powyższy autor" tylko "wyżej wymieniony autor". "Powyższy" może być cytat, fragment itp. Zresztą w ogóle przesadziłeś z wyjaśnianiem, kim jest Jakub Ćwiek (szczególnie, że nie robisz tego w odniesieniu do innych autorów z tego numeru) – takie trochę upupianie czytelnika recenzji. 

Czyli nie należysz do żółtodziobów… ;-) Uwaga do mnie dotarała. Wspomnę Twe słowa, podczas pisania kolejnej recenzji. Dziękuję. :-)

To chyba wygrałeś przez aklamację. :)

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Nowa Fantastyka