- publicystyka: Ender redivivus? - "Tropiciel" Orsona Scotta Carda (recenzja)

publicystyka:

Ender redivivus? - "Tropiciel" Orsona Scotta Carda (recenzja)

Najnowsza powieść twórcy „Gry Endera" to udany mariaż fantasy i science – fiction, z tym, że to fantasy nosi w tym związku spodnie.

 

W „Tropicielu", pierwszym tomie nowego cyklu, podobnie jak w „Grze Endera" śledzimy losy genialnych dzieci. Tytułowym bohaterem jest Rigg, trzynastolatek z górskiej wioski na skraju świata, obdarzony talentem widzenia ścieżek ludzi i zwierząt. Gdy ginie ojciec Rigga, chłopak podążając za jego wskazówkami rusza do stolicy, by stawić czoło swemu zagmatwanemu przeznaczeniu. Razem z innymi obdarzonymi cudownymi mocami towarzyszami uczy się władać czasem i zmaga się z coraz to nowymi intrygami, z których najmroczniejsze są stare jak sama ludzkość.

 

„Tropiciela" czyta się dobrze, książka wciąga, a Card jak zwykle zaskakuje w najmniej oczekiwanych momentach. Ogromną zaletą jest narracyjny dwugłos: każdy rozdział przygód Rigga i jego kompanów poprzedzony jest krótkim wglądem w historię podróży kosmicznej ludzkich kolonistów – wątkiem o wiele bardziej "science" niż reszta książki, i często o wiele bardziej wciągającym. Oba motywy powoli i w szalenie intrygujący sposób splatają się w jeden.

 

Jest to przede wszystkim opowieść o podróżach w czasie i jako taka wyróżnia się oryginalnością przedstawienia takich wędrówek – nie są tu one dziełem żadnych maszyn czy wehikułów, ale wynikiem współgrania mocy bohaterów. Card jednak zdaje się miejscami nie dowierzać inteligencji czytelnika i wyjaśnienia oczywistych konsekwencji wypadów w przeszłość ciągną się niepotrzebnie, przechodząc w irytujące dłużyzny. Zupełnie rozłożyło mnie na łopatki dwuipółstronowe streszczenie całej powieści w posłowiu, żeby czytelnik wiedział „co się naprawdę stało". Nie bardzo wiadomo po co, bo wszystko przy uważnej lekturze jest jasne, a mnie o mało nie zgubił zwyczaj czytania posłowi przed lekturą powieści.

 

Zastrzeżenia budzi miejscami świat opowieści. Przez pierwsze sto stron nie wiadomo za bardzo, że akcja toczy się w quasi-średniowiecznym świecie: brak opisów odzieży, domów, ojciec Rigga kładący mu do głowy zaawansowaną wiedzę astronomiczną i przyrodniczą, niedostępną ludziom dawnych epok (co wprawdzie wyjaśnia się, ale o wiele, wiele później) – to wszystko sprawiało, że miałem przed oczami raczej "współczesne" obrazy, i mocno się zdziwiłem na wzmiankę o mieczach i włóczniach. Cardowi zdarza się też mnożyć nieprawdopodobieństwa – trzynastolatek rozstawiający po kątach za pomocą paru okrągłych zdań całą rządzącą cesarstwem ekipę to chyba sztandarowy przykład. Niekiedy brakuje wiarygodności przedstawianym zdarzeniom, vide rozmowa Rigga i jego ojca, która nawet w chwili agonii tego drugiego ma cechy filozoficznego dyskursu z logicznymi przepychankami, czy też przedstawienie będącej obecnie u władzy Rady Rewolucyjnej, rzekomo krwawej i bezwzględnej, choć jedyną jej zbrodnią przedstawioną na kartach książki jest wyznawanie pseudosocjalistycznej ideologii (że socjalizm niedobry, o tym wie każdy, i dobrze jest pisać o nim źle).

 

Nie da się ukryć, że „Tropiciel" bazuje na rozwiązaniach z „Gry Endera" – mamy młodocianego, szalenie uzdolnionego i charyzmatycznego bohatera, od którego działań zależą losy świata. Protagoniści obu książek są bliscy charakterologicznie, podobne jest też tempo narracji – bez nagłych zrywów, ale mimo to wciągające. Można mieć do Carda żal, że zamiast tworzyć opowieść nową i oryginalną uciekł się do żonglerki starymi motywami.

 

„Tropiciel" to kawał solidnej rzemieślniczej roboty i dobra powieść, skierowana raczej do młodszego czytelnika. Przekład Kamila Lesiewa i Maciejki Mazan jest bardzo dobry i zachowuje cardowskiego ducha, a atrakcyjna szata graficzna sprawia, że obcowanie z książką to sama przyjemność.

 

Ocena: 4/6

 

"Tropciel"

Orson Scott Card

Tłumaczenie: Kamil Lesiew, Maciejka Mazan

Prószyński i S-ka, 2011

Cena: 39,90 zł

Komentarze

Masz rację, ta książka jest zdecydowanie bardziej adresowana do młodszego czytelnika, w przeciwieństwie do Gry Endera, która moim daniem jest bardziej uniwersalna pod tym względem. Powieść czyta się szybko, jest wciągająca, ale nie tak genialna jak Gra Endera.

Kocham czytać S. Carda, ale powoli zaczyna mnie męczyć sztampowość bohaterów. Z tych powodów polubiłam najwiecej Petera Wiggina, który był po prostu inny. Po jakimś czasie nawet Ender zaczął mnie irytować (w "Enderze na wygnaniu"). Tropiciel stanowczo utwierdził mnie w tym, że mam rację. A mianowicie: nawet służąca, kucharka czy karczmarz wykazują się w cardowskich ksiażkach elokwencją i ciętym dowcipem. Brak postaci, które są naprawdę głupie. Tylko mówi się o nich, że są głupie, ale tak na prawdę nie widać tego. Wszystkie postaci prowadzą rozważania w ten sam sposób. Dialogi nieoznaczone bywaja utrapieniem, bo niekiedy nie sposób odróżnić kto mówi. Styl jest ten sam. Jeśli postaci posiadają jakieś charakterystyczne cechy charakteru, są one (cechy) omawiane z punktu widzenia trzeciej osoby, ale samemu (tak na prawdę) nie sposób ich dostrzec gdy przygląda się bohaterowi. Nawet dowcipy cardowskie są brane ciągle z tej samej półki. Np. w każdym tomie chyba pojawia się typowy ocierający się o fizjologię żart: "intymny nawóz", "jak mnie nie posłuchasz, to nasikam ci do łóżka", "dwoje dzieci o prawie owłosieniu łonowym, chce zapanować nad światem", "w latach podcierania ci pupy widziałąm twoje nagie ciało od różnych stron, o których nawet byś nie pomyślała." (użyte dwukrotnie w podobnej wersji w dwóch różnych książkach), "moglibyśmy się posunąć dalej, oboje jesteśmy odpowiednio wyposażeni. I jestem pewien, że tworzymy dopasowany zestaw", "A ty jestes moją siostrą, więc mogę się łaskotać, dopóki się nie posiusiasz labo nie popłaczesz. Albo jedno i drugie." Nagromadzenie tych przykładów miało pokazać, jak Card potrafo być sztampowy. Ma swój przepis na dobrą ksiażkę i miesza różne skąłdniki wciąż w ten sam sposób. Zawsze wychodzi mu szarlotka.
Gówny bohater zawsze jest w pewien sposób samotny, zawsze jest inteligentny i w czymś bardzo dobry. A najlepiej w wielu rzeczach. Albo raczej wydaje się, że jest dobry w jednej rzeczy, a tak naprawdę, jest we wszystkim świetny. Główny bohater mimo wieku totalnie szczenięcego zawsze porozmawia z dorosłym na poziomie, ale najczęściej ustawi dorosłego do poziomu. Bohater udaje, że nie jest taki mądry jakim jest naprawdę, żeby nie urazić bliskich. W rezultacie jest czuły jak toster i czytelnik (np. ja) jest zszokowany gdy bohater okaże ludzkie uczucia w postaci łez. 
W końcu wygląd postaci jest chyba najmniej istotny dla S. Carda. jego twory to wyobrażenie wieku i wielkości. Cechy np. twarzy, Card uznaje najwyraźniej za niepotrzebnie zaprzątajacy uwagę czytelnika szczegół. 
Wreszcie ostatnią chyba istotną cechą bohatera wiodącego jest to, że jakkolwiek ma on cechy cudowne i przydatne, robi wszystko żeby usuąć się z centrum zainteresowania  by wylądować np. incognito na obcej planecie. W każdym razie zawsze nalezy się spodziewać, że cudownie uzdolniony dzieciak zawsze tak naprawdę w głebi ducha najbardziej pragnie być szczęśliwym beztalenciem. 
Kosztuje mnie trochę taka krytyka tego, co naprawdę lubię, ale wolę zdawać sobie z takich szczegółów sprawę by później z czystym sercem je zignorowac i cieszyć się wciągająca powieścią.
Na koniec dodam, że mam zwyczaj przed kupieniem książki czytacją całą w empiku. Dla "Tropiciela"  poświecałałam każda wolną chwilę, byle tylko doczytać parę następnych akapitów. Ostatnie rozdziały oczywiście czytałam w emocjach gryząc koniec warkocza (metaforycznie). 
AK. 

Nowa Fantastyka