- publicystyka: Recenzja - "Witaj Ameryko" J.G. Ballarda

publicystyka:

Recenzja - "Witaj Ameryko" J.G. Ballarda

"Witaj Ameryko" to postapokaliptyczna powieść z 1981 roku, autorstwa czołowego przedstawiciela nowej fali w SF – J. G. Ballarda (twórcy słynnego "Imperium słońca" oraz "Kraksy"). W Polsce wydana przez Amber w 1996 roku, w tłumaczeniu Piotra Cholewy.

Tyle tytułem wstępu. Książkę tę znalazłem na jednym ze straganów na Dworcu Wschodnim, gdzieś w rzędzie między popularnymi dziś czytadłami o wampirach, a romansidłami (albo, jak kto woli, po prostu między romansidłami).

Dałem za nią dwanaście złotych i przyznam, że dość długo opierałem się przed jej urokiem (choć powieść nie jest długa – ma niecałe dwieście stron). Jednak, gdy przebrnąłem przez pierwszych kilka stron... cóż, powiedzmy, że na jakiś czas przestałem istnieć dla świata.

Do rzeczy.

 

Z końcem XX wieku zasoby ropy naftowej zaczynają gwałtownie się kurczyć, koszt paliwa wzrasta do astronomicznych cen, rosnące w siłę gospodarki państw i giełdy załamują się. Recesja staje się większa niż za czasów Wielkiego Kryzysu z 1929 roku.

Ostatnia baryłka ropy zostaje wydobyta w 1997 roku, wkrótce potem większość samochodowych koncernów ogłasza upadłość. Prezydent Stanów Zjednoczonych zakazuje używania prywatnych pojazdów z silnikami spalinowymi, starając się racjonować pozostałe paliwo oraz energię elektryczną. Upadek staje się jednak tylko kwestią czasu.

Od 2000 roku, w obliczu kryzysu, wielu Amerykanów porzuca swe dotychczasowe życie i wyrusza przez Atlantyk w poszukiwaniu lepszej alternatywy. W ciągu dwudziestu lat niemal cała populacja Nowego Świata wraca do swych etnicznych ojczyzn w Europie, Azji i Afryce.

Rząd i naród Stanów Zjednoczonych przestają istnieć.

 

I tutaj zaczyna się akcja powieści.

Wiek później do ujścia rzeki Hudson przybija SS "Apollo" – statek ekspedycji naukowej z Europy mającej zbadać, obserwowane w ciągu ostatnich lat, niepokojące zjawiska na tej stronie półkuli.

Ku zdziwieniu załogi, jej oczom ukazuje się Nowy Jork pochłonięty przez pustynię. Przygarnięty przez kapitana pasażer na gapę, Wayne, jako potomek amerykańskich imigrantów, planuje przywrócić Stanom Zjednoczonym dawną chwałę. Wraz z członkami wyprawy przemierza spustoszony przez katastrofę ekologiczną kontynent, po drodze znajdując ruiny Waszyngtonu i innych, niegdyś zaludnionych, wielkich miast. Spotyka także Indian – przetrwałych proto-amerykanów – zrzeszających się w prymitywnych plemionach o komicznych nazwach, jak Urzędnicy z New Jersey, Profesorowie z Bostonu, Gangsterzy z Chicago, czy Geje z San Francisco.

Gdy po tygodniach ciężkiej wędrówki ekspedycja zbliża się do brzegów Pacyfiku, z mroków wyłania się oświetlone neonami, tętniące życiem Las Vegas, rządzone przez niebezpiecznego psychopatę, który w każdej chwili może spowodować atomową zagładę.

 

Nie brzmi ciekawie?

W "Witaj Ameryko" występuje masa oryginalnych pomysłów i ciekawych ujęć postapokaliptycznego społeczeństwa, niejako parodiujących współczesną kulturę amerykańską (których to w niniejszym tekście nie wyjawię – z wiadomej przyczyny).

Styl Ballarda obfituje w trafne, unikalne porównania, mieszana trzecio– i pierwszoosobowa narracja wciąga w wir wydarzeń, sprawnie prowadząc czytelnika aż do ostatniego zdania.

Nie jest to oczywiście pozycja pozbawiona wad. Ale choć czasem może się wydawać, że autor nieco zbytnio przywiązuje wagę do świata przedstawionego i protagonisty Wayne'a, zaniedbując przy tym wątki poboczne i bohaterów drugoplanowych, po przeczytaniu trudno o niedosyt. Pewne sprawy typu bliźniaczych wież WTC, które w XXII wieku dalej wynoszą się ponad pozostałe budowle Nowego Jorku, czy istniejący w latach dziewięćdziesiątych Związek Radziecki – są drobnymi szczegółami, których w żadnym wypadku nie należy uznawać za błąd. Przypomnijmy, że powieść została napisana trzydzieści lat temu! Ja osobiście uśmiechnąłem się do tych wizji, myśląc, że tak właśnie mógłby wyglądać świat, gdyby z końcem XX wieku zaczęło brakować ropy. Abstrahując już od tego, że jej złóż prawdopodobnie starczy nam jeszcze na długo, zanim zaczniemy traktować wydarzenia z "Witaj Ameryko" poważnie. W końcu nie o to w tej książce chodzi. Widzimy w niej sny o utraconej Ameryce, marzenia o Hollywood i upadłej potędze najpotężniejszego mocarstwa świata. Słyszymy zew "California dream", Marylin Monroe i Dzikiego Zachodu razem wziętych.

Dopiero po kataklizmie można zacząć dostrzegać wartość zjawiska tzw. kultury zachodniej, która, mimo iż dość egotyczna, nawet po stu latach silnie oddziałuje na wyobraźnie książkowych europejczyków i w efekcie ciągnie ich przez Atlantyk dla realizacji ich najskrytszych pragnień. Tych samych pragnień, które przyciągały kolonialistów ze Starego Kontynentu jeszcze w nowożytności. Nieokiełznane ziemie Ameryki znowu stają się swoistym El Dorado, miejscem, w którym można zdobyć władzę, złoto albo wszystko utracić.

Komentarze

"Tyle tytułem wstępu" piszesz, po czym... przez pięć kolejnych linijek kontynuujesz wstęp, opisując scenki z życia, które niekoniecznie muszą interesować czytelnika recenzji.

Rzeczywiście, zdanie te powinienem przenieść pięć linijek w dół.

Dzięki za... konstruktywny komentarz.

Nowa Fantastyka