- publicystyka: NERDY NOSTALGIA - Łże-czarownicy atakują z Antypodów

publicystyka:

NERDY NOSTALGIA - Łże-czarownicy atakują z Antypodów

W latach 90-tych telewizja „aktorska” dla dzieci i młodzieży była do bani. Wiem, że to odważne stwierdzenie, zwłaszcza, że teraz dominują żenujące produkcje Disney Channel, ale fakty pozostają faktami. Te wszystkie Czy boisz się ciemności?, amerykańskie wariacje na temat toku żerujące na Power Rangers, głupawe serialiki o plastikowych, irytujących gnojach czy serwowane przez TVP młodzieżowe nudziarstwa w stylu Dziewczyny z Oceanu (bleh) – nawet wtedy poziomem lamerstwa odganiały od ekranu. Dlatego wolałem kreskówki. Jedynym serialem, który wydawał się „dla młodszego widza” (przez nadmierną eksploatację nastoletniego hakera i delfiniej maskotki) i spoko jednocześnie był SeaQuest, ale gdy się podrosło, rozumie się, że jednak to nie ta kategoria. Poza tym, Rockne S. O’Bannon i wszystko jasne, a swoją drogą coś, co zawiera wysokie stężenie Roya Scheidera i Teda Raimiego nie może być głupie. Wracając do wątku głównego, polska publiczna TV też próbowała podłapać temat i powstało z tego między innymi kilka pseudofantastycznych straszydeł. Obejrzenie fragmentu po latach doprowadza do zgrzytania zębów. Takie hity jak Maszyna Zmian (Boże, dzięki, że mnie to minęło), WOW (to niestety nie) czy Tajemnica Sagali (to akurat było zrobione minimalnie lepiej, ale bleh i tak) męczyły oczy w przed i wczesnopopołudniowych godzinach, co o tyle boli, że jak już dzieciak legnie przed TV, to ma zwyczaj oglądać jak leci. Bardziej okropnie z telewspomnień prezentuje się tylko 90% Telewizji Edukacyjnej (kto pamięta?), ale ta przynajmniej próbowała coś wbić do głów. Tajemnica Sagali o tyle symptomatyczna, że była koprodukcją polsko-niemiecko-cośtam, co podkreślano na każdym kroku w tamtych czasach. Takie pokłosie przemiany ustrojowej, chwalono się, że zagranica robi z nami serialiki. I tu wkraczamy w temat właściwy, bo istnieje pewna koprodukcja, która jest być może równie niezjadalna, co cały gatunek, hmm, 90’s Very Young Adult live-action, ale miała w sobie coś, co pozwala trochę ponostalgizować na jej temat – ciekawą, jak na „wtedy”, ideę świata przedstawionego.

 

W Australii mieszkał sobie Paul (Zbych Trofimiuk – tylko nazwisko tak polskie, wbrew pozorom, za to w tamtych czasach był prawdziwą młodzieżową gwiazdą na Antypodach). Przeciętny nastolatek – nosił włosy na żel i był raczej wkurzający. Wszystko zmieniło się, gdy w czasie wyprawy w Góry Błękitne dostał się do… innego świata. Przypominającego jedną wielką, zapuszczoną wieś. Po odpowiedniej porcji dylematów współczesnego w czasach średniowieczny, okazuje się szybko, że tępym motłochem władają Spellbinderzy (po polskiemu Mistrzowie Magii) – potężni wymiatacze w czarodziejskich zbrojach rażących prądem, uzbrojeni także w latające statki (klasa efektów specjalnych – mniej niż zero, nawet jak na tamte lata). Paul, na szczęście, skumał się z lokalną laską Rianą (Gosia Piotrowska), która ukryła go w rodzinnej wiosce. Niestety, koleś szybko zorientował się, że Spellbinderzy używają nauki, nie magii – a poza tym wpadł na durny pomysł, że może łaskawie pomogą mu wrócić do domu. Durny, bo a) wymyślanie „nowych” wynalazków, co Paul robił nagminnie, okazało się prawnie zakazane b) fałszywi magowie nie należeli do rozsądnych, miłych oraz zupełnie nie pragnących władzy i potęgi ludzi. Wiedza, jaką nastolatek przyniósł ze sobą, oznaczała więcej technologii do tłamszenia ludu, więc konflikt nieunikniony. Zwłaszcza niejaka Ashka (Heather Mitchell), sucz nad sucze, strasznie ostrzyła sobie na to pazury…

 

Jeśli do tej pory ktoś się nie zorientował, Dwa Światy były owocem kooperacji TVP z filmowcami z Australii. Bardziej skierowanym do mieszkańców najmniejszego kontynentu, i w swej anglojęzyczności, i w specyfice (a telewizja australijska to temat wysoce odmienny, wystarczy sprawdzić w Necie), ale emitowanym w Polsce niemal od razu po produkcji. Objawia się to głównie tym, że w tle migają piękne widoczki z Jury Krakowsko-Częstochowskiej, w wielu rolach zobaczymy twarze znane jakoś tam z naszych szklanych ekranów, usłyszymy kilka słowiańskich lub bardziej koślawych akcentów oraz, dla grzebaczy, uświadczymy kreacji takich aktorów-celebrytów jak młody Piotr Adamczyk czy ten facet (Klan forever, a jak, a w Spellbinderze ma swój „życiowy” fryz). W epizodzie pojawił się nawet Leon Niemczyk (!), choć w tak epizodycznym, że mimo godziny przewijania odcinka w tą i we w tą nie udało mi się wyłapać. Serial stworzył niejaki Noel Price, etatowo trzepiący takie produkcje – Polsce czasów już zamierzchłych dał Alanę – Dziewczynę z Przyszłości (cholera, Dziewczyna z Przyszłości, Dziewczyna z Oceanu, Dziewczyna z Komputera – czy wtedy targetem były pryszczate wyrostki marzące o nadnaturalnej lali?). I w takim typowym sztafażu, objechanym na wstępie, utrzymywały się mniej więcej Dwa Światy. Nie ma co tego analizować – lepiej przejdźmy do elementu, który nie tylko przyciągał do telewizora, ale wgryzł się w pamięć i osadził w strefie mózgu odpowiedzialnej za nostalgię. Fajna koncepcja. Wątek magów-oszustów, nabijających ciemnotę w butelkę za pomocą nowoczesnej technologii, zresztą opartej bodajże na elektromagnetyzmie, wydawała się wtedy całkiem awesome. Mimo wzmiankowanych tragicznych efektów (jak zawsze powtarzam – gnojkowi nie przeszkadza), dekoracje, kostiumy magów i pomysły na „innoświatowe” technologie dawały radę. Prawdziwą destylacją fajności był napędzane na świecące kamulce magiczne zbroje (podobno wzorowane na husarskich, ale nie wiem, czy polska Wiki jest tu wiarygodna), które pozwalały rzucać piorunami kulistymi (rozkminka-znak czasów: jak to „emulować” za pomocą klocków Lego? :)). Inne akcesoria, jak radioodbiorniki noszone w „kulce” schowanej w napierśniku, specyficzne i cholernie powoli sunące statki latające czy maszty radiowe robiące za czarodziejskie wieże; też działały na wyobraźnie. Fajne były motywy, które pokazywały Paula uprawiającego sabotaż dzięki wiedzy współczesnej (nasłuchiwanie transmisji z walkmana). Ciekawym był też poszerzający nieco spektrum intrygi fakt, że Spellbinderzy sami żerowali tylko na wyczerpujących się resztkach technologii swoich protoplastów, których wykosił jakiś niesprecyzowany z początku kataklizm. Wewnętrzne konflikty łże-czarowników i najazdy koczowników, które „legitymizowały” wykorzystywanie biednych chłopów to elementy, które dodawały szczyptę głębi odpowiednią, by serial wydawał się choć trochę atrakcyjniejszy od typowego szajsu. Wrażenia zapewniała też Ashka, do dziś najchętniej wspominana (nie tylko w Polsce, Spellbinder był emitowany w pokaźnej ilości krajów) postać obok Riany. Może dlatego, że byłą super przeciwniczką – okrutną, przebiegłą, impulsywną oraz dającą się odrobinę lubić (w takim sensie, jak lubimy Dartha Vadera i innych dobrze wykorzystanych złoczyńców). Gdyby jeszcze skupiono się na drugim świecie, nie pokazując przebitek ze szkolno-rodzicielskich dramatów rodzinnej rzeczywistości Paula, i nie przeniesiono akcji „do nas” w połowie sezonu, to może nostalgia miałaby mocniejsze podstawy. O, propos zalet, temat muzyczny był chwytliwy, jak puściłem z YouTube, od razu organizm wydobył z pamięci i nucę przy pisaniu.

 

Spellbinder był sukcesem, przynajmniej w Australii (patrząc po komentarzach dorosłych już fanów w Internecie, to nawet z pewnością i poza nią). Na tyle widocznym, że zdecydowano się na produkcję kontynuacji. Na W Krainie Władcy Smoków (Spellbinder 2 – Land of the Dragon Lord) już się nie załapałem, wolałem lepsze i dojrzalsze rzeczy, zresztą z oryginału została tam ino Ashka i ogólne koncepcje. Warto wspomnieć z dwóch przyczyn. Po pierwsze, do grupy koproducentów dołączyły Chiny, więc klimat zmienił się z średniowiecznego na orientalny. Po drugie, jedną z głównych ról grał tam Ryan Kwanten, znany dobrze z pewnego (z sezonu na sezon coraz bardziej) guilty pleasure naszych czasów. A dokładnie z Czystej Krwi HBO, gdzie znakomicie wciela się w rozbrajająco tępawego Jasona Stackhouse’a. Dobrze, obowiązkowej ciekawostce zadość, a teraz pora na podsumowanie. O Dwóch Światach warto pamiętać. Serial pokazuje bowiem, że nawet lamerską estetykę kiepskiego gatunku da się przekuć w coś zapamiętywalnego, gdy tylko stoi za tym trafny i dobrze wykorzystany pomysł na świat, który chce się pokazać. No i kwestia narodowa. Annały telewizyjnej fantastyki mamy ubogie, marne i smutne – pamiętając o Dwóch Światach wiemy, że publiczna stacja zaangażowała się kiedyś w produkcję czegoś „gatunkowego”, co przynajmniej pobudzało skutecznie młodzieńcze wyobraźnie i kierowało we właściwą stronę. Marne pokrzepienie serc zawsze jest pokrzepieniem. Ja w każdym razie, mimo deklarowanej niechęci do live-action dla dzieciaków tamtych lat, na Dwa Światy reaguję nieco cieplej. W zasadzie, to jedna z dwóch tego typu produkcji (o drugiej nic nie napomknę, choć nie wiem, czy ze wstydu, czy dlatego, że może o niej coś skrobnę) do których żywię jakiekolwiek uczucia. A to się chyba liczy?

 

 

Marek Grzywacz

14.07.2011

Komentarze

Jestem dość przekonany, że oglądałem ten serial, ale nie żywię do niego żadnych szczególnych uczuć. Ot taka bajeczka, którą oglądało się dlatego, że oglądało się wszystko 'jak leci'. ;)

Za to ze wspomnianych tytułów najlepiej wspominam Dziewczynę z przyszłości. Śmiało mogę powiedzieć, że to najlepsze sf mojego dzieciństwa (we wspomnieniach przebija i Star Gate i Star Treka, pewnie dlatego, że były wtedy jeszcze dla mnie zbyt poważne). Za to ten postapokaliptyczny świat rodem z tankowca z Wodnego Świata mocno kontrastujący z utopijną ekoscentralizowaną postprzyszłością były super. Sam bym o tym napisał uzurpując sobie prawa do gościnnego odcinka Twojego cyklu ;), ale raczej nie znalazłbym dość samozaparcia, żeby odświeżyć sobie choć kilka odcinków. Wolę nie niszczyć dobrych wspomnień i zachować je takimi, jakimi są.

Pozdrawiam nostalgicznie,
Snow 

Sygnaturka chciałaby być obrazkiem, ale skoro nie może to będzie napisem

Ja z opisanego filmu pamiętam tylko zbroje magów. Z delikatnie trąconych, pamiętam gniotowatego już wówczas WOWa.
Był jeszcze jakiś o podróżach w czasie. Ale z tego co pamiętam, to aktorskie przegrywały z angielskim cartoonem lub piłką pod blokiem. Czyli nostalgii brak, w tym akurat przypadku.
Pozdrawiam.

O, znam to :). Chyba moja ulubiony serial z dzieciństwa. Pamiętam, że leciał na wieczorami na TVP 2 i baaardzo czekałem na kolejne odcinki. Jakieś 2 lata temu zrobiłem sobie powtórkę (na Youtube są, albo chociaż były wszystkie odcinki). Trochę bałem się, że popsuję sobie wspomnienia, ale ciągle mi się podobał.
Muzyczka z openingu była super. Tak samo jak te rozsypujące się statki, wieże i strzelające elektrycznymi kulami kombinezony. Oj, jak ja chciałem taki mieć :)

Nostalgia jak najbardziej obecna, aż sobie zapuszczę muzyczkę z openingu na YT.
Pozdro i dzięki za przypomnienie tej serii.

Ostatnio trafiłam na ten serial gdzieś w TV i zastanawiałam się "co to do cholery za serial, że gra tam Jerzy z Klanu i mówi po angielsku z jakimś dziwacznym akcentem", musiałam go przegapić w latach młodości, bo pierwzy raz go widziałam :P A Tajemnicę Sagali lubiłam, a co ;) Zwłaszcza ten pełen patosu początek "wiele wieków temu ziemia była rajem..." i tak dalej. Miało to swój urok, oj miało.

Oglądałem, a jakże. Nawet i tą drugą serię.

Z podobnych koproduksji w owego okresu pamietam jeszcze jakiś taki serial, w którym dzieciaki z całego świata tworzyły Tajną Organizację dowodzoną przez jakiegoś dziadka, która walczyła z wrednym biznesmenem (jak to zwykle w tego typu produkcjach, dzniwym trafem ów niemiluch odpowiadał za całe zło świata, pod każdą szerokością geograficzną), ale tytułu nie pomnę.

Znalazłem Niemczyka! 0:30 w trzeciej części tego odcinka, TU :D

„Widzę, że popełnił pan trzy błędy ortograficzne” – markiz Favras po otrzymaniu wyroku skazującego go na śmierć, 1790

Masz oiko :D
Diriad, zasłużyłeś na nieoficjalny, ale zaszczytny tytuł Najlepszego Wypatrywacza Niemczyków w Okolicy ;)

Ha! Będę go piastował z dumą i godnością!

„Widzę, że popełnił pan trzy błędy ortograficzne” – markiz Favras po otrzymaniu wyroku skazującego go na śmierć, 1790

Znam to! Ale przyznaję, bez bicia, że nie śledziłam. Jakieś takie głupawe mi się wydawało. Widocznie byłam wyjątkowo zblazowaną małą dziewczynką ;) Za artykuł - 6 :)

Świetny artykuł. Niestety nic nie rozumiem. Wczesna młodość i oglądanie wszystkiego jak leci wypadło mi parę lat wcześniej.

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

Ranfariel, wszystkie produkcje "aktorskie" dla były głupawe, jak leci - taki duch epoki :) Ale zawsze znalazła się jakaś, zwłaszcza z perspektywy, totalna kupka, którą się jednak oglądało.
Poza tym, jako dziecko wychowane np. na Yattamanie, z głupawością nie mam do dziś problemów ;)

Rinos, a to już niezależne ode mnie. Z prostych przyczyn związanych z prywatnym doświadczeniem, raczej nie będę nostalgizował o rzeczach, które objawiły się poza przedziałem, powiedzmy, 1991-2001.
Ale jak ktoś chciałby popisać o późniejszych/wcześniejszych obiektach nostalgii, nie widzę przeszkód ;)

Nowa Fantastyka