- publicystyka: Nie jestem jak większość dzieci

publicystyka:

Nie jestem jak większość dzieci

Tak skończą nasze książki, jeśli w ogóle je napiszemy i jeśli kiedykolwiek zostaną wydrukowane. Pięć złotych na wyprzedaży. Skoro rzecz tak dobrą, jak „Dziewiąte życie Louisa Draksa" spotkało w Polsce zapomnienie, kto może mieć nadzieję na lepszy los?

 

Cierpiące dzieci to z reguły tani chwyt. Ale dziewięcioletni Louis Drax nie jest jak inne dzieci. Jest bardzo inteligentny, totalnie aspołeczny i dosyć wredny. Poza tym, jest tzw. „ofiarą losu" i leży w śpiączce. Dlaczego od urodzenia ściągał na siebie różne katastrofy? Co naprawdę wydarzyło się podczas feralnego rodzinnego pikniku w górach Owernii? Oto pytania organizujące fabułę tej powieści, napisanej przez Angielkę lecz dziejącej się we Francji.

 

Mamy tu dwóch narratorów (małego Draksa i jego lekarza), niebanalny styl oraz sugestywny klimat. Na pytanie „o czym to jest?" możemy odpowiedzieć odwołując się do poziomu zdarzeń („o zaburzonym chłopcu, który zapadł w śpiączkę") lub do poziomu tematyki („o tajemnicach ludzkiego umysłu"). Postaci, zarówno pierwszo– jak i drugoplanowe, skrojone są wiarygodnie, choć niekiedy bardzo szkicowo. Na słowa uznania zasługuje powiązanie fabuły z drugorzędnymi, wydawałoby się, szczegółami. Takie fakty, jak pożary lasów w Prowansji, gdzie położony jest szpital będący miejscem akcji, czy to, że obaj narratorzy interesują się dziwnymi, podwodnymi zwierzętami, mają intrygujące znaczenie symboliczne.

 

Co przesądziło o tym, że księgarz w centrum Warszawy zdecydował się pozbyć Louisa Draksa za niespełna dwadzieścia procent ceny okładkowej? Niełatwo odpowiedzieć na to pytanie bez popartej osobistym doświadczeniem znajomości mechanizmów funkcjonowania polskiego rynku książki. Mogę się tylko domyślać. To nie jest mainstream ani science-fiction, to nie jest fantasy ani tym bardziej urban fantasy o jakichś wampirach lub aniołach. Jeśli musimy posługiwać się szufladkami: „Dziewiąte życie..." to thriller psychologiczny z elementami fantastyki. Takie niewiadomo co, z naciskiem na słowo „psychologiczny". Myślę, że to wiele wyjaśnia.

 

Wydawniczy blurb podsuwa skojarzenia z filmami: Szóstym zmysłem, Innymi, Angielskim pacjentem. To dobre porównania. Widziałem te filmy, lecz nie czytałem dotąd żadnej książki przypominającej je klimatem. Aż do „Dziewiątego życia...". Dałem się pochłonąć jego mrocznej atmosferze, przywiązałem do kilku postaci, zastanowiłem nad paroma nieuchwytnymi, egzystencjalnymi kwestiami.

 

Pozornie wydumana, jest to jednak książka o życiu. Już motto mówi nam, kim jesteśmy: na pewnym poziomie – mięsem, na innym zaś – fikcją. Smutne, lecz, biologicznie i empirycznie rzecz biorąc, prawdziwe. I ta książka też jest prawdziwa, choć zmyślona. Szkoda, że polski rynek (odporny na psychologię czytelnik? marketingowo ospały wydawca?) najwyraźniej jej prawdę zignorował.

 

 

Liz Jensen

Dziewiąte życie Louisa Draksa

Przeł. Tomasz Bieroń

Zysk i S-ka

Wydanie polskie: 2007

Stron: 276

Cena z okładki: 29,90 zł

Komentarze

Przyczyn wyprzedaży jest kilka. Po pierwsze, jest to tytuł sprzed czterech lat. Jesli nie sprzedał sie nakład przez taki czas, to zawsze lepiej 'oddać' go, nawet poniżej kosztów, niż posłać na zmielenie. Drugi powód to "wiosenne VATowe wietrzenie  magazynów". Wydawcy pozbywali sie zalegających magazyny tytułów, żeby uciec od podatku.
A przyczyny braku zainteresowania tym akurat tytułem? 
Jest taki znacznie szerszy aspekt - kulejace czytelnictwo, co nie dotyczy tylko Polski, a co wiąże się z ekspansją innych mediów. Sprawia to, iż 2-3 tysięczny nakład to norma, z czego często sprzedaje się połowa, może 3/4.  A dodruki i naklady rzedy 5-10 tyś. to sukces wydawniczy :)

Fajowo:) Czuję się zachęcona do czytania i ruszenia na wyprzedaże. Zreszta, sama kupuję książki w polomarketach;)
Mój ostatni hit to Harrar Kobierskiego za 4 zł (uwielbiam, świetna książka).

Przyznam, że mnie zaciekawiłeś i zachęciłeś do przeczytania:)
A tu nieco mniej pochlebna recenzja:
http://www.literatura.gildia.pl/tworcy/liz_jensen/dziewiate_zycie/recenzja 

Jeśli chodzi o polskich czytelników, to wydaje mi się, że większość kupuje (o ile w ogóle coś kupuje) to, co leży w Empikach przy samym wejściu, odpowiednio wyeksponowane i to jeszcze z wielką reklamą informującą, że to najnowszy bestseller w USA. 

Haaha, no to łatwo się zindoktrynowac i łyknąć np. Zmierzch albo Czystą krew jako dzieło doskonałe.
Selena nie doceniasz Polaków, znam wielu, którzy szperają w księgarniach godzinami, a to znaczy... że szukają czegoś, co nie jest nachalnie eksponowane:)

Wiktorwroz, ja też znam:) Niestety należą do znakomitej mniejszości.
 

Czytałem tę podlinkowaną opinię zanim zamieściłem swoją. Jeżeli tamten recenzent oczekiwał zawrotnego tempa, miliona zwrotów akcji i wgniatającego w fotel megazaskakującego zakończenia, to rzeczywiście mógł się rozczarować. Ja tego nie oczekiwałem. Do mnie ten drugi narrator (doktor Dannachet) trafia, m.in. dlatego, że:

- podtrzymuje suspens co najmniej na tyle, by chciało się czytać dalej,

- ciekawie przedstawia własny kryzys wieku średniego,

- ciekawie przedstawia swoją żonę i relację z nią,

- ciekawie przedstawia kontrast między swoim życiem wewnętrznym a tym, co prezentuje na zewnątrz,

- nawiązuje ciekawą relację z Louisem Draksem.

Stąd moje podkreślenie wymiaru psychologicznego tej książki, którego recenzent z gildia.pl nie docenił. Nie zgadzam się też z jego opinią, że „rażący jest brak głębszej refleksji i jakichś choćby małych partykularnych sensów”, ja tych małych sensów widzę sporo, a fakt, iż pointę tej książki nie bardzo da się wyrazić jakimś prostym sformułowaniem nie znaczy, że tej pointy nie ma. W tym przypadku głębia psychologiczna sama w sobie jest dla mnie dowodem „głębszej refleksji”. Fabuła jest w porządku, nie zawsze musi gnać na łeb na szyję. Wartość tej książki to psychologia plus nastrój i to właśnie starałem się w swojej recenzji podkreślić.

No właśnie, Burnett. Smutne jest to, że tak wielu czytelników sięga dziś po książki mało wymagające. Jak tak dalej pójdzie, to będzie się wydawać tylko tanie horrory;> 

Zachęciłeś mnie, burnett. Wieloosobowe narracje cenię bardzo wysoko od czasu "Pieśni oberżysty"/"Pieśni karczmarza" Petera Beagle'a (i sceny erotycznej na trzy głosy), bo to naprawdę sztuka i jak dotąd nie pokusiłem się o pisanie w ten sposób.
A autor recenzji z gildia.pl nie zauważył widocznie, że literatura per se rzadko oddaje życie takim, jakim jest naprawdę, bo w "realu" pointa rzadko się pojawia, a jeśli już, to jakby przypadkiem. Wolę opowieści właśnie takie, jakie podsuwasz.
Przy okazji, w twojej recenzji też pojawiają się dwa głosy, na temat wyprzedaży i "recenzja właściwa". Ja tam uwielbiam antykwariaty i wyprzedaże, ostatnio jest prawdziwy wysyp. Kiedyś a antykwariacie w mojej rodzinnej Dębicy udało mi się kupić wszystkie dzieła Lema wydane do ok. 1970r. za 25 zł i ładny uśmiech. Także autor nie powinien mieć większego powodu do narzekania - burnett co prawda kupił ksiązkę za 4 zł, ale napisał dobrą recenzję i książkę tę kupi np. Ajwenhoł, nawet za pełną cenę, a może i kilku innych użytkowników strony NF. Poza tym, a nuż zachęcony burnett kupi kiedyś kolejną książkę tej autorki?

PS. Przy okazji, dziękuję AdamowiKB, który napomknął kiedyś o Wiktorze Żwikiewiczu; i poza niestrawną "Drugą Jesienią" Zwikiewicza trafiłem na rewelacyjne "Imago", "Delirium w Tharsys" i "Kosmodrom w Machu Picchu", które z miejsca kupiłem, gdy zobaczyłem w antykwariacie.
Po raz kolejny okazało się, że naprawdę wartościowe rzeczy są na świecie prawie za darmo. I po raz kolejny okazało się, że za naprawdę wartościowe rzeczy autor nie dostaje nic - Żwikiewicz na mnie nie zarobił, a szkoda; zarobili kiedyś pewnie po parę groszy Pilipiuk i Piekara, i też szkoda.

* tfu, to była "Ballada o przekleństwie", nie "Kosmodrom", no przecież;P

To w końcu recenzja, czy żal nad polskim rynkiem wydawniczym?

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Strumień wrażeń, dj:)
PS. Ale jaki związek ma "Szósty zmysł" z "Angielskim pacjentem"? Dla mnie te tytuły leżą daleko od siebie, choć oba bardzo lubię.

Ano, strumień wrażeń :) A żal przede wszystkim tego, że ciekawe rzeczy czasem (może nawet często?) na rynku po prostu giną.

Nawet jeżeli SZ z AP nie ma wiele wspólnego (mógłbym chyba co najwyżej dość subiektywistycznie wywodzić o jakimś ulotnym pokrewieństwie swoich wrażeń emocjonalnych) to każdy z tych filmów ma coś wspólnego z historią o Lousie Draksie (dziecko z zaburzeniami, pacjent przykuty do łóżka, ciekawa warstwa psychologiczna, atmosfera pardon my french „tajemniczości”).

Zapamiętam tego Beagle’a. Recenzowana książka to chyba moje trzecie zetknięcie z narracją wieloosobową. Wcześniej był „Pan Lodowego Ogrodu” Grzędowicza z trzema narracjami oraz prawdziwa jazda po bandzie – „Nazywam się czerwień” Orhana Pamuka z ok. dwudziestoma narratorami.

Nawiasem mówiąc fascynujące jest to, że pisarz z muzułmańskiego kraju napisał tak relatywistyczną (przynajmniej w kwestii techniki narracji) powieść.

Czytając Grzędowicza myślałem, że to, co zrobił, to dobry pomysł, bo jedną narracją sam autor może się znużyć, a tak sobie poprzeskakuje i ma w mózgu jakiś płodozmian (o ile to pisał na zmianę, a nie najpierw jedno, potem drugie, a potem poprzeplatatał, hehe). A przy Pamuku nie interesowałem się jeszcze pisarskim rzemiosłem od kuchni, więc chyba zajrzę do tej książki ponownie. Taak, myślę, że na pewno zajrzę za jakieś sto lat jak tylko się wygrzebię spod kolejki innych pozycji :-p Z tego co pamiętam to tam przez tez skoki narracyjne suspens trochę siada, ale to w końcu Nobel i literatura piękna, w tych kręgach są ważniejsze rzeczy niż suspens, jak sadzę.

@burnett&cooper: dzięki za link do wywiadu. Na szczęście Wiktor nie jest zupelnie sam. W Bydgoszczy jest Tadek Meszko, który się z nim czaami spotyka...
A pisał świetnie. Pamietam, że Imago było dla mnie sporym zaskoczeniem, pozytywnym ostatecznie ;). Powinien go ktoś wznowić, chociaż patrząc na dzisiejsze gusta, to pewnie "sprzedałby się" ledwie na granicy rentowności :(

@Ibastro
Tak naprawdę wiele chyba zależy od tego, jak na nowo wypromować taką książkę; "Delirium w Tharsys" było bardziej strawne. "Imago" jest trudne w odbiorze, ale takie były pierwsze książki Dukaja (do "Czarnych oceanów" podchodziłem cztery razy, zanim udało mi się przeczytać, i wcale nie jestem pewien, czy zrozumiałem; a opowiadanie Dukaja "Medjugorje" ze zbiorku "W kraju niewiernych" zdawało się widać samemu autorowi tak zagmatwane, że umieścił na swojej stronie wytłumaczenie, o co tam chodzi); mamy też przecież Huberatha, którego również czyta się ciężko nie ze względu na barokowy styl, ale ładunek analogii do dziedzin, w których nie czułem się nigdy mocny ("Miasta na skale" mnie pokonały, za to nową powieść czyta się łatwo i dobrze). Na starym forum NF kiedyś ktoś wrzucił kilka nowych szortów Wiktora - coś w stylu dalekowschodnich przypowieści, oszczędnych w formie i bardzo pięknych.

Wydaje mi się, że wznowienie "Imago" jako swego rodzaju "powrót króla" przeszłoby. Może nie w latach 90-tych, ale teraz na pewno tak. I Żwikiewicz doskonale wpasowuje się do profilu tej trudniejszej w odbiorze fantastyki (a trochę wraca na nią moda, nie uważacie?) - nie trzeba daleko szukać na necie, by znaleźć miłośników jego prozy. I wcale nie są to tylko "oldboye", z łezką w oku wspominający książki czytane w młodości. Brak jest jednak takiej inicjatywy z zewnątrz, możliwe, że brak byłby też inicjatywy ze strony autora - wszystko zmierza do tego, że za wiele lat ktoś te książki odkopie, przypomni sobie życiorys Wiktora,  i być może nastanie moda na Żwikiewicza, tak jak mamy modę na Schulza. Przykre to, ale dla mnie najbardziej prawdopodobne.

Najbardziej na przeszkodzie wznowieniu jego książek stałoby pewnie to, że ze względu na kolosalne nakłady w przeszłości dowolną książkę można znaleźć w dziesięć minut gdzieś na internecie za 2zł, albo w najbliższym antykwariacie.

No tak, fakt ciagłego (i taniego) dostępu do starszych wydań jest rzeczywiscie chyba tym, co skutecznie zniechecić może każdego wydawcę.

Nowa Fantastyka