- publicystyka: Oprawa graficzna książek, albo wynurzenia bardzo smutne.

publicystyka:

Oprawa graficzna książek, albo wynurzenia bardzo smutne.

Temat miał być pierwotnie umieszczony w Hyde Parku, bo zbyt wydał mi się może osobliwy na publicystykę; ale że rozrósł się cokolwiek, wrzucam go mimo wszystko tutaj.

 

Ostatnio dopiero wpadła mi w ręce "Diuna" w wydaniu REBIS-u. Wydanie przepiękne, rewelacyjne ilustracje Siudmaka, porządny papier, potężne tomiszcze aż chrzęści przy otwieraniu i aż mi dreszcz po kręgosłupie przechodzi, jakiej to rozkoszy intelektualno-estetycznych doświadczał będę pomiędzy tytułową stroną a słowniczkiem na końcu. Zasiadam więc w zimowy wieczór do Lektury, w domu aż gęsto od ciszy, teraz czas, by Czytać, aby się pieknem tej książki zachwycać. No właśnie – zachwycam się i zachwycam, i ten zachwyt odciąga mnie od samej opowieści. Dobrze, że dziecięciem będąc, czytałem wymiętoloną "Diunę" w wydaniu Iskier (w dwóch tomach, pierwszym żółtym, a drugim niebieskim, gdzie na okładce był jakiś samolot czy rakieta lecąca nad blokowiskiem z minaretami), bo nad dzisiejszym wydaniem nie mógłbym się skupić.

 

Ogólnie książki są obecnie wydawane przepięknie, tylko że mnie osobiście ta forma odciąga od treści i wolę ksiażkę bez ilustracji, która nie atakuje mnie różnymi rysuneczkami i innymi duperelami na marginesach (jak te szare plamki na co drugiej stronie "Czaropisu" czy okręty w "Galeonach Wojny", rozmazujące się w gorący, letni dzień pod spoconymi palcami w brązowe smugi), numerami stron z ozdobnymi zawijasami czy anglosaską manierą pisania w nagłówku każdej strony nazwiska autora czy tytułu (może po to, abym nie zapomniał, jaką książkę czytam). Po tych elementach wzrok błąka się bezcelowo, bezsensownie, bo nie każda opowieść jest do połknięcia na jeden-dwa kęsy, nie każda wchodzi lekko jak zimne piwo w lipcowe popołudnie, a pomimo to/dlatego właśnie jest dobrą opowieścią.

 

Drażni też nieporęczny, zbyt duży format, zwłaszcza gdy książka jest gruba i w dodatku w twardej oprawie. "Lód" Dukaja można było wydać z powodzeniem w dwóch tomach. Fakt, że mniej majestatycznie prezentowałby się na półce, ale w obsłudze byłby o niebo wygodniejszy. Miałem też w mych książkonóżach* "Władcę Pierścieni" (w przekładzie Łozińskiego, ale w tej wersji bez Bagoszów i Gullumów) na 1120 stronach – klejony, nie zszywany, a jakże. Smoka z rzędem temu, kto doczyta do końca i nie rozklei jej na pojedyncze karteluszki. Podobnie zresztą wydano "Trylogię kosmiczną" Lewisa (może Media Rodzina bała się, że nie sprzedałoby się, gdyby wypuścili w trzech tomach, a tak to może przynajmniej ktoś na prezent kupi albo znajdzie się taki fanatyk jak ja, który będzie chciał przeczytać trzeci tom po raz pierwszy w Polsce w nieokrojonej wersji). Jak zabrać się do takiego tomiszcza – pojęcia nie mam. Podobny dylemat miałem, kiedy kupiłem kiedyś kokos w markecie i po przyjściu do domu nie mogłem rozbić go zwykłym młotkiem.

 

Zapewne ktoś uzna, że smutne te wynurzenia z płytkiej wynikają zazdrości, bo będąc raczkującym miłośnikiem fantastyki nie miałem dostępu do tak pięknych książek i musiałem zadowolić się wymiętą "Diuną" z biblioteki (i długo czekać na drugi tom, bo był tylko jeden egzemplarz, za to pierwszych tomów było sześć). Ale gdy patrzę na wznowienia wielkich dzieł Fabryki Słów w twardych okładkach, przychodzi mi do głowy pytanie, czy gdyby tak wydać naprawdę przeciętną książkę w naprawdę bombastycznej, barokowej niemal oprawie – za jak bardzo dobrą zostałaby uznana na wejściu?

 

 

* Typ odnóży chwytnych, wykształcony przez mole książkowe w drodze ontogenezy w zaawansowanym stadium librofagii. Istnienie książkonóży (libropodii) zostało ostatnio udowodnione przez amerykańskich uczonych, ale naukowcy europejscy uznali wyniki badań za mało wiarygodne i zarzucili Amerykanom błędy metodologiczne badań; uczeni watykańscy uznali, że hipoteza jest prawdziwa, bo nie stoi w sprzeczności z encykliką "Humani generis"; naukowcy rosyjscy zaś nie wypowiedzieli się jak dotąd na ten temat, ale być może uczynią to w nieodległej przyszłości, kiedy wytrzeźwieją.

Komentarze

To potwierdza jedną, starą prawdę. Polakowi ni cholery nie dogodzisz.

Ja akurat lubię duży format, duże litery i twarde okładki. Jakiś czas temu kupiłam "Braci Karamazow" w jednej cegle i byłam przeszczęśliwa. Zwłaszcza, że się nie rozkleja.

Jeśli chodzi o ilustracje na okładkachi, to muszę się zgodzić, że często są przekombinowane. Zwłaszcza te z "Maga".

I użyłeś niezwykłego młotka, wiedziałem! Masz taki...? Ciekawe, że tezę albo raczej problem, stawiasz na końcu. Mnie akurat nie przeszkadza, że książki są dziś tak fantastycznie wydawane chociaż uwielbiam takie stare egzemplarze, z bibliotek... wyczytane do ostatniej literki, z historią...:) Łza się w oku kręci. Lema stare wydania zbieram i może kiedyś wszystkie będę miał...

Jak jest kilka tomów, to łatwiej np. czytać w tramwaju czy zabrać ze sobą na uczelnię. Wielka cegła nieporęczna trochę - tylko do domowego użytku.

Ajwenhoł, dla Ciebie właśnie stworzono czytniki ;). Czarne litery, białe tło. Istna rozkosz ;)

Sygnaturka chciałaby być obrazkiem, ale skoro nie może to będzie napisem

Czytniki to masakra;/ Dla mnie przyszłością jest to, co oferuje iPad.

Wielka cena i kiepska funkcjonalność? :P

Najgorsza jest jednak sytuacja, kiedy skusisz się na przepiękną okładkę, a w środku znajdziesz chłam :/ Nie wiem jak Wy (może ja mam jakieś chore wymagania), ale ja zauwazyłam, że książki pisane i wydawane w ostatnich latach reprezentują fatalny poziom. Liczyć można tylko na wznowy jakichś starszych pozycji jak np. Diuna, chociaż jesli o mnie chodzi, to ja nawet wolę poczytać podniszczony egzemplarz, bo potęguje to uczucie wkraczania do innego świata i ucieczkę od teraźniejszości i dzisiejszej gonitwy za wszystkim :) Kolorowe ksiązki też mnie rozpraszają, toteż nie poluję na jakieś nowsze wydania :)

Elleth, to wynika z tego, że teraz łatwiej jest wydać książkę, no i taniej. Technika poszła do przodu, drukuje się więcej więc suma sumarum produkcja jest tańsza, więc wydawnictwa mogą sobie pozwolić na drukowanie nie tylko tych najlepszych, ale też trochę słabszych. Myślę, że procentowo owszem dobrych książek teraz wychodzi mniej, ale wydaje mi się, że jakby porównać wartości bezwzględne to byłyby takie same dla dobrych książek. Pomijając subiektwyność rzecz jasna ;).

Sygnaturka chciałaby być obrazkiem, ale skoro nie może to będzie napisem

A mi te obrazki nie przeszkadzają. Wydaje mi się wręcz, że starsze książki są takie bardziej... chmm... Majestatyczne. Chociaż z ,,lodem'' Dukaja to racja. Cóż, dla mnie ważne, by ksiażki wydawane były solidnie. Wszystkie stare i Karola May'a mi sie porozpadały. Ale, ale...

Miałem też w mych książkonóżach* "Władcę Pierścieni" (w przekładzie Łozińskiego, ale w tej wersji bez Bagoszów i Gullumów) na 1120 stronach - klejony, nie zszywany, a jakże. Smoka z rzędem temu, kto doczyta do końca i nie rozklei jej na pojedyncze karteluszki.

Mam to wydanie. Przetrwało. Słowem: Wisisz mi smoka;)

@Urban Horn
Smoka wyślę kurierem. Ale możesz mieć problem z wyżywieniem, bo zjada tylko dziewice poniżej trzydziestego roku życia (twierdzi, że później robią się łykowate). Nie poić go zimną wodą po wysiłku, bo dostanie skrętu kiszek. I codziennie przepędzać go trzeba po padoku, żeby mięśniochwatu nie dostał.

PS. Ale smoka dostajesz tylko, jeśli był to WP w wielkim formacie. Ten mały, zielony, z Gandalfem na okładce się nie liczy.

@szoszoon
Tak, poszedłem do szopy po młotek +4 przeciwko kokosom.

@Elleth
O to mi chodziło.

Bardziej od bezsensownych upiększaczy stron, o których wspominasz, denerwuje mnie rozdmuchiwanie objetości przez marginesy szersze od samego tekstu i inne takie. I lubię jak ksiazka jest ładna, trwała (raczej zszyta) i ma pomysłową okładkę nawiązujacą do treści.  Niestety, okładki najczęściej są projektowane jakoś tak sztampowo... Jednak to chyba rynek wymusza taki styl, bo nie sądze, żeby wydawnictwa szły same z siebie w strone takiego chłamu. 

Co masz na myśli, Ibastro? Ostatnio zauważyłem właśnie odwrotną tendencję, okładki są rewelacyjne, pozłacane litery i tak dalej - widziałeś może okładki starych wydań "Fundacji" Asimova (chyba z PIW) z plastikową rakietą i jakimś urządzeniem mierniczym jak ze źle wyposażonej szkolne pracowni fizycznej?:)
A że okładki, ładne czy brzydkie, z treścią nic wspólnego często nie mają, to inna sprawa.
Przy okazji - pamiętacie stare okładki dzieł Tolkiena? Hobbit z górą na głowie, albo dziwne ludziki rodem jak z okładek płyt Enigmy na pierwszym polskim wydaniu "Silmarillionu"? Nie miało to co prawda żadnego przełożenia na treść, ale przyznam, że wpatrywałem się jak urzeczony w te ilustracje (nie mam książek pod ręką, więc nie sprawdzę, kto był ich autorem), bo dla mnie jako małego dziecka były fascynujące i przerażające. Trochę chyba tego ducha starało się oddać wydawnictwo Muza w swoim wyd. "Władcy Pierścieni".

Czyli przydało by się również wyewoluować książkoczułki do detekcji interesujących pozycji.
A ze zbyt dobrze wydanymi dziełami też miewam problem, zwłaszcza w podróżach, jako że waga takiej cegiełki jest często nieproporcjonalna do czasu czytania. O przyjemności nie wspominając.

"Nie wiem jak Wy (może ja mam jakieś chore wymagania), ale ja zauwazyłam, że książki pisane i wydawane w ostatnich latach reprezentują fatalny poziom."

Zdecydowanie nie mogę się z tym zgodzić. Siedzę teraz w moim pokoju, mogę się rozejrzeć po półkach i wymienić pokaźną liczbą tytułów co najmniej dobrych, część bardzo dobrych i kilka wybitnych. Jadę w kolejności "półkowej" (kolejno, co mi się nawinie, kiedy patrzę na regały):

- Naomi Novik - cykl "Temeraire"
- Joseph Delaney - cykl "Kroniki Wardstone"
- John Connolly - "Księga Rzeczy Utraconych" (wybitna!)
- Kate Griffin - "Szaleństwo aniołów" (właśnie czytam drugi tom, "Nocnego Burmistrza" i jak na razie nie ustępuje poziomem)
- Mike Carey - cykl o Feliksie Castorze
- kolejne antologie "Kroki w nieznane"
- Max Brooks - "Zombie Survival" i "Wojna Zombie"
- K.J. Bishop - "Akwaforta"
- Catherynne M. Valente - "Opowieści sieroty" (zjawiskowe!)
- Bernard Beckett - "Genezis" (znakomita!)
- Dmitry Glukhovsky - "Metro 2033"
- Maciej Parowski - "Burza"
- Scott Lynch - cykl "Niecni Dżentelmeni"
- Gail Carriger - "Bezduszna"
- Robert M. Wegner - "Opowieści z meekhańskiego pogranicza"

Wszystkie te rzeczy ukazały się mniej więcej na przestrzeni ostatnich pięciu lat i w większości nie są dużo starsze jeśli chodzi o datę powstania.

Neal Stephnson - Peanathema! Monumentalne i hipnotyzujace dzieło! Czytam je po raz kolejny!
C. Mieville - Dworzec Perdido
To od siebie dorzucę, jako najbardziej obiektywne.

Dworzec nie jest jakichś znów kolosalnych rozmiarów, tylko w sam raz.

@Ajwenhoł - Dworzec nie, Peanathema tak, 945 stron, tylko Dukaj jest lepszy:)

Jest dużo dobrych książek, ale coraz częściej powstają gnioty, które są tak absurdalnie napisane, że aż ciężko przebrnąć.

Popieram wynurzenie. Z tych właśnie powodów kupuję tańsze wydania ksiażek. Koniecznie w miękkich okładkach. A najlepiej żeby papier był lekko żółtawy. Nie znoszę świetlistobiałego papieru, który gdy włączy się wieczorem do ksiażki lampkę, to aż razi. Nie rozkłądam ksiażek zbyt mocno dla wygody czytania. Mam przycisk, który nie pozwala się zamknać i nigdy mi się nie rozklejają. Lubię czyste marginesy, a od czasów sczytywania Wiedźmina jako przerywnik wątków najlepiej toleruję znaczek wielkości supernowowej kropki, a nie fikuśne zawijasy i pretensjonalne ornamenty. Ksiażki z mojej półki mają uniwersalną wielkość. Inne formaty tak skutecznie mnie odstraszają, że nawet nie biorę takiej ksiażki do rąk.
Okładek zbyt komercyjnych także nie biorę do rąk. Nie pociągają mnie pluszowe litery ani tłoczone złotem fonty. Oszałamiające grafiki przyprawiają mnie w księgarni o oczopląs. Mam podwójne zboczenie po zajęciach na uczelni. Po zajęciach z redakcji i po liternictwie. Im prostszy, mniej wyszukany font - tym lepiej. Im bardziej czytelna i klarowna edycja tym jeszcze lepiej. Ale i tak za bardzo dobrą ksiażkę uznam dopiero tę, którą przeczytam, a robię to najczęściej przed zakupem. basta. :)

Nowa Fantastyka