Profil użytkownika

 

 

 


komentarze: 3142, w dziale opowiadań: 2394, opowiadania: 1193

Ostatnie sto komentarzy

Bardzo dobre, Prosiaczku, nie mogłem się doczekać końca z myślą, czy będę mógł nominować. Zabrakło mi jednak jednego akapitu. Liczyłem na konfrontację w szerokim tego słowa znaczeniu. Na odpowiedź. Nie uniwersalną, zupełnie nie, to nie mogłoby się udać. Ale Twoją własną, w tym konkretnym przypadku, bym mógł się przekonać, czy uwierzyłbym w nią, czy nie. Dlatego po przeczytaniu poczułem niedosyt. Choć na ogół lubię otwarte zakończenia, w tym jednym przypadku (lub jednym z nielicznych), wolałbym poznać “jakąś” wersję.

Pozdrawiam.

 

Możliwe, że jednak masz jakieś słabe strony. :) Krótką formą, przynajmniej tą, odstajesz trochę od własnych długich opowiadań. Oczywiście nie piszę tego ze złośliwą satysfakcją itp., ale mimo ładnych zdań brakuje miniaturze głębi. Z poczuciem winy idziesz tu na granicy banału, jednak sam pomysł wędrówki, a przede wszystkim chat i staruszków, ma w sobie coś ciekawego.

Czytałem też srebrne piórko, które jak zwykle jest świetnie napisane, choć nie wciągnęło mnie tym razem. Nie wiem jednak dlaczego. Już sam początek i uczta z żywej kobiety jest świetny. Sceneria i klimat skojarzyły mi się z Bizancjum, piaskami pustyni, turbanami i półwyspem arabskim. Tyle, że lektura mnie nie pochłonęła, ale kolor piórka rozumiem. To solidny tekst.

Jak widzisz niewiele dzisiaj wynika z mojego komentarza, ale chciałem zostawić ślad, że “śledzę” Twoje poczynania. :) No i liczba piórek na profilu robi wrażenie. Wydaje mi się, że jesteś pod tym względem numerem jeden. :)

Pozdrawiam serdecznie.

 

Hej, Mr B. Jest ok, napisane dobrze, choć w Twoim przypadku mogło być lepiej.

Rozmowa wypadła naturalnie, bo w odróżnieniu od wielu osób, nie przemycasz infodumpa, żeby wyjaśnić sytuację i świat. Dzięki temu dialog choć nie jest w pełni sensowny (dla czytelnia, który nie zna kontekstu), brzmi normalnie i życiowo. Tyle tylko, że nie zdradzasz faktów zbyt długo, w powyższym przypadku do samego końca, i ostatecznie rozmowa niepotrzebnie przeciąga się w ogólnikach. Myślę, że to tekst napisany w przerwie “ważniejszych zajęć” jak studia (czas szybko leci i być może jesteś już po) czy praca. Poprzednie opowiadanie ma już rok, zatęskniłeś za publikacją i komentarzami?

Warto podtrzymywać pióro w dobrej formie, ale raz na rok mógłbyś dać z siebie coś więcej. ;)

Pozdrawiam.

 

żeby czytelnik przyłożył to co napisałem do własnych doświadczeń, do tego jakie emocje i skojarzenia wywołują u niego sytuacje, o których mówi bohater. Myślę, że część z nich jest dość uniwersalna, a próba wymuszenia na odbiorcy sięgnięcia w głąb siebie ma na celu wywołanie konkretnego wrażenia.

I tu jest pies pogrzebany. Bo zarówno Ty, jako Autor, jak i my, odbiorcy, sięgamy wgłąb siebie z pozycji ciepłego fotela. A to zmienia sposób postrzegania.

Nie bardzo przekonują mnie filozoficzne i egzystencjalne przemyślenia samotnych osób w środowiskach post-apo i temu podobnych. Nie uważam, że egzystencja takich osób składała by się z filozoficznych rozmyślań. Znacznie bliżej mi do zachowania np. Toma Hanksa w Cast away, pewnie widziałeś. Wątek rozmów z piłką, której “twarz” to odbita dłoń umazana od krwi – jest genialny. Tak właśnie widzę człowieka skazanego na samotność do końca życia. Gdyby Hanks zamiast rozmawiać z piłką, leżał na plaży i rozmyślał o samotnym drzewie na pustyni albo o bezkresnej bieli Antarktydy, byłby dla mnie znaczenie mniej wiarygodny. Dlatego mówiłem, wolę czyny, bo takowe na ogół się dzieją, zamiast rozmyślań. Rozmyślania są domeną osób piszących.

Nie znaczy, że nie można poprowadzić opowiadania tak, jak napisałeś, ale paradoksalnie, rozmyślania Twojego bohatera widzę prędzej w sytuacjach, z których jest wyjście. Bardzo rzadko wtrącam się w fabułę, ale gdybyś nie wrzucił samotnego bohatera do rakiety, a przykładowo zamknął go w czasie pandemii i lock downu tu, u nas, na Przymorzu, w największym falowcu w Polsce, w którym mieszka 5 tysięcy osób, w środkowej klatce, na środkowym piętrze, samotnego w kawalerce, z której nie wychodzi od 4 lat, z nikim nie utrzymuje kontaktu i wszystko zamawia przez internet, włącznie z jedzeniem, paradoksalnie Twój bohater ze swoimi rozmyślaniami o samotności pośrodku wielkiej zatłoczonej dzielnicy, byłby dla mnie bardziej interesujący niż samotny astronauta.

Nie zrozum mnie źle, Outta, nie staram się udowodnić, że “ja mam rację”. Raczej chcę przedstawić swój głos w dyskusji, jak wygląda według mnie, a jak nie wygląda wiarygodny bohater – i jak duże znaczenie ma (właśnie) sposób prowadzenia narracji i fabuły. W powyższym przypadku – wolałbym czyny, zamiast rozmyślań.

Pozdrawiam!

 

Dobrze, że wpadłem kilka tygodni po publikacji bo wtedy wiem, że emocje już opadły. Łatwiej wchłaniać kolejne komentarze.

Dobry szort. Główną zaletą jest niewątpliwe studium psychologiczne samotnego człowieka, które raz, że Ci się udało, i drugi raz, że upchnąłeś to w niewielkiej ilości znaków. A to lubię najbardziej, mało pisania, duży skutek. Wszystko jest na plus, pustka kosmosu, statek, dźwięki, zachowanie bohatera, drobiazgi i jego spostrzeżenia/rozmyślania. Jedynie forma przedstawienia, w niektórych fragmentach, nie jest moją ulubioną. Mam na myśli na przykład to:

Jak nazwać mnie i moją łupinę jednym słowem? Naszą sytuację, położenie w kontekście środowiska, przez które dryfujemy? Jak nazwać pojedyncze drzewo na środku pustyni? Pionową skałę wystającą ponad wody bezkresnego oceanu? Samotnego człowieka pośród zimnej bieli Antarktydy?

Obcym? (…)

We własnych domach nocą też zachowujemy się ciszej. Kiedy jesteśmy w nich sami, ostrożniej zamykamy drzwi, stąpamy delikatniej, z mniejszą nonszalancją wkładamy naczynia do zlewozmywaka. Mamy wdrukowany w umysły atawistyczny lęk przed tym, co może czaić się w mroku, choć w bezpiecznych domach nic czaić się przecież nie może. Jesteśmy cichymi ofiarami, które nie chcą zwrócić na siebie uwagi równie cichych drapieżników.

Wchodzisz pytaniami (narrator czy też bohater) niejako w interakcję z czytelnikiem, jakbyś szukał dialogu, a “najgorsze” (wziąłem w cudzysłów, żeby nie zabrzmiało tak dramatycznie) – owymi “my” szukasz potwierdzenia u czytelnika, przytaknięcia. A ja, jako czytelnik, absolutnie nie chcę z “Tobą” czy bohaterem kontaktu. Chcę go bezwstydnie podglądać, samemu będąc niezauważonym, patrzeć na jego najintymniejsze chwile, aż jego emocje i mi się UDZIELĄ.

Nie wiem, czy wyraziłem się dosyć jasno, więc dla rozluźnienia powiem tak. Siedzę, jem smaczny obiad, czytam sobie i nie chcę dostawać pytań typu:

Jak nazwać pojedyncze drzewo na środku pustyni?

Bo ja nie wiem, jak je nazwać. Ale jeśli bohater je zobaczy, i zobaczy to wszystko, o co zapytałeś, ten przenikliwy chłód i mróz na Antarktydzie, gdy dostanie dreszczy z zimna, a z oddechu pójdzie para i pojawi się szron na ustach – wtedy to co innego, wtedy może i ja to zobaczę.

Stawiaj czytelnika przed faktami, nawet jeśli dzieją się tylko w głowie bohatera, a wtedy czytelnik sam sobie postawi pytania. A jeśli postawi, to zapamięta opowiadanie. Bo będzie go gryzło, czy umie na nie odpowiedzieć.

 

Twoim najlepszym tekstem jest Ruch jest życiem, i nie ma to nic wspólnego z rodzajem utworu, tematyką, czy fabułą. Tam o nic nie pytasz, tylko napier… do przodu, na nikogo się nie oglądając. I nie chodzi o akcję, bohatera powyżej też można przedstawić w jego własnej schizie bez jednego pytania.

Co nie zmianie faktu, że lubię Twoje pisanie. :) Takie uwagi to w zasadzie nie uwagi. :)

Pozdrawiam.

 

PS. Ktoś wie, co oznaczyć w profilu, żeby przychodziły na meila powiadomienia o prywatnej wiadomości na NF?

 

 

Bardzo dobre opowiadanie, Barbarianie. :)

Nietypowe zdanie otwarcia, podkreślające wady bohatera, a nie zalety. W zasadzie zdanie klucz, bo czterema słowami wyjaśniasz, o czym nie będzie opowiadanie i jednocześnie puszczasz oko, o czym będzie. ;)

Podobało mi się, trudno, żeby nie. Sześćdziesiąt tysięcy znaków, a tu akcja goni akcję. Gdzieś tam przeskanowałem lekko tekst pod koniec, przy kolejnych bohaterach i świątyniach, ale przez większość czasu dobrze się bawiłem.

Fajnie, że odwróciłeś role, trochę nieporadny, męski bohater, i twardo stąpająca po ziemi kobieta. Gdzie tu słaba, a gdzie silna płeć? :) Można powiedzieć, że opowiadanie poprowadzone w znanych schematach, ale to nie jest absolutnie wada. Pokazujesz tylko, że umiesz stosować znane chwyty. :)

Tu nie potrzeba szeroko się rozpisywać. Dobrze skrojona, złodziejska robota. :)

Pozdrawiam.

 

Uwiera to może za duże słowo. :) Jest mi raczej obojętna. Sandersona podałem dla przykładu. Nie jestem wielkim fanem, choć chłop pisze dobrze. Jak nic jego nie przeczytasz, też przeżyjesz. :)

Pozdrawiam

Nie, nie. Zabawy z czasem są w porządku. Do zakończenia też nic nie mam. Chodzi o:

Ten akurat okrzyk Flyna o chędożeniu jeżem jest ważny, bo spina ze sobą dwie linie czasowe.

Gdzie punktem zwrotnym, ważnym, jest karczemny okrzyk. :), który dla mnie charakteryzuje właśnie takie zawadiacko przygodowe fantasy. Za to nie wyobrażam go sobie na przykład w Drodze Królów Sandersona.

 

Przeczytałem do końca, ale to nie moja bajka. Początek zapowiadał mroczny, ciężki klimat, ale zaraz po wstępie skręciłeś w przygodowo zawadiackie fantasy. Pewnie kwalifikuje się na jakiś konkretny podgatunek.

Tak czy inaczej, to nie są rewiry moich zainteresowań. Jeśli chodzi o motywy i reakcje, to ja na to przymykam oko, bo tak charakteryzuje się ten kierunek. Bohaterowie reagują na ogól głośno, rubasznie, często z butelczyną w ręku lub po pijaku, a świat potrafi być tak samo brutalny, jak naiwny. Czasem reakcje są na wyrost, a czasem jest wzruszenie ramion, gdy walą się światy. Dobry przykładem jest tutaj chędożenie jeżem i to, co za sobą pociągnęło, a które w klasycznym fantasy (poważnym lub patetycznym, nie wiem czy określa to jakiś podgatunek) by nie przeszło.

Napisane sprawnie i na taką ilość znaków czyta się szybko.

Powodzenia w konkursie.

Pozdrawiam.

 

Outta, znacznie łatwiej poprawia się cudze teksty, bo człowiek nie jest z nimi emocjonalnie związany. :) Tym samym i ja popełniam dużo błędów, i pewnie jednokrotnie takie, które wytykam innym. Rozumiem więc “ścianę”, stąd proponowałem nagłówek. Sam mam podkładkę do pisania opowiadań, gdzie pierwszy akapit to zbiór błędów, których nie powinienem więcej popełniać. Niektóre fragmenty są nawet wytłuszczone, a i tak nadal strzelam gafy. Co prawda, może już nie w detalu, a bardziej w konstrukcji całości, ale nie wyzbyłem się ich całkowicie, a podkłada ma dobre kilka lat. Stąd znacznie mniej ostatnio piszę, ale z tego absolutnie nie polecam brać przykładu. :)

Opowiadania masz bardzo dobre i tak trzymaj. Moje uwagi to taki “detailing”, które nie zawsze jest konieczny. Najczęściej komentuję tylko dobre lub bardzo dobre opowiadania, choć czytam lub skanuję wzrokiem pewnie dwie albo trzy setki rocznie. Ostatnio niechętnie opuszczam swoją strefę komfortu, a do średnich opowiadań komentarz musiałbym pisać na tysiące znaków. Nie mówiąc już o słabych, gdzie prawie każde zdanie należałoby poprawić. Trudno napisać wtedy komentarz na kilka zdań, żeby nie miał negatywnego lub wręcz hejterskiego wydźwięku.

Robisz dobrą robotę i nie musisz sam sobie podcinać skrzydeł. Nie przyniesie to dobrych skutków. To akurat wiem na pewno. :)

Pozdrawiam.

 

Hej, Outta.

Przeczytałem początek, dokładnie do zdania Zwymiotował. Pomyślałem, że zatrzymał się w tym miejscu i napiszę Ci parę słów o wstępie, który w opowiadaniach jest dosyć ważny.

Wstęp masz obrazowy, nawet bardzo i w zasadzie nic bym do niego nie miał, gdybyś nie przedstawiał go z perspektywy Flyna. Narrator wszechwiedzący nie tylko widzi wszystko, ale też czuje wszystko. W przypadku Flyna, który idzie na śmierć przez tortury, wszelkie metafory i bujne opisy nie miałyby miejsca. Człowiek przed śmiercią nie zauważa takich drobiazgów jak:

Tunel kończył się drewnianą bramą, poznaczoną szerokimi karbami, przez które do wnętrza wpadały pionowe smugi światła. (…)

ukazując skazańcom widok zalanej słonecznym blaskiem areny królewskiego amfiteatru (…)

a jeszcze inne zamienione w bezkształtne sterty mięsa, nad którymi muchy roiły się połyskującymi czernią chmarami. (…)

To znaczy skazany nie myśli w ten sposób w takim miejscu i czasie. A narrator powinien pokrywać się z jego odczuciami.

Znacznie chętniej widziałbym wstęp zaczynający się od opisu areny przez narratora, ale który znajduje się gdzieś nad nią, w pewnej odległości, i obejmuje wszystko wzrokiem. Wtedy to, co dzieje się na dole, nie ma takiej dynamiki i postrzegane jest jako scena teoretycznie statyczna. Tak przedstawiona scena może zawierać wszelkie obrazowe opisy, ba, nawet powinna. Miałbyś wtedy szerokie pole do popisu. Mógłbyś uwzględnić nie tylko samą arenę, ale także trybuny, tłum, atmosferę na widowni. Dosłownie wszystko. Nawet kruki siedzące gdzieś na najwyższych słupach i czekające na żer.

Dopiero wtedy mógłby się pojawić Flyn w tunelu, ale opis sytuacji z jego perspektywy powinien być okrojony do niezbędnego minimum człowieka zdruzgotanego i gotowego na śmierć:

Mrużąc porażone światłem oczy, chłopak rozejrzał się wokół i z miejsca tego pożałował. Jego serce zamarło, a w oczach na powrót pociemniało na widok koszmarnego obrazu, który rozciągał się przed nim w całej swej grozie.

Poruszaliśmy już to wiele razy, główny bohater ma się poruszać, coś robić i reagować, a nie CZUĆ. Ja, jako czytelnik mam coś poczuć, a nie główny bohater. Nie wtłaczaj mi jego odczuć, tylko pozwól samemu się o tym przekonać. Więc Flyn też nie powinien żałować i zamierać, tylko stać. Z dwóch pierwszych akapitów wiem, że na pewno się nie cieszył.

Po arenie rozrzuconych było kilka dziesiątek ciał, z których jedne były rozczłonkowane, inne nadpalone, a jeszcze inne zamienione w bezkształtne sterty mięsa, nad którymi muchy roiły się połyskującymi czernią chmarami. Na środku czekało na skazańców czterech drabów, obleczonych w nasiąknięte krwią i zapaskudzone strzępami tkanek kubraki oraz skórzane, sięgające łokci rękawice. Twarze katów skrywały trójkątne, spiczaste kaptury.

A to jest właśnie część opisu, która powinna pojawić się na początku z perspektywy narratora nad areną.

Flyn zaciskał zęby, bezskutecznie starając się opanować dygoczące członki (ciało) w obliczu paskudnej zapewne śmierci i modlił się do Goreasa, by (śmierć) nastąpiła ona szybko, nie okraszona zanadto bólem. Jednocześnie(ak) zdawał sobie sprawę, że on i jego kompani mają pecha zostać straceni jako ostatni. Sam kilka razy był gapiem na comiesięcznych przedstawieniach, w trakcie których najlepsi w swoim fachu mistrzowie tortur – ku uciesze ludu Sult i satysfakcji Lorda Mordena – odbierali życia kilkudziesięciu skazańcom naraz. Nie wiedział, co konkretnie go czeka, ale finałowe egzekucje były zawsze wyjątkowo brutalne i widowiskowe.

Żołądek zacisnął się jeszcze bardziej, żółć podeszła mu do gardła. Zwymiotował.

Myślę, że lepiej jak członki nie dygocą, tylko ciało, przynajmniej mi kojarzą się groteskowo. I wiem, że stoi w obliczu śmierci, Outta… I że chłopak nie chce odczuwać zbyt dużo bólu. Nie trzeba o tym pisać. Tym samym przechodzę płynnie do ostatniej sprawy, czyli usuwania z tekstu rzeczy zbędnych, bo nadal są. Masz przykłady powyżej, czy chociażby kolejny tutaj:

Grupka skutych łańcuchami mężczyzn truchtała w asyście tuzina ponurych żołnierzy prowadzącym w górę, ciemnym korytarzem.

Jakie ma znaczenie, czy korytarz idzie w górę czy w dół? A to zdanie otwierające opowiadanie.

Sugeruję Ci wpisać w nagłówku każdej strony rozpoczętego opowiadania: Wycinać wszystkie zbędne zdania i opisy nie mające wpływu na fabułę. I mówię to całkiem serio.

 

Niemniej jednak opowiadanie rozpoczyna się bardzo ciekawie i na pewno wrócę z komentarzem po jego przeczytaniu.

Pozdrawiam serdecznie.

 

Zastanawiające jest w tym wszystkim to, że kiedy autor pisze o gwałtach czy niepełnosprawnych – może dostać łatkę fascynata gwałtów czy wykorzystującego niepełnosprawność, a kiedy zerkniemy na przeciętne opowiadanie, w którym autor opisuje mordercę (ale na sucho, bez podawania szczegółów) nikt nie zwraca na to uwagi.

Morderca podany na sucho to coś normalnego.

Pokażcie mi opowiadanie, w którym ktoś nie ginie. :) Oczywiście da sie takie znaleźć, ale zabijanie w opowiadaniach jest tak częste, że zupełnie spowszedniało. 

Mógłby brać taki temat, aby szukać poklasku

Przypomnę Ci najpierw Twoje własne słowa:

 I tamto opowiadanie za dużo mnie kosztowało.

Praktycznie identyczne zdanie słyszałem niejednokrotnie przy podobnych rozmowach. Myślę, że można obiektywnie przyjąć (choć raz coś nie będzie subiektywne ;) ), że pisanie takich opowiadań to ani fun, ani bułka z masłem. Logika podpowiada, że autor powinien liczyć się z podobną reakcją u czytelnika. To znaczy zmusza go do opuszczenia strefy komfortu, a lektura takiego opowiadania nie będzie ani zabawna, ani przyjemna. Nie klei mi się to z szukaniem poklasku. Publikacja na szerokim forum, czyli czymś więcej, niż najbliższa rodzina, wiąże się z możliwością osiągnięcia tak samo sukcesu jak i porażki. I chyba zdaje sobie z tego sprawę każdy publikujący. Nie wydaje mi się zaś, że konkretny temat gwarantuje czy choćby przybliża do osiągnięcia tego sukcesu. Nie sprawdzałem statystyk, ale przypuszczam, że ani nagrodę Zajdla, ani Nike nie otrzymywały częściej powieści czy opowiadania o maltretowanych dzieciach czy gwałconych kobietach. Tym samym nie przypuszczam aby ktoś siadał do takiego utworu z myślą o Nike. A czy autor chciałby taką dostać? Z pewnością tak, ale tak samo jak autorzy wszystkich innych gatunków literackich.

Zgodzę się z Tobą częściowo jeśli mowa o większym oddziaływaniu emocjonalnym “śmierci małej dziewczynki”, ale nie na to, że jest to napisane z założenia aby znaleźć poklask. Jak doszliśmy chyba do wspólnego zdania, autor dramatu naraża się przede wszystkim na ostrzejszą krytykę i zdobycie uznania jest przez to trudniejsze. Zapewne w końcowym rozrachunku lepiej smakuje, ale idą też za tym większe wyrzeczenia.

Tym długim wywodem chciałem powiedzieć, że nie przekonałeś mnie pisząc, że ostrzejsza krytyka dramatu ma związek z chęcią zdobycia poklasku przez autora.

Jeśli znajdziesz czas, to chętnie się dowiem, czy masz jeszcze inne wyjaśnienie takiej krytyki.

Pozdrawiam.

 

Sam dostałem zarzuty o wykorzystywanie problemu niepełnosprawności w Koniach. I, moim zdaniem, problem tkwi tutaj w braku możliwości sprawdzenia “czystości” intencji autora.

Nie jestem pewien, czy rozumiem, co masz na myśli. Jakie mógłbyś mieć nieczyste intencje? Jakie może mieć ktoś, kto porusza temat gwałtu, alkoholizmu, bicia czy maltretowania. Jakie mógłby wyciągnąć z tego niewłaściwe według ogólnie przyjętych norm korzyści? Rozumiem, że to miałeś na myśli, pisząc o nieczystych intencjach.

 

To prawda, zaciekawić trzeba umieć, bez względu na gatunek.

Ale trzeba próbować pisać różne rzeczy, nawet dla samego szlifowania warsztatu.

Tu już mam odmienne zdanie. Niewielu znam takich, którzy potrafią pisać różne rzeczy. Fakt, że do nich należysz, dodałbym jeszcze Fmsduvala i kilka innych osób, ale to zdecydowanie mniejszość. Większość dobrze porusza się w wąskich nurtach.

A potem wystawić na ocenę i dostać krytykę. I tutaj portal sprawdza się doskonale.

O tak, znam to dobrze.

Jednak piszący komedię czy literaturę rozrywkową, nadstawia się co najwyżej na wzruszenie ramion albo w ogóle brak komentarza, jeśli mu nie wyjdzie. Ewentualnie zarzuty o braku śmieszności w komedii lub słabej akcji w rozrywce. Ale autor dramatu, to coś innego. Niejednokrotnie czytałem pod opowiadaniami, tutaj właśnie, o “epatowaniu traumą”, “tanim pogrywaniem maltretowanymi dziećmi”, czy “do bólu zdartymi i wyświechtanymi obrazami pijących i bijących ojców”, albo “pisaniem pod publiczkę o gwałconych kobietach”. Komentarze nieraz bardziej dosadne i nie przebierające w słowach padały z ust całego przekroju społecznego na forum. Od jednotygodniowych wichrzycieli, którzy wpadali tu na krótkie występy, poprzez początkujących, a dalej od stałych i docenianych użytkowników, aż na samych lożownikach kończąc. Dlatego warto uświadomić piszącym i czytelnikom, jeśli jeszcze o tym nie wiedzą, że autor dramatu naraża się na znacznie ostrzejszą krytykę, niż piszący jakikolwiek inny gatunek beletrystyki.

Ananke, nie trzeba oglądać Transomarvelów aby dostrzegać ogrom budżetowy i ilościowy jaki za tym stoi. Ciężko to już zresztą nazwać kinem, raczej szeroko pojętą branżą rozrywkową.

Pozdrawiam.

 

Powiązaliście ze sobą dwie kwestie. Pisząc “coś przeżyć” nie miałem koniecznie na myśli podniosłych treści, i wielkich (moje dopowiedzenie) wartości, które wymieniła Ananke. Mogło tak wyglądać, gdy przywołałem Konie, ale to nie jest warunek konieczny.

Kolejny raz, za co z góry przepraszam, bo część z Was może to już żenować, przywołam wypowiedź jednego z użytkowników tego forum, człowieka niezmiernie utalentowanego, a która pozostaje dla mnie cały czas ważna i doskonale pasuje do omawianych zagadnień:

 

W tym tkwi siła przekazu samych opowiadań, że potrafią trafić do ludzi, którzy nie szukali ani takiego pytania, ani takiej odpowiedzi.

Wydaje mi się, że tu nie trzeba już nic dodawać. To nie zawsze musi chodzić o podniosłe czy wielkie rzeczy, ale powyższe zawsze będzie dla mnie gwarantem sukcesu (nie mylić z komercją). Tą myślą, która przyciąga tłumy.

 Jeśli zaś chodzi o komedię, to zgadzam się z Wami. :) Na pewno poprawność polityczna ma na to wpływ, także mocno skomercjalizowane ostatnio kino (Czy tylko ja widzę w Dollarwood kino nastawione na duże zyski? Niekończących się Transformerów, Marvelów i wszelkiej maści $uperbohaterów?).

Ananke, powyższego jeszcze nie widziałem, ale mam w planach. Lubię Dany’ego Boona. Widziałem z nim dwie czy trzy komedie i facet “robi robotę”, nawet jak całość nie zawsze jest wysokich lotów. Jeśli nie widziałaś, to całkiem fajne jest Jeszcze dalej niż północ. W ogóle o filmach to ja mogę bez końca…

Pozdrawiam.

 

Tak przy okazji niektóre rozrywkowe teksty też powstają przez pot, krew i łzy :)

Ha, ha. :) To prawda. :) Ja też lubię się pośmiać, ale coraz rzadziej robię to na współczesnych komiediach.

 

Chyba pomogłeś mi sprecyzować odpowiedź. :)

To był jednostkowy przypadek – coś z wewnętrznej potrzeby wylania żalu wobec systemu. I tamto opowiadanie za dużo mnie kosztowało. Teraz wolę napisać coś dla rozrywki niż dalej zagłębiać się w smutek :)

Widzisz, ja nie czytam dla rozrywki. Nie oglądam też filmów ani nie chodzę na wystawy malarstwa dla rozrywki. Robię to, żeby coś przeżyć. Stąd ciągną mnie dramaty, a bardzo rzadko komedie, na które prawie nigdy nie chodzę. Podobnie z beletrystyką…

I żeby nie było, że próbuję się wyróżnić na tle “rozrywkowego mainstreamu” – czy to nie właśnie obyczajowe Konie na dalekim brzegu są Twoim najbardziej docenionym tutaj, na portalu o fantastyce, opowiadaniem? Czy to nie nim wygrałeś plebiscyt roku?

Nie będę Cię odwodził od pisania rozrywkowych opowiadań czy powieści, ani od ich czytania. :) Ale nie to ceni sobie najbardziej każdy, albo prawie każdy czytelnik. Najbardziej docenione są te utwory, które powstają poprzez pot, krew i łzy. I to nie są górnolotne słowa, tylko jak widzisz powyżej, fakty.

Pozdrawiam serdecznie.

 

Podobnie jak opowiadanie Zanaisa, także Twoje przeczytałem kilka tygodni temu. Pewnie na 10 osób Ciebie ostatniego wskazałbym jako Autora opowiadania. Chciałem najpierw napisać, że raz, mało publikujesz, ale wskoczyłem na Twój profil, a tam piórek do wyboru w różnych kolorach, więc tego argumentu użyć nie mogę, ale drugi raz, gdzieś tam postrzegam Cię za programistycznego “nerda”. :) Nawet upewniłeś mnie tym w Reklamacji, a tu taka westernowa niespodzianka…

W zasadzie jestem sentymentalny i emocjonalny, więc nie wiem dlaczego nie wciągnęło mnie Twoje opowiadanie. Być może mam inne wyobrażenie westernu… Kiedyś kojarzył mi się z Winnetou Karola Maya i filmami pokroju Pewnego razu na Dzikim Zachodzie. Teraz znacznie bardziej ze Zjawą.

Rozpisałem się i prawie ani słowa o samym opowiadaniu nie napisałem. Nieładnie. Za to zajrzę do piórek, bo byłem zaskoczony. Nie piórkami tylko w ogóle publikacjami. Kojarzyłeś mi się z bywalcem, a nie z pisarzem.

Przepraszam, Rybo, za brak konkretów. :)

Do następnego.

 

Hej, Zanaisie.

Przeczytałem Twoje opowiadanie kilka tygodni temu, ale jak nie mam nic pożytecznego do powiedzenia Autorowi, na ogół zostawiam opowiadanie bez komentarza. Jednak zbliża się plebiscyt roku, więc chciałbym zostawić chociaż kilka słów pod każdym piórkiem, żeby zagłosować z czystym sumieniem.

Chyba pod większością Twoim opowiadań pisałem, że masz świetną wyobraźnię i budujesz wspaniałe światy, na ogół zbyt rozbudowane jak na opowiadanie. I nie inaczej jest tym razem. :)

A ja w tej ilości danych, bardzo ciekawych zresztą, gubię się gdzieś z emocjami, i często też z połączeniem wszystkich faktów. Trudniej mi związać się z bohaterami i nie kibicuję im. Mam też nieodparte wrażenie, że od jakiegoś czasu piszesz pod forum NF. To nie jest absolutnie zarzut. Po kilku latach pobytu tutaj zauważyłem, że zdarza się to sporej grupie osób, najczęściej takim, które są mocno zaangażowane w forum i przebywają tu codziennie, albo prawie codziennie. I mnie chyba kiedyś też się to udzieliło. Człowiek angażuje się w społeczność i chce dobrze wypaść.

Osobiście wolałbym Cię w obyczajówce. Konie na dalekim brzegu świadczą, że umiałbyś pisać “na grubo”. Jednak i fantastyka dobrze by Ci wyszła. Mam oczywiście na myśli powieści.  Za każdym razem będę mówił, że talent masz duży. :)

Pozdrawiam.

Fajne rzeczy robi Twój tata. Warto zaciągać jego opinii, zwłaszcza w przypadku okładek czy ilustracji.

Mam nadzieję, że drugiego tomu jest już całkiem sporo. :)

 

A wiesz, Cieniu, że nie zastanawiałem się podczas lektury, co, kto, napisał. To spójna całość i łatwo się w nią wsiąka. :)

 

Przeczytałem.

Zanim jednak przejdę do treści, słów kilka o samym wydaniu papierowym, które zwyczajnie mi się podoba. Nie wydaje mi się, abym dobrze uchwycił to na zdjęciach, ale okładka jest “aksamitna”, jak nazywam takie wydania. To taki rodzaj papieru i druku, który jest matowy i charakterystyczny w dotyku. Coś jak matowe zdjęcia względem połyskowych.

 

 

Czarna okładka z czachą i czerwonym tytułem to świetne rozwiązanie. Jest ascetyczna i ale przez to wyróżnia się na tle innych kolorowych okładek z ilustracjami. Doskonale też pasuje do treści. Autor okładki, Michał Korta (zbieżność nazwisk nie jest przypadkowa;) ), zrobił tu świetną robotę. Dochodzi do tego błyszczący, uwypuklony, czerwony tytuł, który świetnie komponuje się z matową okładką. Uwaga, co bardziej wnikliwi obserwatorzy zauważą jednak, że tytuł wyciera się pod wpływem użytkowania. Mi to nie przeszkadza, przeczytanej książce dodaje charakteru, ale dla pedantów lub osób, które po prostu cenią sobie nieskazitelny stan, to może być niewielka wada. Radzę wtedy uważać podczas lektury. :)

 

 

Największą zaletą jest jednak objętość. Co prawda gabaryty to średniej wielkości rozmiar wydawniczy na rynku, ale za to dostajemy ponad 600 stron tekstu wydrukowanego drobnym maczkiem. Kawał księgi i jak to mówię, “starczy na długo”. Dla porównania położyłem na nią debiut u jednego z trójmiejskich wydawców. Taki, który wydaje mi się najczęściej spotykaną wielkością. Jak sami widzicie, jest o ponad połowę mniejszy. Do tego wydrukowany czcionką o 2-3 punkty większą, niż książka Korty i Dudka, więc tak prawdę dostajemy trzy razy więcej tekstu niż zazwyczaj przy debiucie i trzeba to docenić.

 

 

Z tyłu książki kilka pochwalnych zdań. Od Michała Cetnarowskiego, Roberta J. Szmidta i Łukasza Rzadkowskiego, do których wrócę jeszcze na końcu. Ogólnie rzecz biorąc, można całość podsumować jednym zdaniem. Fajna cegła.

 

Teraz o zawartości. Uwaga! Co bardziej wrażliwi mogą uznać to za spojlery, ale będę starał się pisać tak, aby nie zdradzać wątków i jednocześnie być zrozumiałym dla “wtajemniczonych”. :)

Najciekawsze są oczywiście podziemia. Myślę, że zdajecie sobie z tego sprawę, zwracam się tu do Autorów. Powierzchnia też jest dobra, ale światów fantasy pojawiło się już tak dużo, że bardzo trudno przebić się z czymś nowym. Co nie zmienia faktu, że całość to szeroko zakrojona opowieść, mocno rozbudowana, ale stosunkowo łatwo się w niej odnaleźć. Tak na marginesie, dobrze dobrany jest tytuł pod względem komercyjnym. Pasuje do treści, okładki i jednocześnie jest na tyle uniwersalny, że nikogo nie powinien razić. Gdybyście tak wybrali np. Król szczurów, to byłby krok w zbytnie epatowanie “mrokiem i obrzydliwością”. Co już na początku mogłoby odstraszyć część czytelników chętnych by sięgnąć po książkę.

Wracając do treści – jest obrazowa. Łatwo wyobrazić sobie poszczególne miejsca i sceny. Przez kolejne strony płynie się, wchodząc szybko w akcję, która dobrze wymieszana jest z opisami. I mam tu na myśli prawdziwą lekkość słowa, bowiem info pojawia się  i w akapitach i didaskaliach i wydawać by się mogło, że w ogóle gdzie popadnie, ale o dziwo, wszystko świetnie się komponuje. Miałem dużą przyjemność z pochłaniania kolejnych rozdziałów. Tu dodatkowo zaznaczę, bardzo dobre “przerywniki” z królem szczurów. Chylę kapelusza.

Żeby jednak nie było tak słodko, przyda się dla równowagi kilka może nie gorzkich słów, ale rzeczy, które mniej mi się podobały.

Isztaret i Baraghod to nazwy, które jakbym już gdzieś słyszał w innych powieściach. Za mało wyróżniające się. Imiona i nazwiska bohaterów nie do wymówienia, większość zapamiętywałem jako ciąg znaków i nawet po przeczytaniu całości potrafię z pamięci wymienić tylko Ryttera i Rafiego.

Dosyć późno pojawią się żeńskie bohaterki, już zaczynałem myśleć, czy to czasem nie jakaś szowinistyczna powieść. :) I tu zatrzymam się na chwilę przy żeńskiej bohaterce – wiedźmie. Dwa rozdziały, w których kobieta ciągle mówi, jeden z mistrzem, drugi z Paktem, są słabszą częścią powieści. Jako czytelnik nie chcę czytać, co bohaterowie mówią, czy myślą, tylko co robią. Jej wyjaśnienia były zwyczajnie nużące. Ja wiem, chcieliście wyjaśnić rozbudowany świat, zawody i powody, ale wolałbym to w akcji, a nie w gadaninie na całe rozdziały. Przyznaję, że rozdział rozmowy wiedźmy z mistrzem przeskanowałem wzrokiem. Wiecie, pomysłów na światy powstają setki i pod tym względem Wasz nie jest jakiś wyjątkowy, choć bardzo fajny. W zeszłym roku do Biblioteki Narodowej trafiło ponad 32 tysiące nowych tytułów. Pewnie kilkaset to powieści fantastyczne, więc tylko poprzedniego roku dostaliśmy kilkaset nowych światów. Ja bym dał kopa wiedźmie i dalej do przodu, mniej gadania, więcej robienia. :) Ale to nie są jakieś wielkie wady. Raczej subiektywne spostrzeżenia.

 

Teraz podsumowanie. Rozpisałem się tak, bo to najlepszy debiut, jaki czytałem. Wskoczyliście mocno na rynek! Bez dwóch zdań. Nie mogę się doczekać, kiedy kolejny tom.

Chciałbym jeszcze wrócić do wpisów z tylnej okładki i słów Roberta J. Szmidta: prawdziwe epickie fantasty, którego nie powstydziłby się uznany zachodni pisarz. I choć zazwyczaj sceptycznie podchodzę do “dobrych” słów na końcu, jako pewnego rodzaju pomocy i wsparcia nie tylko autorów ale też wydawców. Tak tutaj rzeczywiście pomyślałem dokładnie to samo. Świetna robota Soniu i Piotrze. Od teraz jesteście pełnoprawnymi pisarzami, a to zobowiązuje. :)

Pozdrawiam.

 

Ps. Gravel, może warto zmienić nic nie znaczącego w świecie fantastyki awatara na tego z Insta? ;) Obierasz tam właściwy kierunek.

 

 

To napisałeś, Fanthomasie…

Trudno jednoznacznie ująć Twój szort. Dobrze i bardzo świadomie balansujesz pomiędzy groteską, dramatem i komedią. Śmiem przypuszczać, że w zależności od nastroju czytelnika, każdy będzie widział trochę inny gatunek. Już za to należą Ci się słowa pochwały.

Jeśli zaś chodzi o fabułę – widziałem kiedyś w filmie takie zestawienie, to znaczy mężczyzny i kobiety. Wydaje mi się, że miało to coś wspólnego ze sztuką i wydźwięk był dramatyczny. Podobnie postrzegam Twój utwór.

Zajrzałem do komentarzy, ale nie znalazłem w nich tego, co chciałem. Czyli próby analizy utworu. Dlatego też nie mogę się przekonać, czy moja jest właściwa. Myślę jednak, że chciałeś zwrócić uwagę na hm, inność. Niepełnosprawność to zbyt mocne słowo, ale odstępstwo od klasycznej, normalnej, sylwetki i sprawności, a przynajmniej takiego postrzegania takich osób. Nie jestem pewien, kim jest bohater. Bo z jednej strony uważa sam siebie za normalnego, tak z drugiej strony jego zachowanie (czytaj akcja dwóch palców) wyraźnie naznaczone jest nieporadnością.

Brutalnie ujmując utwór w jedno zadanie. To historia związku dwóch “sierot”, w negatywnym tego słowa znaczeniu. Nie do końca też zrozumiałem metaforę wszechświata. To znaczy mam swoją interpretację, ale nie chcę z nią wyskakiwać. Chętnie poznam Twoje wyjaśnienie, jeśli jest.

Ciekawa lektura.

Pozdrawiam.

 

Hej, Fmsduval.

Gdy przeczytałem opowiadanie, najpierw wszedłem na Twój profil zobaczyć, co publikowałeś wcześniej, takie powyższe jest dobre. A tu niespodzianka, widzę, że zrobiłem rajd po Twoich opowiadaniach jakiś rok temu.

Zerknąłem sobie na komentarze i szybko wszystko sobie przypomniałem. No, ujarzmiłeś swoje zapędy, aż jestem zaskoczony, że tak szybko i dobrze. Na ogół ludzie utalentowani nie zmieniają swoich nawyków i piszą w zbyt trudny i niezrozumiały sposób dla przeciętnego czytelnika. Nie wiem, co miało wpływ na Ciebie, ale to świetne opowiadanie. Nie mam się do czego przyczepić. Może trochę początek zbyt wolno się rozwija. Gdzieś po kilku akapitach zastanawiałem się, czy nie porzucić lektury, ale właśnie wtedy rozpędziłeś się i czytałem już z zainteresowaniem do końca.

Ciekawy bohater, a jego związek z bóstwem i sposób, w jaki to opisujesz, zdecydowanie dodaje kolorytu opowieści. Dobry język, wiarygodnie brzmiące dialogi, fajna scenografia, godni głównemu bohaterowie drugoplanowi, zarówno Jose jak i Francisco. Po prostu dobrze dopracowany tekst, i to na 76 tysięcy znaków. Oby tak dalej. Świetna robota.

Pozdrawiam serdecznie.

 

 

Solidne opowiadanie, None.

Świetnie oddałeś pustynny klimat (dosłownie i scenograficznie). Myślę, że to dzięki odpowiedniej ilości znaków. Wspominasz o pustyni, piasku i ruinach wielokrotnie, i wydawać by się mogło, że to czytelnika zmęczy, ale jest wręcz odwrotnie. Sukcesywnie i konsekwentnie budujesz historię. Dosłownie w dwóch miejscach, przy retrospekcjach, przeskanowałem lekko tekst, ale poza tym w ogóle się nie dłuży.

Fajna opowieść, trochę pompatyczna i trochę historyczna, ale mimo narzuconego ciężaru powagi, udaje Ci się zachować odpowiedni dystans, nie przesadziłeś i nie zrobiłeś z tego sztywnego posągu.

Nie gustuję specjalnie w takich opowiadaniach, ale Tobie udało się przykuć moją uwagę i nie zanudzić. Co na ogół jest trudnością przy tak długich opowiadaniach.

Trochę poczułem pustynny klimat innego opowiadania, notabene opka roku 2015 – Cesarzowa Tilisza. To nie dokładnie to samo, ale przyszło mi na myśl i polecam Ci, jeśli nie czytałeś.

Pozdrawiam serdecznie.

 

chciałem zaznaczyć, że sam się do tego stanu doprowadził, eksploatując któreś ze swoich kolejnych ciał do granic wytrzymałości.

A, to zmienia postać rzeczy. Nie zauważyłem tego, ale to nie znaczy, że nie wskazałeś. Dobry pomysł.

Brawo, Zygfrydzie, brawo!

Nie sposób nie wspomnieć, jak czepiałem się Twoich post apokaliptycznych opowiadań, bo poniższy komentarz pokaże, że nie była to osobista wendeta, tylko rzeczywiście nie leżały mi tamte pomysły.

Tu zupełnie mnie zaskoczyłeś, i jak nie czytam od lat fantasy, bo wydawało mi się, że przeczytałem już wszystko, tak Twoje opowiadanie bardzo mi się podobało. :) Dosłownie dzisiaj napisałem w jednym z komentarzy, że pisarz powinien być bardem i Ty, w tym opowiadaniu, właśnie taki jesteś.

Świetni bohaterowie, dobrze opisani, charakterni i przede wszystkim – nie pozbawieni wad. Dokładnie tacy, jacy powinni być, czyli wielowymiarowi. Dokładasz dobrze dobranych bohaterów drugoplanowych. Wójt sam w sobie jest ciekawą postacią. Okraszasz wszystko ciętymi i zabawnymi opisami, jak chociażby:

W gospodzie siedziało kilku miejscowych. Wydawali się całkiem sympatyczną bandą, zwłaszcza podpity dziadek brzdąkający na lirze i wydający z siebie wyjątkowo losowe dźwięki, udające śpiew. Obrzucili nas zaciekawionymi spojrzeniami, po czym wrócili do picia.

Oberżysta stojący za szynkwasem, co zadziwiające, nie wycierał niczego szmatką.

Czy:

Może to był ten dzień. Oberżysta odpowie, że została tylko jedna izba z pojedynczym łóżkiem. Zapłacę, bo cóż innego pozostało? Zaprowadziwszy Dalię na górę, powiem, że prześpię się na podłodze. Sam wiesz, rycerskość. Ona się obruszy. Zapewni, że przecież łóżko pomieści nas oboje. Będę długo protestował, lecz w końcu ulegnę, by nie zrobić jej przykrości. A później, w mrokach nocy, wiele może się zdarzyć…

– Mamy osiem izb. – Oberżysta uśmiechnął się, ukazując oba zęby. Jakby wiedział.

Można by powiedzieć, że te opisy są zbędne, nie posuwają akcji do przodu ani na nią nie wpływają, ale budują scenografię i dodają dużo kolorytu zarówno postaciom, jak i samej opowieści. No pięknie przeplatasz akcję z takimi wtrąceniami, pięknie.

Na koniec dokładasz nawet głębszą myśl:

W końcu postanowiłem spisać całą tę historię. Niech ktoś się w końcu dowie, kim była Dalia i jaki los ją spotkał. Niech do kogoś dotrze, jak paskudny jest ten świat. Imperiami rządzą chciwcy bez wyobraźni, przez których cierpimy całe wieki. Pospólstwo to idioci, którzy nie rozumieją prostych słów i prędzej cię zabiją, niż pozwolą, byś im pomógł. W świecie, w którym mądrość umarła, uczeni są cieniami przemykającymi na skraju widzenia, zupełnie niepotrzebnymi, wywołującymi tylko dyskomfort i zgrzytanie zębów. A kiedy odchodzą, nikt po nich nie płacze.

Oddałbym wszystko, by jeszcze ją zobaczyć.

I bardzo ciekawy epilog, bo zastanawiałem się, jak zakończysz te bardowskie opowieści.

Błyskawicznie przeczytałem te 55 tysięcy znaków i miałem z tego dużą przyjemność. Będziesz wysoko w plebiscycie rocznym.

Gratuluję udanego utworu.

Pozdrawiam.

 

Jestem na tak, Adamie.

Dużym atutem jest szybkie wprowadzenie w sedno. Rach, ciach i mamy:

– A wiecie, że chcą mnie kupić?

I od razu czytelnik wie, że coś się będzie działo. Coś kontrowersyjnego, sprzedaż/kupno człowieka. Dokładasz naturalnie brzmiący dialog dla przecież niezupełnie normalnej sytuacji. To zdecydowanie dwa duże plusy opowiadania.

I w zasadzie mógłbym na tym poprzestać, bo udaje Ci się utrzymać uwagę czytelnika do końca.

Gdybym miał wskazać słabsze punkty to jasno określeni bohaterowie. Nie zostawiasz miejsca na dywagacje, wiadomo kto jest dobry, a kto zły. A drugi punkt to sama zamiana. Bo w ostatecznie jakoś ją uzasadniasz (niepełnosprawność kupującego), a może warto było pójść krok dalej. Dlaczego nie kupić skóry tak po prostu, bo kogoś na to stać. Jako kaprys, a nie konieczność/potrzeba? Miałbyś większy dylemat moralny.

Pozdrawiam.

Oczywiście masz rację, Morteciusie. Nie znam wszystkim i taka sytuacja mogła się zdarzyć, prawdopodobnie pewnie się zdarzyła, ale cały mój długi wywód prowadził do maksymalizowania wiarygodności zachowań w już i tak fantastycznym świecie, a o którym piszesz, że Autor nie musi pamiętać. ;)

Prawda, nie musi, ale więcej osób mu uwierzy, tak myślę.

I nie, nie bijesz piany. :) Ja czasem rozmieniam wiele spraw na drobne. Ale to dlatego, że lubię pogadać o literaturze, czasem nawet dużo. :)

Będąc nastolatkiem, mieszkając w małym miasteczku, chodziłem na siłownię 7 dni w tygodniu, albo samemu ćwicząc, albo patrząc, jak ćwiczą koledzy. W mieście bez pizzerii, dyskoteki, kina i jakichkolwiek perspektyw, siłownia była subkulturą i sposobem na życie. Kształtowaniem charakteru i zabijaniem wolnego czasu. Tam dziewczyny nie chodziły i gdy odwiedzam jeszcze czasem swoją mieścinę, nie chodzą i teraz. Pod tym względem nic się nie zmieniło.

Dopiero w Gdańsku trafiłem na siłownie z opisu Golodha, ale one najczęściej miały dwie strefy. Jednak z najlepszych miała nawet dwie oddzielne sale z własnymi recepcjami – Power GymImpuls Fitness. Już same nazwy mówiły, na którą chodziły osiłki, a na którą “normalsi”. Ale niezależnie od siłowni, podczas tysięcy godzin na nich spędzonych, nigdy nie spotkałem się aby ktokolwiek zaczepiał czy podrywał dziewczynę, nawet największy koks czy testosteron. Myślę, że paradoksalnie sama fizyczna “prezentacja siły”, taka czysta i niczym nie zawoalowana, hamowała wszelkie zapędy. Bardzo rzadko też trafiały się na siłowni samotne kobiety, najczęściej były w towarzystwie partnerów lub koleżanek, jeśli już. Więc jeśli nigdy nie spotkałem się z męską inicjatywą, która jest przecież normalna. Tym bardziej nie widziałem sytuacji, aby kobieta świadomie pozbawiała się nadrzędnej roli, w której to mężczyzna o nią zabiega, bo ona jest przecież płcią piękną, i która sama stawiałaby się w roli podrzędnej, mniej atrakcyjnej, gdzie musi przełknąć gorycz porażki i samej zabiegać o mężczyznę. To z naszych stosunków społecznych jest praktycznie niemożliwe, nie w takim miejscu. Pomijam fakt, że na każdej siłowni damskie i męskie łazienki są zawsze oddzielne. Prysznice są na ogól otwartymi salami z kilkoma prysznicami, gdzie stoisz z fujarą na wierzchu pośród innych nagich facetów, bo taką salę najzwyczajniej w świecie sprząta się kilka razy dziennie i najłatwiej zachować ją w czystości. Co najwyżej spotykało się tam sprzątające panie, ale najczęściej wiekowe, które niejedno przyrodzenie w życiu widziały i nie wrzeszczały na widok kolejnego.

I gdzie tu seks pod wspólnym prysznicem z inicjatywy obcej kobiety względem obcego mężczyzny? Po co odwracać kota ogonem?

Autor fantastyki musi pamiętać o jednym. Chce sprzedać pomysł czytelnikowi, który z pojęcia samego gatunku – będzie odbiegał od normy. Będzie inny, niż wszystko, co na świecie od lat jest stałe, statystyczne i niezmienne. Dlatego cała reszta, podbudowa świata, otoczenie, środowisko i zachowanie powinno być jak najbardziej statystyczne, normalne i pasujące do ogółu przyjętych norm, aby ten jeden pomysł mógł odpowiednio wybrzmieć.

To znaczy nastolatek nie powinien mieć mentalności staruszka, a staruszek nie powinien skakać po dachach jak Jackie Chan, jeśli nie wymaga tego konwencja. A samotna kobieta nie zaczepia mężczyzny na siłowni, tak samo jak nieznajoma nie proponuje przygodnego seksu. To się normalnie nie zdarza, chyba że w filmach, a to nie jest najlepszy wzór dla literatury.

Pozdrawiam.

 

Hej, Outta.

Przeczytałem z ciekawością. Wyjątkowo, bo tak się raczej (statystycznie) nie zdarza, najbardziej spodobał mi się początek. A to dlatego, że cały ten dialog i scenografię wprowadzasz bardzo naturalnie. Ot, taki jest świat i już. Brzmi dobrze i wiarygodnie. Aż do momentu:

– Nie jestem twoją własnością! – krzyknęła Tes, czepiając się nieopatrznie wypowiedzianych przez mężczyznę słów i przechodząc z obrony do ataku. – Jesteśmy partnerami! Ty wybrałeś mnie, tak samo, jak ja wybrałam ciebie!

– Tes… – W głosie Tomka zabrzmiały nutki poczucia winy.

– Myślisz sobie, że nadal mamy czasy, w których samochody były przedmiotami? Robiły, co pan kazał, a kiedy się znudziły lub zepsuły, wędrowały do innego właściciela, albo na złomowisko?!

Czyli niepotrzebnych wyjaśnień i powątpiewania w inteligencję czytelnika, czy aby na pewno zrozumie, jak wygląda i rządzi się ten świat. Nie pamiętam już teraz, czy to właśnie Tobie zwracałem uwagę na zbytnie wyjaśnienia, o co w danym pomyśle chodzi. Na pewno komuś na forum. Tak czy inaczej, ma to miejsce w tym opowiadaniu.

Podobnie sprawa tyczy się “klików”, niby wtrąceń w opowiadaniu. I to byłoby ok, gdyby ten klik był jeden lub dwa, ale u Ciebie jest ich sześć? Dosyć dużo, i postrzegam to jako kolejne parcie, aby dokładniej przedstawić świat. A to, moim zdaniem, jest zupełnie niepotrzebne. Pisząc opowiadanie na niecałe 20 tys. znaków warto skupić się na samym wątku, akcji, podejmowanych działaniach i ich konsekwencjach. Ograniczając ilość info dumpu do minimum.

Gdyby tak bowiem okroić Twoje opowiadanie z gadki i informacji, to co otrzymujemy? Scenę w garażu, dosyć statyczną, później 8 godzinną zmianę w korpo, też statyczną, ostatecznie migawki z akcji autobotów, parking i autosąd – znowu dosyć statyczny. No niewiele tu się dzieje. Za bardzo chcesz pokazać, co cię gryzie, zamiast wciągnąć czytelnika w opowieść. Pisarz powinien być bardem, bajarzem, słownym wodzirejem, który będzie wodził czytelnika za nos, ciągnął go za sobą i przywiązywał do własnego słowa. Jego (Autora) deklaracje polityczne czy społeczne, zdanie na jakiś temat, strona za lub przeciw, mniej już tego czytelnika interesuje. Bo jak wiecznie powtarzam, czytelnik umie myśleć sam i w większości przypadków ma własne zdanie. ;)

Ale doceniam próbę, bo napisana sprawnie i bez warsztatowych zgrzytów.

Pozdrawiam serdecznie.

 

Ps. Widzę u Ciebie cztery szorty i trzy krótkie opowiadania (najdłuższe 23 tys. znaków) w tym roku. Jakiś kryzys twórczy? Czy publikujesz gdzieś indziej?

 

Hej!

Po prawdzie trafiłem tu nie przez opowiadanie, a przez Twoje polecanki, o których rozmawialiśmy i po które w końcu sięgnąłem. O tym jednak napiszę też na końcu.

Najpierw o opowiadaniu i kilku spostrzeżeniach. Scenariusz z Sarą na siłowni jest męskim scenariuszem z filmów porno, który dosyć często się w takich produkcjach pojawia. Podobnie jak młoda macocha, która lubi, żeby ją poklepać po tyłku, czy też nieznajoma czy też opiekunka do dziecka, od razu chętna na sex. Tyle tylko, że to w prawdziwym życiu się nie zdarza. Chodziłem całe lata na siłownię, znam tabuny, które chodziły, chodzą i będą chodzić i nic takiego nigdy się nie zdarzyło. To nie jest natura kobiety zaczepiać na siłowni nieudacznika, w ogóle rzadko kiedy kogokolwiek. Bo gdy spokojnie się na tym zastanowisz, to sam dojdziesz do wniosku, że taki typ jak Robert nie może jej zaoferować nic na tyle sensownego, żeby kobieta sama wyszła z inicjatywą seksu pod prysznicem na siłowni.

Widziałem oczywiście prawdziwe sytuacje na YT, tzw. “pranki” czy podobne “eksperymenty”, gdzie chłopak zaczepiał dziewczynę, ona odmawiała, a on następnie wsiadał do np. Ferrari. Co często zmieniało nastawienie tej dziewczyny, i to są fakty. Ale też to zupełnie inna sytuacja. Chłopak okazywał się bowiem samcem alfa, który jest bogaty i wysforował się przed szereg. Tu jestem w stanie zrozumieć instynktowne, chwilowe działanie takich kobiet, które widzą w nim człowieka, umiejącego radzić sobie w życiu i zadbać o kobietę. Ale u ciebie? Z której strony bym nie patrzył, widzę tylko scenariusz z pornusa.

Kolejną sprawą jest oglądanie Wojen Prolków w telewizji. Czy Ty masz w ogóle telewizor? Nie wiem na ile prawdziwe są dane w necie, ale podobno już połowa młodych ludzi nie ma w domu tradycyjnego TV. I sama telewizja, jako taka, prawie na pewno odejdzie do lamusa. Mogłeś się pokusić chociaż o jakiś streaming czy coś.

Nie rozumiem też zegarka, który kopie prądem. Pomijam techniczny fakt wielkości prądu z takiej zegarkowej bateryjki, która co najwyżej może połaskotać. Ale jaki miałby być w tym sens? Co mnie powstrzyma przed tym, że zdjąć zegarek? Ostatecznie liczy się efekt po miesiącu, a czy będziesz w zegarku, kombinezonie, czy nagi, kogo to obchodzi?

Nie wiem też, skąd pomysł, że taka praca będzie wstydem, który trzeba ukrywać przed innymi? Skąd pomysł aby traktować to jako temat tabu? Chętnie poznam Twoje uzasadnienie.

OK. Teraz to, co mi się podobało. Wojny Prolków. To brzmi sensownie i realnie. Te zakazy i koszta, ze względu na przemoc, niby to zakazane, a i tak wszyscy chcą oglądać. To tak, wszystko trzyma się kupy. Podobała mi się koncepcja, chociaż sam pewnie wiesz, że nie jest w 100% oryginalna.

Finał też mi się podobał. Nie zastanawiałem się, kim jest Robert, ale udało Ci się mnie zaskoczyć. Masz też całkiem sprawy warsztat. Może czasami kolejne fragmenty brzmią zbyt skrótowo, trochę jak z pornuska ;), ale czyta się płynnie i bezsprzecznie nie nudziłem się w czasie lektury. Ogólnie więc, gdybyś tylko zmienił trochę pomysł poznania się pary na bardziej realny, byłoby super.

 

A teraz o polecankach, dla których tak naprawdę tu zajrzałem. Przeczytałem opowiadania Teda Chianga i niestety poświęcony czas okazał się zmarnowany. Ted jest mózgowcem, nie sposób nie docenić jego intelektu i pomysłów. To rzecz bezdyskusyjna, miałeś rację, ale jego opowiadania pozbawione są jakichkolwiek emocji. Co w moim przypadku znacznie obniża wartość samych opowiadań. Bo choć pomysły ma błyskotliwe, o tyle czytałem to wszystko jak relacje, a nie rasowe opowiadania. Nie bałem się o bohaterów, nie kibicowałem im, ot, czytałem dobry pomysł. Rozprawkę. Jakby to mogło być. Aż dziw bierze, że ludziom w Hollywood udało się zrobić tak dobry film jak Nowy początek, ale to nakręcił Denis, więc ostatecznie tak się nie dziwię.

Teraz leży na półce i dojrzewa Ada Palmer – Do błyskawicy podobneSiedem Kapitulacji, ale jak będą podobne do Chianga, to się wkurzę. :)

Pozdrawiam serdecznie.

 

Świetny tekst, Iwo, ale należący do tych trudniejszych. Lubię tematy egzystencji, człowieczeństwa i długowieczności. Jednak rzadko trafiam na utwory, które mają odpowiedni ciężar gatunkowy. Dan Simmons ze swoim Hyperionem jest na pewno dobrym przykładem. Nie porównuję Twojego opowiadania do powieści, ale przyznaję, że bardzo świadomie kreujesz bohatera, jego przemianę i upływający czas. Bardzo łatwo jest popłynąć z takim tekstem w “strumień świadomości”, który przestaje być utworem, a staje się bełkotem. Tobie udało się wszystko utrzymać w ryzach.

Dobry pomysł z kokonem, który ma oczywiste skojarzenie i przez moment może wydawać się sztampowy, to jednak przełamujesz ten obraz, nadając mu nowej jakości. Z wyczuciem uzupełniasz postać bohatera sługą, właściwie jego skrajnym biegunem, ale istotnym i potrzebnym. Trochę przypomina to bohaterów opowiadań CMa, ale to absolutnie nie jest zarzut. Cóż dodać więcej, oby więcej takich utworów w Twoim wykonaniu.

Pozdrawiam.

 

Dobry tekst, zwłaszcza początek i końcówka. Świetny akapit otwarcia, mógłbym tu przysłać Stn’a, żeby zobaczył, o co mi chodziło. Przez ładny kawałek czasu myślałem, że będę nominował do piórka, ale w środku tekst trochę siada. Fabuła z raperami traci pierwotny polot, robi się zbyt karykaturalna, gubi nabraną prędkość. Szkoda, ale z drugiej strony pokazałeś prawdziwą, naturalną postawę Łosiota. W końcu czuję, że to Twój tekst, bez spiny, bez dopasowywania się do trendów na forum. Powiedziałbym też, że jest bardziej dojrzały. To na pewno tekst we właściwym kierunku. Oczywiście nie mam na myśli gatunku. ;)

Pozdrawiam.

 

Po tylu latach… To się odegrałeś, nie ma co. :) Jako ciekawostkę powiem, że mój nick wymawia się przez “c”, o czym wiedzą bardzo nieliczni. ;) Sam jestem na etapie zadowolenia ze swoich opowiadań, ale też mocno spuściłem z tonu i wiem, że to nie sa wiekopomne dzieła.

Pozdrawiam.

 

Ok. To już jakaś informacja. W takim razie brak Ci jeszcze umiejętności. Niełatwo jest pisać tak, żeby rzeczy niejednoznaczne brzmiały jednoznacznie. Sam też mam z tym trudności. Wiesz, mam na myśli chociażby coś takiego:

Ewa szybko przytuliła siostrę, widząc, jak narasta w niej złość. Obie milczały przez chwilę. W końcu Klaudia odwzajemniła uścisk i dziewczyny roześmiały się jednocześnie.

Później okazuje się, że Ewa i Klaudia to siostry syjamskie zrośnięte płatami czołowymi.

Nie wiem, czy udało mi się przekazać to, co chciałem. U Ciebie te znaki nie brzmią płynnie w fabule, wybijają z czytania. Wiem też, że zrobiłem Ci krecią robotę tym pierwszym komentarzem, który jest negatywny. Bruce nie liczę, ona pisze tylko miłe opinie. Wiem też, że często postrzega się moje (negatywne), jako aroganckie. Staram się pisać tylko o literaturze, nigdy o autorach, ale faktycznie, literatura działa na mnie emocjonalnie. Postaram się przeczytać i rzetelnie odnieść do całości już w spokojniejszych tonach.

 

 

Hej, Stn.

 

Wschód słońca nie zastał ich w łóżkach.

To nie jest zdanie otwarcia typu: Adam wiedział, że jest martwy. To nie haczyk, nic nie znaczy i nie widzę powodu, żeby było.

Tego dnia było zadziwiająco zimno – biorąc pod uwagę, że od wielu lat trwało długie lato. Dziewczynki obudziły się na długo przed świtem, żeby przygotować się do tego wyjątkowego dnia. Wspólna izba rozbrzmiała tupotem małych stóp, gwarem śmiechów i sporadycznych krzyków podczas wzajemnego rozczesywania włosów. Następnie przyszła pora na ubranie się w odświętne sukienki.

Jeśli od wielu lat trwało lato, to wiadomo, żeby było długie. …trwało nieprzerwanie lato. Czy dziewczynki obudziły się świadomie? Bo tak wynika z kontekstu. Obudziły się z emocji i podenerowania, gdy człowiek kładąc się, przeżywa już następny dzień i to, co będzie się działo. 

Później widzę wspólną izbę, tupot, śmiechy i krzyki, więc sporo rzeczy naraz, ale nadal nie wiem, co tak naprawdę widzę. Dziewczynki są dwie, czy dwanaście? “Wspólna izba” kojarzy mi się dawnymi czasami, klepiskiem i wielodzietnością, ale nie mam pewności, bo piszesz pięknymi, nieprecyzyjnymi ogólnikami.

Nie lubię zwrotów typu “biorąc pod uwagę”, ‘następnie” i tym podobnymi, które kojarzą się z raportami i opiniami biegłych w sądzie. Co to w ogóle za zdanie: Następnie przyszła pora na ubranie się?

Wyglądały jak białe duszki – pomyślał Ptasznik, który zwabiony hałasem, podszedł do okna i zajrzał przez szybę.

Wyglądały, czy wyglądają? Znowu irytacja. Znając Stna, to może być świadomy znak. Jakaś pętla albo coś podobnego, ale może to zwykły błąd? Jeśli pętla, to znak wolałbym trochę bardziej wyraźny.

 

Utalla zbliżyła się do Annani i włożyła jej na głowę śliczny, wykonany z bursztynu diadem. Siostry nie były zadowolone z efektu, więc co chwila poprawiały jego ułożenie, co spowodowało jeszcze więcej krzyków i śmiechu. Dziewczynki odkryły, że pocieranie diademu o włosy powoduje, że trzaska je w paluszki i – co gorsza – podnosi ich włosy! Po chwili każda z nich lizała się po dłoni, żeby spróbować przygładzić niesforne kosmyki do głowy.

Co znaczy zbliżyła się, że podeszła? To dlaczego nie napisane po prostu “podeszła”? Też jakiś ukryty znak? Wózek, lewituje, nie porusza się na nogach? Pamiętaj, że pierwsze akapity wprowadzają czytelnika, który doszukuje się jak największej ilości znaków, faktów, znaczeń, żeby ułożyć sobie w głowie świat, który chcesz przedstawić. A diadem zakłada sie tylko na głowę. 

Dlaczego one tak razem rezonują? “Nie były, poprawiały, odkryły, lizały.” To też jest jakiś znak?

 

Nie podoba mi się początek. Więcej nie wiem, niż wiem, ale nie w pozytywnym znaczeniu, jak w powieściach kryminalnych, bardziej jak mętlik w głowie.

Ale jesteś Stnem, tym, który napisał Ostinato, i w ogóle łepskim gościem, więc pewnie podejdę do tematu raz jeszcze. Sorki za powyższe, ale wiesz jak jest, publikujesz, więc wystawiasz się na brawa albo strzał. Na dwoje babka wróżyła.

Pozdrawiam.

 

Na pierwszym stoję z tyłu, a na drugim z przodu. ;)

 Krar85:

Ale czy SI będzie w stanie pisać teksty o więcej niż 1 (no dobra 2.) warstwach znaczeniowych? Przekonamy się niebawem (albo nie przekonamy imho jeszcze przez sporo lat).

Jim:

Na prośbę  LabinnaH-a i ze względu na liczne kontrowersje związane z pierwszym zamieszczonym tutaj utworem, który stworzony został do spółki ze sztuczną inteligencją, postanowiłem odsłonić techniki warsztatu i pokazać, jak takie współtworzenie wygląda.

Zanim do końca zostanę odsądzony od czci i wiary, powiem jeszcze, że korzystanie z czyjejś pomocy przy tworzeniu dzieł od wieków było jak najbardziej na porządku dziennym

Asylum

Edytka: GPT nie ma wpisanego liczenia, gorszy od kalkulatora, tylko kojarzy i dopasowuje frazy oraz niestety halucynuje (wymyśla), ma zero odniesień do wiedzy, co więcej nie może podać źródeł i iteracji. Nie rozumie – zestawia.

Dyskusja fajna, ale przyszłościowo – jest bez znaczenia. AI będzie coraz lepsze, doskonalsze, a człowiek coraz bardziej będzie zbliżał się do cyfryzacji. Zarówno fizycznie, jak i umysłowo. AI będzie czerpać od człowieka, człowiek od AI, w końcu wszystko się wymiesza. Opór osób, jak Asylum, też jest bez znaczenia. Nasze pokolenie wymrze, i następne. A dla kolejnych, to już będzie normalność.

Jedyne pytanie, to czas, kiedy to nastąpi. Choć wyraźnej granicy określić się nie da.

 

Pozdrawiam.

Dzięki za dobre słowo, Marcinie. O serialu ktoś już wspominał, może i coś w tym jest. Chociaż nie oglądam ich dużo, to często zwracam uwagę na realizację. Być może podświadomie coś przemycam. :)

Wiele osób zwróciło uwagę na zakończenie. W przyszłości będę starał się pisać bardziej spójnie. Teraz rzeczywiście może wydawać się, jak oderwane od innego utworu.

Uwag na razie nie będę wprowadzał. Tekst jest właśnie w redakcji do Fantastycznych Piór, więc liczę, że z zespołem uda się go wygładzić.

Dzięki dla wszystkich za poświęcony czas.

 

Spojrzałem raz jeszcze i widzę parę baboli stylistycznych, ale zostawię już jak jest. Może kiedyś.

Dzięki za podzielenie się wrażeniami, Koalo.

 

Dzięki wszystkim za fajne spotkanie. :) A Tobie, Bella, za wspaniałą gościnę. Byłem trochę do tyłu i nie wiedziałem, że tyle osób z forum coś już wydało. To bardzo cieszy. :) Pierwszy krok zrobiony, teraz pora na drugi. :) Co prawda od wydania pierwszej książki, do wydania kilku i bycia rozpoznawalnym to mniej więcej taka sama droga, jak od zera do wydania pierwszej albo i dłuższa, ale jedną nogą stoicie już na wielkim napisie HEAVEN / SUKCES*. Teraz tylko dostawić drugą. :)

Nie wiem ,czy dowiedziałem się o wszystkich premierach. Jeśli nie, piszcie tutaj albo na priv. :) Jak Bella nie ocenzuruje chaty, może wrzucicie fotę ze zlotu. ;)

 

*wybrać właściwe dla siebie

HEAVEN – nie zależy mi na kasie, karmię się sztuką

SUKCES – lubię od czasu do czasu polecieć na Dominikanę

Bardzo ciekawe, Fanthomasie. Szybko sprawdziłem sobie, czy czytałem coś jeszcze z Twoich opowiadań i widzę, że dwa inne utwory, na które trafiłem, też mi się podobały. Masz dobre pomysły, przełamujesz granice, oczywiste rzeczy potrafisz pokazać w nieoczywisty sposób. Cała ta alegoria z Uniwersytetem przedstawiona świetnie, nadajesz mu iście naturalny i zwyczajny charakter, jak gdyby ten świat był oczywisty. Bohaterów drugoplanowych opisujesz w wysublimowany sposób, nadając im charakter, ale jednocześnie nie przytłaczając nimi głównego bohatera. Umiesz pisać o emocjach, choć o ironio losu, mogłoby się wydawać, że prawie ich tu nie ma. Nic bardziej mylnego. 

Podobało mi się. Piszesz w sposób, jaki lubię.

Pozdrawiam.

 

Skojarzenie z Beksińskim to duży dla mnie komplement, dziękuję. Tak, znam ten obraz, jeden z tych, które kiedyś bardzo mi się podobały. Teraz bardziej podoba mi się kilka innych, ale to już ma mniejsze znaczenie. Giger pewnie skojarzył Ci się przez żyły. Rzeczywiście, mogłaby to być niezła ilustracja w jego stylu.

Tak, surrealizm to mój ulubiony kierunek w malarstwie. Oprócz wyżej wymienionych cenię jeszcze między innymi Petera Grica, Dariusza Zawadzkiego, Sebastiana Monia, Dariusza Ślusarskiego, no i Grzegorza Steca, jednego z najlepszych, oprócz Beksa.

Dzięki za komentarz i przepraszam za spóźnioną odpowiedź. Umknął mi Twój komentarz.

 

Fajna stylizacja. Podobał mi się wstęp z listem. Można powiedzieć, że to już klasyczne rozwiązanie przy tego typu opowieściach, ale udało Ci się utrzymać odpowiedni poziom i nie wzdychałem, że “znowu to samo”.

Mocnym punktem są wyraziści bohaterowie. Zarówno małżeństwo, jak i Brodowicz mają indywidualne cechy, które świetnie ich charakteryzują. Pewnie dzięki temu udało Ci się zbudować charakterystyczny klimat. Jednak najbardziej podobał mi się pomysł. Całkiem oryginalny. Coś tam z łapaniem duszy już czytałem, ale nie w takiej formie i kontekście. Dobra robota.

Jak w każdym tekście, coś tam można poprawić, albo inaczej, są rzeczy, które nie do końca mi się podobały. Pierwsza uwaga, raczej marginalna, to raz albo dwa razy za dużo opisałeś Weimanna jako dobrodusznego niedźwiedzia. Wzmianki o jego wyglądzie i charakterze spokojnie wystarczają na początku, później nie widzę potrzeby przypominania o tym.

Druga rzecz to niewykorzystany potencjał pomysłu. Najnormalniej w świecie szkoda go na takie krótkie opowiadanie (które podobnie jak ja, kończysz dosyć szybko i trochę niespodziewanie).

Czy to jest opowiadanie piórkowe? Czy moje subiektywne spostrzeżenia przeszkadzają tylko mi, czy więcej osób dostrzeże jakieś niedociągnięcia? I czy w ogóle mają one wpływ na jakość utworu. Nie wiem. Na szczęście decydować będzie więcej osób, nie tylko ja, więc chętnie się przekonam, jak to się skończy.

Pozdrawiam.

 

Faktycznie, wydano ponad 80 mln, ale to ponad 40 książek. Co i tak daje średnio jakieś dwa miliony, więc ok. Jednak przeczytałem tylko dwie i obie były o śledztwie i morderstwach. Nie miałem ochoty na więcej, nie wiem więc, czy Świat Dysku mieści się w pojęciu ” lekkie i przyjemne”, o jakim tu rozmawiamy. Z perspektywy przeciętnego czytelnika, który nie wyróżnia fantastykę ponad inne gatunki, skłoniłbym się ku stwierdzeniu, że raczej nie.

 

A, rozumiem. Sam dopisałem sobie po słowach “takiego oczekuje czytelnik”, i który odniesie wielki sukces, bo jednak na końcu wspominasz o sukcesie ;)

Ale w takim razie czekaj, czy pisząc lub siadając do pisania, zastanawiasz się, “czy to się spodoba czytelnikowi”? Zadałeś sobie kiedyś takie pytanie? Czy dobrze interpretuję drabble?

 

Chyba się nie zrozumieliśmy, Koalo. Miałem na myśli, że nie czytałem chyba niczego, co było “lekkie i przyjemne” i jednocześnie odniosło światowy sukces. Tym samym – wcale nie tego szuka czytelnik.

A literatury dziecięcej nie deprecjonowałem, tylko oddzieliłem ze względu na jej charakter i naturalną “cenzurę”, która pozbawia ją wielu dramatycznych i traumatycznych tematów, na rzecz właśnie lekkości i przyjemności.

 

Jak napisać tekst lekki i przyjemny z zaskakującym końcowym twistem, gdy takiego oczekuje czytelnik?

Czytelnik takiego oczekuje? Poproszę, Koalo, przykład lekkiej i przyjemnej powieści, która odniosła światowy sukces i sprzedała się w milionach egzemplarzy. Pomijając, z naturalnych przyczyn, literaturę dziecięcą.

 

Rzeczywiście, dobrze argumentujesz. To prawda, że zarówno lekarz jak i kobieta mają wyrobione opinie, których bronią. Nie jest to jednostronna postawa, przynajmniej nie w negatywnym tego słowa znaczeniu. Zastanawiałem się, dlaczego tak napisałem. Z pewnością nie przez uprzedzenia. Brzmią dla mnie sensownie i logicznie zarówno argumenty jego jak i jej. Nie kibicowałem żadnej ze stron. Myślę, że mogło tak się stać przez “beznamiętne” i “babsztyla”. Przepraszam, jeśli to wygląda, jakbym się uparł i łapał Cię za słówka, albo nawet jedno słowo. Ale to trochę tak, jak rozmawiasz z jakąś osobą, a ona co jakiś czas powtarza zwrot lub słowo, które Cię irytuje. Po pewnym czasie uprzedzasz się od niej i mimowolnie pojawia się negatywne myślenie. Mam nadzieję, że rozumiesz, co mam na myśli.

Yyy… Niezbyt fortunne sformułowanie :P Owszem, byłam “skupiona na problemie, który chciałam przedstawić”. Czy to źle? ^^’

Nie, źle nie, ale świetny tekst charakteryzuje się dobrze dopracowanymi nawet drobnymi elementami. A to właściwie nie jest taki drobny element. Podział północ/południe to jak zachód i wschód, dobro i zło. Zbyt uproszczone, bo dzieli sprawy, świat, życie, na równe połówki. Gdybyś napisała strefa, miasto, kraj, cywilizacja, byłoby inaczej. Bo ciężko jednoznacznie określić granice. Każdy czytelnik wyobrazi sobie to, co mu pasuje. Przez co masz jedną sprawę mniej na głowie. Bo wiarygodna (dla czytelnika) sceneria jest w fantastyce rzeczą istotną. Ze względu na to, że fantastyczny świat może mieć najróżniejsze granice, a przez to gubić/zagmatwać czytelnika. Taki czytelnik jest wtedy niezadowolony, że czegoś nie rozumie i przez to gorzej ocenia utwór. :)

Mam nadzieję, że sam nie zagmatwałem za bardzo i więcej wyciągniesz pożytku z mojego komentarza, niż odczujesz irytacji.

Pozdrawiam.

 

Dobry początek, podobnie jak tytuł, który przyciąga. Jednym słowem naprowadzasz czytelnika, co mniej więcej może dostać. Z zainteresowaniem czytałem dyskusję bohaterów. Dialogi masz płynne i mimo długości, nie nużą. To elementy zdecydowanie na plus.

W tekście cztery czy pięć razy pojawia się określenie “beznamiętnie”, co trochę irytuje. Myślę, że czytelnik załapie za pierwszym razem i nie trzeba mu tego wielokrotnie powtarzać. Warto sięgnąć na przykład po gesty, które tę beznamiętność podkreślą. Nawet kilka ich było, ruch ręki, spojrzenie w okno czy na ścianę, opisują znacznie więcej, niż konkretne, powtórzone kolejny raz, słowo. Podobnie lekarz nadużywa nieprzyjemnych określeń, nazywając kobietę kilka razy babsztylem i w ogóle myśląc o niej niepochlebnie. Owszem, jak najbardziej rozumiem zamysł, ale przez to traci on jako równorzędny rozmówca. Kobieta zresztą też nie jest pełnowymiarowa, wypowiada się cały czas w pewien zblazowany sposób, co po części szufladkuje także ją. Przez to sporo traci sama rozmowa, bo czytelnik od samego początku wie lub podskórnie czuje, że oboje do niczego nie dojdą. Prezentują zbyt jednokierunkowe spojrzenia. To znacznie osłabia wydźwięk rozmowy i całego utworu.

Jeszcze jedna mała uwaga, określenie Północ – Południe to duże uproszenie, niestety na niekorzyść. Pokazuje niejako, że Autorce nie chciało się zbudować wiarygodnego środowiska, gdyż skupiona była na problemie, który chciała przedstawić. Mamy siedem kontynentów, jak miałyby wyglądać te Północ i Południe? Taki filozoficzny podział ujmuje trochę jakości z utworu.

Generalnie opowiadanie mi się podobało, ale mogło być lepiej. :) Gdyby doszlifować rozmowę, zmiękczyć trochę jednostronne postawy, poddać w wątpliwość jedne i drugie stanowisko, byłoby świetne.

Pozdrawiam.

 

Pierwszy to pewna próba rozważenia, jaki świat powstanie z pamięci o danej cywilizacji. Rozważałem, co dzisiaj zostało po Aztekach. Ile może kojarzyć przeciętny człowiek,

Rozumiem, ale czy najpierw nie powinieneś postawić sobie pytania, czy to w ogóle jeszcze kogoś interesuje? Wydaje mi się, że gdybyś postarał się sobie na nie odpowiedzieć, być może trochę inaczej pokierowałbyś fabułą/interakcją z zapomnianym bogiem. Osobiście interesuje mnie to tak samo, jak setka innych historii z przeszłości. Czyli od wielkiego dzwonu, jak pojawi się coś a’la Apocalypto w kinie. Mam przeczucie, że na stu czytelników, 95 ma podobnie.

Mówię o tym, że zapomniany bóg ciągle wspomina swoich wiernych, nie wyłamując się nawet na chwilę poza ten krąg. Nie czuję się jego wiernym, ani jakoś zainteresowanym, więc czytałem to będąc z boku fabuły/akcji. Gdybyś dał jakieś nawiązania do świata i ludzi w ogóle, być może pomyślałbym o takich rozważaniach.

Drugie założenie to próba rozważenia, jaka jest lub może być dzisiaj rola “zapomnianych bogów”.

Odpowiedź jest prosta, CMie – żadna. Ok. Czasami bywa rozrywkowa, patrz wyżej. Zapewne widziałeś podobne dzieła o innych zapomnianych bogach, jak Thor itd.

Gdybym miał spojrzeć na to z boku, bez podziału, czy mi się podobało, czy nie, to już sama fantastyka, jak często powtarzam i wiem, że może to już niektórych irytować, jest niszą. A to, za co się wziąłeś, to chyba nawet nie jest nisza w niszy. Oczywiście każdy może pisać co chce, ale też każdy (piszący) powinien mieć świadomość, o czym chcą czytać inni. Myślę, że Ty ją masz, dlatego tym bardziej podziwiam Cię, że chce Ci się porywać na takie tematy.

Pozdrawiam serdecznie.

 

Nie wiem, CMie, czy ja mam dzisiaj słaby dzień, czy to opowiadanie to zupełnie innym level niż tekst Kukła boga, który tak mnie zachwycił.

Nic nie skumałem, kompletnie. I zastanawiam się teraz, czy ja w tamtym opowiadaniu widziałem coś, czego nie było. Dopisałem sobie rzeczy, o których wcale nie pisałeś, w myśl powiedzenia “głodnemu chleb na myśli”, czy tutaj znaczenia tak mocno zakamuflowałeś.

Tym razem nie widzę nic ponad upadłego boga, który jest bardziej ludzki, ale nie w tym pozytywnym znaczeniu, raczej tak powszedni w swej ludzkości i przyziemny, że w ogóle nie wygląda mi na boga, nawet w cząstce. I tak jak tam sługa znakomicie (dla mnie) dopełniał rozważania boga, tak tutaj nijak mi nie pasuje.

Byłbym wdzięczny, jeśli dasz znać, co chciałeś przekazać tym opowiadaniem lub na co miałby zwrócić uwagę czytelnik.

Pozdrawiam serdecznie.

 

Tyle się mówi o „Królu Conanie”, ale jakoś produkcja nie rusza. Sam Conan Barbarzyńca miał być pierwszą częścią trylogii, która nigdy nie powstała.

Myślę, że film w konwencji, jaką mniej więcej wszyscy mają w głowie, pewnie szybko nie powstanie. Częściowo z powód, które wymieniłeś, ale… Nie wiem czy widziałeś Bez przebaczenia, w którym aktor i zarazem reżyser, Clint Eastwood odmienił obliczę westernu. W zasadzie obrócił konwencję o 180 stopni. I co? Film zgarnął cztery Oskary. :)

Gdyby tak ktoś chciał nagrać Conana jako dramat, w podobnej, poważnej konwencji, być może doczekalibyśmy Oskara dla osiłka. Przecież Mickey Rourke dostał Złoty Glob za Zapaśnika. Kto by wcześniej uwierzył, że może to zdobyć film o zawodnikach wrestlingu?

Niestety mam wrażenie, że w ostatnich latach duże wytwórnie mocno ukierunkowały się na wielkie zyski. Te dziesiątki filmów o superbohaterach, Transformersach i kilkanaście kuponów odciętych od Gwiezdnych Wojen…

No właśnie się zastanawiam.

Skomentowałem w ostatnich dniach trzy Twoje opka, Fms :) Mam nadzieję, że mi wybaczysz, tym komciem kończę już offtop.

Proszę mi tu nie bezcześcić świętości.

Masz rację, Finklo. Pomyliłem kobiety, pierwszą księgę czytałem pewnie ze 20 lat temu, ale zobaczymy, jak Denis przedstawi to w filmie.

 

 

Chociaż w dzisiejszych czasach motyw silnego białego heteroseksualnego mężczyzny, który przemocą przyciąga do siebie tabuny dziewcząt, mógłby wywołać oburzenie pewnych środowisk ;)

Kolejne zdanie klucz. :) Ale tak już jest. :) Uśmiechnąłem się, jak Finkla pisała gdzieś ze zdziwieniem, że Liet-Kynesa z Diuny zrobili w filmie kobietą. :) Do tego czarnoskórą. :) Podobnie było z Chani i jej mężem. Przecież w sławetnej scenie, która kończy pierwszą Diunę Villeneuve’a, Paul w książce zabija męża/partnera Chani i przejmuje zwyczajem ”jego kobietę”, w filmie nic o tym nie ma. Obie zmiany podyktowane zostały poprawnością polityczną. Pewnie było ich więcej.

 

Wiem sporo o Conanie, wiem też, że to znakomity dorobek literacki, ale jednak nie będę udawał, że to jakieś mistrzowskie osiągnięcie literatury.

Czy są w ogóle czytelnicy, którzy szukają tylko mistrzowskiej literatury? Wymieniłeś Conana w jednym zdaniu ze słabymi erotykami, stąd mój odbiór.

Gdyby wyszedł dzisiaj, nie sądzę, by zdobył rozgłos i taki sukces.

A to już jest zdanie klucz. :) Zgadza się, ale nie tylko Howard, także mnóstwo innych autorów. Zmieniają się czasy, zmienia się język, zmienia się poczytny temat. Żałuję, że pamiętam, ale jakiś dziennikarz, czy klub literacki, sięgnął po bestseller, czy raczej “mistrzowską literaturę” z początku XX wieku, chyba z lat trzydziestych. I wysłał go, w ramach eksperymentu, do kilkunastu wydawnictw. Żadne nie chciało go wydać. :)

 

I wiesz, nie mam żadnego wykształcenia polonistycznego, ale trudno mi nie doceniać kunsztu pisarskiego w “Lolicie”, choć akcji tam niewiele. Czy szukamy tylko przygód o Conanie? To szczyt literatury? Nie sądzę.

Szkoła nie jest też winna takiemu czy innemu poziomowi kompetencji językowych u uczniów. Choćbyśmy wszyscy skończyli filologię polską, to ludzie nadal oglądaliby filmy Marvela, czytali Conana i słabe erotyki.

 

Ruszyło mnie trochę to, co napisałeś, Zanaisie. Opowiadania o Conanie Roberta E. Howarda sprzedały się w milionach egzemplarzy, nakręcono kilka wysokobudżetowych filmów, powstały gry planszowe i dziesiątki komiksów. Sam autor ma kilku naśladowców i kontynuatorów stworzonej przez siebie postaci. Wydaje mi się to znakomitym dorobkiem literackim. Nie wymagam poematów na jego cześć, ale za każdym razem jestem rozczarowany jak ktoś umniejsza czyjąś ciężką pracę i sukces. Oby tylko każdemu udało się osiągnąć cząstkę tego.

Jako nastolatek pochłonąłem wszystko, co napisał Howard o Conanie, a także kilka kontynuacji i uzupełnień pary Carter / de Camp. Owszem, teraz szukam innej literatury, ale nastolatkom nadal będę go polecał.

Pozdrawiam.

 

Z trzech przeczytanych opowiadań te uważam za najlepiej zrealizowane. Przede wszystkim dlatego, że czytelnik dostaje to, co chciał. Wiem, że brzmi to przewrotnie. Bo pisałem poprzednio o pytaniu i odpowiedzi, której czytelnik się nie spodziewał, ale już wyjaśniam. W Exomologesis 2k50 i Oblakinia zawiodłeś oczekiwania czytelników. To znaczy zrobiłeś z tekstów metafory, o które czytający w ogóle nie prosił, a wręcz ich nie oczekiwał. Mam na myśli “standardowego” czytelnika, który sam nie pisze lub tego nie próbuje, jak większość tu na forum. Nie będę przytaczał żadnych porównań i alegorii, o co mi chodzi, bo pisać umiesz, więc wiesz, co mam na myśli.

Skoro wiemy już, że napisałeś dobre opowiadanie i trafione w punkt, to skupię się tylko na rzeczach, które sugerowałbym w przyszłości trochę dopracować.

Do rasowego steampunka zabrakło mi odrobiny większej ilości opisów. Nie tylko maszynerii komisarza, ale głównie świata. Czytając łaknąłem więcej.

Bohaterowie są dosyć płasko skonstruowani. Nie mają rozbudowanych charakterów, czyny i zachowania mają raczej jednowymiarowe.

Ma to jednak swoje dobre strony. Dla w/w czytelnika to wszystko może być atutem, bo dzięki temu opowiadanie czyta się łatwo i przyjemnie. A machnąłeś 67 tysięcy znaków, więc przy takiej ilości tekstu, przykuć uwagę bez ziewania trzeba umieć. I to niewątpliwe wpłynęło na upierzenie. :) Przynajmniej u mnie byłby to jeden z decydujących czynników.

To, co jednak najbardziej podoba mi się po lekturze tych kilku tekstów, to znakomite odnajdywanie się przez Ciebie w różnych gatunkach. Duże słowa uznania, rzadko trafiam na taką różnorodność z odpowiednim znakiem jakości. Ludzie znacznie częściej bardziej się specjalizują. Gratuluję wyczucia i umiejętności.

Pozdrawiam.

 

Myślę, że tutaj będzie już krócej. Bo pewien obraz masz po komentarzu pod Exomologesisem. Tak jak tam i tutaj przeczytałem komentarze. I jedno, co mogę powiedzieć, to tak się nie da, Fmsduvalu.

Nie możesz pisać rasowego dark fantasy i mówić, że jest to metafora na 25 tysięcy znaków. :) Nikt na to nie wpadnie. Czytałem różne metafory, ale Twoje i znaczenie, które próbowałeś ukryć:

Tymczasem “Oblakinia” ma trzy płaszczyzny – dosłowną, symboliczną i, nazwijmy to brzydko, odniesieniową.

Jest nie do rozpoznania, na żadnym portalu. A przykłady, które podałeś w komentarzu, na przykład dla pisarstwa:

– A później, gdy ojciec twój skonał u wrót kolegiaty, dosiężon sztyletem zbójcy? Pamiętasz, dziecino? Warga ci drżała, bielała ściśnięta dłoń. Lecz nie z rozpaczy. Ustami wzruszał szept kolejnych wersów, a palce jaśniały, oplatając pióro.

 

– A siostry? Pamiętasz jeszcze ich twarze? Pamiętasz, jak ginęły jedna za drugą, po wielokroć, na każdy znany ci sposób? Jak parzyło pióro, jak galop myśli mknął przez niebiosa, jak wizje goniły jedna za drugą, pożerając się wzajem?

 

 – Weź moją dłoń. Uwiecznij świat, zanim zniknieUwiecznij takim, jakim go widzisz: ohydnym i złym.

 

Hilde sięgnęła dłonią do przewieszonego przez ramię tobołka. Palce musnęły zwinięty pergamin.

Są bardzo ulotne. Gdybyś racjonalnie się zastanowił, to pewnie sam doszedłbyś do wniosku, że trzy krótkie wtrącenia na 25 tysięcy znaków, to zdecydowanie za mało. I powtórzę się tutaj – przy tak rasowym dark fantasy.

Widzisz, ja metaforę rozumiem inaczej. To znaczy czytelnik musi wiedzieć od początku, a przynajmniej podejrzewać, że to metafora. Inna sprawa, czy ją zrozumie.

Drugą sprawą jest długość. Gdy piszę, staram się pamiętać, że każdy z nas umie myśleć, i nie chcę obarczać czytelnika potokiem własnych myśli, blokami tekstu. A tych powyżej jest całkiem sporo. Sam mam na portalu metaforyczne utwory i nawet jeden też, po części, jest o pisaniu. Tyle, że pierwszy ma niecałe 4 tysiące znaków, a drugi trochę ponad 5 tysięcy. Ale metafora na 25 tysięcy znaków? Nie licz na to, że przykujesz uwagę na wnikliwą analizę, na tak długo. Dlatego mamy poezję, prawda? Aby w kilka minut obdarzyć czytelnika czymś szczególnym, trudnym i wymagającym dużego zaangażowania.

Nie tędy droga, Fmsduvalu. W mojej subiektywnej opinii. Tak przekazane znaczenia będzie bardzo trudno rzucić na żyzny grunt, a Twoja frustracja będzie tylko rosnąć.

Jeśli coś wymagałoby szerszego wyjaśnienia, daj znać.

Pozdrawiam serdecznie.

 

Przeczytałem opowiadanie, a później przejrzałem komentarze. Ze względu na to, o czym rozmawialiśmy, żeby szerzej spojrzeć na samo opowiadanie i kwestię jego interpretacji.

Wszystko rozbija się o konwencję, jaką sobie założyłeś. I tutaj i w Oblakinii, do której wrócę z oddzielnym komentarzem. I muszę powiedzieć, że byłem zaskoczony. Gdybym miał opisać ją jak najkrócej, powiedziałbym, że pisząc rasowe opowiadanie akcji, chciałeś nadać mu metaforyczne znaczenie. Po lekturze od razu ciśnie się na usta pytanie, które chyba nie padło w komentarzach, ale dlaczego w taki sposób?

Po co złożony (w tym przypadku) temat rodzicielstwa, wpinać w japońskie anime akcji, która jest metaforą? Nie rozumiem tego rozwiązania. Bo to jest nie do rozpoznania dla czytelnika. Można zamglić, ukryć znaczenia, ale nie na takim poziomie, gdzie całe opowiadanie imituje czystą akcję. To byłby świetny tekst bez metafory. Gdybyś tylko się jej pozbył i całą treść urealnił jako rzeczywistość świata cyberpunku, coś, co działoby się naprawdę, miałoby to znacznie lepszy, silniejszy i ciekawszy wymiar, niż końcowy sen. Nadałbyś ciała, krwi i mięsa całej sprawie, czyli rodzicielstwu, niechcianej ciąży i presji rodziny. Stworzyłbyś prawdziwych bohaterów z krwi i kości, którzy stają przed wyzwaniami, przed WYBORAMI, czyli tym, po co w ogóle istnieje beletrystyka. Bo o tym są wszystkie książki w beletrystyce, dokładnie wszystkie. O ludziach i ich wyborach. O niczym więcej. Bo nawet jeśli ktoś pisze o kosmitach, krasnalach, czy gadających kamieniach, to i tak mają oni ludzie cechy, zachowania i problemy, bo innych nie znamy. A Ty pozbawiłeś ich najważniejszych narzędzi, czyli wyzwań i wyborów, spłaszczając je do obaw w trakcie snu. To ma zupełnie inny, znacznie niższy, przekaz emocjonalny.

I tak czytelnicy byli dla Ciebie wyrozumiali. :) Bo moim zdaniem to przysłowiowy strzał w kolano.

Jeśli miałbym powiedzieć coś o warsztacie i umiejętnościach, to jest nieźle, ale zawsze można go poprawić. Podajesz za dużo szczegółów we fragmentach typowej akcji, weźmy na przykład ten:

Oparła dłonie na żelaznych barkach Niktakiego i z wprawą akrobatki uniosła się znad siedzenia. Stanęła na rękach, wyprężona jak struna. Dwa szybkie oddechy, płytkie zgięcie łokci i kolan, gwałtowne wybicie, salto i głośne lądowanie na masce samochodu. Chwyciła się otworów w chromowanej pokrywie i podciągnęła bliżej czarnej jak noc szyby.

Sugerowałbym skracać takie zdania, nie przejaskrawiać i nie alegorzyć.

Gdzieniegdzie dialogi są zbyt, hm, histeryczne. Co prawda tutaj pasują do konwencji anime, bo tak to się w Japonii kręci, ale chyba nie to najbardziej przyciąga polskiego widza.

– Nie! Błagam, Tsukuru, nie rób tego! – Położyła dłoń na jego piersi. – Ja… przepraszam. Nie wiedziałam już, co robić. Oddalasz się. Coraz bardziej i bardziej. Boję się… boję się, że znikniesz.

Zniknie to twój ukochany, piękny Tsukuru. Z chwilą, gdy tam wejdę – odparł beznamiętnie i naparł na broniącą mu wstępu Sayuri.

I na pudełko, które zapiszczało jak przydeptana mysz.

– Nie, Tsukuru, kochanie, błagam! Zrobię wszystko! Wszystko naprawię! Błagam, tylko nie wchodź!

Chyba, że tylko ja tak to odbieram.

Podsumowując, gdyby nie metafora i sen, to byłby świetny tekst, a tak jest dobry, ale obniża emocje. Jeszcze trochę o metaforach będzie pod Oblakinii.

Pozdrawiam.

 

Ja też gratuluję, Gravelko. :) Głosowałem na Ciebie. :)

W kwestii “był sobie Tym” ciężko się nie zgodzić. Pozbywanie się byłozy przychodzi mi z trudnością. Pochylę się nad krótkimi zdaniami. Lubię je, ale wiem, że mogą męczyć.

Zdanie haczyk poprawione, dobra uwaga. Ktoś już chyba o tym wspominał, ale nie uzasadnił tak wyraźnie, jak Ty, albo nie załapałem za pierwszym razem.

Nie sprawdza mi się czytanie na głos. Czytam bezgłośnie po kilka razy i zaznaczam intuicyjnie na żółto fragmenty, w których coś nie gra, bez większego zastanawiania się, aby nie wypaść z “płynnego czytania”. Dopiero później wracam, żeby sprawdzić w szczegółach. I właśnie, powyższe opowiadanie nie odleżało, co nie znaczy, że po miesiącu na pewno byłoby lepiej, ale trochę pewnie tak. :)

I ostatnie:

Końcówka nie udziela odpowiedzi na pytania, (…) przedpiścy już się na ten temat rozpisywali, więc ja tylko podbijam.

Liczyłem na to, że udziela. I teraz trochę szersza wypowiedź. Swego czasu wrzuciłem miniaturę, w której chciałem przekazać kilka ważnych rzeczy. Jakże byłem rozczarowany, gdy dyskusja pod nią toczyła się na temat gatunku utworu, a nie jego istoty. Owszem, szort przepełniony był metaforami, więc to nie to samo, ale ukazał mi jedną, istotną dla mnie, rzecz. Forum NF to nie jest przekrój czytelniczy w Polsce. Zawiedziony odbiorem utworu, wrzuciłem go na inny portal, gdzie się udzielam. Publikuje się tam prozę na równi z poezją, być może tej drugiej nawet więcej. I tam, chyba już w pierwszym komentarzu, dostałem ,,pełną legendę” do miniatury, rozwikłane wszystkie metafory, jakby ktoś czytał w mojej głowie, jak w otwartej książce. Myślę, że to mogła być zasługa obcowania z poezją. Stąd wiem, że ,,się da”. I w powyższym opowiadaniu, jak sprawdziłem w komentarzach, rozwikłano wszystko, co było do rozwikłania, tylko nie przez jedną osobę. :)

Dziękuję za opinię.

 

Hej, Geki. Postaram się możliwie wyczerpująco, ale krótko.

Ekshumacja to nie byle co, nie wierzę, że z tak błahych przesłanek ktokolwiek by podjął taką decyzję…

Dlatego dla prokuratora (…) nie powinno być argumentem

W odpowiedzi cytat z opowiadania:

Pochód otwierał Szymczak, szedł przez cmentarz, jak przewodnik. Kobieta domyśliła się, że musiał już tutaj być. Z Górecką lub z kimś z jej rodziny albo znał to miejsce wcześniej. Przynajmniej wiedziała, czemu chciał ekshumacji. Jakie to były powiązania, nie miało już dla niej znaczenia.

Dalej.

Płyta nagrobna waży około 140kilogramów, a z tego co wiemy, Piotr nie należy do wysportowanych. Jak on miałby ją przesunąć?

Przesunąć się da, użyć dźwigni na odpowiednim ramieniu itd. Ciało człowieka też nie jest bardzo ciężkie.

Wydaje mi się też – warto by to sprawdzić – że tak zabezpieczoną trumnę przewozi się w miejsce, gdzie będzie wykonywana sekcja.

Tu mnie masz, ale mam dosyć sporo “czynności operacyjnych”, które i tak dla niektórych były ledwo do strawienia.

Co do reszty komentarza, to wrażenia miałeś takie, jakie starałem się “uzyskać”. Lubię zamglić, inna sprawa, że nie wszyscy to lubią, ale to już wiesz, dlatego wszystkim nie dogodzisz. Najistotniejsze jest dla mnie, że chyba nie było uwag typu “musisz popracować nad warsztatem” czy “masz drewniane dialogi albo sceny”. Cieszę się, że ogólnie Ci się podobało.

Radku, to prawda, dostałem sporo dobrych uwag, także od Osvalda i Gekiego. Opowiadania Bruce nie czytałem, więc nie mogę się wypowiedzieć, ale nie zrobiłbym tego nawet po przeczytaniu. To znaczy nie takimi słowami. Trudno mi zdefiniować pojęcie “lepsze” i “gorsze”. Co innego powiedzieć “podoba mi się bardziej” lub “podoba mi się mniej”. To już znacznie łatwiej. Dzięki za opinię.

Pozdrawiam.

 

Dziękuję, WyrmKillerze. Twój motywujący komentarz nakłonił mnie do zwierzeń. Nie planowałem powrotu do pisania. Przez dwa i pół roku nic nie napisałem (opowiadanie na konkurs bizarro machnąłem zupełnie spontanicznie po małej dyskusji na temat samego bizarro) i myślałem, że mam już pisanie za sobą.

Chciałem kiedyś napisać książkę, nawet bardzo, ale szybko zdałem sobie sprawę, że wydanie jednej książki nic nie znaczy. Może oprócz własnej satysfakcji. A wydanie kilku, by stać się rozpoznawalnym, to zupełnie inna sprawa. Będąc ojcem, mężem, synem, żywicielem rodziny, a także amatorem pracy z drewnem, ma się bardzo ograniczony czas wolny na inne sprawy. Napisanie kilku książek, gdyby ktoś chciał je wydać, wiązałoby się kosztem którejś z powyższych ról, być może kilku, a na to nie chciałem przystać.

Jednak zmieniło się to raptem kilka tygodni temu, kiedy wpadłem na genialny (w mojej ocenie :) ) pomysł na zbiór opowiadań, i aż dziwię się, że wcześniej nie przyszedł mi do głowy. Czasami to, co najprostsze, najtrudniej dostrzec. Wydanie takiego zbioru przyniosłoby mi dużą satysfakcję i na pewno jakieś spełnienie w pisarstwie. Nawet tylko ten jeden. I z tego powodu powstało powyższe opowiadanie, które nazwałem w głowie ,,treningowym”. Chciałem się szybko przekonać, czy pióro mi czasem nie zardzewiało. Kilka powyższych komentarzy, włącznie z Twoim, tylko bardziej mnie zmotywowało. Tym samym dziękuję raz jeszcze.

 

Edit:

Geki, wrócę z odpowiedzią.

 

Hej, WyrmKiller. Dzięki za obszerny komentarz. Cieszę się, że trafiłem, choć nie całkowicie :), w Twój gust. Uwagi do finału były w wielu komentarzach, na szczęście nie we wszystkich były krytyczne. :) Chyba jeszcze tego nie pisałem, ale mając w głowie finał i wiedząc, że będzie kontrowersyjny, zastanawiałem się czy w ogóle napisać to opowiadanie. Ostatecznie zdecydowałem, że jednak napiszę. Trzeba próbować różnych rzeczy, ale w przyszłości dwa razy przemyślę “podobne zakończenie”.

Pozdrawiam.

 

A pewnie, że może być skłonny, to nawet dodaje kolorytu, ale gdybyś tak dała mu dylemat wiary, czy większa jest wiara w Boga, czy silniejsza w duchy, mogłabyś zbudować bohatera drugoplanowego, który byłby bardziej złożony i bardziej wyrazisty.

Pozdrawiam.

 

Darconie, uważam Twoją odpowiedź za poniżej pasa

Ok. Przynajmniej w jednym się zgadzamy.

 

Dobry klimat. :) Najbardziej podoba mi się, że budujesz go dosłownie od pierwszych zdań. Na przykład tutaj:

Zamknął je z wysiłkiem, bo gdy wicher już raz zakosztował ciepła domostwa, pchał się do środka z całych sił.

Ładnie to brzmi. I tym mnie wciągnęłaś, ale też umiejętnie podtrzymujesz odpowiednią aurę do końca. To zdecydowanie na plus.

Trochę zabrakło mi szerszej perspektywy przy spotkaniu Jona i dziewczyny na plaży. Wiem, jak się kończy opowiadanie, ale sam moment pojawienia się ducha dziewczyny wydaje się przypadkowy. Przy takiej narracji, jaką wybrałaś, aż prosi się o scenę, którą “czuć w kościach, że coś się wydarzy”. Nie wiem, czy wystarczając jasno to ująłem. Może ksiądz trochę zbyt łatwo i szybko wierzy w duchy, w końcu to ksiądz, ale to już drobiazg.

Ogólnie to całkiem porządne opowiadanie.

Pozdrawiam.

 

Hej, Fizyku. Fajnie, że spodobało Ci się całkiem sporo elementów. Być może ten niedosyt może leżeć gdzie indziej. Sporo osób zwracało uwagę na finał, który budzi wątpliwości.

 

Brawo, Krokusie. :)

Dziękuję, dziewczyno. ;) Podziękowania dla wszystkich.

 

Czyli więcej niż jedna, to też źle. Choć wcześniej pisałaś o wielu narracjach. Wytkasz za mało wyjaśnień. To opowiadanie oparte na niedopowiedzeniach, a nie literatura faktu. Z Piotrem nadal brniesz w swoje. Nie był ciężko chory ani pozbawiony sił, przecież biegał przez cały czas. Zaś samo zajście z policjantem wyglądało tak:

Złapała klamkę. W tej samej chwili mężczyzna uderzył skutymi rękoma Jasińskiego. Chłopak wpadł na nią, a Boski błyskawicznie ruszył na dół po schodach.

Gdzie tu są nadprzyrodzone siły?

Naprawdę warto czasem wyjąć kij z tyłka i przyznać się, że coś komuś umknęło lub pomyliło. To nikomu nie przynosi ujmy.

 

Rozumiem, Irko. Rzeczywiście lubię zagmatwane historie, choć wiem, że niełatwo jest przedstawić je tak, aby wszyscy, mimo zagmatwania :), zrozumieli. Cóż mogę dodać, kilku osobom udało się rozwikłać poszczególne ścieżki, niektórym nawet bardziej niż bym chciał, ale wiem też, że jeśli opowiadanie „nie wchodzi”, to pojawia się więcej pytań, niż rozwiązań i traci się przyjemność z lektury.

Cieszę się z Twoich rozważań co do Piotra i Agaty. O to mi właśnie chodziło, więc coś się jednak udało osiągnąć.

 

Zanaisie, moja odpowiedź będzie dłuższa, ale nie ze względu na Twój negatywny odbiór opowiadania, tylko skłoniłeś mnie swoimi spostrzeżeniami do szerszej wypowiedzi w ogóle na temat opowiadań.

 

Zacznijmy od tego jak, według mnie, przełamuje się schematy. Żeby przestawiony świat był wiarygodny, musi opierać się na stereotypach. Takie są moje założenia. To znaczy policjant musi brzmieć jak policjant, nie może wypowiadać się jak pisarz, czy też poeta. Jego środowisko też powinno być typowe. Dopiero jak bohater się zachowuje i jak reaguje na poszczególne sytuacje, buduje z niego bohatera wyróżniającego się. Moja pani aspirant nie jest typem Tommy Lee Jonasa w Ściganym, nie gania za podejrzanym 24h/dobę. Nie jest porucznikiem Borewiczem, któremu wszystkie panie wskakują do łóżka. Nie rozwiązuje szybko i wzorowo spraw jak policjanci z CSI: Miami, czy innego wydziału. I tym jest dla mnie przełamywanie schematu. Bo takich bohaterów kojarzę znacznie mniej, niż typowych Caine'ów czy Borewiczów.

Jeśli chodzi o dialogi w stylu „powarkiwania psów”, jak napisałeś, to sprawa też jest bardziej skomplikowana. Kolejną rzeczą, którą sobie stawiam, pisząc opowiadanie, to płynność czytania i akcja. Lanie wody, akapity „co bohater myśli”, nie są dla mnie. Sam potrafię myśleć i nie chcę czytać o myśleniu innych ludzi. Chcę widzieć co robią, jak reagują, jak stawiają czoła przeciwnościom, co cenią.

Gdyby to była powieść, to inna sprawa, można wtedy wstawić o wiele więcej opisów. Czy to samych miejsc, czy też sytuacji. Czytelnik wie, że przed nim jeszcze 400 stron i akceptuje fragmenty, które zwyczajnie spowalniają akcję. Ba! Powieść na pełnym pędzie byłaby bardzo męcząca i nie wiem, czy w pełni ciekawa. Wtedy dialogi można by uprościć, budując dodatkowo bohatera za pomocą miejsc, w których bywa, ubioru, wyglądu i gestów, ale to wszystko niestety zajmuje sporo miejsca. :)

I teraz, czy da się powyższe mimo wszystko osiągnąć w opowiadaniu? Pewnie tak, ale już nie w tym. Tu założenia miałem inne. Zapamiętam sobie jednak Twoje spostrzeżenia. Zapiszę szczególnie to o zbyt rzeczywistym/środowiskowym dialogu. Być może uda mi się znaleźć jakieś rozwiązanie w przyszłości.

Pozdrawiam.

 

Hej, Drakaino. Pani aspirant ma dwójkę dzieci, nie trójkę. Wiele perspektyw, mówisz, są dwie, wydaje mi się, że to nie jest dużo. Piotr nie ma nadprzyrodzonych zdolności, nikt o tym wcześniej nie wspominał, więc myślę, że opisałem postać dosyć klarownie, ale spojrzę jeszcze na to.

Jeśli nie znalazłaś odpowiedzi w tekście na temat Agaty, a tym bardziej, dlaczego Piotr odprawia pokutę, to nie ma sensu tego wyjaśniać. To nie zmieni odbioru opowiadania. Podobnie, jeśli chodzi o ciało. Nie wątek kryminalny, a psychologiczny, miał być istotny w opowiadaniu. Co stało się z ciałem jest rzeczą drugorzędną.

I tak, śledztwo umarza prokurator, a policja wysyła do prokuratory postanowienie o umorzeniu. W tym przypadku prokurator go nie podpisał i wydał postanowienie o ekshumacji. Zawarłem to w tekście. Dzięki za opinię.

 

 

Gratulacje, Sonato! Duże brawa dla pozostałych miejsc i wyróżnionych opowiadań. Dobra robota. :)

Dzięki, Ninedin.

Hej, Finklo. Czytałem opowiadania, które uznawałem za świetne, a trafiały się pod nimi komentarze typu “Ale o co chodzi?”, tak były niejasne. Co nie znaczy, że dla mnie wszystko było oczywiste. Lubię utwory, które stawiają szereg pytań przed czytelnikiem i różne ścieżki rozwiązania czy interpretacji. Dlatego na część pytań Ci nie odpowiem, ale na “policyjne” mogę.

Kto powiedział, że było śledztwo w sprawie śmierci Agaty? Matka mówiła o samobójstwie, a Boski o wypadku w domu. Agata mogła skonać w ambulansie albo już w samym szpitalu. Jeśli lekarze nie stwierdzili żadnych podejrzanych śladów na jej ciele, przesłuchano świadków, rodzinę i nie było podejrzenia o popełnieniu przestępstwa, to nie ma podstaw do wszczęcia śledztwa. Nie każde samobójstwo jest równoważne ze śledztwem.

Marta nie bazuje na zeznaniach świadków. Często podczas przesłuchania policjanci zadają pytania, na które znają odpowiedzi. Żeby sprawdzić reakcję podejrzanego i usłyszeć jego odpowiedź. Nie było starcia z policjantem, Boski uderzył go raz i uciekł, ale nawet gdyby, to chudość niczego nie przesądza (Piotr był zdziwiony pytaniem Marty o chorobę). Biegacze długodystansowi są chudzi, często wyglądają na “wysuszonych” i po cywilnemu niejeden może robić wrażenie przewlekle chorego. Boski niewątpliwe nie był w pełni zdrowy, ale jego choroba nie wiązała się bezpośrednio z fizyczną słabością.

Mam nadzieję, że rozwiałem część Twoich wątpliwości.

Dziękuję za wizytę.

 

Hej, Krar85. Zagmatwane i wyszukane sformułowania pochodziły po części z opinii biegłego, które operują urzędowym i często skomplikowanym językiem. Z grobem celna uwaga, poprawione. Podobnie jak kontakt i latarka. Nad główną bohaterką pomyślę i spojrzę jeszcze raz z szerszej perspektywy. Dzięki za wskazanie plusów i minusów.

Asylum, tak, “oficjalne” oceny najczęściej bywają trudniejsze, niż opinie wyrażane z czysto subiektywnego i niewymuszonego punktu widzenia.

Pozdrawiam.

 

Humor na granicy sarkazmu, który trzymasz w ryzach, żeby błysnął, a nie walnął po oczach. Akcja wartka, napisane sprawnie, z całkiem porządnym bohaterem. To znaczy nie przejaskrawiasz go w żadną stronę. Ma trochę za kołnierzem, to prawda, zdaje sobie z tego sprawę, też prawda. :) Ale na szczęście nie wali się mocno w pierś, deklarując poprawę, lub co gorsza, przechodząc błyskawiczną przemianę, o którą byłoby naprawdę trudno w tak małej ilości znaków. I za to właśnie masz plusy.

Przeczytałem z przyjemnością, a wrzucenie fabuły w kolejną odsłonę “Opowieści wigilijnej” wcale nie ułatwiło Ci sprawy, powiedziałbym, że utrudniło. Będziesz musiał się bronić przed komentarzami typu “ale to już było”. I moim zdaniem wychodzisz z tego obronną ręką.

Pozdrawiam.

 

Hej, Mr.B.

Jeśli chodzi o prokuratora to zostawię na razie ten wątek, żeby w dyskusji nie zdradzać “co autor miał na myśli”. Jak opowiadanie już przyschnie to wtedy coś napiszę, jeśli jeszcze ktoś będzie o tym pamiętał. Co do środka i chudnięcia to jeszcze nie mam pewności, czy coś z tym robić. Z jednej strony możesz być z tych, którym wystarczy raz pokazać, z drugiej to może być wpływ zawodu. Jesteś z branży, więc szybciej analizujesz medyczne zagadnienia. Zobaczę, czy uwaga będzie się powtarzać.

Z finałem to jest tak, że zawsze mam go w głowie, gdy zaczynam pisać. Nigdy nie zacząłem opowiadania, nie wiedząc jak się skończy. Dlatego trudno jest mi wyobrazić sobie inny, czy poprawiony. W głowie jest czymś stałym, choć zdawałem sobie sprawę, że może sprawiać wrażenie niedokończonego czy w ogóle urwanego.

Dzięki za opinię.

 

Dobre. Chociaż zacznę od małego minusa. Od początku narzucasz katastroficzną fabułę. Dosyć szybko można się domyśleć, że coś się stanie. Później czytając już tylko czekasz. Nie wiem, czy to było zamierzone, jeśli tak, to wiesz, gdzie dałeś “znaki”, jeśli nie, to kilka wskażę:

Po raz kolejny obiecałem sobie, że położę się wcześniej niż zwykle i po raz kolejny nic z tego nie wyszło.

Nie pomogły nawet cztery następujące po sobie alarmy – zaspałem.

Czekałem na nie od trzech tygodni, a wcześniej poświęciłem lata na naukę, dyplomy oraz zdobywanie doświadczenia,

Do miejsca spotkania było niespełna pół godziny jazdy samochodem, więc szybko policzyłem, że jeśli nie wydarzy się nic nadzwyczajnego to zdążę.

A tu już poleciałeś, jak w filmie: :)

To był piękny, jesienny poranek. Kilka stopni powyżej zera, słońce na niebie,

Ale to nic, bo dalej jest tylko lepiej. Bardzo fajne rozwiązanie z przyszłym szefem. Spodziewałem się św. Piotra albo jakieś archanioła, czy też samego Boga. Czyli tego, co zwykle. A tu miła odmiana, finałem zrobiłeś robotę. Znaczy, podobało mi się.

Pozdrawiam.

 

Myślę że doskonale wiesz, że to tak nie działa i mnie podpuszczasz. :-)

Albo czytelnik w tekście otrzyma to, czego oczekiwał i niejako „wejdzie” to w niego, albo tego „czegoś” w tekście nie ma.

Nie, nie podpuszczam. Zdarzało mi się przegapić w tekście istotne elementy, dwa, trzy zdania, które później autor wskazywał mi palcem. :)

 

Hej, Gravel.

Jesteś długo na forum, ja też już trochę, więc pozwól, że będzie skrótowo. Po co starej wyjadaczce miałbym lać wodę?

Najpierw plusy:

– świetna wyobraźnia i pięknie wykreowany świat, wręcz plastycznie, to największa zaleta opowiadania,

– koci dialog, który dodatkowo fajnie zapisujesz,

– kolos.

Teraz minusy:

– rozebranie do naga i chowanie rzeczy w foliowy worek, wymęczony i setki razy powtarzany sposób przejścia, teleportacji i takich tam,

– fabuła. Gdzie tu jest akcja? Ja nie zauważyłem.

 

Na pewno jest to opowiadanie dobrze wkomponowane w papierowy miesięcznik, ale sam miesięcznik nie jest do końca w mojej sferze głównych poszukiwań. Co nie zmienia faktu, że jak zwykle masz dobrze napisany tekst. Może na pierwszych, dwóch trzech fragmentach gdzieniegdzie się potknąłem. Jak na przykład tutaj:

Brokatowy fatałaszek w kolorze jaskrawego fioletu nie wyróżniał go zbytnio spośród innych mężczyzn, kobiet i genderowo niesklasyfikowanych, wyruszających z Vertebrae X do Karamo Bèli.

Cztery informacje w jednym zdaniu, a dopiero zacząłem czytać. I zaraz kolejne:

Osoby zdecydowane na śnieniewzięcie czekały na rytuał nawet po kilka miesięcy, a żeby dopisać się do listy oczekujących, musiały przejść żmudne procedury biurokratyczne i spełnić co do joty wszystkie wymienione w broszurach wymagania. Śniący podarowali ludzkości unię jaźni, ale to korporacje decydowały, kto dostąpi zaszczytu, i bogaciły się na tych, którzy byli na tyle zdeterminowani, by poddać się rytuałowi.

Infodump od A do Z na temat przejścia. Czy ja to wszystko muszę od razu wiedzieć? Ale wiesz, to szczegóły, jeden bardziej takie lubi, drugi mniej. Za to rozumiem potrzebę publikacji. :) Pozdrów ode mnie Cienia.

Peace ;)

 

Miło patrzeć na takie inicjatywy, które się ziszczają. Gratulacje i dla Autorów i dla osób, które się przy tym napracowały.

 

Hej.

Zatrzymał mnie pierwszy akapit, a właściwie fragment napisany kursywą. Nie wiem, jak do tego podejdziesz, ale to najlepsza część opowiadania. Można więc pogratulować, bo początek jest ważny, albo zatrzyma czytelnika albo zniechęci. Twój buduje klimat i jest idealnie skrojony.

Samo opowiadanie nie utrzymało mnie już w takiej ciekawości, jak wstęp. Przyczynę upatruję w dwóch, może trzech elementach. Pierwszy z nich to odwieczny problem gdzie Autor widzi wszystko w głowie, ale nie wszystko przedstawia czytelnikowi. Bo opowiadanie zaczyna się zwyczajnie, obyczajowo i trochę nie pasują mi reakcje bohatera, który reaguje na wyrost, a ja nie do końca wiem dlaczego. Dam przykład:

Bezradnie oparł się o autobus i już dojrzewała w nim myśl, by skorzystać z rady kierowcy, gdy kilkadziesiąt metrów w dół drogi czarna sylwetka przecięła światło latarni i zniknęła na poboczu. Bez namysłu, rzucił się do biegu i kilkanaście sekund później stał w miejscu, gdzie najprawdopodobniej postać skręciła.

Tak reaguje ktoś, kto błądzi od kilku godzin, kto jest już przestraszony, pewnie zmęczony i zirytowany, ale raczej nikt, kto przed chwilą wysiadł z autobusu i rozmawiał z kierowcą. Bo dlaczego miałby się rzucić bez namysłu?

Albo coś takiego:

Przypomniał sobie spojrzenie mężczyzny przy kominku i poczuł suchość w gardle – to był pusty wzrok mordercy.

Jaki to jest pusty wzrok mordercy? Wydaje mi się, że to specyficzna sytuacja powoduje, że tak myślimy, ale tutaj takiej nie znalazłem. Bohater pogadał z mężczyzną przy kominku i właśnie, dlaczego tak później pomyślał? Coś mi umknęło lub czegoś nie opisałeś.

Po tym łatwiej będzie mi przejść do drugiego elementu. Zabrakło mi w narracji budowania klimatu dziwności, która tłumaczyłaby zachowanie bohatera. Bo wszystko wokół wydaje się dosyć normalne, nawet zachowanie osób, które spotyka. Być może coś przeoczyłem, jeśli możesz wskazać takie miejsca w tekście, chętnie do nich ponownie zajrzę.

Trzeci element to zachowanie bohatera na jakiś skutek, który poznajmy po czasie, na końcu:

Przesunął się wzdłuż ściany w stronę kolejnego okna, które zdawało się przepuszczać silniejsze światło. Spojrzał przez szybę, po czym jak rażony prądem rzucił się w tył. Plecami uderzył o barierkę podcienia i zatoczył się na drewnianą podłogę. Tętno dwieście, serce waliło jakby chciało uwolnić się z klatki.

Wciągnął powietrze i wypuścił przez przymknięte usta. Spojrzał w okno – spodziewał się tam człowieka, ale nie twarzy centymetr od szyby.

Czytam, myśląc o co chodzi, i owszem dowiaduję się, ale jak już jestem trochę zirytowany i zakręcony. Ok. Może tylko mnie nie pasuje taka narracja, ale pomyślałem, że wspomnę Ci o tym.

Na koniec drobna uwaga, unikaj sformułowań:

W tym momencie zgrzytnęły zawiasy i z zza drzwi wychynęła głowa kobiety.

Zgrzytnęły zawiasy i z zza drzwi wychynęła głowa kobiety.

 

Czy:

Jednak tym razem Przekora usłyszał jej krzyk.

Przekora usłyszał jej krzyk.

Po co pisać ciąg słów, który nic nie wnosi.

 

Podsumowując, zabrakło mi dziwności w narracji, która pozwoliłaby mi lepiej poczuć klimat i zagłębić się w sytuację wraz z bohaterem. Chyba, że wskażesz mi takie fragmenty. Może coś przeoczyłem, późno już jest i mogło się zdarzyć. ;) Ale to dobry warsztatowo tekst, przemyślany, z płyną akcją i wyraźnie zarysowanym bohaterem.

Pozdrawiam.

 

Cenne uwagi, fmsduval. Rzeczywiście można to wymuskać tu i tam. Większość poprawek naniosłem. Zastanawiałem się kiedyś, dlaczego połykam “z, na, od” i temu podobne, ale nie znalazłem wytłumaczenia. Odniosę się tylko do dwudziestu czterech godzin. Po czterdziestu ośmiu mogło być za późno. To znaczy albo Marta przeszuka mieszkanie sama, zanim Boski wyjdzie, albo razem z nim, ale po 48h Boski mógłby zdążyć sprzątnąć co trzeba przed przeszukaniem.

Cieszę się, że znalazłeś plusy w opowiadaniu. Co do końcówki, miałem taki plan od początku, być może można to było zrobić lepiej, ale nie zakładałem innego finału.

Dzięki, Anet.

 

Bardzo dobre, Fanthomasie. W krótkim tekście udało Ci się obrazowo pokazać pustkę i wyobcowanie, zamknięcie się w kokonie własnych emocji, ale jednocześnie nadać utworowi sporo głębi. Przemycasz między wierszami związek bohatera lub jego próbę, który musiał być dla niego ważny. Ładnie to wszystko poukładałeś, ale to krótki tekst, więc gdzieniegdzie można go trochę dopieścić.

W ciemności dostrzegam zarys kobiecej sylwetki, ale bardzo szybko orientuję się, że to jeden z manekinów, który znalazłem w śmietniku i z jakiegoś powodu przytargałem do mieszkania. Pewnie chciałem mieć namiastkę drugiej osoby koło siebie. Wydawało mi się, że postawiłem manekina w innym miejscu, tuż przy ścianie.

To czytelnik wie, albo powinien się sam domyśleć, nie wskazuj dokładnie palcem.

Odsuwam go na stare miejsce. Nie chcę by Ona widziała obok mnie inną kobietę, nawet zupełnie nieprawdziwą.

Tu też jesteś zbyt bezpośredni, można to bardziej zawoalować.

Biorę pędzel i zaczynam malować. Ręka sama wie, jakie ruchy nakreślać, by wydobyć coś z niczego. Już po chwili dostrzegam sylwetki kobiety i mężczyzny, rozdzielone szybą, w której odbija się morze i niebo.

Nic wielkiego, ale jakoś ręka, która sama wie, trochę nie pasuje. Może Ręka sama nakreśla ruchy, by wydobyć coś z niczego.

Wracam do okna. Widzę, jak kilka zakapturzonych postaci kopie bezdomnego. Być może to jeden z tych, którzy stali pod szkołą tańca. Krzyczę na nich, ale nie reagują. Po chwili ich sylwetki tracą wyrazistość, aż w końcu zamieniają się w nicość.

Przez cały czas bohater jest bardzo spokojny, wręcz w marazmie. W tym jednym miejscu krzyczy, głośno reaguje i trochę mi to zazgrzytało. Być może nie zrozumiałem tutaj powodu jego zachowania.

Udany utwór, podobał mi się.

Pozdrawiam.

 

Dziękuję za dobre słowo, Bruce.

 

W takim razie zwracam honor. Nie wiem, gdzie wyczytałem o jedynym ocalałbym, ale już mi się zdarzało widzieć coś, czego nie było. Przywołanie Hegemona okazało się niepotrzebne. Jednak fragment z Wulftem tak napisałeś, że dowódca sam się nasuwa.

Pozdrawiam.

Cóż począć, Bella, stało się. Nie utarło się w pamięci i nie wyłapałem. Co Ci mogę powiedzieć, inni grzecznościowo nie wytknęli. ;) Dzięki za kilka spostrzeżeń.

Wilku, potwierdzasz tylko, że wszystko jest kwestią gustu. Komuś nazwisko Boski nie bardzo się podobało. Podobnie z przywołanym opowiadaniem. Afektywna rzeczywistość podobała się Tobie, ale mniej komuś z wyżej komentujących. Najistotniejsze jest dla mnie, że nie ma głosów typu źle skonstruowane opowiadanie, albo słabo napisane. Co do pytań, nie na wszystkie mogę odpowiedzieć. Nie chcę odbierać przyjemności czytania innym (i wyciągania własnych wniosków).

Na te, które mogę. Ludzie dosyć często używają sztywnych, oficjalnych sformułowań na policji. Szczególnie Ci, którzy bardzo rzadko tam bywają i czują się nieswojo, obawiając się powiedzieć coś niewłaściwie. I nie chodzi o wyrok za obrzędy, ale matactwo w sprawie, nakłanianie do czynów zabronionych, być może przetrzymywanie kogoś lub uszkodzenie ciała, itd. W takich sprawach często podejrzanych jest co najmniej kilka osób.

Otarcia cycków mówisz, drobiazgowy jesteś. ;)

Dziękuję za odwiedziny.

 

Gdy przeczytałem pierwszy fragment, zastanawiałem się, w jakim kierunku pójdziesz. Bo brzmiał on dosyć baśniowo, a baśń ma to do siebie, że pewne rzeczy są przejaskrawione i przedstawiane bardziej dramatycznie, niż w rzeczywistości są. Patrz, ukochany może być tylko ten jeden i na całe życie. I to się w baśniach wybacza, akceptuje. Jednak czytając Twój tekst doszedłem do wniosku, że Ty tak na poważnie. Więc wybacz, ale ja też będę poważny.

Wultf, jako dowódca, który sam łazi po polu bitwy by znaleźć tego jednego, ocalałego, jąkającego się. W jakiej bitwie w historii świata miało choć raz coś takiego miejsce? Pomijam już jednego ocalałego. Chodzi o zdobycie wiedzy o starciu. Mi w takiej scenerii kojarzy się tylko kapral z Kajka i Kokosza i ściskający go za kapotę Hegemon. Czy zdobywał tak informacje jakiś z rzeczywistych przywódców? Raczej nie.

Później walisz ogranym do bólu schematem, czyli “dostałaś super moc, więc ona wysysa z ciebie życie i szybko umrzesz”, w ramach zachowania proporcji w naturze. :(

Dalej.

Jednak to, co działo się na zewnątrz, poza tym strutym ciałem, napawało dumą. Magia wykorzystywana na niespotykaną dotąd skalę. Odwieczni wrogowie rozbici w pył. Skarbiec przepełniony złotem i klejnotami. Monumentalne budowle wznoszone w ciągu kilku dni. Śmiertelne choroby i kalectwa leczone bez trudu. Mroki nocy odpędzane tysiącami świateł.

W tekście nie ma nawet kilku zdań, skąd i po co ten wróg. Jest, bo trzeba go rozbić w pył. I zaraz później zdania z dwóch różnych bajek. Pazerność i chciwość oraz empatia i bezinteresowna pomoc. Zły czarnoksiężnik i Alladyn w jednej osobie.

Później jest już tylko patos. Nawaliłeś pełno górnolotnych zdań, czasami wypowiadanych wręcz w dialogach, które być może ładnie się czyta, ale gdy się nad nimi zastanowić, brzmią wręcz komicznie.

To było piękniejsze niż sny. Sprawiało, że pustka wyżarta w jej duszy przez ren-raam nabierała znaczenia.

Starałem się, ale za cholerę nie potrafię sobie wyobrazić, jak pustka nabiera znaczenia.

Nie. To ja musiałam utorować drogę zmianom. To ja musiałam wznieść cesarstwo na wyżyny chwały i sprawić, by zostało tam na wieki…

A dlaczego ona? Nie znalazłem wyjaśnienia w tekście. Tylko nie mów, że zdecydowała się poświęcić dla sprawy. :(

– Nie podoba mi się to. – Nimviir cmoknął głośno. – Mam nadzieję, że odlewnie pracują pełną parą. Musimy jak najszybciej uzupełnić brakujące jednostki.

– To znacząco obciąży skarbiec… Wszyscy dobrze wiedzą – Hamipa biegała wzrokiem po całej sali, byle tylko nie spojrzeć w oczy Nimviirowi – że złoża żelaza i tertalu są już na wyczerpaniu, wykopujemy najlichsze rudy. Musimy ściągać surowce od Mierferian. Z ren-raamem jest jeszcze gorzej…

Prezydent oparł łokcie o stół i przetarł twarz dłońmi.

– Dobrze, że jestem już stary i niektórymi problemami będą musiały przejmować się dopiero moje prawnuki.

Hamipa zagryzła wargę.

Naiwne dialogi z “mam nadzieję”, “wszyscy dobrze wiedzą” i temu podobnymi wypowiedziami. I nie mogę przejść do porządku dziennego z Twoją manierą groteskowej gestykulacji bohaterów, na którą już kiedyś zwracałem Ci uwagę.

Nie starasz się nawet nadać jakieś głębi światu, który stworzyłeś, lecisz po małej linii oporu. Dobry albo zły, biały albo czarny, służący albo obsługiwany.

Podział na służących i obsługiwanych. Na tych, którzy cieszyli się z dobrobytu, i tych, którzy ponosili za to cenę.

Wiele było buntów, protestów, rewolucji, które miały zmienić postać rzeczy i sprawić, że nastanie sprawiedliwość, jednak ludzka natura, w szczególności skłonność do niezgody i zabezpieczania przede wszystkim własnych interesów, pozostawała niezmienna.

I te zdanie od “Wiele”, że światem od wieków targają konflikty, które służą interesom nielicznych, a sprawiedliwości nadal nie ma? To żeś błysnął myślą.

Dobra, nie będę się Cię dłużej męczył. Jak się pewnie domyślasz, nie podobało mi się, zupełnie. Boli mnie to, co napisałem, Wickedzie. Z tego co pamiętam, to już drugi Twój tekst, który “ostatnio” nie bardzo mi podszedł i nie chcę, żeby to wyglądało, jakbym się uparł. Mogę tylko dodać, że kilka starszych tekstów naprawdę mi się podobało.

Pozdrawiam.

 

Staram się nie pisać w komentarzach pod swoimi opowiadaniami, “co autor miał na myśli”. Chciałbym, żeby wynikało to z utworu i nie chcę zabierać “przyjemności” z własnej interpretacji czytelników.

Odpowiedzi wyślę Ci na PW.

 

Czytelnicy przede mną wypunktowali potknięcia, więc skupię się tylko stylu i ogólnym wrażeniu.

Od miniatur oczekuję większego dopracowania, niż w długich opowiadaniach. Treść jest skondensowana i łatwo wtedy o błędy lub nieścisłości. Wrzucam kilka spostrzeżeń, sam ocenisz, które są istotne.

Może siódma próba okaże się tą szczęśliwą?

A dlaczego nie szósta albo piąta? Nic takiego z tekstu nie wynika. A patrząc na cały fragment:

Zauważył pośród skał nadzwyczaj dużą szczelinę. Nadzieja znów wstąpiła w jego serce. Może siódma próba okaże się tą szczęśliwą? Nie miał pojęcia, ale trzeba było chociaż spróbować. Nie po to przepłynął taki kawał drogi, by teraz zrezygnować. Przyłożył oko do szczeliny.

To miałem problem ze szczeliną, która jako “nadzwyczaj duża” kojarzyła mi się z wielkością człowieka, a on później przykłada oko. I pozostaje samo jego zachowanie. To przecież pewne, że nie zrezygnuje, bo niby dlaczego miałby to zrobić akurat teraz? Co takiego stało się w krzakach, że zaczął się zastanawiać nad zrezygnowaniem? Nic. Chciałeś jakoś podnieść napięcie. Rozumiem, ale nie w taki sposób.

Masz jeszcze kilka trochę kulejących sformułowań.

Uderzył raz i drugi, i trzeci. Szczelina powoli się rozszerzała. Jeszcze kilkanaście uderzeń i będzie na tyle duża, by dało się przez nią przecisnąć. Nie zwracał uwagi na zmęczenie, chociaż pot spływał mu po karku.

W końcu robota była skończona. Wykonał pięćset, może sześćset uderzeń? Nie liczył. Najpierw przerzucił plecak na drugą stronę, a następnie sam przecisnął się pomiędzy skałami.

Liczenie uderzeń, czy szczelina, która rozszerza się w sposób ciągły, ale można z tym żyć. To wszystko jest w przyszłości do opanowania i uznaję to za niewielkie potknięcia.

Większy problem widzę w bohaterze. Jest nijaki, nie polubiłem go, ani go znienawidziłem. Nie kibicowałem mu, ani nie życzyłem źle. Po prostu był, nie wywoływał swoim działaniem jakiś wielkich emocji.

Powodzenia w dalszym pisaniu.

 

Nowa Fantastyka