Profil użytkownika


komentarze: 59, w dziale opowiadań: 58, opowiadania: 39

Ostatnie sto komentarzy

Nikolzollern – cieszę się, że podobało Ci się zakończenie, bo choć wiedziałam od początku, jaki finał będzie miała całość, to miałam wątpliwości jak zostanie ono odebrane. 

Co zaś do Tomasza, to nie chciałam zbyt natrętnie sugerować czegokolwiek, żeby zostawić nutkę tajemnicy. Niemniej sposób w jaki zachowało się jego ciało po śmierci, było myślę całkiem pokaźną wskazówką. 

Tak czy inaczej dziękuję za komentarze i poświęcony czas.

regulatorzy – jeśli chodzi o te opisy, to cóż, czuje jakiś wewnętrzny przymus, żeby napisać choć jedno zdanie. Jak widać niektórym to odpowiada innym nie. Nie dogodzi się wszystkim :)

Przepraszam, że dopiero teraz odpowiadam na komentarze, ale niestety życie upomniało się o siebie. 

Tutaj również zmieniłam na fragment i zgodnie z sugestią Anet umieściłam link do poprzedniej części. 

regulatorzy – dziękuję za wskazanie usterek i uwagi. Zostały wyregulowane ;) 

Dziękuję za wszystkie komentarze. Pomysł potwora wabiącego ofiary swoim głosem, nie jest w pełni mój, bo już ze dwa razy spotkałam się z podobnym motywem i tylko zaadaptowałam go do swoich potrzeb. Cieszę się jednak, że zrobił odpowiednie wrażenie. 

Wiem, że początek jest dość sztampowy, ale też nie chciałam jakoś rozwlekać tej opowieści, a jednocześnie, gdyby nie było żadnej wzmianki o morderstwach, to pewnie pojawiłby się zarzut, że atak był tak znienacka i nic fabularnie go nie sugerowało ;). 

Z racji tego że jest to pierwsza część cyklu, to niestety nie ustrzegłam się otwartego zakończenia. Chciałam, żeby każda część była zamkniętą całością, ale niestety nie we wszystkich mi się to udało. 

 

Jeszcze raz dziękuję za uwagi i pozdrawiam.

Dzięki za komentarz :). Fajnie, że przynajmniej część przypadła Ci do gustu. 

Co zaś tyczy się samej sceny z potworem, to świadomie naginam tam kwestie przestrzeni, oświetlenia i ogólnej realności wydarzeń. Miało to na celu podkreślenie, że działy się tam rzeczy wymykające się logice czy zdrowemu rozsądkowi. 

 

Mam nadzieję, że następne wypadną lepiej. 

 

Pozdrawiam. 

Widywanie się kilka godzin w tygodniu skończyło się, co było bardziej niż możliwe do przewidzenia, rozstaniem.

To zdanie brzmi strasznie koślawo. Rozdzieliłabym to na dwa i wywaliła to “bardziej niż możliwe”. “Widywanie się kilka godzin w tygodniu skończyło się rozstaniem. Co było do przewidzenia.

drodze panu Mietkowi -kierowcy z trzydziestoletnim stażem

Brak spacji po myślniku

Nieprzytomny. Źrenice… Popek Monster, normalnie.

Jakoś mi to do konwencji nie pasowało, ale mimo to parsknęłam śmiechem ;).

– Dobra, na dechę go i będziemy się martwić w środku. – Zadecydował Łukasz.

– Dobra, na dechę go i będziemy się martwić w środku – zadecydował Łukasz.

 

“I czy w środku też taki dziwny” – pomyślał Łukasz, nakładając nakładając żel na sondę.

zdublowane “nakładając”

o serce ma chyba ze dwie dodatkowe jamy

a nie komory?

Poza tym, mieć technologię pozwalającą na podróże międzygwiezdne i dać się rozwalić srebrnemu Passatowi?

“Poza tym, mieć technologię pozwalającą na podróże międzygwiezdne i dać się rozjechać srebrnym Pasatem?” – wydaje mi się, że tak brzmi lepiej.

Warunek: wy mnie wypuścicie! Jeśli nie: agresja konieczna! – Wykrzyknął obcy łamaną polszczyzną.

Warunek: wy mnie wypuścicie! Jeśli nie: agresja konieczna! – wykrzyknął obcy łamaną polszczyzną.

. Zauważyli czarną masę, która zaczęła znikąd pojawiać się na rękach ofiary wypadku…

Na potwierdzenie groźby, szara, metaliczna masa uformowała płynną rękawicę wokół jego ręki…

No to czarna czy szara?

Zostawiła go dziewczyna, zdrowie tylko patrzeć, jak zacznie podupadać przy takim trybie pracy.

Niektóre zdania brzmią, jakby je Yoda wypowiadał. ;) 

“Zostawiła go dziewczyna, tylko patrzeć, jak zacznie podupadać na zdrowiu przy takim trybie pracy.”

Dziwny pacjent zabrał ze sobą ich kolegę, na którego czekała świetlana przyszłość jako kosmiczny ratownik, albo mroczny los ludzkiego niewolnika.

Dziwny pacjent zabrał ze sobą ich kolegę, na którego czekała świetlana przyszłość kosmicznego ratownika albo mroczny los ludzkiego niewolnika.

 

Ciekawy pomysł, choć przyznam szczerze, że w pierwszej chwili miałam wrażenie, że ratownicy tak reagowali na dziwny wygląd ofiary wypadku, jakby na co dzień łatali potrąconych przez samochody kosmitów. Naprawdę miałam wrażenie, że opowiadanie będzie przedstawiać świat, w którym ludzie koegzystują z pozaziemskimi cywilizacjami. Dlatego popracowałabym trochę nad ich zaskoczeniem i niedowierzaniem, bo inaczej ten “pierwszy kontakt” nie brzmi zbyt wiarygodnie. 

 

Przewrotne i dość zaskakujące. Ciekawe rozwiązanie i choć ja nie mogłabym żyć w takim ospałym świecie, to rozumiem potrzebę, żeby czasami nieco zwolnić. Miałam trochę problem z wyobrażeniem sobie tych słoniotworów, ale to widać moje braki w wyobraźni ;). 

Ogólnie czytało się przyjemnie, a opis medytacji i przeobrażenia fajnie napisany. 

 

Pozdrawiam C.

Przeczytałam i muszę przyznać, że bardzo mi się podobało, zwłaszcza postać Adamowicza. Ja co prawda nie pamiętam osobiście czasów PRL’u, więc to nie była dla mnie podróż sentymentalna, ale i tak dobrze się bawiłam. A ponad wszystko chętnie przeczytałabym ciąg dalszy ich przygód, a to chyba najlepiej świadczy o tym tekście. 

 

Pozdrawiam C.

Przeczytałam i nawet w sumie zrozumiałam, chyba dlatego, że tematyka okołoprogramistyczna nie jest mi obca. Podobał mi się zwłaszcza pomysł na wykreowany świat, w którym ludzie tęsknią za tym, co robili w poprzednim życiu. 

Największy zarzut jaki można mieć do tego tekstu, to brak “fun” w zawartości. Przedstawiony świat i wydarzenia są raczej gorzkie i smutne, a choć język jest lekki i stara się być rozrywkowy, to jednak całość pozostaje dość ciężka, żeby nie powiedzieć nieco przytłaczająca. 

Pomijając jednak ten aspekt, to uważam, że to naprawdę kawałek porządnego tekstu. 

 

Pozdrawiam C. 

Bardzo spodobał mi się ten tekst. Taki lekki i przyjemny, fajnie parodiujący znane motywy, ale w taki łagodny, nieco stonowany sposób, co według mnie jest sporą sztuką. Twoje poczucie humoru stanowczo trafiło w moje gust, a do głównego bohatera, krasnoluda o elfim imieniu zapałałam sympatią. No i oczywiście całe show kradnie kot Ragnarok zwany Patą. 

Licho jakie? Bebok? Strzyga? Vrykolak? Mantikora? Nie, chyba by się tam nie zmieściła, w książce stało, że to duże bydlę.

A tutaj parsknęłam śmiechem, bo jakoś określenie “bydle” świetnie mi pasuje do Mantikory :D

 

Dobrze się bawiłam, czytając ten tekst.

Pozdrawiam C. 

Tekst zabawny w swojej absurdalności. Było kilka elementów, które mi się bardzo podobały (taksówki ;) ) i ogólnie przeczytałam bez przykrości. Muszę się zgodzić z przedmówcami, że zakończenie trochę nie daje rady w stosunku do reszty, ale to raczej niewielki mankament, ostatecznie mam wrażenie, że fabuła jest tylko pretekstem dla całej zabawy. Pomysł z ekspresami też całkiem fajny, a z pewnością niepowtarzalny, normalnie strach wejść do kuchni i zrobić sobie poranną kawę ;) .

Ogólnie więc opowiadanie dla mnie na plus. 

 

Pozdrawiam C. 

Mnie niestety ten tekst nie przypadł do gustu. O ile początek był nawet fajny, a fragment o chodzeniu z mokrą głową wieczorem autentycznie mnie rozbawił, to końcówka pozostawiła pewien niesmak. Spadający z nieba kamień skojarzył mi się z Looney Tunes, a w połączeniu z realistycznymi krwawymi flakami jakie pozostawił, spowodował, że straciłam całą przyjemność z czytania. No stanowczo nie moje klimaty i nie takie poczucie humoru. 

Wyjątkowo spodobało mi się to opowiadanie i wcale nie uważam, by początek był przegadany, wręcz przeciwnie ładnie wprowadzał nastrój i całą irracjonalność tej sytuacji. Lubię takie zabawy konwencją i balansowanie między rzeczywistością i realnością, a abstrakcją. 

Podobało mi się jak po nitce do kłębka dochodzimy do sedna sprawy i poznajemy prawdę o wielkiej nieobecnej tego opowiadania czyli Dorothy. Fajne pomysły z tymi analizami i wynikami badań na prawdopodobieństwo zostania taką czy inną postacią. A już najbardziej podobało mi się z jakim stoickim spokojem państwo Nowakovscy przyjęli wiadomość, że muszą umrzeć. Bardzo to pasowało do całego opowiadania. 

Ogólnie mówiąc, dobrze bawiłam się czytając ten tekst i wierzę, że autor równie dobrze bawił się przy jego pisaniu, to po prostu w nim czuć. 

 

Pozdrawiam C. 

 

Ps. 

Mnie tytuł skojarzył się z Urzędem Skarbowym :)

Zgrabnie napisane i nawet zaskakujące na końcu, z pewnością takiego finału się nie spodziewałam. Pomysł z armatami ciekawy i fajnie przedstawiony. W sumie zabrakło mi w tym jedynie jakiegoś wątku przewodniego, w efekcie czego bardziej pasowałoby mi to na wstęp do jakiejś dłuższej historii, niż samodzielny byt. 

Motyw z bohaterem, który uświadamia sobie, że nie wie nic na swój temat poza jakimś podstawowym założeniem, skojarzył mi się z jakimś filmem, który kiedyś widziałam, ale teraz za nic nie mogę sobie przypomnieć tytułu ;)

Bardzo dobrze przedstawiasz również myśli takiego klasycznego zwyrodnialca z literatury lub filmów. 

Ogólnie ciekawa zabawa konwencją. 

Całkiem fajny tekst. Ciekawe połączenie biurokracji z zaświatami. Sam główny bohater (zapewne podobnie jak czytelnik) trochę inaczej wyobrażał sobie życie po śmierci. Swoją drogą to jest chyba ostatnio popularny trend, bo to już nie pierwsze opowiadanie jakie czytam, gdzie zaświaty przedstawione są jako zbiurokratyzowana instytucja pełna kwitów, raportów i sprawozdań. 

O ile Stanisław nie wyróżnia się jakoś specjalnie, to Anioł kradnie całe show. Stworzony do wyższych celów, nie dziwię się mu, że marudzi na papierkową robotę. 

Stanowczo, póki co,,dla mnie najzabawniejszy z tekstów, które przeczytałam do konkursu. 

 

Pozdrawiam C.

Czytało się to opowiadanie całkiem przyjemnie i było sympatyczne, ale w sumie to tyle. Jakoś nie zapadło mi w pamieć ani nie rozbawiło zanadto. Ogólnie całkiem fajny pomysł, zwłaszcza, że ja bardzo lubię mieszanie mitologii ze światem współczesnym. Zabrakło mi chyba jednak trochę tego “fun” w tym tekście, czegoś co rzeczywiście, wywołałoby przynajmniej uśmiech na mojej twarzy. 

Może też zdołam coś napisać, a jak nie to przynajmniej poczytam sobie coś zabawnego ( bardzo lubię takie teksty) i poprawię moją żenująco niską częstotliwość komentowania ;)

Wiem, że komentuję ten tekst ze strasznym opóźnieniem, ale długo przeleżał na mojej kolejkowej liście i dopiero teraz znalazłam czas, żeby do niego usiąść. 

Muszę przyznać, że to naprawdę fajny kawałek opowiadania. Czytało mi się to bardzo przyjemnie i zainteresowaniem wypatrywałam zakończenia tej historii. I nawet moja wrodzona niechęć do wszelkiej maści slasherów nie zniszczyła ogólnego pozytywnego wrażenia. 

Podoba mi się sposób w jakim balansujesz między światem realnym, a wirtualnym, płynnie przenosząc akcję między nimi. Miałam co prawda trochę niedosyt tego świata realnego, o którym posiadamy jedynie szczątkowe informacje, ale to nie przeszkadzało jakoś specjalnie. 

To była naprawdę przyjemna lektura.

 

Pozdrawiam C. 

Przyjemne opowiadanko. Fajnie przedstawione to, jak bogini odbiera współczesne miasto. Bardzo podobało mi się pokazanie jej kociej natury, od początku czuć, że absolutnie nie mamy do czynienia z człowiekiem. 

Odczułam jedynie trochę dysproporcji, między fragmentem w mieście, a tym co wydarzyło się później. Zakończenie przyszło nagle i pozostawiło mnie z wyraźnym niedosytem. W sumie zdziwiłam się, że to już koniec, akurat wtedy, kiedy zaczęło się robić naprawdę ciekawie. 

Niemniej całość napisana zgrabnie i przypadła mi do gustu. 

 

Pozdrawiam C. 

Ubawiłam się na tym tekście. Co prawda jakoś od początku czułam, że się na tego Quetzalcoatla nie doczekają, ale mimo to całość była zabawna i fajna. 

Zarówno postacie bóstwa jak i władcy wypadły bardzo komicznie, tylko Ciapka mi szkoda, bo mam wrażenie, że to taki głos wołającego na puszczy. Jeśli przyjdzie mu spędzić wieczność w towarzystwie bóstwa, to szczerze mu współczuję ;). 

Bardzo podoba mi się lekki, pełen ironicznego humoru klimat tego tekstu. Opowiadasz o wydarzeniach, nierzadko krwawych i tragicznych, w sposób tak zabawny, że nawet te wycinane serca czy walki z Hiszpanami budziły raczej rozbawienie niż grozę. 

Fajny, pomysłowy i zabawny tekst. Taki na poprawę nastroju, a przynajmniej mnie poprawił. 

 

Pozdrawiam C.

Przeczytałam i muszę przyznać, że mi się podobało. Może nie do końca ogarnęłam cały zamysł fabularny, choć czytałam późno w nocy, więc może to wina zmęczenia. Niemniej wciągnęło mnie i urzekło wyraźnym azjatyckim charakterem. Dobrze udało ci się oddać klimat Dalekiego Wschodu i tamtejszej mentalności i to z pewnością jest dużym plusem tego opowiadania. 

Odrobinę rozczarowało mnie jedynie zakończenie, liczyłam na nieco większą przebiegłość bohatera, ale rozumiem zamierzenie, że miał on być przedstawiony raczej jako zwykły człowiek, bez jakiegoś niesamowitego sprytu czy szczęścia. 

Nie jestem z tych, co wypiszą liczne uwagi techniczne, bo też nie czuję się ekspertem, rzuciły mi się w oczy tylko dwie rzeczy: 

Mały Seung-uk trzymał się tuż za plecami ojca, otoczonego przez innych męskich krewnych.

To zdanie brzmi dziwnie. To “otoczonego” mi tutaj nie pasuje. Kto był otoczony? Ojciec, syn, a może obaj? Może lepiej coś w stylu: “Mały Seung-uk trzymał się tuż za plecami ojca, stojącego w towarzystwie innych męskich krewnych.”

 

Oczy jego niedoszłej ofiary pozbawione były pięknego brązowego koloru, tak właściwego wszystkim mieszkańcom krainy rozciągającej się od chłodnych wód rzeki Amnok aż po górskie szczyty i wodospady wyspy Czedżu.

Tutaj (choć to nie jedyne miejsce, ale to zapamiętałam), uderzył mnie trochę przerost formy nad treścią. Mężczyzna jest przerażony sytuacją, właśnie ma zanieść dziecko do bestii i przesądzić o jego losie, tymczasem zbiera mu się na geograficzne rozważania.

 

Niekiedy uderzała przesadna kwiecistość języka, ale mimo wszystko czytało mi się to dobrze i z zainteresowaniem. 

 

Pozdrawiam C. 

 

Z początku jakoś ciężko mi było przywyknąć do stylu tego opowiadania, ale mniej więcej w chwili, gdy zaczęła się opowieść o Białym Johnie, pozwoliłam się jej ponieść i zanurzyć się w tę żeglarską opowieść.

Uwielbiam takie klimaty i przyznaję, że czytało mi się to bardzo przyjemnie, a historia, choć od początku dość przewidywalna, miała swój urok i specyficzną magię, która mnie ujęła. 

Podobała mi się zarówno postać kapitana, jak i samego Johna. Od razu dało się wyczuć, że łączy ich szczera przyjaźń, i że wiele razem przeszli. Ich relacja jest dla mnie najmocniejszą stroną tego opowiadania. 

Drugim jest również wiedza autora i umiejętność przedstawiania świata, wraz z różnymi detalami, które nadają mu głębi i charakteru.

Bardzo mi się to podobało i z przyjemnością sięgnęłabym po więcej. 

 

Pozdrawiam C. 

Dziękuję za wszystkie komentarze. Nie odniosę się do każdego z osobna, bo przyznaję, że weszłam tutaj tak trochę z doskoku, brak mi czasu na dłuższe pisaniny. Niemniej cieszę się, że były elementy, które przypadły Wam do gustu, a nad tymi mniej udanymi postaram się dalej pracować.

CountPrimagen – dzięki za komentarz. Cieszę się, że dostrzegłeś przynajmniej jakieś pozytywy tego tekstu i czytanie go sprawiło ci choć trochę przyjemności. 

 

Pomysł, który zachwycił większość komentujących ja kojarzę z Wanted. Ścigani.

Nie widziałam tego filmu (aż musiałam sprawdzić u wujka Google czy to film, czy książka ;) ). Pomysł był mój własny, raczej nie wzorowałam/sugerowałam się niczym konkretnym. 

 

 

Lubię orientalne klimaty, stąd z przyjemnością zanurzyłam się w tę historię. Czytało się przyjemnie, choć przyznam, że momentami miałam wątpliwość kto, z kim i o kim rozmawia, ale to chyba dlatego, że od samego początku dostajemy sporo obcobrzmiących imion i tytułów. Niemniej kiedy już ogarnęłam kto jest kto, dalej czytało się bardzo fajnie. 

Troszkę rozczarowało mnie zakończenie, ale rozumiem, że chciałaś się trzymać historycznych wydarzeń, więc tak musiało być i już (cóż poradzę, że lubię happy endy ;) ). 

Za to najbardziej podobała mi się reakcja Shangguana Yi, kiedy zdał sobie sprawę, że poniósł porażkę. Bardzo to było w stylu Azjatów i zapałałam po tym sporą sympatią do tej postaci. 

 

Pozdrawiam C.

Bardzo ładny obraz świrniętego psychopaty z tego wyszedł. Byłoby to nawet dość zabawne, gdyby nie nieco makabryczne rzeczy, które z taką lekkością Neron opowiada. 

Przeczytałam szybko i lekko, bez żadnych zgrzytów. 

Jedynie tych retrowizji w tym nie widzę. Wiem, że gdzieś tam się siedmiomuły przewinęły, ale jak by nie patrzyć historia ich powstania jest w innym tekście. 

Nie mniej czytało się całkiem przyjemnie. 

 

Pozdrawiam C. 

thargone – dzięki za miły komentarz. Tak wiem, że zakończenie jest lipne, ale cieszę się, że przynajmniej inne elementy uznałeś za pozytywne. 

W chronologii rzeczywiście wkradł się mi brzydki błąd, ale to już akurat szybciutko poprawiłam ;). 

Co zaś się tyczy samej nominacji, to przyznam szczerze, że jestem na tyle nowa tutaj, że gdyby inni komentujący nie zwrócili na to uwagi, to w ogóle nie wiedziałabym o co chodzi. Myślałam, że w komentarzu Finkli o nominacji, chodziło o punkcik do biblioteki <facepalm>. 

Mam odrobinę mieszane uczucia do tego tekstu, choć trudno mi jednoznacznie powiedzieć dlaczego. Z jednej strony było wiele elementów, które mi się podobały, przede wszystkim ogólne przedstawienie starożytnych realiów, ładne, nieszablonowe wmieszanie wątków wczesnego chrześcijaństwa, Asterix ;), a także wątek z samą biblioteką (jakoś od początku wiedziałam, że skończy się na jej pożarze). 

Z drugiej strony nie potrafiłam jakoś “polubić” się z postaciami. Mikros wydawał mi się przez całe opowiadanie tak bierny, że w sumie jakby go nie było, to niewiele by się zmieniło. A Heron ze swoją nieco wariacką genialnością, bardziej mnie drażnił niż fascynował. 

Z tego powodu jakoś do samego końca nie potrafiłam się emocjonalnie zaangażować w losy tych bohaterów. 

Nie uważam oczywiście, żeby to opowiadanie było złe, po prostu chyba nie do końca trafiło w moje gusta.

 

Pozdrawiam C. 

Fakt, w sumie huk może i byłoby słychać.

Jakim cudem widzi horyzont i tumany pyłu w oddali, skoro znajduje się w środku miasta… czy tam nie ma kamienic?

Tu niestety odezwało się moje łódzkie spaczenie. U nas ulice są naprawdę bardzo długie i bardzo proste, więc stoją na chodniku, można patrząc wzdłuż zobaczyć bardzo odległe miejsca. Poza tym “chmura wisiała nad budynkami”. 

Wszystko to jednak sprowadza się do tego, że zakończenie jest do bani i powinnam się bardziej postarać ;) 

chroscisko, None – dziękuję za komentarz. Cóż mogę więcej powiedzieć, muszę pracować nad zakończeniami, to pewne ;). A najśmieszniejsze jest to, że w pierwszej wersji, zakończenie było jeszcze krótsze (składało się dosłownie z trzech, krótkich zdań) i mój pierwszy czytacz (czyli mój drogi małżonek) stwierdził, że warto bym je trochę rozwinęła. Efekt jak widać wcale jednak nie jest lepszy. 

Tylko tyle? Wielkie turbiny zostały w jednej chwili zniszczone, a tu tylko “dym” i cisza?

One były dość daleko, więc Edmund zobaczył tylko gdzieś w oddali chmurę dymu, raczej nie mógł usłyszeć ich zniszczenia. A wręcz przeciwnie, wokół niego właśnie zapanowała cisza, niczym w mieszkaniu, kiedy nagle wysiądzie prąd i wszystkie sprzęty zamierają. 

 

 

 

Przeczytałam i muszę powiedzieć, że podobał mi się ten tekst. Może nie wszystko i nie w każdym aspekcie, ale z pewnością fajnie wyszło przedstawienie całej tej koczowniczej gromady. Ciekawy zabieg z tym szczątkowym językiem, a także wyraźne wciąż jeszcze takie zwierzęce/stadne instynkty, które rządziły tą grupą. Naprawdę fajnie i wiarygodnie to wyszło. W tym aspekcie moją wątpliwość budziło jedynie to, że Seh miał dziecko z Mehą, w czasie kiedy to Ygn był przywódcą. Oczywiście trudno tutaj doszukiwać się jakiś schematów, ale skojarzyło mi się to z hierarchią w stadach współcześnie żyjących szympansów, gdzie samiec Alfa jest głównym rozpłodowcem w stadzie, a inne samce muszą to niejako robić po kryjomu. 

Nie mniej całość bardzo mi się podobała, zwłaszcza z uwagi na język i ogólną surowość świata i życia bohaterów. 

Co zaś się tyczy współczesnej klamry, to z pewnością była ciekawym zabiegiem, choć zastanawiam się na ile możliwe było, by działanie jednostki wpłynęło na przetrwanie całego gatunku. 

 

Pozdrawiam C.

Staruchu, dziękuję za komentarz. Postaram się odpowiedzieć na kilka twoich uwag: 

czemu przychodzą chronologicznie?

Było powiedziane, że własnie pojawiają się w kolejności nieuporządkowanej. 

 mieszasz jednostki – są łokcie, jest centymetr; niespójne to;

Już wywaliłam te nieszczęsne centymetry ;) Domyślnie miały być tylko łokcie i stopy. 

Powiedziawszy to, pan Heck ruszył w stronę wyjścia” – czemu narrator tytułuje gościa “pan”?;

 Ponieważ całość narracji jest niejako z punktu widzenia Edmunda, a on postrzega Hecka jako “pana Hecka” to narrator również. 

 

Pozostałe usterki poprawiłam. 

 

Irka_Luz – dzięki za zainteresowanie. 

 

 

Nie znam się specjalnie na tłumaczeniu starożytnych/nieznanych tekstów. Przyjęłam założenie, że znajdując podobieństwa z innym językiem (jakieś znaki, słowa, składnia), dałoby się przetłumaczyć resztę. Poza tym od pojawiania się pierwszych krystalizacji, do czasu w którym rozgrywa się opowiadanie, minęło jakieś 70 lat, a mimo to wciąż rozszyfrowywanie znaków nie szło wcale prosto. Nie czytali z tego jak z gazety, a raczej zajmowało to wiele dni czy tygodni (stąd powstały pracownie czytających, którzy tylko temu poświęcali czas). Mnie takie rozwiązanie wydawało się prawdopodobne, choć jak mówię nie jestem ekspertem w tej dziedzinie ;).

Finkla – cieszę się, że opowiadanie przypadło Ci do gustu. Co do Hersberta, to wymyśliłam takie nazwisko, żeby nie należało do żadnego realnie żyjącego fabrykanta, ale też żeby jednak się dość jednoznacznie kojarzyło. Padło akurat na Herbsta, bo jest dość znany. Dziękuję również za nominację. 

Nad interpunkcją wciąż jeszcze pracuję, a wskazane przez Ciebie błędy oczywiście poprawiłam. 

 

drakaina – w tekście jest wzmianka, że krystalizacje rozszyfrował ekspert od pisma klinowego (jednego z najstarszych alfabetów, używany około 3500 r p.n.e.), więc można stąd wyciągnąć wniosek, że miały elementy wspólne. 

 

Spróbuję odpowiedzieć na kilka kwestii:

W takim razie akcja dzieje się plus minus teraz, ponieważ to zarządzenie wydano w 1820 roku.

To jest paskudny babol z mojej strony. Nie wiem, tyle razy to czytałam i nie zauważyłam, że policzyłam czas od współczesności. Oczywiście akcja ma miejsce na przełomie XIX i XX wieku. 

 

Oraz: wpływ/element pozaziemskiej cywilizacji to nie jest rozwój nauki/techniki oparty na tym, co było w realu dostępne w danej epoce, czyli fundamentalne założenie Retrowizji też bierze w łeb.

Wyszłam z założenia, że czymś taki niespodziewanym rozwój musiał być spowodowany. U mnie tym czynnikiem pobudzającym było odkrycie dawnej cywilizacji. 

Zastanawia mnie też fatalizm bohaterów – dlaczego uważają, że miasto musi spotkać zagłada? Coś w tych starożytnych pismach to podpowiada?

W sumie to o tym jest cały tekst ;), że właśnie znaleźli informacje na ten temat. 

 

 

Tak czy inaczej dziękuję za dogłębny komentarz. 

 

Dziękuję za wyszczególnienie błędów. Wszystko poprawiłam. 

poprawił zagniecenia na marynarce… –> Poprawienie zagnieceń sugeruje, że staranniej pozagniatał marynarkę. ;)

Wybitnie rozbawił mnie twój komentarz w tym fragmencie ;). 

 

Pozdrawiam C.

Dzięki za komentarz. Cieszę się, że przynajmniej pomysł wydał ci się oryginalny. Co do zakończenia, to niestety przez całe to opowiadanie wisiał nade mną limit 40k znaków przyjęty w retrowizjach i niestety twoja uwaga świadczy, że wyraźnie odbiło się to na całości tekstu. 

 

Dziękuję również za wskazanie usterek, wszystko poprawiłam. 

 

Pozdrawiam C.

Blacktom i barniusz, dziękuję za komentarz. Kolejne teksty się piszą, będą niebawem i mam nadzieję, będę już mogła je traktować jako pełnoprawne opowiadania. :)

Całkiem przyjemne opowiadanko. Rzeczywiście niecodzienne połączenie mitologii Celtów z chorobami wenerycznymi. 

Mnie osobiście imię Glenn odpowiada, choć po prawdzie nie brzmi zbyt francusko (ale ja się na tym niezbyt znam, więc to tylko prywatna opinia ;) ).

Jedyny problem jaki miałam z tym tekstem, to do samego końca nie mogłam się zdecydować czy on ma być poważny, czy raczej komediowy. Był trochę zbyt lekki jak na tekst poważny, a jednocześnie tematyka dość ciężka (śmiertelna choroba) jak na czystą komedię. 

Pomijając to, czytało się jednak szybko i przyjemnie, a rozwiązanie było całkiem ciekawe. 

 

Pozdrawiam C. 

Dzięki za komentarz. Rzeczywiście ten tekst to bardziej ćwiczenie, niż realne opowiadanie. Postaram się następnym razem wrzucić coś bardziej emocjonującego ;)

Pozdrawiam. 

Dziękuję za opinie. Błędy poprawiłam. 

Mam świadomość, że to nie jest specjalnie odkrywcze i traktuję to bardziej jako ćwiczenie warsztatu, bo ogólnie mam problem z pisaniem krótkich tekstów. Zbyt łatwo każde opowiadanie rozrasta mi się bezsensownie i wychodzi z tego czysta grafomania. 

Mam nadzieję, że następne teksty będą coraz lepsze.

Jakby jego ciało miesiąc temu nie stało się jednością z koszmarem blacharza. –> Co jest koszmarem blacharza i jaki to ma związek z ciałem?

Samochód rozbity na drzewie jest koszmarem blacharza ;)

 

Pozdrawiam C.

Mam pewien problem z tym opowiadaniem. Fakt fantastyka naukowa nie jest moim ulubionym gatunkiem, ale są opowiadania z tego nurtu, które potrafią mnie wciągnąć bez reszty. Tymczasem to czytałam przez trzy dni dosłownie na raty, wracając głównie dlatego, że skoro zaczęłam wypadałoby skończyć. I w sumie do końca nie wiem dlaczego tak jest. Kreowany przez ciebie świat jest bogaty i ciekawy, pełen interesujących rozwiązań i pomysłów, które fajnie ze sobą kontrastują (te boty w dziewiętnastowiecznych Chinach). Było tu wszystko, co powinno budować świetne opowiadanie, a jednak czytałam je z pewnym trudem. 

Chyba głównym powodem tego jest brak konkretnego celu bohaterów. W porządku Gabi chce zrobić swojego ptaka dodo, ale w sumie to jest raczej wątek poboczny. Czego chce Wu, jaki jest cel jego działań? Do samego końca nie jest to jasne, przez co mnie trudno było kibicować jego działaniom (tak w jednym jak i drugim świecie). W efekcie otrzymujemy opowiadanie, które wygląda raczej jak rozdział większej całości, niż samodzielna historia.

 

Pozdrawiam C.

 

Nie wiem czemu, ale czytając opis wyglądu głównej postaci, stanął mi przed oczami Gru z Minionków (tak, jako mama dwójka maluchów jestem spaczona kreskówkami ;)), co oczywiście nijak miało się do postaci twojego Mistrza. 

Ogólnie podobała mi się kreacja tej postaci, taki kontrast między brzydotą ciała, a wrażliwością tancerza, tym większy, że tancerze raczej charakteryzują się zazwyczaj piękną fizjonomią (wyćwiczone ciało, makijaże etc.)

Dokładając do tego pękatą i prawie łysą głowę, szpiczasty nos i ostro zakończone zęby, jak gdyby był drapieżnym zwierzęciem, a nie człowiekiem – miało się obraz marnej, fizycznej formy, w której zamknięta została piękna dusza. Bo Arezio duszę miał piękną, a ciało? Cóż, zapewne świadczyło o zachowaniu równowagi w przyrodzie. Nie można mieć przecież wszystkiego. 

Te zdania kupiły mnie w całości i już wiedziałam, że to nie jest tekst, wobec którego przejdę obojętnie. 

I rzeczywiście tak było. Podobała mi się ogólna atmosfera, to pełne zaangażowanie w spektakle i cała fascynacja i uwielbienie dla piękna sztuki. A także końcowe przełamanie własnych lęków i poddanie się wspaniałości chwili.

To czego mi brakowało, to trochę większe naszkicowanie świata przedstawionego. Zwłaszcza ukłuło mnie to w przypadku tej dziewczynki, Celii. Powiedziane było, że ma drewniane ręce, brakowało mi wyjaśnienia czemu miała protezy czy na skutek jakiegoś wypadku, czy może taka się urodziła i skąd ta jej tajemnicza zdolność czucia drewna. A przede wszystkim dlaczego nikogo to nie dziwi. Czy w tym świecie to normalne? 

To oczywiście drobny zarzut, bo ogólnie całość czytało mi się przyjemnie i w sumie żałowałam, że tak szybko się skończyło. 

 

Pozdrawiam C. 

 

Bardzo przyjemne opowiadanko. Ogólnie z zasady lubię historie dziejące się w świecie, gdzie ludzie żyją w jednym społeczeństwie z różnej maści nieludźmi. Coś w stylu “mój sąsiad jest wilkołakiem, to dobry chłopak, tylko jak jest pełnia, to spać nie daje”. Sama również bardzo chętnie tworzę w podobnych klimatach. 

Podobały mi się także nazwiska, jak również fakt, że tym razem to nie wampir był złoczyńcą, ale właśnie ofiarą całego zamieszania. 

Akcja rozwijała się w odpowiednim tempie, nie było dłużyzn, a i suspens nie dał od razu odpowiedzi na pytanie, kto zabił. 

W sumie trochę rozczarowało mnie tylko zakończenie, jakieś zbyt infantylne było w stosunku do reszty. Ale to nie zmienia faktu, że całość odebrałam bardzo pozytywnie i spędziłam przyjemnie czas, czytając twoje opowiadanie. 

 

Ps. 

Nie wiem czemu, ale jak przeczytałam tytuł, myślałam, że całość będzie o depresji jakiegoś małomiasteczkowego weterynarza ;)

 

Pozdrawiam C. 

 

Trzeba przyznać, że dosyć przygnębiający tekst. Ja nie miałam problemu z domyśleniem się , co miało miejsce. Jak tylko przeczytałam o tych pięciuset kilometrach, od razu przyszło mi na myśl, że jakiś meteor uderzył w Ziemię. 

Reakcje bohaterów bardzo prawdopodobne i realistycznie. Można było w nich dostrzec typowe etapy żałoby: jest gniew, zaprzeczenia, targowanie, a w końcu depresja i akceptacja. Może to wszystko przebiegało trochę za szybko, może zbyt łatwo pogodzili się z rzeczywistością i postanowili zakończyć wszystko definitywnie. Można było się pokusić o większe rozwinięcie stanów emocjonalnych bohaterów, bo mimo tragicznej sytuacji, pogodzenie się z nieuchronnością śmierci nie jest takie łatwe. 

Nie mniej tekst dobrze napisany i zapadający w pamięć.

Po lekturze tego opowiadania mam trochę mieszane uczucia. Z jednej strony początek i sam pomysł na przekształcanie rzeczywistości bardzo ciekawy i fascynujący. Tak do połowy naprawdę mnie to wciągnęło i bardzo chciałam się dowiedzieć, gdzie to zaprowadzi bohaterów.

Niestety zakończenie pozostawiło mnie ze sporym niedosytem. Brakowało mi chociaż próby wyjaśnienia tego dziwnego zjawiska, choćby w postaci przytoczenia kilku “teorii spiskowych”, które mogłyby naprowadzić czytelnika na jakiś ślad. A tak pozostaje pustka i jeden wielki znak zapytania. 

Trochę dziwna dla mnie była również postać Miny, która bardzo szybko od niemal euforii i zachwytu tymi zmianami (przynajmniej takie odniosłam wrażenie), popadła w rozpacz i przerażenie. I choć początkowo wydaje się być kobietą czynu, która łatwo się nie poddaje, to ostatecznie sama również nie robi kompletnie nic. 

Podobny problem mam z głównym bohaterem, po którym wszystko spływa jak po kaczce (co z tego, że świat się wali, nie mam w sumie nic lepszego do roboty, to pójdę do pracy). A już najbardziej uderzyło mnie to, że choć jak sam twierdził “kochał ją przecież na zabój”, to wystarczyły cztery miesiące, by jego miłość do Miny całkiem uleciała. 

Ja wiem, że przetrwają ci, którzy umieją się dostosować, ale budzi to we mnie jakiś wewnętrzny bunt, w efekcie którego Sławek ostatecznie wydał mi się postacią dość antypatyczną. 

 

Warsztatowo opowiadanie moim zdaniem napisane bardzo dobrze. Dopieszczone i staranne, czytało się bez żadnych zgrzytów. 

 

Absolutnie nie jest to zły tekst. Ma intrygujący pomysł i jest zgrabnie napisany. Obudził we mnie jednak mieszane emocje, przez co nie mogę go ocenić też w stu procentach pozytywnie. 

Podobał mi się ten tekst. Bardzo lekko i przyjemnie się go czytało. Bardzo lubię takie połączenia współczesności z fantastyką, a tutaj wyszło to fajnie i naturalnie, bez silenia się na jakieś wydumane rozwiązania. 

Idea tych wszystkich bożków żyjących w zakamarkach mieszkania jest urocza i przypadła mi do gustu. Podoba mi się również z jaką powagą podchodzą do swoich obowiązków, nawet jeśli z naszego punktu widzenia wydają się one nieco bezsensowne. 

A poza tym to taka ładna pochwała trzymania porządku w domu i do tego szybka lekcja jak nauczyć niechluja dbania o swoje otoczenie. Wystarczy małe wsparcie :)

 

Pozdrawiam C. 

Przeczytałam, ale kilka rzeczy wyraźnie mi zgrzytało. Przede wszystkim (ktoś już też zwrócił uwagę na ten fakt) to ta wada serca. Nie jestem lekarzem, ale z posiadanej wiedzy medycznej zakładam, że raczej większość wad można naprawić przeszczepem, a trzydzieści pięć lat to chyba wystarczająco, by znaleźć dawcę. Żeby nie szukać na siłę czegoś wydumanego, mogłaby mieć np. stwardnienie rozsiane. 

Wracając jednak do samego tekstu, to o ile sporo miejsca poświęcasz scenie śmierci i dalszym wydarzeniom w laboratorium, to dalej wszystko jest strasznie fragmentaryczne i szczątkowe. Ja domyśliłam się kontekstu (zwłaszcza wyłączenia żony), ale mimo wszystko powiązanie całości jest trochę kłopotliwe.

W rzeczywistości było tak:

A to zdanie przyprawiło mnie o ból zębów. Jeśli wcześniejszy fragment miał trochę magii i poetyczności, to tutaj czytelnik otrzymał kubeł zimnej wody, żeby się przypadkiem zbytnio nie rozmarzył .

 

Z całości za to podobała mi się postać Lucy, ale to chyba głównie przez to, że lubię to imię ;) .

 

Pozdrawiam C. 

Mam trochę mieszane odczucia po lekturze. Z jednej strony przeczytałam szybko i z zainteresowaniem, zaciekawiłaś mnie, co wydarzy się dalej. Były jednak elementy, które trochę mi przeszkadzały. Przede wszystkim jakoś tak postacie (z głównym bohaterem włącznie) zbyt szybko przechodziły nad kolejnymi wydarzeniami do porządku dziennego. Zabrakło mi jakiegoś szoku, niedowierzania, prób logicznego wyjaśnienia sytuacji i to odbiło się negatywnie na odbiorze całości. 

Podobała mi się za to kreacja Welesa, no i babci oczywiście, która dla mnie była prawdziwą gwiazdą tego opowiadania. Każda scena z jej obecnością była taka przyjemna i ciepła w odbiorze. A jednocześnie to nie jest taka zwykła babcia, co to tylko rosołek i paciorek, ale porządna wiejska baba, co niczego się nie boi. 

Ogólnie ten tekst pasowałby mi na prolog do znacznie dłuższej historii, bo aż prosi się o kontynuowanie zmagań Witka z Welesem. Czytałabym ;) 

 

Pozdrawiam C. 

 

Podobało mi się to opowiadanie, choć w różnych momentach, z różnym natężeniem. Zgadzam się z przedmówcami, że jest ono sympatyczne i to słowo chyba najlepiej oddaje ogólny nastrój. Niemniej wydzieliłabym tutaj trzy części. Pierwsza, która zapowiadała, że będziemy mieli do czynienia z parodią wszelkiej maści kółek naukowych czy akademickich. Zabawna, ale powodująca, że czytelnik dalej spodziewa się czegoś innego. 

W drugim fragmencie (moim zdaniem najciekawszym) dostajemy lekką historyjkę w stylu “z kamerą wśród zwierząt”. Przyjemnie i z zaciekawieniem czytałam to, oczekując przewrotnego finału. 

Końcówka niestety trochę mnie rozczarowała, a przede wszystkim była zbyt pośpieszna, bardzo skrótowa. 

Mimo tego, w ogólnym rozrachunku, miło spędziłam czas, czytając Twoją pracę. 

 

Pozdrawiam C.

 

Jestem tu nowa, ale z przyjemnością przeczytałam Twoje opowiadanie. Co prawda nie jest to zbytnio moja tematyka, jednak wciągnęła mnie przedstawiana przez Ciebie wizja. Zacznę od tego co mi się podobało. 

Na pewno świat przedstawiony, bogaty, ciekawy, pełen szczegółów, które powodują, że wydaje się realny, nawet jeśli oddalony od naszej rzeczywistości. Przemawiało do mnie zwłaszcza pokazanie problemów, które choć dotyczyły miedzyplanetarnej floty, to tak naprawdę nie były wydumane, ale wynikały z dość naturalnej kolei rzeczy. Przed oczami niemal od razu miałam początki rewolucji przemysłowej i niszczenie maszyn przez robotników. Dwa różne światy, bardzo podobne sytuacje. 

Pasował mi także subtelny humor, nie głupkowaty czy nachalny, a właśnie taki jak lubię, z wyczuciem i lekkim przymrużeniem oka. 

Nie odpowiadały mi w sumie tylko dwie rzeczy. Po pierwsze postać głównego bohatera, a konkretnie brak jego udziału w akcji. Na dobrą sprawę można by go zastąpić trzecioosobowym narratorem i tak naprawdę nic by się nie zmieniło. Niby był, a jakby go nie było. 

W niektórych miejscach nie pasowało mi również słownictwo. Jakoś te “łamistrajki” czy wyzywanie się od komuchów, kojarzyło mi się z czasami słusznie minionymi i nijak nie przystawało do przedstawionych realiów. Nawet obecnie coraz rzadziej słychać, by ktoś próbował obrazić kogoś nazywając go “komuchem”, tym bardziej trudno mi uwierzyć, że w odległej przyszłości ktokolwiek używałby podobnego określenia. 

Te dwie przypadłości jednak absolutnie nie zmniejszyły mojej przyjemności z czytania tego tekstu i z pewnością zajrzę do innych twoich pracy. 

 

Pozdrawiam C. 

 

Nowa Fantastyka