Profil użytkownika


komentarze: 162, w dziale opowiadań: 97, opowiadania: 33

Ostatnie sto komentarzy

@berylu, ale przecież nie jest tak, że człowiek czyta na przykład tylko i wyłącznie komedie. Przynajmniej tak mi się wydaje: że taki przeciętny czytelnik ma do czynienia i z komedią, i z romansem, i z thrillerem, a przy okazji mnóstwem innych rzeczy i mogą mu się podobać teksty z każdego gatunku.

Adam dobrze gada, polać mu. Antologie raczej charakteryzują się różnorodnością (a przynjamniej te, które teraz potrafię sobie przypomnieć), dlatego uderzanie konkretnie w "lekką, niezaobowiązującą rozrywkę" jest trochę ograniczające. Znaczy: oczywiście każdy z nadsyłających będzie miał inne poczucie humoru, ale jednak takie czytanie kilku (nastu?) opowiadań w jednym duchu może sprawić, że cała antologia zleje się w jedną całość i czytelnik szybko o niej zapomni. Tym niemniej trzymam kciuki za inicjatywę i jak książka będzie gdzieś dostępna (a będzie na pewno), to z chęcią kupię. Powodzenia!

Fajna inicjatywa, gdyby tylko zaprosić do tego autorów prezentujących poziom trochę wyższy. (Przeczytałam siedem książek Canavan, potem wyżarło mi mózg razem z resztką pokładów masochizmu).

To tylko dla mnie Chrome się postarał i jedną kartę ładuje pół minuty? :P Ale to może dlatego, że dużo czasu zjada AVG, filtrujący śledzenie. Z kolei firefox posunął się do tego, że wiesza mi komputer i muszę go zamykać menagerem zadań, dlatego powrotu do korzeni nawet nie brałam pod uwagę.

Podejrzewałam, że to kwestia ściągnięcia czegoś dziwnego, ale nawet nie chce mi się próbować odinstalowywać, bo Chrom generalnie zaczął mnie irytować – głównie dlatego, że straszliwie zaczął mi mulić w zasadzie bez powodu. A w tej chwili, kiedy siedzę na Operze, internet śmiga mi świetnie, więc Chroma chyba nie będę już reanimować. (Zresztą podobną sytuację miałam z Windows Media Player, który jakoś popsułam, ale zamiast naprawiać, po prostu przerzuciłam się na Real Player, bo to mniejszy kłopot).

Tak z innej bezczki – po paru latach wspólnego życia wreszcie rozstałam się z google Chrome na korzyść małego randez-vous z Operą i póki co jestem zadowolona. Bo niestety z Chromem nie dało się już wytrzymać: zamieniał mi stronę startową na jakieś delta search i ciągle instalował rozszerzenie, które atakowało mnie reklamami.

Ach, jeszcze w kwestii tego 750 words – dzisiaj się zalogowałam (żeby pisać opowiadanie na Casting, ale chyba nic z tego – jurorzy nie chcieliby czytać romansu w moim wykonaniu, a przynajmniej tego, co z romansu wyszło) i okazuje się, że co prawda strona przez pierwszy miesiąc działa za darmo, ale potem trzeba wykupić konto chyba po 5$ za miesiąc. A to trochę jednak kijowo, zważywszy, że tę normę można równie dobrze wyrabiać sobie w Wordzie czy googledocu. Strasznie mnie to rozczarowało, bo zdążyłam już się nakręcić na taki challenge regularnego pisania. No, przynajminej przez miesiąc mogę jeszcze sobie okupować tę stronkę.

Dziękuję za wszystkie poprawki, zawsze można liczyć na Twoją rzetelną korektę. Mam tylko parę drobnych uwag. „Sam Batt był zbyt zszokowany, żeby ruszyć się ze swojego miejsca na pryczy, więc tylko wbijał wzrok w intruza”. –– Wbijał wzrok wielokrotnie, czy raczej coraz głębiej? ;-)

Może wystarczy: …więc tylko wpatrywał się w intruza. – Przy "wpatrywał się" byłoby powtórzenie "się" co tępię z uporem godnym lepszej sprawy. Nawiasem mówiąc, taka była pierwotna wersja.

„Oboje mieli bardzo jasno żółte oczy”. –– Oboje mieli bardzo jasnożółte oczy. – Właśnie nie, "bardzo" tyczy się tutaj "jasnych", nie "jasnożółtych".

„jedynymi” konsekwencjami, jakie go spotkały…” –– „jedynymi” konsekwencjami, które go spotkały… – Taka drobna ciekawość: czemu we wszystkich tekstach tak bardzo tępisz "jakie" jako synonim "które"? Ja na przykład nie widzę różnicy, a ciekawi mnie, czy może jakaś jest.

„…ale wy swoimi dywersjami i terroryzmami…” –– Wolałabym: …ale wy, swoimi dywersyjnymi działaniami i terroryzmem… – Sam mówi tu w chwili dużego wzburzenia i IMO takie skrócenia wyrazów ("dywersjami" zamiast "dywersyjnymi działaniami") bardziej mi pasuje w takim momencie. Dziękuję, że przeczytałaś, nawet jeśli Cię nie porwało. Uwagi były bardzo cenne i jak tylko ruszy nowa strona, to e naniosę na tekst.

Adamie, ale nadal nie rozumiem, co jest złego w "niskowatowej żarówce" – to spotykane, potoczne określenie, jakkolwiek byłoby błędne merytorycznie (o czym nie mam pojęcia, ale ryszard wydaje się coś wiedzieć). Wiem, że można by zostąpić, ale problem "dlaczego?" z tego powodu nie zniknie. Tekst jest stylizowany na komiks, owszem. Nic na to nie poradzę, ponieważ taki był ogólnym zamysł i nie uważam tego za błąd, jak w przypadku każdej innej stylizacji. Ale uczywiście zdaję sobie sprawę, że – jak każda stylizacja – może to ludzi męczyć przy czytaniu, dlatego też nie zamierzam namawiać do kolejnych prób :)

Przyznaję się, nie znam sie specjalnie na żarówkach, po prostu uzyłam kombinacji żarówka (=/= świetlówka jak ustaliłam? Ale nie wczytywałam się w temat specjalnie) + niskowatowa, czyli bez mocnego światła (jak się czasami montuje na korytarzu czy przed wejściami). Jeśli coś pochrzaniłam, to proszę o poprawienie, bo research robiłam w tej sprawie bardzo pobieżny, ale wydaje mi się, że funkcjonuje takie wyrażenie, jak "niskowatowa żarówka", przynjamniej ja się z takim spotkałam. (Nie chcę tutaj robić żadnych wykładów, po prostu chcę dowiedzieć się, gdzie zrobiłam błąd).

Poszukałam trochę: chyba najpopularniejsze jest "750 words" http://750words.com/ Ludzie twierdzą, że im takie pisanie pomogło, problem tylko pojawiał się, kiedy wypadli z rytmu codziennego pisania, bo ciężko im było się w coś takiego wkręcić spowrotem. Sama nie próbowałam, bo póki co piszę raczej z doskoku, ale można zobaczyć jako ciekawostkę.

Dziękuję za komentarz. Cóż, nie ukrywam, że fabuła jest dość dziecinna, ale taki był właśnie koncept opowiadania -poniekąd z powodu bohaterów. Niskowatowa żarówka to taka na ok. 15 W – budowniczy wiezienia założyli, że klientom silniejsze nie będą potrzebne.

A, dzięki. W prawach cytowania ksiązek akurat się ogarniałam, ale tutaj akurat mnie zastanowiło, tym bardziej, że to bardzo często spotykane (np. właśnie w recenzjach).

O, a jak już jesteśmy przy prawach autorskich, to jak jest z wykorzystywaniem np. kardów z filmów czy gier? Są jakieś ograniczenia, czy można wrzucać do internetu do woli?

No bo tak wtedy tak mądrze brzmi :P Mnie to zawsze bawi, jak takie ostrzeżenia pojawiają się np. na portalach, gdzie ludzie zamieszczają tylko fanfiction.

A mnie Gdańsk strasznie wkurza – codziennie jestem na dworcu we Wrzeszczu >.< No i Centrum ma naprawdę beznadziejnie rozwiązany dojazd – sensowny parking można znaleźć dopiero za Motławą. A jak się jest z dzielnicy, w ktorej można znaleźć albo bloki, albo spożywczaki (nawet rady dzielnicy niet), to jednak dojazd do Głównego Miasta by się od czasu do czasu przydał.   Za to podoba mi się Wrocław. Byłam dwa razy, ale zapamiętałam bardzo pozytywnie.   (Btw, nie można zapominać o wspaniałej Gdańsko-Gdyńskiej "miłości" między kibicami piłki nożnej :P Znam ludzi, dla których jednym wyrażeniem jest "tfu! Gdynia". Ale mi Gdynia bardziej się podoba niż Gdańsk, chociaż też rzadko bywam).

O, a to ze zwierzaniem się też sama zauważyłam. Na forum, na którym się udzielałam, był właśnie takim kącik motywacyjny – kiedy człowiek napisał, że nie ma weny, i parę osób go pocieszyło, to pisanie od razu lepiej szło. A co do limitów, to są takie programy internetowe. Akurat linków nie podam, bo sama nie używam, ale mniej więcej chodzi o to, żeby codziennie napisać te 750 słów. Podobno pomaga, kiedy wszystko jest częścią jakiegoś programu (tak samo jak np. NaNoWriMo), a nie tylko osobistą inicjatywą.

Na wszelki wypadek sprawdziłem, czy to do mnie. I chyba tak. 

"Wniosek: masz brudne i towarzyskie myśli." – Hm… Dalczego? :) Powieniaż w tym zdaniu to myśli są podmiotem :)   @t.lena – a próbowałaś może poczytać jakieś fora literackie, na których ludzie entuzjazmują się, jak to im dobrze idzie pisanie Wyekopomnego Dzieua? Mnie to na przykład pomaga.

Poprawiłam, póki 24h nie minęły. Ech, wiedziałam, że przydałoby się w Ivonę zainwestować. Aryjczyk, Asyryjczyk i Armeńczyk byli myleni specjalnie – w końcu początek i koniec się zgadza, a kto by sie przejmował, co jest pomiędzy. Reszta poprawiona, nad przedstawieniem Jaccy też pomyślę, bo rzeczywiście, jego koksiarskość jest przedstawiona dość pretekstowo. Agato, spokojnie, nie przemęczaj się :) Najwyżej poprawię po przenosinach na nową stronę. Bardzo dziękuję za te literówki.

Dzięki, szala poprawiona. Imię Jaccy było zapisane dwa razy fonetycznie i z uproszczeniem, ponieważ mówiła je pięciolatka (o to chodziło?). W każdym razie dziękuję za przeczytanie chociaż części :)

Ja obiecuję komentarz na więcej niż trzynaście słów, jak mój pierwszy do Cebularza :) Cóż, poczekamy, zobaczymy. Chociaż swoją drogą – gdybyś wiedział, jak pewnie większość osób stąd pisała rok od zainteresowania się tym hobby, to od razu by ci się pewnie humor poprawił. Bo póki co wszystko przed Tobą. Ja na przykład swoje stare opcia trzymam jako ciekawostki muzealne.

Zawsze fajnie poczytać o kulisach pracy w redakcji :) Zresztą dodałam sobie blog pani Ani do obserwowanych, bo ciekawy

Ale wiesz – tak już abstrahując od tematu – jeżeli wpadniesz w "rzeczmieślniczość" pisania (do czego nic nie mam, pomijając fakt, że nie lubię Pilipiuka), to może Ci to odebrać sporo frajdy, szczególnie, jeśli będziesz musiał pisać szybko i dużo, żeby się utrzymywać. Oczywiście to nie reguła, ale znam ludzi np. po ASP, którzy zostali profesjoalnymi grafikami, ale sztuka już nie sprawia im tyle radochy, jak niezobowiązujące mazanie dawniej. Zresztą wystarczy spojrzeć po pisarzach – większość ma skończone jakieś studia i mogłoby pracować w zawodzie, ale akurat powiodło im się w pisaniu (nie mówiąc już ile weny może przysporzyć jakiś zawód – vide Conrad).

Z pisarstwa da się żyć, ale tylko jak ktoś się weźmie za siebie i będzie pisał po angielsku :P A w innym przypadku lepiej jednak znaleźć sobie stabilny zawód i traktować pisanie jako hobby – przy okazji dochodzi aspekt, że nie będzie się miało tremy, że już-zaraz trzeba wydawać, bo kasa się końcy, a powieść dopiero w połowie.

Poprawione. Przepraszam, nie ogarnęłam. Ale przysięgam, że w tekście głównym wszelkie literówki są wytępione.

Marianno, przybij piątkę z Pink Floydem :) Najbardziej psychodeliczne teksty powstały, kiedy w moich głośnikach leciał "The Wall" i "Division Bell". W ogóle muzyka mi nie przeszkadza, a czasami nawet wolę, żeby coś mi w tle leciało. Zazwyczaj właśnie Pink Floyd albo ciekawe soundtracki, natomiast tekst, który właśnie opublikowałam, powstawał przy młoceniu na okrągło wszystkich piosenek Koujiego Yusy. Chociaż w ciszy też mogę pisać – zależy, jaki akurat mam nastrój. Ba, jestem w stanie nawet pisać małe fragmenty albo konspekty na przerwie w szkole. A teraz akurat na playliście mam "Time Lapse", "Sky Becomes Water" i OST-y z "Narni".

Służąca nie skojarzyła najpierw o kogo chodzi, póki Eirik nie przypomniał jej że to ona ich powitała. – Służące w tej posiadłości również mają jakiś problem z kojarzeniem.

Eirik podniósł zalakowany kawałek pergaminu, nie uciekło jego uwadze, że lak był zaklejany ponownie. – Nie umknęło.

W dialogach: spacja + myślnik + spacja, poza tym zapoznaj się z zasadami interpunkcji: http://www.ekorekta24.pl/proza/130-interpunkcja-w-dialogach-czyli-jak-poprawnie-zapisywac-dialogi

Na chwilę rozmowa toczyła się o sprawach z dalekiego świata – Przez chwilę. Poza tym bez "z" chyba brzmiałoby lepiej.

– Eee… Pakuje pancerz. // – Ale po co? // – Bo nie chce wyglądać jak idiota. Całą drogę tutaj miałem go na sobie i mało się nie ugotowałem. – To po wuja jechał w pancerzu? Wojnę mają?

"Sali" małą literą, cokolwiek by twierdziła na ten temat autokorekta Worda.

Nagle pojawia się jakiś "nekromanta". Zrozumiałabym, gdyby Eirik wyciągnął trupa i czarne świece, ale miecz? (Np. kiedy Eirika zaczynasz nagle nazywać wampirem, jest ok, ponieważ dajesz ku temu jasne wskazówki, ale w tym przypadku "nekromanta" tylko wprowadza chaos).

Otworzył zalepione snem oczy i ujrzał Eirika siedzącego przy uchylonych drzwiach. Nasłuchiwał. Rzucił mu pytające spojrzenie ale ten zbył go milczeniem. – KTO? Podmiot domyślny =/= czytelniku, domyśl się.

Podczas wysuwania miecza z pochwy stal nie zgrzyta, ponieważ pochwa jest zazwyczaj wykonynana z drewna i skóry. https://www.youtube.com/watch?v=yzbfuI0PMdA (Jeśli nie jest – zaznacz to i wyjaśnij dlaczego).

Szarpnął zrywając rzemień i podał Eirikowi. Ten założył go na szyję Lydii, dodając kolejną obręcz znaków naokoło leżącego wisiora. – Skoro Zygfryd zerwał rzemień, Eirik musiał go potem na nowo zawiązać, żeby założyć go Lydii. Nie lepiej by był, gdyby rycerz po prostu zdiął wisor przez głowę?

Półtoraręczny razem. Niespokojnie razem.

krew chlusnęła z jej rozdartej szyi ale szybko znikała w akompaniamencie dźwięków pożywiania się. – W sensie że zlizywał krew, która zdążyła już chlusnąć na podłogę?   Skichałabym się, gdybym miała poprawiać wszystkie brakujące przecinki, dlatego ograniczę się do jednego linku: http://so.pwn.pl/zasady.php?id=629734 Dalej, styl przydałoby sie dopracować przez dużo czytania i dużo pisania, bo póki co pojawiają się powtórzenia i paskudne babole typu otwarci słudzy czy podmiot domyśl-się-sam – musisz się po prostu na to uczulić. Poza tym sceny akcji są bardzo sucho napisane i przydałoby się im kilka szlifów – ale też są to jedne z najtrudniejszych opisów, w których trzeba cały czas pislnować dynamiki i logiki, więc po prostu usiądź nad tym i pracuj. Sama historia imo ma potencjał i gdyby nie ten dzióry logiczne i styl pisania czytałobymi się ją całkiem dobrze, bo akcja leci przyzwoicie, a całość składa sie do kupy. Ale niestety przed tobą dużo pracy, żeby wszystko wyszlifować. Poza tym wydaje mi się, że to początek czegoś większego (popraw mnie, jeśli się mylę) – takie zamknięte opowiadanko, ale które wprowadza istotnych bohaterów i opowiada, jak się poznali. W każdym razie – powodzenia w dalszym pisaniu.

Otaczała ja ciemność zamkniętych powiek, przez którą przebijały się ptasie trele i ciepło letniego słońca. – Synestezia znaczy?

Pierwszy akapit – całe mnóstwo mnóstwo "był".

Liczebniki zapisujemy słownie.

Podniósł się i nieco chwiejnie poczłapał dalej drogą. – Nadal taki rozjechany? Makabra.

Brakuje przecinków w wielu miejscach – przydałoby się powtórzyć zasady interpunkcji.

Póki co Lydii w głowie były tylko kwiatki, spacery i małe zwierzątka. Ale to miało się szybko zmienić. – Nie ma to jak spoilerować we własnym opowiadaniu

Wróciła na łączkę aby skończyć układać bukiet gdy nagle zerwała się do biegu. – Bo…? Neurony zaskoczyły/osa użarła?

Dziewczynka nie zdążyła się im dobrze przyjrzeć zatem ich opis podać muszę ja. – Dziękujemy ci, narratorze, ale proszę, nie wcinaj się w fabułę.

Obaj zbliżali się do posiadłości hrabiego. Sama posiadłość była raczej typową wiejską posiadłością bogatej i wpływowej osoby.

Kiedy dotarli do bramy ta już czekała otwarta, podobnie jak słudzy którzy [też czekali otwarci] szybko odebrali od nich konie. – Logika.

Jeźdźcy nagle dostają imiona i w rezultacie nie wiadomo, kto jest kto. Grzmotnięcie kogoś w zbroi w żebra nie jest dobrym pomysłem, tak samo jak grzmocenie kogoś, kiedy ma się na sobie zbroję (bo nadal nie wiem, który z jeźdźców jest który).

Talia =/= miednica. Ta pierwsza raczej nie jest przyczyną bezdzietności, ta druga – już prędzej.

Hrabina każe siadać rycerzowi w zbroi i dopiero trzeba jej przypomnieć, że gość wolałby ją zdjąć. To trochę w złym świetle stawia kojarzenie gospodyni.

Dialogi zapisuje się od myślnika, nie od dywizu.   Dobra, resztą jutro. Ogólnie tekst jest pisany strasznie topornym językiem, poza niektórymi ładnymi zdaniami, które pojawiają się znienacka i niespodziewanie (np. "Lydia szarpnęła się do tyłu zdjęta przerażeniem"). Pojawiają się paskudne powtórzenia i niekiedy urywa Ci od gramatyki. Dlatego dużo ćwicz i dużo czytaj. Póki co całość fabularnie śmierdzi mi Sapkowskim, ale zobaczę, co będzie dalej.

Imo analizy mogą pomóc w dostrzeganiu błędów na cudzych przykładach w dodatku w sposób, który dość zapada w pamięć. Poza tym – to moje zupełnie subiektywne spostrzeżenie – pozwala wyrobić sobie pewien ironiczny (też autoironiczny) typ humoru. Przynajmniej tak było w moim przypadku. I może jakieś poradniki kreatywnego pisania? (pasjapisania.pl, literaturajestsexy.pl)

Tak sobie pomyślałam – może poczytałbyś jakieś analizy? ("Przyczajona Logika, Ukryty Słownik" i" Niezatapialna Armada Kolonasa Waazona") Co prawda większość osób czyta je już tylko for fun, ale przy pierwszym zetknięciu się z tym fenomenem można naprawdę wiele wynieść.

Jak dla mnie sama fraza "wstawanie o czwartej rano" to kaskaderstwo, o ile nie wyższy poziom fikcji :P   Zawsze piszę na laptopie przy biurku, zazwyczaj w dziwnych konfiguracjach z fotelem – kiedy dłużej niż kwadrans siedzę konwencjonalnie, z nogami na ziemii to znaczy, że coś się dzieje. Poza tym zawsze w Wordzie czcionką Nyalą 13 pkt., wcięcia 1 pkt, pojedyncza interlinia, tekst wyjustowany. W żaden inny sposób nie napiszę ani zdania. Natomiast konspekty, streszczenia i karty postaci robię na luźnych kartach, żeby łatwiej było sobie to ustawić przed oczyma. Ale u mnie konspekty to nowy wynalazek, więc nie pokuszę się jeszcze o "zawsze". Natomiast lubię tę całą oprawę robić na odwrocie jakichś kserówek, starych testów czy dawnych opowiadań – takie nieskalanie białe kartki mnie lekko przerażają. A przeszkadza mi włączony internet – co chwila sprawdzam maila i chat. Ale co poradzę, że czasami muszę zernąć na definicję jakiegoś słowa albo fachową nazwę na cokolwiek, więc odłączanie sieci byłoby kłopotliwe.

@Roger, serio-serio. Tłumaczenia mogę czytać bez przeszkód, ale (gdybym znała rosyjski) miała czytać chociażby mojego kochanego Dostojewskiego, to prawdopodobnie umarłabym na pierwszej stronie. Po prostu dla mnie brzmienie innych słowiańskich języków jest nie do przetrawienia.   @berylu, do matury to z dwuletnim wyprzedzeniem w tych czasach, szczególnie jak ktoś uderza na medycynę :P Zresztą z tego co widzę, nawet najmniej ambitne humany biorą sie już za powtórki.

A rosyjskiego nie jestem w stanie brac na poważnie. Wiem, że nie powinno się śmiać z cudzych języków, ale wszelkie inne słowiańskie są dla mnie całkowicie poza percepcją. (Szczególnie czeski, ale rosyjski też sie kwalifikuje).

To rozmowa na temat duszy konkursu, gdzie indziej o tym dyskutować? :P O, a dla mnie zawsze adekwatnym tłumaczeniem "baka" było po prostu "głupek" – w sensie można to stosować jako takie pobłazliwe określenie, coś jak angielskie "silly". Chociaż fakt, że po polsku "głupek" kojarzy się z takim wioskowym głupkiem, błaznem czy kimś podobnym, ale też zależy od kontekstu. (W anime, którym własnie się jaram, była scena z "baka" w znaczeniu takim, hm, rozczarowanym i desperackim, ale tłumaczenie na "głupek" mi tam pasowało). Albo podoba mi się tłumaczenie na "Głupi jesteś".   No dobra, my tak gadu gadu, a ja się coraz bardziej przekonuję do konkursu ^.^ Jak się człowiek ma do matury uczyć, to się nagle mu na pisanie zbiera.

A tak, zapomniałabym o pięknych, polskich i kreatywnych wyzwiskach ^.^ Nigdzie indziej nie ma pod tym względem takiej kreatywności. A o tych badaniach też gdzieś słyszałam – mnie się zdarza dodawać "ja" tylko w tekście pisanym, a więc chyba jeszcze do wiekszego ego się nie kwalifikuję :P

Są, ale nie takie. Chociaż mój zachwyt bardziej skupia się na kilkunastu róznych odmianach "ja" i "ty" – to jest zupełnie inny poziom niuansów. (Znaczy fakt, że połowy japończycy nie używają, ale to geniale narzędzie kreowania postaci – po polsku np. nie można opisać fundamentalnej zmiany charakteru postaci pokazując, że w wypowiedzi użył innego "ja"). Ale za to po naszemu można świetnie kombinować ze zdrobnieniami imion i za to jestem naszemu językowi wdzięczna ^.^

@brajcie, mądrze prawisz, ale nie wiem, czy się przełamię. Od wczesnej podstawówki nie tykam pisania romansów kijem od szczotki, dlatego może być cięzko. Na szczęście jeszcze jest czas na planowanie.

A właśnie, "kochanie" jest tutaj dobrym tłumaczeniem. Ja jeszcze spotykałam się z -chanowaniem wszystkich w przypadku postaci takich roztrzepanych i na luzie, albo żeby podkreślić, że do wielkiego, ponurego gościa tylko x zwraca się w familiarny sposób, ze zdrobnieniem (no ale to już raczej w fikcji, bo nie wiem, czy coś takiego funkcjonowałoby w realu). Ogólnie japońskie zwroty grzenościowe to fascynujący temat i jestem nimi po prostu oczarowana, bo można przekazać nimi naprawdę mnóstwo rzeczy ^.^ A gdyby jeszcze dorzucić kilkanaście form mówienia "ja" i "ty", to można pisać doktorat.

-chan może być stosowane do mężczyzn – wszystko zalezy od kontekstu. Tylko fakt, że wobec kobiet jest bardziej popularne, szczególnie wśród dzieciaków, bo z kolei japońskie dziewczynki bardziej wołają na swoich kolegów -kun. Ale ogólnie nie ma przeszkód, zeby do chłopaków nie zwracać się -chan, tylko trzeba pamiętać, że nadaje to specyficzny kontekst. Z tym że [japonista mode on]w przypadku maskotek popularne jest też przekręcenie zdrobnienia -chan, czyli -tan. Teoretycznie jest to błedna wymowa tej końcówki przez dzieci, ale została również zaadaptowana do opisywania moe, memów czy maskotek. A więc może Kózka-tan? :P [japonista mode off]   A co do samego konkursu – cóż, obejrzało się w życiu parę haremówek, ale żeby zaraz pisać… omatkobrosko

Gratuluję wszystkim zwycięzcom. Konkurs był naprawdę fajny i inspirujący, za co brawa należą się oczywiście joseheim ^.^

Nastepnym razem dopracuj, zrób research i dopiro potem wrzucaj – czytający od razu poczują się dowartościowani, że tak o nich dbasz :)   Znalazłam to opowiadanie – lipcowa NF "Oda myśliwego do przynęty". Pokazuje ono, jak nietypowo można ująć, wydawałoby się, strasznie oklepany wątek polowania, a nawet zrobić z niego istotę opowiadania. Bo u Ciebie zabrakło niestety jakiejś głownej idei, dlatego tekst wychodzi nudny. No i przydałoby się popracować nad logiką (przede wszystkim research i pilnowanie spójności) i może, hm, dodać kilka enterów? Bo tutejsze ślicze tło jest już wystarczającą przeszkodą, żeby odbiór jeszcze utrudniać. Powodzenia

Ha, od czegoś w końcu są te konkursy :P Nie wykluczone, że Pratchett tylko to przetworzył, ale im dłużej myślę, tym bardziej jestem pewna, że miał gdzieś taką kwestię. W każdy razie – dla mnie i komputer stworzony z lasu, i mój laptop to jest taki sam poziom magii…

Nie wiem jak to się stało, że wcześniej nie kliknęłam w taki ciekawy tytuł (znaczy wiem – nie miałam internetu, a potem było tyyyle tekstów do nadrobienia). Chyba trochę powielę przedmówców, ale mnie też zakończenie nie podeszło. Chociaż to może nie tak – zakończenie (tzn. sam wątek z rycerzem i córką) jest dość dobry, ale nie porywa, nie wdusza w fotel. Liczący las natomiast jest genialny, naprawdę chylę czoła za ten pomysł. Tylko przy takim ustawieniu tekst traci na przeciąganiu tego wątku z córką, który np. mnie jako czytelnika zainteresował o wiele mniej. Nie miałabym nic przeciwko, gdyby postać rycerza była tylko pretekstem do opisania liczącego lasu – no właśnie, równowaga się zachwiała, ale ja najchętniej widziałabym ją zachwianą jeszcze bardziej. A kij już z fabułą czy otoczką. (No tak, tylko miały być realia średniowieczne). Ale ogólnie czytało mi się bardzo przyjemnie, tylko po lekturze pozostał taki dysonans.   To o technologii będącej magią chyba powiedział Pratchett (w Nauce Świata Dysku?), ale głowy nie dam.

Jestem świadom, że ten tekst jest krótki i słaby Że się tak zapytam – to dlaczego publikujesz? Nie lepiej zaczekać, aż napiszesz tekst długi i dobry? (Ach, mamy właśnie na hyde parku temat m.in. o autorach zaznaczających, jakie to ich teksty są słabe).

Btw, ktoś pamięta, w którym numerze NF był ten tekst o myśliwym i jednorożcu? Bo autor mógłby go sobie przeczytać, bo to trochę… inne ujęcie polowania.

O, własnie widzę, że nasz gust się całkowicie rozmija (mój boru, ile ja mam do nadrobienia klasyków).  Ale z takich obiektywnie dobrych historyków, to myślę, że przede wszystkim Peacemaker i Basara (a Hakuouki jako ciekawostka – bo niby to głupie, ale fajnie klasyczne).

Proszę ^.^

A filmy? Bo świetne jest "Stranger Mudoku Hadan" (czy "Sword of the Stranger" – zamieszanie z tym tytułem) – fabuła co prawda nie porywa, ale animacja i sceny walki naprawdę wbijają w fotel.

Oprócz tego chyba już nie mam nic ciekawego (tzn. mam anime ciekawe dla mnie, ale tylko z racji mojego skrzywienia na punkcie anime historycznych). No a na "Rurouni Kenshin" i "Gintamę" nie będę namawiać, bo chociaż serie świetne, to jednak 100 i 200 odcinków robi swoje.

 

W "Samurai Champloo" jestem co prawda dopiero na 7 odcinku, ale to anime strasznie mnie znużyło i nie mogę się za nie na nowo wziąć. Ogromną zaletą jest kreska (i Kazuya Nakai w głównej roli), ale tak jak na początku byłam zachwycona typowo samurajską fabułą, tak po kilku odcinkach zaczęłam się nudzić, bo tam praktycznie nic się nie dzieje – w szóstym bodajże odcinku bohaterowie dostają wskazówkę, dokąd mają iść, a ogólnie cały czas tylko tak błąkają się i błąkają… Jakbym oglądała nieskończone pasmo fillerów. Ale to może dlatego, że ostatnio kiepsko mi się ogląda wiele rzeczy.

 

W kwestii Suisei – mnie właśnie podobała się ta taka stylizacja, bo właśnie przedstawiała Ledo jako takiego, hm, właśnie dobrze zaprogramowanego robota. Chociaż nie, żebym miała dłużej tego słuchać – wolałam, jak mówił normalnie, płynnie.

Co do anime historycznych (ha, mój konik) – masz jakieś bardziej konkretne konkretne wymagania? Mogę polecić "Bakumatsu Kikansetsu Irohanihoheto" (przepraszam, 26 odcinków), ale jest to seria dość ciężka w odbiorze i główny bohater może doprowadzić do szewskiej pasji. Jednak mnie się bardzo podobała, z tym że zasypanie widza potokiem nazw i dat działa mocno na niekorzyść anime i przeszkadzało nawet mi. Jest jeszcze "Peacemaker Kurogane" – całkiem ciekawe anime o Shinsengumi, chociaż ma mniej-więcej w środku dość irytujące dłużyzny. Ale podobało mi się w nim mocne zakończenie. Nie mogę też nie polecić mojego naj-naj anime, czyli "Sengoku Basary" – absurdalna komedia z galopowaniem konno po pionowych ścianach, rurami wydechowymi przy siodle i engrishem. To anime jest niesamowicie pozytywne i daje genialną dawkę optymizmu – szczególnie pierwsza seria. A jeżeli chcesz się skatować haremówką z samurajami-misiami i gromadą świetnych seiyuu, to najlepszym wyborem jest "Hakuouki". Obecnie jestem jeszcze w trakcie oglądania "Samurai Champloo" (też 26 odcinków), ale to anime jest dość nużące, chociaż trudno powiedzieć dlaczego, bo wykonanie na plus.

W każdym razie – do wyboru, do koloru. Mogę jeszcze czegoś poszukać, jak chcesz.

 

Jestem już po Suisei (jakiś czas temu, bo ostatnio nie mam weny na oglądanie) i rzeczywiście, kawał dobrego anime. Tylko, kurczę [spoiler do zakończenia]czemu (kto oglądał to wie o kogo chodzi) musiał(a) zginąć? T.T[/spoiler]. Jestem też pod niesamowitym wrażeniem seiyuu Ledo – ten chłopak ma dopiero 20 lat, a zagrał na naprawdę wysokim poziomie.

Zresztą to nie tylko kwestia wysyłania opowiadań do wydawnictw – jeżeli na blogu reklamuje mi się "takie tam beznadziejne opowiadanie, ale może wpadniesz: link", to mnie szlag trafia i aż żałuję, że nie ma sensu polemizować ze spamem. Jak już człowiek pisze sobie reklamę, to, na bora, niech przynajmniej próbuje pokazać się z najlepszej strony. Chociaż z drugiej strony ja zupełnie nie wiem/wiedziałabym co napisać. Tzn. jakieś "dzień dobry, czy byliby państwo zainteresowani wydaniem mojego tekstu?", ale najchętniej bardzo ograniczałabym się w opisywaniu go. Chociaż fakt, że krótkie streszczenie czy napisanie gatunku, tematyki itd. to dobry pomysł.

Fali krytyki, jak zrozumiałam, dotyczącej liczenia do stu…?

To już drugie ostatnio opowiadanie, które zostało zabite, zanim zdążyłam przeczytać T.T

Sama w sumie spotykałam się z takim zabiegiem kilka razy (głowy nie dam czy w książkach, ale w internetowych opowiadaniach na pewno). Tym niemniej jest takie, no… przedramatyzowane aż, powiedziałabym. Lepiej już zwiększać napięcie niedopowiedeniami czy niepokojem o bohatera, bo teraz efekt jest wręcz odwrotny. Powodzenia przy następnym tekście :)

W tekście trafiło się sporo główich palcówek typu znikających ogonków czy kropek po znakach zapytania, co trochę utrudnia odbiór, bo wybijam się z rytmu czytania. Może nastepnym razem podrzucisz tekst jakieś becie, żeby pozbyć się tych przeszkadzaczy? Ogólnie pierwszy akapit był dla mnie takim "haczykiem" i rzeczywiście dużo sobie obiecywałam po takim wstępie (zresztą też lubię ten motyw, że najbardziej istotny bohater opowiadania nie jest głównym ^.^), a więc tu mnie masz. Niestety dalej – mniej więcej od połowy – czytałam już byle do końca. Przede wszystkim przewidywalne było zakończenie, bo całość zaczęła nosić ślady typowego horroru z nastolatkami w rolach głównych. Tzn. normalni uczniowie/studenci wpadają na trop jakiejś magiczno-interesującej sprawy i zamiast stwierdzić, że to jest niebezpieczne (nawet nie ze względu na jakieś czary, ale dlatego że Max wydawał sie osobą nad wyraz niezrównoważoną psychicznie), brną w bagienko dalej. No i wszystko kończy się w wiadomy sposób. Zresztą zirytowało mnie zdanie: Ale dla mnie był to najgorszy dzień w życiu. I, jak się miało okazać, ostatni. – Tak, nie ma to jak spoiler w środku tekstu. Strasznie nie lubię tego zabiegu, tym bardziej, że takie zakończenie było właśnie najbardziej oczekiwane przez czytenika. Byłabym zaskoczona, gdyby np. demony zwróciłyby się nagle przeciwko Maxowi i Harry by przeżył – czegoś takiego po tego typu tekście człowiek się nie spodziewa. Ogólnie chodzi mi o jakieś zerwanie z tą manierą nastoletniego horroru. Tym niemniej, chociaż opowiadanie mi się pod koniec dłużyło, na plus uważam kreacje bohaterów, szczególnie Randy'ego (chociaż jego upór przy twierdzeniu, że sanktuaria nie działały, wydawał mi się trochę pretekstowy, żeby tylko popchnąc akcję do zakończenia). No i ogólnie fabuła jest spójna, widać wyraźnie, co chciałeś osiągnąć. Myślę, że gdyby tekst troche odchudzić wypadałby lepiej, bo jednak 10 tys. słów na taką historyjkę to sporo. Ostatni akapit też nie przypadł mi do gustu. Wydał mi się strasznie sztuczny.

Chyba za bardzo już się przyzwyczaiłam do standardów IVONY :(

Imo google translate fatalnie czyta, przynajmniej na użytek sprawdzania własnych tekstów. Strasznie nienaturalnie, szczególnie przy dłuższych słowach, poza tym bardzo wolno. Dlatego podpinam się pod pytaniem, bo sama kiedyś przeglądałam internet pod tym kątem, ale nic nie znalazłam. A przydałoby się.

Tutaj też skończyłam – ogólnie tekst krótki, mało o nim można powiedzieć, bo służy pchnięciu fabuły do przodu. Trochę zaburzyły mi się proporcje, bo niby Olcha i Wilko idą do Ludmara, ale sama scena spotkania z wilkami mija bardzo szybko i bezboleśnie – przyszli, pogadali, poszli. Jak do znajomych za płotem. Brakowało mi w niej takiego napięcia, jakiegoś konfliktu, tym bardziej, że końcówka rozdziału również jest bardzo statyczna i całość sprawia wrażenie przegadanej. Myślałam na przykład, że rodzina Ludmara będzie bardziej protestować przeciwko bronieniu ludzi i generalnie że ta wyprawa będzie miała jakiś mocniejszy akcent. Ale ogólnie na plus oceniam wyrobienie się trochę w tej stylistyce, chociaż głowy nie dam, czy nie jest to kwestia tego, że co jakiś czas zapominasz jej stosować (w sensie tej gramatyki). No ale o tym pisałam już pod poprzednimi tekstami. Jeszcze na koniec mam taką jedną kwestię odnośnie całokształtu – wrzuciłabymś może na stronę (albo przesłała mi na maila) jakiś Twój tekst z opisem akcji, ale bez stylizacji? Może być krótki i zupełnie wyrywkowy, ale chciałam zobaczyć, czy to, co zauważałam na przykład w poprzedniej części, jest kwestią tej stylizacji, czy ogólnie opisów akcji, bo teraz trudno mi jest powiedzieć.

Brawa dla całego komentarza t.leny, który przy okazji przypomniał mi fragment pewnych warsztatów pana Winiarskiego: http://www.literaturajestsexy.pl/poradnik-pisarski-fascynujacy-bohater-gregory-house-i-blad-dr-lisy/ Co prawda można nie przepadać za przedstawionymi przez niego postaciami, ale imo odzwierciedlają one idealnie istotę tworzenia bohatera. Taki heros, który ma wszystko i niczego się nie boi, jak piszesz, jest nudny dla czytelnika, ponieważ nie ma jasnego celu ani nie napotyka wyraźnych przeciwności. Z kolei o tworzeniu celu głównego bohatera dobrze jest napisane tutaj: http://www.pasjapisania.pl/Metoda_platka.aspx   A jeszcze co do komentarza Zygfryda – sprawdziłam konstrukcję "po tych słowach" i wszędzie znajdowałam pisaną ją z wielkiej litery, zresztą na to samo wskazywałaby logika ("po tych słowach" zrobił coś – a więc mamy określenie czasu i czasownik nieopisujący czynności mówienia).

To, że zastosowałem miary z dwóch różnych epok faktycznie baaardzo złe.  Lepiej byłoby gdybym napisał – 58 ziarenek piasku wcześniej. Mea Culpa.  Mamy o tym na stronie cały długaśny wątek, w którym ludzie dzielili się swoimi metodami na ujednolicanie jednostek. Ale zapomniałam, przecież tutaj się pisze powieści historyczne, nie fantastykę.

Inna droga co do powtórzeń – czemu nikt się nie czepia jak w książkach Pilipiuka chociażby czy martina są powtórzenia?  Martina nie czytam, a Pilipiuka czepiam się jak najbardziej. Ot, siupryza. (I uważam jego ksiązki za naprawde marną literaturę, ale to już na marginesie). Co do sporu o realizm, to po Twoich wypowiedziach wnioskuję, że i tak wiesz lepiej i nie zamierzasz słuchać porad. Każda literatura musi kierować się logiką i jeżeli jesteś w stanie wyjasnić logicznie murzyna w średniowieczu, to nikt się nie będzie czepiał (zapraszam do zapoznania się z konkursem "Średniowiecze 2013"). Ty nie kierujesz się żadną logiką i to wszyscy wypominają. Ale jak chcesz, Twój cyrk, Twoje małpy. Tylko nikt nie będzie potem czytał.

Co do zapisu dialogów: – Shhhh – w pewnym momencie jeden z łowców przykucnął i delikatnie uniósł rękę w górę dając znać swoim towarzyszom, by również się zatrzymali. Z wielkiej i z kropką po wypowiedzi.

– To dlaczego nie widziałeś mojej strzały – mężczyzna wyrwał strzałę z drzewa i schował ja do kołczana. Tu też.

– Tak! Zgubiłam się! Szukam jakiejś wioski, gdzie mogłabym spędzić resztę swoich dni. Jak widać nie zostało mi ich wiele – wyszczerbiła żółte zęby w krzywym uśmiechu, a w kąciku ust zaczęła toczyć się wolno ślina. I tutaj (poza tym chyba "wyszczerzyła").

– Skoro tak mówisz to na pewno tam zajdę – uśmiech z twarzy staruchy stawał się jeszcze bardziej wykrzywiony. Znowu.

– Nie sądzę. Ja ustrzeliłem tego tura – Dziebor zrobił krok do przodu i założył ręce na pasie. Kropka.

– Cóż, zmartwię cię. Widzisz co twój towarzysz trzyma w ręku? Kawałek strzały. Mojej strzały, która jako pierwsza tkwiła w tym turze. Jeżeli myślicie, że oddamy wam tą zdobycz to jesteście w błędzie – po tych słowach za drzew wyszło jeszcze dwóch mężczyzn, którzy celowali łukiem w stronę Falibora i Ubysława – Bądźcie więc tam dobrzy i odejdźcie stąd póki jeszcze możecie – po tych słowach mężczyzna się zaśmiał. Kropka po "błędzie", wielkia litera "po". Kropka po "Ubysława" i "możecie", wielka litera "po", poza tym powtórzenie.

- Że jesteście złodziejami bez honoru! – po tych słowach Dziebor chwycił za niewielki nóż, który nosił zawsze ukryty za pasem i cisnął nim w kierunku mężczyzny. Wielka litera "po", reszta powinna być od nowego akapitu. (Albo najlepiej wywalić myślnik i od "po" zacząc nowy akapit).

– Jeżeli to prawda – Ubysław trzymał kawałek szmaty dociskając ranę w ramieniu – to musimy o tym jak najszybciej donieść o tym w wiosce. Tu z kolei radzę przerobić, żeby nie było wtrącenia narracyjnego w środku zdania wypowiedzi.

– Musimy sprawdzić czy to prawda. Nie ma czasu do stracenia – Dziebor zdjął nogę z leżącego mężczyzny i zawrócił – brać tura. Wracamy. Kropka po "stracenia", "zawrócił", wielką literą "brać", enter po "Wracamy".

– Ale… – tylko tyle zdążył powiedzieć mężczyzna, nim but łowczego roztrzaskał jego głowę. Wielką literą "tylko". A na początku powinny być myślniki, nie dywizy. Jakoś kiepsko stosowałeś się do tego, co było zapisywane w poradach, skoro w każdej takiej konstrukcji popełniasz identyczny błąd. Poza tym język pisania bardzo sztywny, prawie nie występują opisy, a opowiadanie składa się niemal wyłacznie z dialogu (w dodatku źle zapisywanego). Nie rozumiem też, o co w ogóle w opowiadaniu chodziło – ot, wyrwane sceny ze środka czegoś większego. Sceny walki są zupełnie odrealnione i papierowe. A ostatnie zdanie, jak wspomniała jeralniance, po prostu zabija. Brakuje dużej ilości przecinków.

Unfallu, co prawda na filmach znam się średnio, ale czasami zdarza mi się zrecenzować jakieś anime, czasami jest ono na mniej-wiecej takim poziomie, jak wspomniane filmy klasy ziet. Zazwyczaj stosuję wtedy strategię konsekwentanego wytykania partactwa i debilizmów fabularnych, bo niestety znam mnóstwo osób, ktore się takim chłamem na poważnie zachwycają (no dobra, nie sądzę, żeby taka recenzja do nich dotarła, ale niech w internecie będzie przeciwwaga dla zachwytów i lukru). No i zazwyczaj rozkopuję wszystko w poszukiwaniu pozytywów – czy jakiegoś udanego zabiegu, czy fajnego bohatera. Ba, czasami zdarzają mi się postacie, które w każdej innej produkcji byłyby niestrawne, ale akurat w oprawie takiego a nie innego chłamu wypadają fajnie. Zjechanie i zelżenie imo też nie jest najlepszym pomysłem – lepiej znęcać się nad takim potworkiem z klasą.

Myślałam tutaj konkretnie na przykładzie loggi – jest to słowo normalnie używane w języku polskim (chociaż może trochę bardziej specjalistyczne) i na takiej samej zasadzie działałaby jakaś inna attyka czy rotunda. Tzn. wiadomo, o co chodzi, ale wiadomo też, do jakiego okresu historycznego/kraju mniej-więcej to przynależy.

Cóż, fanfiki to boysbandów to jest osobny poziom i nie mogę się z Wami nie zgodzić w opinii :P (Niektóre fanfiki o One Direction czy Tokio Hotel były tak złe, że aż sławne). Ale też widać różnice np. w fandomie tolkienowskim między ludźmi, którzy przeczytali ksiązki i tymi, którzy piszą fanfiki na podstawie filmu. To najjaskrawszy przykład, ale dobrze pokazuje, że problem nie leży tylko w mniejszej wiedzy o świecie przedstawionym. A co do literatury– na masakrycznym poziomie stoją fanfiki do książek, które w oryginale nie były zbyt ambitne. Chociażby zetknięcie się z fandomem Canavan było dla mnie wstrząsem kolosalnym i do dzisiaj nie mogę się pozbierać.

Z określeniami architektonicznymi nie ma problemu – w końcu na co innego by to zamienić? Zapisanie powieści po polsku i tak jest przecież traktowane jako umowne "tłumaczenie" – w Śródziemiu nie mówili po angielsku, u Sapkowskiego po polsku itd. Jeżeli jakieś określenie jest normalnie stosowane w języku polskim, to nie ma problemu (a nawet byłoby wskazane, bo pokazujesz, że orientujesz sie w architekturze czasów, na których wzorujesz swój świat).

@Robercie – to bardzo zależy gdzie. Fandom potterowski jest duży i rzeczywiście trafiają się miejsca, gdzie krytyka jest ostra a poziom bardzo wyśróbowany (słyszałam dobre opinie np. o Mirriel, sprawdzałam bardzo pobieżnie). Niestety im dłużej przebywam w różnych fandomach, tym bardziej zauważam, że wnikliwi i obyci literacko czytelnicy to rzadkość. Mówię to z własnego niezbyt miłego doświadczenia, bo nieraz zostałam już zjechana za "czepianie się szczegółów" nie tylko przez autorkę, ale i przez gromadę fanek. (Dodam, że szczegóły to podstawy gramatyki i interpunkcji czy elementarna logika). Przy czym nie da się ukryć, że im dalej od książek, tym fandomy marniejsze – szczególnie marnie przedstawiają się te od anime, seriali czy boysbandów.

Wiesz, generalnie możesz wszystko, póki to wszystko da się logicznie wyjaśnić. Jeżeli np. pojawiają się u Ciebie rządy królowej jako coś normalnego, to musisz zadać sobie pytanie – jak do tego doszło? Czy np. cały świat/konkretne miasto opierało się od początku na systemie matriarchalnym (i przewidzieć związane z tym konsekwencje, np. inna pozycję kobiet)? A może kiedyś pojawił sie precedens z powodu braku męskiego potomka i koronę przejęła silna królowa, a potem tak już się utarło? Wszystko jest dowolone, póki wewnętrzna spójność świata jest zachowana. Co do samej idei klimatu konkretnej epoki historycznej – pomyśl, co najbardziej kreowało tę epokę i jak najlepiej oddać jej charakter tak, żeby "nibylandia" przypominała to, co ma przypominać. Co do nazw/języka – taka Brzezińska w "Wodach głebokich jak niebo" nie wahała się przed poznazywaniem wszystkiego po włosku. Nie da się ukryć, że język jest istotnym elementem kultury i tutaj musisz po prostu się zastanowić, czy uda Ci się zachować włoski klimat przy wprowadzeniu innego języka (jeśli tak, to śmiało, ale wymyślanie własnego to ciężka sprawa). W temacie "Fantasy to nie średniowiecze" wspominanym przez beryla był poruszany motyw wynalazków. W skrócie – jeśli były możliwe w tamtych czasach i jesteś w stanie wyjaśnić logicznie ich pojawienie się, to jasne. Tak samo mogli w Twoim świecie czegoś nie wynaleźć, co było już obecne w świecie naszym (takiego koła dla przykładu).

Zapewne. Myślę jednak, że wynika to z faktu, iż członkowie tego samego fandomu generalnie odnoszą się do siebie przychylniej w każdej kwestii, nie tylko fanfików. W końcu łączy ich wspólna pasja. :) IMO jest bardziej tak, jak mówi Gedeon. Od dłuższego czasu śledzę fandomy Harrego Pottera i róznych mangi i anime, gdzie wyraźnie zauważam, że nie chodzi o samą sympatię dla piszącego, ile fakt, że ktoś pociągnął dalej wątek uwielbianej postaci. Przy czym jakość kontynuacji jest już osobnym tematem, ale – jeśli patrzeć na fandom w całości – nie ma specjalnie dużego znaczenia. Jest też kwestia postaci OOC (tzw. Out Of Character, czyli Snape nieszczęśliwie zakochany w Hermionie, Aragorn jako rumieniąca się pierdoła itd.), które mnie osobiście doprowadzają do szewskiej pasji, kiedy jakąś postać lubię, ale większość fandomów wręcz uwielbia takie modyfikacje. To moim zdaniem kolejny dowód, że większości fandomów zależy tylko na tym, żeby czytać o lubianych bohaterach, a cała reszta jest już drugorzędna. (Dlatego niektóre fanfiki bardzo łatwo byłoby przerobić na dzieła oryginalne, bo z kanonem mają współną tylko nazwę własną – ale inna kwestią jest, że takie twory zazwyczaj nie zostałyby wydane nawet pod groźbą bioterroryzmu). Chociaż sama piszę fanfiki, to jednak doskonale rozumiem postawy, które prezentuje np. beryl. Niestety wśród fanfikciarzy jest o wiele większy odsetek osób piszących chłam, niż przy opowiadaniach autorskich, co boli tym bardziej, gdy lubiło się oryginał. Co nie zmienia faktu, że sama staram się pisać fanfiki w najwyższym poziomie, na jaki mnie stać i cieszy mnie, jak raz na te parę lat uda mi się znaleźć osobę, która również pisze coś sensownego w znanym mi fandomie. Także fanfiki na początku mojego zainteresowania pisaniem dawały mi o wiele większą motywację niż tworzenie własnych opowiadań, bo miałam już pomysł, który mnie fascynował i na jego podstawie mogłam doskonalić warsztat czy techniki pisania. Więc podziwiam ludzi, którzy startowali bez tego, z pełną oryginalnością.

Chodziło mi bardziej o to, że na przykładzie Greya można zawsze fanfik "zmodyfikować" i wtedy co prawda wszyscy wiedzą, o co chodzi, ale i tak sąd nie może nic zrobić, bo formalnie to tylko inspiracja, nawet jeśli początkowo było pisane jako fanfik. A więc teoretycznie taki tekst można by było wydać, tylko po naniesieniu odpowiednich poprawek.

Też właśnie o tym myślałam – że autorzy (większość) przymykają oko, kiedy jest to po prostu publikowanie sobie w internecie i nikt na tym nie zarabia. Gdyby ktoś czerpał z tego korzyści, sytuacja mogłaby wyglądać inaczej, aczkolwiek to też jest kwestia otwarta, zważywszy na to, że niektóre fanfiki były nawet wydawane, tylko po zmienieniu personaliów bohaterom (chociażby Grey). To pewnie zależałoby od skali zjawiska i czy akurat autorowi chciałoby się procesować, bo sądzę, że niektórym nawet szkoda by było na to sił.

Berylu, jeżeli chodzi o "Syna Gondoru" (a sądzę, że antologie były załatwiane podobnie) to wszystko rozgrywało się w osobnym wątku na forum tolkienowskim http://forum.tolkien.com.pl/viewtopic.php?t=5199&postdays=0&postorder=asc&&start=0 Była to osobna umowa z drukarnią (zdaje się, że któryś z pomysłodawców pracuje/ma znajomych w drukarni), a nakład był ok. 100 szt. Fandom nie czerpał na tym żadnych korzyści, ponieważ płaciło się tylko za koszt wydruku i transportu.

Ah, a co do publikowania fanfików tutaj – chyba lepiej to zrobić na stronach do tego przystosowanych typu fanfiction.net, bo tutaj mogłoby być różnie z odbiorcami, w końcu fanfiki się chyba jeszcze na stronie nie pojawiały.

Jeszcze w kwestii pisania/publikowania fanfików w sieci, warto sie rozejrzeć, bo są listy autorów, którzy sobie tego nie życzą np. Martin czy Ursula le Guin. http://fanlore.org/wiki/Professional_Author_Fanfic_Policies Co nie zmienia faktu, że większość autorów traktuje to jednak jako swego rodzaju hołd złożony ich twórczości i tutaj fanfikowcy mają zielone światło i nie ma sensu ich straszyć konsekwencjami prawnymi fanfików w ogólności, np. taka rowling utrzymuje stały kontakt ze swoim fandomem. Co do fanfików tolkienowskich – chyba wszystko się rozbija o to, że "Syn Gondoru" czy "Inne umysły, sera i dłonie" były wydawane w bardzo niewielkim zakładzie, tylko dla bezpośrednio zainteresowanych, a autorzy nie czerpali z tego korzyści majątkowych. (Nie jestem pewna, czy te ksiązki miały numer isbn – jak ktoś wie, to jestem cekawa).

Jeśli ktoś czytał "Listy", to wie, że rzeczywiście Tolkien zaczerpywał elementy z I i II WŚ, żeby umieścić je w powieści, ale tylko na zasadzie doświadczeń wojennych. A więc nie tyle chodzi o podświadomość, ile rzeczywiste ukazanie obrazu wojny, jaki Profesor widział, tylko bez jakichś alegorii, że Sauron = naziści itd. Zresztą a'propos jeszcz drugiego akapitu – bodajrze w "Listach" (ale może w jakimś wykładzie czy artykule) Tolkien pisze, że w I WŚ (w której brał udział) "orkowie" byli po obu stronach barykady i wszystko nie sprowadzało się do konfliktu źli vs dobrzy. A więc on przedstawia obraz zupełnie innej wojny, bardziej wyidealizowanej i baśniowej. No i pod koniec "Listów" padło jeszcze porównanie samolotów do latających jaszczurów Nazguli – syn Tolkiena (nie pamiętam który, zabijcie) służył jako pilot i profesor porównywał to do hobbitów, którzy uczą się latać na tych jaszczurach, żeby bronić Shire.

Dziękuję wszystkim za współudział i teksty do czytania, a także gratuluję zwycięzcom. Bardzo zasłużone podium ^.^

A ja miałam kiedyś oglądać drugi film do FMA, bo mam w zwyczaju oglądać wszystko, co wyszło w serii, która w jakichś sposób mi się spodobała (aczkolwiek do fanek FMA się nie zaliczam, nawet mimo Roya i Envyego). Ale chyba odłożę sobie to w bardziej odległe terminy, czytając takie opinie, bo nawet pierwszy film mnie nie porwał.

A tak z innej beczki – jest może gdzieś na stronie jakiś fan "Hunter x Hunter"? Bo nie mam z kim fangirlić, a seria za długa, żeby wkręcać w nią znajomych :(

Wróciłam :P Wstała, wyższa nagle się zdając. Na ręce swe i nogi patrząc w osłupieniu. Wznosiła się nade mną, najstarsza na świecie. Chwiejąc się i migotając w świetle księżyca. Wysoka była aż po korony drzew. I rosła jeszcze, pochyliwszy się ku mnie w ohydnym grymasie. – Zgrzyta mi tutaj tan wysyp kropek, szczególnie, że imiesłowów nie używa się raczej do budowania osobnych zdań. W tym przypadku z sześciu zrobiłabym trzy albo cztery. A ja pospieszniem odwróciła się ku belom wrót grobowca, widzieć tego dalej sił nie mając. – Nie lepiej zwyczajnie „wrotom grobowca”? Bo trochę za dużo tu tego dookreślania. Tak samo znów wkrada się ten dziwny szyk przestawny w drugiej części zdania. Na belach ściany korytarza wiodącego do opuszczonego kurhanu, otaczały mnie coraz większe cienie JEJ i bestii. – Znów za długie określenia. Ewentualnie mogłabyś przerzucić część zdania od „otaczały mnie” na początek zdania, wtedy całość zrobiłaby się czytelniejsza.  Rana dziwiła go, wytrzeźwiał zrazu. Głowił się, co zajść mogło, a tylko sen ten dziwaczny mieszał mu ciągle zmysły. Nie pamiętał, by pił więcej, niż zwykle z wieczora, a mimo to obrazy, jakie majaczyły mu w otępiałej głowie, wprawiały rycerza w coraz bardziej uświadomiony strach. Rana też go przerażała i to skąd wziąć się mogła. W obozie panował porządek. W końcu król gościł nowo obranego sułtana, rozmowy prowadzono o zawarciu pokoju. Tylko patrzeć było zakończenia rokowań i wielkiego ucztowania. – Rana go przerażała, ale nie poświęci jej jakiejś większej uwagi, tylko zajmie się kontemplacją okolicy. Szczególnie, że skoro – jak potem wyszło – to rana od zębów/pazurów wilkołaka, to byłoby to chyba widać, a więc pierwszą reakcją byłoby zastanowienie się, czy to od jakiegoś wściekłego psa/wilka. Tam wszedł wolniej już, patrząc by nie poślizgnąć się na omszałych, wilgotnych od mgły belkach. – Myślę, że w podziemnym grobowcu wilgoć belek raczej nie pochodziła od mgły. Tzn. też, ale to akurat był jeden z mniej istotnych powodów.  Przygnębiony powiódł oczami po wnętrzu, zamierając w krzyku na ich widok – dzieci! – W tej chwili „ich” odnosi się do „wnętrza”. Może „na przerażający widok”? I ruszyliśmy groblą między parującymi ciepłem poprzedniego dnia wodami jeziora. – Z następnych wynika, że niedługo miało świtać. Na pewno jezioro parowało jeszcze ciepłem poprzedniego dnia? A i Wilko chodzący po wodę miał tu swoją ścieżkę oraz małe molo wychodzące o kilka kroków w staw. – Wyraz „molo” odnosi się raczej do konstrukcji na morzu. Poza tym trochę niejasne jest dla mnie teraz, czy chodzi tutaj o pomost czy rodzaj nasypu, bo molo kojarzę raczej współczesnie, z betonem, więc i do jednego, i do drugiego mu równie blisko. Popołudniowe słońce opierało się o dachy budynków – „Opierało się” jest tutaj kiepskim określeniem. A gwaru tyle robili, że sami siebie ledwo co słyszeli. Stąd jeden Stary Wuj wciąż myślał, że go ktoś przezywa… Inny zaś najbliżej siedzący w wyścielającym podłogę sitowiu w ryj za frajer obijać się nie dawał, „Toż Wuj mówię, ty chuju głuchy!” powtarzając w natężeniu złości. – Ten opis mi zgrzyta głównie dlatego, że został za bardzo wyeksponowany, np. wielokropek dziwnie mi tutaj wygląda. A przecież to miało być tylko szybkie opisanie wnętrza karczmy? No i nie do końca rozumiem, co tam w ogóle się działo. W scenie na hipodromie książę najpierw wydaje się całkowicie upity, a potem mówi i zachowuje się już zupełnie trzeźwo. Ogólnie widzę problem z opisami akcji, bo chociażby w scenie z atakiem Przeborki musiałam się mocno głowić, kto co tam robi. Niestety jednak nie mam tutaj żadnych porad praktycznych, bo sama poległam na próbach stylizowanego opisu akcji, i mogę tylko, jak w pierwszym komentarzu, polecić poczytanie Brzezińskiej i podpatrzenie metod u niej. No i nabrania większej sprawności w stylizacji przez samo czytanie, bo w Twoim tekście większość problemów z czytaniem miałam właśnie z powodu toporności/nieczytelności niektórych fragmentów. Tak samo przy rozmowie w karczmie zaczynałam się gubić, do kogo należy jaka wypowiedź, strasznie ona chaotyczna.

Będzie, będzie. Zauważylam juz, że prawie wszyscy uwielbiają koty, co tylko utwierdza mnie w niechęci. A kryzys sam minie – może za miesiąc, może za rok, więc nie chcę poganiać, skoro mogę potaplać się w angście, że we na nie ma.

Skoro powstał już temat, to może też się przedstawię, w końcu też jestem tutaj nowa. Nie ogarniam s-f, lubię fantasy, uwielbiam Tolkiena, interesuję się japońską kulturą i historią również w wydaniu popkulturowym = manga i anime. Bardzo lubię psychiatrię oraz rozbebeszanie bohaterów literackich, a ci z m&a są do tego wyjątkowo wdzięczni. Piszę też masowo fanfiki i publikuję pod tym samym nickiem. Lista rzeczy, których nie lubię jest bardzo długa, a zaczyna się od kotów, Martina, pisania na tablecie, buraków, dzieci, Code Geass i Juna Fukuyamy. Mam nadzieję, że przedstawienie się nie będzie moim ostatnim podrygiem na NF, ale ostatnio przechodzę kryzys twórczy, jak co jakiś rok-półtora. Poza pisaniem hobbystycznie nołlajfię i chodzę po górach. Planuję zostać psychiatrą, jak tylko dostaję się na medycynę.

Przepraszam, że odpowiadam dopiero teraz.

Bellatrix – akcja jest umieszczona nie w Japonii, ale kraju Japoniopodobnym. Tutaj era Kannei przypada na lata 1523-1553, a era Joou trwa od 1553 – wiem, że to zbieżność nazw, ale wolę to niż wymyślanie niestworzonych kombinacji, które nijak by się nie miały do klimatu. (Nie będę tutaj podawać dokładnych roczników, ale powiem tyle, że te wszystkie lata były przeliczone). Nie wiem, jak to jest, ale kiedy pisze się historie osadzone w "naszym" średniowieczu ludzie nie mają problemu z zakładaniem, że jest to świat alternatywny, ale ilekroć osadzam coś w innej kulturze, ludzie zakładają, że akcja rzeczywiście dzieje się w danym kraju. Czy to kwestia tego, że za słabo ten fakt zaznaczam?

Co do brzeziny, to przyjmuję pod tą nazwą ogólnie las brzozowy, niekoniecznie złożony z brzozy brodawkowatej. Perz jest rośliną spotykaną głównie w Azji, ale przyznaję, że tutaj nie udało mi się dotrzeć do dokładnych informacji. O odległości, jaką są 3 chou też wiem – tak miało być (-> rzuca to trochę światła na charakter bohatera). Akcja to tylko kilka dni, więc jak by nie patrzeć piraci mogli przez ten czas zostawać na lądzie.

Tym niemniej dziękuję wszystkim za przeczytanie i wytykanie wszystkich błędów, bo to dla mnie bardzo istotne. Zaraz też poprawiam literówki.

A, Shindenowy chichot też swego czasu strasznie mnie denerwował, ale w końcu (po obejrzeniu kilkudziesięciu serii na tym portalu) jakoś się przyzwyczaiłam. Chociaż na widok ich hipokryzji nadal coś mnie skręca.

Kamisama no Inai Nichiyoubi brzmi całkiem zachęcająco (poza tym Namikawę Daisuke ostatnio słyszałam w porządnej roli wieki temu i muszę sobie przypomnieć, jak on w ogóle brzmi), ale chyba rzeczywiście poczekam, aż seria się skończy, bo nie lubię czekać tydzień na nowe odcinki.

Suisei mam w planach po obejrzeniu trailera,  ale po sezonie zimowym i jesiennym jakoś nie mogę się wziąć za oglądanie nowinek. Ale czekam cierpliwie, aż mi przejdzie i wtedy zacznę nadrabianie prawdopodobnie od Suisei i Hataraku, skoro to tytuły sprawdzone. Miałam też na oku Devil Survivor, Shingeki no Kyojin i Mushibugyou – ktoś widział/poleca/odradza?

A co do czytania komentarzy, to kiedyś siedziałam na forum Shinden Anime i do dzisiaj mam traumę, kiedy sobie to przypominam. Właśnie stamtąd czerpałam informacje na temat wojny o SAO, z kolei przeglądając komentarze na Tanuki odnoszę wrażenie, że to anime ucierpiało na to samo, co mnóstwo serii ostatnio – zarżnięcie drugiej połowy. Ale zamierzam obejrzeć chociażby po to, żeby wiedzieć, o co ta burza, a po Guilty Crown nic mnie w tej materii nie zdziwi.

A, o SAO słyszałam – swego czasu rozpętała się o to prawdziwa wojna, bo część osób uznało to anime za objawienie roku, inni za chłam niemożebny i tak się przekrzykiwali. Aż mnie ta dzika kłótnia zainteresowała i też mam w planach kiedyś do tego usiąść, chociaż nastawiona jestem raczej negatywnie (po przeczytaniu bardzo rzeczowych argumentów obu stron, rzecz jasna).

Kokoro Connect zobaczę, chociażby tylko początek – chociaż pewnie nie w tej chwili, ponieważ zupełnie nie mam głowy do niczego nowego i akurat siedzę w powtórkach Bleacha i Gintamy (czyli diametralnie inne klimaty). Ale podejrzewam, że kiedyś hurtem wezmę się za wszelkie obyczajówki i wtedy wolałabym zacząć własnie od czegoś z fabułą.

A, Higurashi zaczęłam, pierwszy odcinek mnie wynudził i dałam sobie spokój. Poza tym ogólnie nie przepadam za tym rodzajem horrorów – jak oglądam, to wolę coś z półki Mononoke, czyli oparte na jakichś japońskich demonologiach, a nie na fabule thrilleroidalnej. Nie mogę się przekonać, żeby zrobić do Higurashi drugie podejście, zresztą na takiej samej zasadzie odpadłam od Monstera, chociaż tutaj na ambitnym odcinku 25.

Nowa Fantastyka