Profil użytkownika


komentarze: 141, w dziale opowiadań: 111, opowiadania: 52

Ostatnie sto komentarzy

Roger, mój bardzo długi komentarz został pożarty przez wygaśniętą sesję. Postaram się powtórzyć wszystko nieco zwięźlej. Jeśli coś w tym komentarzu zabrzmi jak zwykła złośliwość, to z góry przepraszam. Nieudany skrót myślowy sprowokowany pośpiechem.

 

A więc do rzeczy - mam wrażenie, że już publikując te opowiadanie byłeś przeświadczony o jego świetności. Że swoim drugim komentarzem - i kilkoma kolejnymi - stwarzasz tylko pozory skromności. Pozory, Bogiem a prawdą, niepotrzebne. Po pierwsze, wiesz doskonale o tym, że jesteś zdolnym człowiekiem. Masz bardzo plastyczny język, bogate słownictwo i całkiem sporo wiedzy, którą lubisz się popisywać. Po drugie, pozory skromności pękąją, jak tylko pojawi się komentarz, który jest Ci nie w smak. Wtedy chwytasz szablę w dłoń, zęby zaciskasz na ostrzu noża i do ostatniej kropli krwi bronisz swoich umocnień. To, jak mało istotna jest dla Ciebie krytyka, lubisz podsmumować stwierdzeniami typu "niestety, dalej tylko rzuciłem wzrokiem na uwagi". W końcu skoro wiesz, że opowiadanie Ci się udało, po co tracić czas na opinie, które twierdzą coś zgoła innego?

 

I faktycznie, to opowiadanie naprawdę Ci się udało. Lustro w nim błyszczy, obraz intryguje, gotowane raki skwierczą, porywisty wicher spycha w ukrycie, ziarenka piasku dzwonią dźwięcznie o szyby a nadciągająca ciemność niepokoi. Całość tętni atmosferą i pięknie pokazuje urywki większego świata. Rodzinka zaś, tak cudownie wiarygodna w swojej fałszywości i tak idealnie obrzydliwa w swoim samozachwycie, doprowadza do autentycznej pasji. Aż nie mogłem się doczekać, aż w końcu tafla lustra pokaże im, na jakie nieprzyjemności mogą liczyć w niedalekiej przyszłości.

 

A mimo to tekst miejscami wydawał mi się zwyczajnie pretensjonalny. Miałem wrażenie, że niektóre opisy wcale nie mają służyć budowaniu nastroju albo snuciu opowieści. Że są tam tylko po to, żebyś mógł się popisać swoją erudycją i bogactwem nagromadzonej wiedzy. Że niektóre zdania powstały tylko po to, aby wszyscy mogli zobaczyć, jak pięknie składasz zdania. Gdyby to napisał jakiś grafoman, kompletnie by mnie to nie obeszło. Ale Ty naprawdę jesteś zdolnym człowiekiem, i szkoda, żebyś ten talent marnował to przez własną butę.

 

Nie jestem tak zdolny jak Ty. Mógłbym z łatwością wymienić kilka innych osób, które nie są. Ale to nie znaczy, że nasze opinie są bezwartościowe. Nie piszemy ich z zazdrości ani zawiści. Konstruktywna krytyka zawsze ma na celu pomóc. Jeśli ktoś poświęcił swój czas na jej napisanie, warto, abyś Ty poświęcił chwilę własnego na jej przemyślenie. Bardzo łatwo o brak dystansu wobec własnego dzieła. Jeśli się nad czymś napracowałeś, to logiczne, że liczysz na powszechne docenienie. Ale - pomimo najszczerszych wysiłków - bardzo trudno stworzyć coś idealnego. To dobry tekst. Zasługuje na piórko. Ale to nie jest najlepszy tekst, jaki w życiu czytałem. Powiem więcej: to raczej nie jest najlepszy tekst, jaki w życiu czytał ktokolwiek z nas. Nie zakładaj, że jesteś już wystarczająco zdolny, i bardziej zdolny być nie musisz. Nie odrzucaj z automatu wszystkich uwag krytycznych z nastawieniem, że i tak wiesz lepiej. Nie traktuj każdej opinii pochwalnej jak prawdy ostatecznej. I Ty, i Twoi czytelnicy, tylko na tym stracą.

 

Za opowiadanie brawo. W przyszłości życzę samych lepszych.

Niewiele brakowało, a odbiłbym się na samym początku. Miałem wrażenie, że znów będę oglądać brud i smród polskiej patologii dla samego brudu i smrodu. Dobrze, że kontrast z pięknym i błyszczącym cyrkiem przyszedł odpowiednio szybko i tekst nabrał sensu i celu. Od tego momentu czytało się już całość jednym ciągiem, do końca nie wiedząc, gdzie opowieść zmierza. Sposób przedstawienie patologicznej biedy i zapuszczenia też ma zresztą swoje smaczki - i te jej imię, tak typowo "oryginalne", i ów miesięczny, i ciężar przejścia kilkuset metrów, i w końcu bezgraniczny zachwyt dymem i lustrami.

Zakończenie jest istotnie nieco dziwne. Rozumiem ogólny sens i cel magika - wziąć kogoś biednego i zaniedbanego, dać mu wszystko, czego zapragnie, i oczekiwać wszystkiego w zamian. Rozumiem istotę puenty. Poniekąd wszystko do niej zmierzało. Prawdę mówiąc przed bardzo długi czas podejrzewałem, że pan magik koniec końców zafunduje dziewczynie ostateczne upodlenie i wykorzysta jej tuszę do uzupełnienia manadżerii zwierząt o coś wielkiego i pękatego. Że wciśnie ją w kostium słonia albo hipopotama, kpiąc z jej marzeń o lepszym życiu. To, co Ty wybrałaś, nie jest ani lepsze, ani gorsze - ale odrobinę za łatwo się rozwiązuje. Magik już jest w ogródku, już wita się z gąską, ale jak ostatni idiota wygaduje się natychmiast ze swoich niecnych zamiarów, bohaterce zaś tak po prostu udaje się uciec. Co się nagle stało z jego wcześniejszym darem przekonywania? Gdzie jego gładka mowa i przebiegłość?

Niezmiennie jednak ostatni akapit jest bardzo zgrabny, sam tekst natomiast zdecydowanie dobry. Podpisuję się pod nominacją Gwidona.

Uff. Ochłonąłem. Kiedy te kilka minut temu kliknąłem w link, myślałem, że mam zwidy.

Unfall, Tfurca, Syf. - gratulacje. Wszystkie Wasze teksty naprawdę dobrze mi się czytało, więc miło znaleźć się w tym gronie.

Loży dziękuję gorąco. Po paru ujawnionych głosach byłem w zasadzie pewien, że o piórku mogę zapomnieć, więc to tym większa niespodzianka. Zafundowaliście mi uśmiech na twarzy na minimum kolejny tydzień.

_mc_ - bardzo fajne i przydatne podsumowanie tekstu. Rzecz jasna mam swoje "ale" - ten przeklinacz choćby jest naprawdę z życia wzięty - ale to i tak niesamowicie wartościowy feedback.

Nie dalej jak wczoraj siedziałem nad do połowy rozgrzebanym opowiadaniem i użalałem się nad swoją twórczą indolencją. Nie mogliście dać mi motywacyjnego kopa w lepszym momencie. Dzięki wszystkim raz jeszcze!

No właśnie z uwagi na całość narracji, raczej suchej i kronikarskiej ("gwałt w ogóle go nie pociągał"), jakieś takie kliniczne, pozbawione upiękniania podejście pasowałoby mi bardziej. Nie "ruch posuwisto-zwrotny", nie ma co przesadzać w drugą stronę, po prostu bez uciekania w poetyckie metafory. Wszystko, co jest w tym akapicie wcześniej, wyszło Ci w sam raz.

"Powód: mam wrażenie, że ten wystylizowany zwrot, chociaż samemu w sobie nic mu nie można pewnie zarzucić, odstaje od zupełnie niezmetaforyzowanej, chłodnej reszty." O, to, to. Dokładnie o to samo mi chodziło. Bardzo mi miło, Blue_Ice, że postanowiłaś mi potowarzyszyć w mojej infantylności, emocjonalnej niedojrzałości i ogólnym sfrustrowaniu :)

Rinos, coś przegapiłem, czy uwiesiłeś się mnie, bo nie spodobało mi się jedno zdanie w tekście?

No i masz Ci los, nawet w dwuzdaniowym poście znajdą człowiekowi błędy ;] Rzecz jasna chodziło mi o to, że koty są od tego, żeby było kogo karmić i po kim sprzątać.

Krajemar - do usług. W tekście nie ma się do czego przyczepić, to możemy się chociaż czepić kotów ;)

Ah, i tak trochę nie na temat - w dyskusję o tym, czy Armageddon jest, czy nie jest dobrą opowieścią, nie będę się wdawał, bo nie o tym miał być ten wątek. A jeśli Tobie się podobał, to już w ogóle nie mamy szans dojść do wspólnych wniosków.

Przypomniała mi się po prostu dyskusja na temat tego, czym jest Prawdziwa Fantastyka, która jakiś czas temu toczyła się pod moim tekstem. Tekstu nie będę spojlerować, bo szkodziłbym sam sobie, ale pojawiło się w nim coś, co bezdyskusyjnie można zdefiniować jako "element nadprzyrodzony bądź jakąs nieznaną nam technologię". Mimo to, zdaniem paru osób, tekst fantastyką nie był. Nie wystarczyło to, że ów element był. On musiał być tam po coś. Moim zdaniem po coś był, inaczej bym go tam nie umieszczał. Zdaniem czytających było to niewystarczające. Powinien być po coś innego.

Ramy "fantastyki" są bardzo elastyczne. Dla każdego oznacza chyba coś nieco innego. Próba ustalenia tego, czym jest prawdziwa fantastyka, przypomina mi trochę słynne "no true Scotsman" ;] Przy odpowiednio dużej liczbie osób wykluczających coś ze zbioru fantastyki, koniec końców zostalibyśmy ze zbiorem pustym.

Znamy jakieś inne koty :P Koty, które ja znam, są od tego, żeby je karmić i po nich sprzątać, a czasem - jak zasłużysz - pogłaskać je, dopóki im się znudzi.

Ja bym zadał pytanie uzupełniające. Czy to ważne? Czy coś z racji bycia lub nie bycia fantastyką z automatu staje się lepsze albo gorsze?

Moim zdaniem Armageddon jest fantastyką, ponieważ wydarzenia przedstawione w filmie nie mogłyby tak po prostu wydarzyć się jutro. Jest opowieścią z typu "co by było gdyby". Armageddon niekoniecznie jest science-fiction, już prędzej baśnią. Armageddon - pomimo faktu bycia fantastyką - wcale nie jest dobrą opowieścią :)

Broń, Finkla, broń. Ja się będę zaśmiewać. Oboje będziemy zadowoleni ;]

Brajt - ani nie mam prawa, ani interesu w tym, żeby odmawiać temu tekstowi miejsca na portalu. Zamykanie się na nie-fantastykę to szkodzenie samemu sobie. Redakcja NF chyba jest zresztą tego samego zdania, bo pierwsze wydanie specjalne z tego roku otwierał tekst Orbitowskiego, w którym wszelkie elementy fantastyczne też były bardzo na niby. Stwierdzam po prostu to, jak ja całość odebrałem. Nie wartościuję. Nie odbierajcie tego jako ataku :)

Robię tak jak Syf, tylko czytaczów mam paru więcej.

Najpierw piszę. Potem wracam do początku i poprawiam to, co zgrzyta względem reszty. Łapię babole. Rozsyłam zaufanym. Po powrocie od zaufanych czytam jeszcze raz i łapię te literówki, których nie złapałem poprzednio. Wtedy wrzuta. Istotne po prostu jest to, żeby redagować po jego ukończeniu, nie zamiast.

Dobry tekst, mimo kilku przejaskrawień. Podobne pomysły apokalipsy przez zidiocenie kołatały mi się po głowie, i Ty poszedłeś w bardzo podobnym kierunku, więc siłą rzeczy nie mam się do czego przyczepić. Kliknąłem w tekst widząc nick autora i dostałem to, czego się spodziewałem. Matka Niczyja chyba mimo wszystko była lepsza, ale tu też się nie zawiodłem.

Tylko po co te "Kids With Guns" w tytule? Angielski wcale nie jest jakoś wybitnie cool :P

Początek był całkiem zachęcający. Podobało mi się spokojne, analityczne podejście do tego, że jest się w zasadzie w sytuacji bez wyjścia. Potem niestety tekst był coraz mniej porywający. Zabrakło mi czegoś więcej w tej historii, niż przelotny romans i nieślubne dziecko. Nie przekonał mnie zresztą sam romans - ani to, że obiekt westchnień wszystkich wokół tak po prostu wziął w obroty szaraczka, ani to, jak ich tete-a-tete zostało opisane (stwierdzenie "jednooki mnich Qingshenga szturmował jej jaspisowe wrota" wywołało we mnie niezamierzony chyba w tym miejscu śmiech).

To, że warsztat masz niezły, sama dobrze wiesz. Natomiast nawet z dobrym warsztatem trzeba chyba jednak chcieć napisać to, co się pisze, a Ty - jak sama deklarujesz - post-apo nie lubisz. Ten brak przekonania jak dla mnie widać w opowieści. Pośpieszna, miejscami zbyt dosłowna, z podanym na tacy morałem. To zresztą również dla mnie nie jest post-apo. Koniec świata ani tu nie nastąpił, ani nawet nie widać go na horyzoncie. Ludzie wciąż chodzą do pracy i umawiają się na randki w internecie. Społeczeństwo nie do końca funkcjonuje, ale jakoś jeszcze ciągnie. Wszystko to mogłoby się rozgrywać w roku pańskim 2013.

Podkreślę na koniec to, co podkreślić muszę - to nie jest źle napisany tekst. Przez głowę by mi nie przeszło sugerować, żebyś dała sobie spokój z pisaniem opowiadań, bo pisać potrafisz. Natomiast dobrym pomysłem jest to, żeby dać sobie spokój z pisaniem czegoś wbrew sobie :]

Pozdrawiam (i przepraszam za Smerfa Marudę)!

I jeszcze jedna myśl, która mi uciekła. Często jest tak, że myślę "wiem, jak TO napisać". Mam swoją idealną scenę. Jestem zachwycony z brzmienia każdej jej sylaby. Uważam za perłę w koronie opowieści. To, co jest wokół niej, podoba mi się mniej lub bardziej, ale koniecznie chcę ludziom pokazać TĄ scenę. Udostępniam więc tekst. I co się okazuje? TA scena nikogo specjalnie nie obeszła, jedna czy dwie osoby uznały ją za lekko pretensjonalną, za to garść osób jest pod wrażeniem tego, jak fajnie ująłem to, co ja napisałem niemal automatycznie. Nigdy ale to nigdy nie dowiesz się, co w Twoich opowieściach podoba się innym, jeśli nie będziesz ich kończyć.

Junior, znam ten problem aż za dobrze. Ja mam akurat czasu wolnego sporo, ale często otwieram zaczętą historię, czytam to, co napisałem, i z miejsca zniechęcam się do kontynuowania. Jedyne lekarstwo to zrobić to, co zasugerował choćby syf. Skończ pierwsze opowiadanie. Opublikuj je. Przyjmij krytykę na klatę. Pogódź się z tym, że pierwsza skończona opowieść nie będzie arcydziełem. Ani druga. Ani trzecia. Ani dziesiąta. Ale jeśli będziesz po każdym tekście zbierać reakcje, to będziesz pisał coraz lepiej.

Bardzo fajnie napisane. Z konkursowych chyba jak dotąd podoba mi się najbardziej - ex-equo może z rymowanką Ryszarda.

Przekomarzanie się na początku średnio do mnie trafiło, część właściwa akcji jest już poprowadzona dużo lepiej. Logiki zdarzeń w kilku miejscach można by się przyczepić, ale rozumiem, że dramaturgia rządzi się swoimi prawami. Zakończenie lekko ścisnęło gardło, więc osiągnąłeś pożądany efekt. Nie ma rewelacji, ale jest nieźle.

Bardzo mi się podobało. Jest zagadka, jest intryga, jest zemsta i zdrada - czyli Martin w pigułce. Zabrakło może nieco miejsca na nadanie postaciom nieco więcej osobowości, ale poza tym naprawdę nie ma się do czego przyczepić.

A szczególne brawo za...
- Tak mówię, Egillu, wystarczyło poprosić! – zwrócił się ostro w stronę honorowego gościa ze złym błyskiem w oczach.

Tekst wart piórka.

Niezły pomysł. Duży plus za sceny patologii, i to jak bardzo ojciec zabił pewność siebie w starszym synu.

Poza tym wykonanie niestety mnie nie zachwyciło.

Akcenty są rozłożone kompletnie nie tak. Początek jest mocny, potem całość sukcesywnie siada. Początkowa scena szkodzi opowiadaniu - wiadomo od razu, gdzie wszystko znika. Wiadomo od razu, co się stanie z asteroidą. Od momentu porwania przez paramilitarnych cała para idzie w gwizdek. Zakończenie nie wzbudziło we mnie żadnych emocji.

Dziwi mnie wybór zagranicznych imion - zwłaszcza niestandardowo pisanych, jak Iv czy Gas. Środek stylistyczny, którego pojąć nie mogę. Zamiast skupić się na opowieści, zastanawiałem się cały czas, czemu Iv i Gas nie są Eve i Gusem.

Dialogi w wielu miejscach trącą fałszem. Przekazują to, co przekazać miały, ale emocji za nimi stojących nie sposób poprawnie odczytać.

Przepraszam, że tak sypię negatywami, ale naprawdę dało się to moim zdaniem napisać dużo lepiej.

Pozdrawiam.

Widzisz, jeśli na tym efekcie Ci zależało, powinieneś pójść raczej w drugą stronę, i napisać nieco mniej.

Twój bohater mówi: "Wybacz mi. Ewaporowałem trzech skazańców o szóstej rano – nie mogłem odmówić, powiedzieć, że wymagasz opieki: wiąże mnie kontrakt. Chyba nie cierpieli – dobrze znam swój fach. Teraz, mój kochany przyjacielu, znowu się tobą zajmę. Ocalejesz, przyrzekam ci to. Ujdziesz z życiem." Parę rzeczy w tej wypowiedzi sugeruje, że egzekucja to jednak nie jest dla niego błahostka. Szczególnie stwierdzenie "chyba nie cierpieli" daje do zrozumienia, że los więźniów jednak go obchodzi. Warto było może napisać krócej, chłodniej, mniej. Coś w stylu: "Wybacz, że cię zostawiłem. Miałem trzech skazańców do ewaporowania. Nie mogłem się wymigać, taka praca, ktoś musi sprzątać. Ale teraz, mój kochany przyjacielu, znowu się tobą zajmę(...)". Tak po prostu, bez usprawiedliwiania pracy kata. Skoro są kompletnie nieistotni, co za różnica czy cierpieli?

A co do brytana - oczywiście, że w głowie gdzieś zostanie takie jego znaczenie, ale nijak to nie przeszkadzało mi w oznajmieniu, że płynność czytania zgrzytnęła na tym słowie. Pytanie było w końcu do ogółu, nie tylko do tych, którym takie użycie słowa nie przeszkadza ;]

Przeczytałem, zostawiam więc ślad po sobie. Tekst mnie nie porwał, choć napisany jest bardziej niż poprawnie. Moje główne zastrzeżenie to ów tytułowy czerwony przycisk. Anglicy mawiają "even bad men love their mamas" i faktycznie - motyw pierwszej wody skurczybyka, który mimo wszystko pała miłością do swojej matki, psa albo kota, wraca niczym bumerang i w kinie, i w literaturze, i w prawdziwym życiu. Puenta twojej opowieści wpada więc w bardzo głębokie koleiny. Szczerze mówiąc mam wrażenie, że przede wszystkim chciałeś przedstawić motyw przywiązania właściciela i zwierzaka, bo te sceny napisane są i obrazowo, i wiarygodnie (czyżbyś sceny leczenia znał z autopsji?). W porównaniu do nich zakończenie sprawia wrażenie dopisanego na kolanie, byle jakieś było.

Co do brytana - na podstawie wpisu z sjp, który przytoczyłeś, błędu rzecz jasna nie popełniłeś. Oddzielną kwestią jest to, jaki odsetek czytelników kojarzy brytana z "każdym dużym psem", a jaki z konkretną rasą. Podczas czytania mnie też to w pierwszej chwili użycie tego słowa zaskoczyło i musiałem cofnąć się wzrokiem, żeby upewnić się, czy na pewno nie wyobraziłem sobie wilczura. Ja bym pewnie zrobił to inaczej - zdanie wcześniej napisał "zwierzak" zamiast "zwierzę", żeby utrzymać rodzaj męski czasownika, w tym zdaniu użył podmiotu domyślnego. Ale Twój tekst, Twoja wola :)

Pozdrawiam.

Ponownie udowadniasz, że pióro masz lekkie. Przepłynąłem przez tekst bez zgrzytnięć. Co do języka - jako osoba, które również zmarnowała nieco czasu w MMO - muszę stwierdzić, że jest wręcz uproszczony, wygładzony i dalece bardziej zrozumiały od tego, co z reguły się pojawia "na serwerach". Jeśli musiałbym się do czegoś przyczepić, to do tego, że ostatnia rozmowa między dwójką policjantów jest nieco zbyt łopatologiczna. Bohaterowie tłumaczą sobie nawzajem coś, co obaj wiedzą, chyba tylko dla wygody czytelnika. Można było zwięźlej, zwłaszcza w tekście, który generalnie jest dość krótki. Ale podobało się, mimo wszystko.

Sprawnie napisane, ale po prawdzie niczym mnie nie zaskoczyło. Być może to moja ignorancja, skoro tekst poruszył wszystkich komentujących przede mną.

Co do Vactura (i jego alter ego, Michała Bronsztajna): http://www.fantastyka.pl/4,56842318.html

Moim zdaniem granice cierpliwości i dobrego smaku zostały przekroczone, nie zbanowanie go na tym etapie szkodzi serwisowi. Gdyby nowy użytkownik przeczytał pod swoim tekstem, że "to jego powinni wyskrobać", jest spora szansa, że więcej na Fantastykę by już nie zajrzał.

Pod swoją "Miłością skażonych" obiecywałeś, że będzie lepiej -  i faktycznie, jest dużo, dużo lepiej. Sprawnie językowo, z naprawdę dobrym, mocnym pomysłem na całość. Widać, że lubisz przede wszystkim opisywać obrzydliwości, więc brawo za obrzydliwości "po coś". Co z tego, że zakończenia można się od pewnego momentu domyślić? To nie jest wada. To dowód na spójność tekstu.

Adam - nie odbieram tego jako głos "za" czy "przeciw" aborcji. Cała wizja przypomina mi raczej starych greckich albo egipskich bogów. Pan doktor "czcił" Matkę Niczyją za życia, więc to ona powitała go po śmierci. Nie wiemy przecież, jakie piekiełko czekałoby w wizji autora na tych, którzy zajadle i z pianą na ustach walczą o to, żeby kobiety sprowadzić do roli bezwolnych nosidełek na płody. Ba, mam swoje wyobrażenie, i ono też jest wybitnie nieprzyjemne.

Czuję się oszukany. Fajnie nakreślony bohater, ciekawie opisane zdarzenia, i nagle dostaję w łeb ce-de-enem. Not cool, man.

 

Z uwag technicznych - jest lekki rozgardiasz z przecinkami i akapitami. Mam wrażenie, że tekst był przeklejany z Worda albo OO i pogubił po drodze część enterów. Teraz już za późno na naprawę, więc nie będę na wszystkie polować, ale trochę wyłapałem po drodze:

 

"- Niech mi chociaż pani powie, z czym mam się rozprawić? Wnosząc po pani tonie podejrzewałbym krokodyla w ustępie, o ile byłoby to możliwe w naszym klimacie – spróbowałem kiepskiego żartu.

- Zaraz będę – odezwałem się po chwili, przerywając niezręczną ciszę i odłożyłem słuchawkę. "

Chrupiący fragment. Zabrakło choćby krótkiego "Odpowiedziało mi milczenie" pomiędzy jedną a drugą wypowiedzią.

 

"Zabrałem wszystko, czego mogłem potrzebować, i ruszyłem w stronę wozu." - tu nie było przecinków

 

"Jadąc, zdezelowanym już krzynkę, lublinem pod wskazany adres," - tu z kolei chyba nie powinno ich być.

 

"Wszedłem do domu i oczom mym ukazała się okazała gospodyni." - "oczom mym" nijak mi nie pasuje do stylu wypowiadania się bohatera.

 

"- Co to za dziwny zapach? – zwróciłem się do gospodyni, która właśnie zaczęła parzyć herbatę. Pociągnęła nosem. – Nie czuję nic szczególnego. – odwróciła się tyłem do mnie, sprawiając wrażenie urażonej. Speszyłem się" - sklejone akapity.

 

"Nie byłam na dole odkąd umarł mój ojciec, nie ma tam nic ważnego od kiedy mam ogrzewanie gazowe, toteż drzwi na dół są zamknięte na klucz" - zdanie brzmi mocno bełkotliwie. Warto rozbić na dwa płynniejsze.

 

"– Pani Michalak, myślę, że rozsądnie będzie jeśli zacznę od tej dawno nieotwieranej piwnicy. – Dopiłem herbatę i wstałem, a gospodyni sięgnęła do szuflady przy piecu i wyjęła z niej staromodny, ciężki klucz. – Proszę za mną, pokażę panu gdzie jest zejście na dół i gdzie się włącza światło. – To powiedziawszy wyszła z kuchni, a ja podążyłem za nią. " - trzy akapity sklejone w jeden.

"- Co tam tak śmierdzi?! – zapytałem Michalakową. Śmierdzi było zresztą o wiele za mało powiedziane." - Drugie zdanie mi nie gra. Napisałbym raczej coś w stylu: "Śmierdzi" to zresztą za mało powiedziane.

 

"– Ja pierdolę – powiedziałem na głos w celu dodania sobie otuchy. Nie miałem dużego wyboru. Gdybym teraz się zawahał, cała moja reputacja speca od spraw nietypowych ległaby w gruzach. Ja to zawsze mam takiego pecha. Zaglądam w głąb tajemniczego tunelu, wykopanego przez diabli wiedzą jakie przerośnięte szczury i muszę tam wejść, żeby zbadać sytuację. Zaraz jednak pomyślałem, że to co mogę tam znaleźć, to największe szkodniki po tej stronie Missisipi, czy jak to się tam mówi." - Inwazja Czasu Teraźniejszego w samym środku tekstu pisanego w czasie przeszłym.

Przeczytałem. Nie podobało mi się. Pomysł nie jest jakiś rewelacyjny, ale dało się go opisać ciekawie. Niestety, odnoszę wrażenie, że zabrakło do tego zapału. To, co przeczytałem, wygląda raczej jak pierwszy draft tekstu - łatwe do wyłapania błędy, nie klejące się stylistycznie zdania, sceny, które dzieją się "bo fabuła wymaga". Wszystkich swoich uwag nie wynotowałem, ale poniżej kilka przykładowych:

 

Pierwszy akapit - niezrozumiała zmiana czasu z teraźniejszego na przeszły.

Skróty i liczebniki zapisywane cyframi, nie słownie. Takie sformułowania jak "myślałem o min. 10 w sezonie" kompletnie zabijają płynność czytania.

Wymienianie statystyk po myślnikach to, cytując innego z użytkowników tego forum, nie jest literatura. To raport.

Czy oceany to "terytoria morskie"? Logicznie mi nijak nie pasuje.

"Już na Malediwach Szefie, dzisiaj mają jazdy próbne-totalne beztalencia." - przecinek po "Malediwach", szef z małej litery. "Totalne beztalencia" bardziej pasuje po jakiejś pauzie, więc kropka zamiast myślnika.

" Miał coraz większe wrażenie, że jest tylko figurantem, nie szefem WRO – a może to tylko stres – nie ważne, za 2 dni wyścig, tylko to się liczy." Nieważne. Dwa. Trzy zdania udające jedno.

Akurat nikt mi chyba nie wytknął tych liczebników, a to cenna uwaga. W nowszych tekstach już się z tym pilnuję, ale tu jakoś przegapiłem przy redagowaniu. Dziękuję. I bardzo się cieszę, że się podobało :) Choćby w związku z tym, że odzew jest jakby lepszy niż przy pierwszym tekście, nie zamierzam kryć się z kolejnymi historiami. Tylko do ładu muszę je podoprowadzać :]

Mam problem z tym tekstem.

Z jednej strony jest napisany nieźle, z drugiej - miejscami przerysowany (teni ogólny samozachwyt narratorki, ze szczególnym uwzględnieniem wstawki o pedofilach). Z trzeciej znowu - skok narracji na tego byczka zdaje się sugerować przynajmniej, że przesyrowanie jest zamierzone.

Z jednej strony mieliście jakiś pomysł na to, o czym ma być, z drugiej jednak akcenty są dziwnie rozłożone - wspomnianemu samozachwytowi jest poświęcone zbyt wiele miejsca, codzienna "manifa" na fejsbuku też ciągnie się dłużej, niż to było potrzebne.

Razi przesadna dosłowność, łopatologiczne Mamy Madzi i Rude Lisy. Motywacja postaci jest niemalże pierwotna - nic więcej ponad brutalną zemstę i "normalność według mnie". Masakra urządzona na końcu nie rozwiązuje tak naprawdę niczego, nie służy niczemu poza zaspokojeniem rządzy krwi.

I zastanawiam się, czy tak miało być, czy te postacie miały mi się wydać brzydkie - tak jak jedna z nich widzi zresztą drugą - bo tak właśnie je widzę. Tak czy siak, tekst zrobił na mnie jakieś wrażenie, dał się przeczytać do końca i został w głowie po przeczytaniu ostatniego akapitu. Brawo choćby za to.

Zgłaszać jakoś indywidualnie pamiątki po kliencie, czy będzie wygnanie jednym kliknięciem? Bo pod moim drablem też nasmrodził.

No więc skorzystałem z zaproszenia pod swoim tekstem i zajrzałem do Ciebie. Nie widzę opowiadania, niestety, wyłącznie zranione ego. Pozdrawiam.

Technicznie okej, ale drabble z gatunku "zgadnij kim jestem" jak dla mnie nie są specjalnie porywające.

Vyzart przywołał wcześniej "Atlas chmur" i całkiem słusznie. "Dziennik pacyficzny Adama Ewinga" czytało mi się z początku straszliwie ciężko, w Twój tekst też nie dało się wgryźć natychmiast. Nic dziwnego. Taki stylizowany język to zawsze pole minowe. Tym większe wyrazy uznania. Mitchellem może nie jesteś, ale udało Ci się stworzyć naprawdę udane opowiadanie, które mimo ciężkiej formy dość szybko nabiera płynności. Zakończenie mnie rozczarowało, bo nie spodziewałem się ujrzeć na koniec "c.d.n.", niemniej jednak czekam na kontynuację. Kombinatorstwo siostry nagoniło Ci przynajniej jednego czytelnika ;)

Nie ukrywam, że Lucyfer wyrzekający się NLP był dla mnie ogromnym argumentem za nominacją. Fantastyczna puenta, na miarę XXI wieku.

Ostatnie zdanie dialogu zdecydowanie powinno brzmieć bardziej jak "Szkoda, że te czary to tylko ich wymysły". Różnice w ilości słów dałoby się nadrobić gdzie indziej. Gdy już zrozumiałem, o co chodzi, kącik ust uniósł mi się bardzo nieznacznie, ale dłuższą chwilę zajęło rozszyfrowanie tej wypowiedzi. No i zgadzam się z ogólnym zarzutem. Choroba hollywoodzka - błyskotliwe dialogi odbywają się kosztem wiarygodności postaci.

Literówkę zrobiłeś w tych "srebrnych punktach".

Zagmatwanie z oddychaniem dowodzi tylko tego, że swoim tekstom warto pozwolić bronić się samemu. Kwestia zastygnięcia w bezruchu kompletnie mi w tekście nie przeszkadzała, bo założyłem, że jednym z jego efektów ubocznych jest zgon - że ten rigor jest, krótko mówiąc, mortis. Zresztą to, czy ludzie byli na tym etapie żywi czy martwi, kamienni czy jadalni, nie zmienia znowu tak wiele. Efekt końcowy opowiastki jest ten sam.

Ah, no i rozumiem przyjmowanie krytyki z pokorą, ale bez przesady. Rozumiem, że zdaniem Rogera ta Twoja literatura nie jest specjalnie piękna, ale literaturą jednak jest. Termin jest na tyle pojemny, że i teksty gorsze od Twojego się w nim mieszczą.

Matueszy, świetny tekst. Fabuła znana jakby od dziecka, a przeczytana na jednym wdechu. Świetny mariaż starej legendy ze współczesną nowomową. Brawo. Lecę w te pędy nominować do opowiadania miesiąca :)

Fakt, sześć miliardów też jest do poprawienia, ale tanie piwko i fajki od ruskich to nadal popularny miks ;]

Fajny szort. Scena bardzo łatwa do zobrazowania sobie przed oczami, a przy tym sprawnie zamykająca w sobie całą opowieść. Zgrzytnęło mi w paru miejscach, ale nie jakoś koszmarnie. Po kolei:

"nie spowodowali Kiszka i Maciek – oni nie byli już zagrożeniem" - myślnik w tym fragmencie ja zastąpiłbym kropką.

"Minęła ponad godzina, a dwóch nastolatków wciąż stało na brzegu leśnego bajorka, patrząc nieruchomym wzrokiem w obsydianowo czarne, jak to nocą na wsi, niebo." - zdanie jest o raz za dużo złożone, jak na moje. Co istotniejsze, kompletnie się z nim nie zgadzam. Niebo na wsi - o ile nie jest w całości zakryte chmurami - nie jest obsydianowo czarne. Niebo na wsi, z dala od łuny miasta, jest absolutnie pełne gwiazd. Na niebie na wsi można dostrzec zarysy mgławic i drogi mlecznej. W niebo na wsi mieszczuchy takie jak ja mogą wlepiać gały godzinami. Więc albo tak: "patrząc nieruchomym wzrokiem w niebo, obsydianowo czarne pod zasłoną z chmur", albo tak: "patrząc nieruchomym wzrokiem w skrzące się od gwiazd niebo". Jeśli informację o tym, że są na wsi, chcesz gdzieś zawrzeć (mnie skutecznie zakotwiczył w tym krajobrazie koncert żab i pasikoników), możesz ją przenieść akapit dalej: "Kiszka i Maciek, siedemnastolatkowie z małej wsi".

"spora ilość" wygląda mi nieco nieelegancko, ale nie mam lepszego pomysłu. Może spróbować przepisać to zdanie tak, żeby móc pozbyć się wyliczanki puszek i papierosów?

"ten drugi, nawet silniejszy" - "nawet" jest wg. mnie zbędne

" przywitali, i jednocześnie pożegnali, chłopców" - wydaje mi się, że przecinki są zbędne, ale z interpunkcji nigdy nie byłem prymasem ;)

"Ziemia ludzi ostatecznie zatrzymała się ze zgrzytem hamulców" - nie trafia do mnie to zdanie. Może brzmiałoby lepiej, gdyby zamiast "Ziemia ludzi" wstawić po prostu "ludzkość".

Nawyliczałem się, ale tylko dlatego, że chciało mi się ten tekst przelecieć wzrokiem kilka razy. Naprawdę przyjemna lektura. Pisz coś dłuższego :)

Mam podobnie, Beryl, choć z nieco innych powodów: Wychodzę z założenia, że jak Czytacze nie mają żadnych uwag, to znak, że tekst nie zaabsorbował ich na tyle, by przywiązywać do niego większą uwagę. Inna sprawa, że moja armia Czytaczy ogólnie jest zbyt życzliwa, na co wybitnym dowodem był mój pierwszy tekst tutaj :]

Dobrze napisany szort ze świetnym zakończeniem. W pierwszym odruchu kazał mi się zbuntować przeciwko narzekaniom księdza, potem przez momencik zastanowić. Językowo - jak dla mnie - bez zarzutu. Jąkanie mi kompletnie nie przeszkadza i spełnia swoje zadanie. Zdecydowanie wart przeczytania.

No to teraz zdecydowanie gratulacje, Unfall. Za dobry tekst i za pierwszy stopień podium w konkursie, ale przede wszystkim za podejście. Fakt, że "to nie są Oskary" powinien mieć dokładnie tak małe znaczenie, jakie do niego przywiązałeś. O tym, że poziom konkursowych tekstów stał sporo powyżej "początku drogi", nie wspominając. Średnia wrażeń była lepsza, niż po niektórych antologiach, na które wydałem żywą gotówkę.

syf. - niejasno to trochę napisałem. Rozumiem, że pan rozmówca sobie szumiał. Nie rozumiem, co z tego wynika. Jak to się ma do wariata w kasku i pana z laską w ręku. Być może mój mózg pracuje dziś na zwolnionych obrotach, ale zwyczajnie na końcu nie rozbrzmiało w nim żadne "eureka!" ani "no tak!".

Twój styl pisania niezmiennie mi się pierońsko podoba, więc choćby dlatego warto było zajrzeć w ten tekst. Bardzo fajne, żywe dialogi. Niestety, moim małym rozumkiem nie objąłem puenty - znaczy, nie wiem, co poeta miał na myśli.

Całkiem sympatycznie wykorzystane sto słów, choć nie bez "ale" - pod wszystkimi przychrzanieniami tintina mógłbym się w zasadzie podpisać. Rozciąganie się na dokładnie sto słów nie obyło się bez ofiar :p

No to niech i dzień dzisiejszy mija Ci lepiej, bo na mojej twarzy również wywołałeś uśmiech :]

Dzięki za komentarz, Beryl :) Jak już wspomniałem wcześniej, właśnie taką chimeryczną klątwę sobie wymyśliłem. Klątwy, które za każdym razem robią dokładnie to samo, są oklepane do gładkości. To nie musi się podobać, rzecz jasna, ale jest jak najbardziej zamierzone. Cieszę się w każdym razie, że czytało się dobrze pomimo "ale". Jeśli kilka osób mówi mi, że warsztat mam niezły, to znak, że od naprawdę udanego tekstu dzieli mnie już tylko jeden dobry pomysł ;]

Też podpisuję się pod stwierdzeniem, że dobrze napisanego tekstu nie trzeba bronić. Czasem jednak pociągnę kogoś za język albo podsunę swoją własną interpretację - nie dlatego, żeby zawzięcie udowadniać, że moja racja jest najmojsza, tylko żeby dowiedzieć się nieco więcej, co dokładnie czytelnikowi nie zagrało i jak można było tego uniknąć. Zdarza się oczywiście, że z krytyką się kompletnie nie zgadzam - ale wtedy zwyczajnie z nią nie dyskytuję, no bo i po co.

Jasne. Pierwotnie Loża głosowała nad ośmioma tekstami zgłoszonymi  w odpowiednim wątku przez użytkowników oraz Legendą (w sumie dziewięć opowiadań). Potem głosowanie zostało ograniczone do pięciu przez Ciebie wymienionych tytułów plus Świetnego Pomysłu (czyli owej "ścisłej szóstki"). Powtórzę więc - jeśli jest jakiś prosty powód, dla którego wyleciał mój tekst, fajnie byłoby go poznać. Jeśli nie ma prostego powodu, zapomnij, że pytałem :)

Gratulacja dla Vyzarta. Tekst faktycznie czyta się bardzo fajnie (i mi akurat narracja w czasie teraźniejszym świetnie pasowała do dynamicznej akcji).

Skoro brajt już podrapał temat, to chciałbym się podłączyć z pytaniem, jeśli nie będzie to wielkim nietaktem (jeśli będzie, upraszam o jego zignorowanie i udawanie, że nic nie zaszło :)). Myślałem, że do tej ścisłej szóstki weszły teksty, które już zyskały wstępną aprobatę Loży i walczą właśnie o miejsca na podium, dlatego nie dziwiło mnie, że moja Najtrudniejsza Rzecz... z niej wyleciała. Skoro piórko jest tylko jedno, a niektórzy autorzy dostali tylko po jednym głosie na "tak", chciałem spytać, czym zasłużyłem sobie na to, żeby odpaść z głosowania nieco wcześniej niż reszta.

Bez obaw! Wątek sam o sobie przypomniał, świecąc czerwoną gwiazdką. Przeczytałem i miło mi słyszeć, że w końcu usłyszałeś nasze walenie do drzwi. To, o czym piszesz w drugim poście faktycznie by mogło się sprawdzić w tekście, jako niespodziewany efekt uboczny, no ale właśnie - "niespodziewany" :) Nie ten bohater, nie ta motywacja. Nie zawsze wyjdzie.

 

"Dzień świstaka" to świetny film, który wcale nie jest o podróżach w czasie!

Rozumiem Twoje intencje co do zakończenia, ale nijak to nie zmienia mojego niedosytu :]

Czytało się świetnie. Styl masz lekki i zachęcający do dalszego czytania, w dialogach nie czuć nawet nuty fałszu, a narracja płynie wartko i udanie buduje napięcie. Przez większość tekstu myślałem, że to będzie mój kandydat na najlepsze opowiadanie maja. Niestety, zakończenie jest... w zasadzie nieistniejące. Wyjaśnienie dla zagadki z dzieciństwa okazało się rozczarowująco proste, sugestia kryjącej się za wszystkim tajemnicy zbyt subtelna i właściwie nie niosąca za sobą żadnych dalszych konsekwencji.

Dlaczego krótki tekst dzielisz na pół? Jeśli część druga jest zbliżona długością do pierwszej, spokojnie można było te niecałe trzydzieści tysięcy znaków wrzucić tu razem.

Narracyjnie nie ma może tragedii, chociaż trafiają się okazyjne babole ("a właściwie to, co po nim pozostało" to koszmarnie oklepany frazes) i chaotyczne momenty. Fabuła wybitnie mnie nie porwała. Ot, młodzieżowa opowiastka o wyjątkowej dziewczynie i zakazanej miłości.

"Rozdział 1" w tytule zniechęcał, bo przecież nie ma żadnej gwarancji, że w przyszłości zobaczymy rozdziały od drugiego do ostatniego. Postanowiłem jednak tekstowi dać szansę i zobaczyć, czy porywającym początkiem nie przykuje mojej uwagi. Początek mnie nie porwał. Przeczytałem półtorej ekranu, opisujące mnicha w swojej ascetycznej celi, i uznałem, że wystarczy.

Być może dałoby się takie mocno statyczne przedstawienie sceny opisać w porywający sposób, ale - niestety - dla mnie przynajmniej zabrakło Ci do tego warsztatu. Nie potrafiłem sobie wyobrazić roślin i połówek okiennic dygoczących z zimna. Nie wiem, z czego drwił skręczący kruk. Jestem dziwnie przekonany, że ściany nie mogą być łukowato sklepione.

Nadużywasz przecinków. Kilka miejsc, w których z pewnością są zbędne:

"kruche, jak śnieg"
"w dzbanie, do połowy napełnionym wodą"
" jakby najlepsze dziwki z Hardzkich oberży oberży, wilgotnymi językami"

Z drugiej strony zabrakło ich choćby przy tym wtrąceniu:

"i opierając szczupłe dłonie na kamieniach spojrzał"

Nie przeczytałem więc całości. Przepraszam. Gdyby nie ten "rozdział 1" to dojechałbym do końca, ale świadomość, że kompletnej historii nie otrzymam tak czy siak, jednak mnie zniechęciła.

Piwak - nie jest w pierwszej osobie, ale jest "znad ramienia". Od początku do końca "kamera" wisi nad postacią, która aktualnie nosi klątwę. Zapewne dałoby się mimo wszystko zrobić to, o czym mówisz, ale na szybko nie przychodzi mi do głowy, jak ani gdzie. Poza tym ta klątwa miała wyglądać na kapryśną. Można, ale nie trzeba, przeżyć jej przekazanie. Nie ma ryzyka, nie ma zabawy ;]

Regulatorzy - dziękuję za wszystkie ciepłe słowa. Fajnie, że wyłuskałaś ten cytat. Takie wskazanie fragmencików szczególnie w oczach czytelnika udanych miło łechce próżność :P Do wyłapanych baboli nie mam tym razem żadnych ale. Merci.

Bemik - Twoja sugestia w połowie mi się podoba. Z jednej strony wstawienie tam tego "kobieta" pomoże w wyklarowaniu podmiotów. Z drugiej strony "ich" w pierwszym zdaniu od razu informuje, że jest para. Pokombinuję jutro gdzie znaleźć nadmiarowe słowo do wywalenia. Świetna sprawa taki drabble :)

A poza tym to niesamowicie miło jest mieć aż tak pozytywny odzew. Dzięki wszystkim po stokroć!

Temat wybitnie nie dla mnie, historyjka raczej błaha, więc fakt, że bezboleśnie doczytałem do końca, świadczy o tym, że napisana jest dobrze ;]

Ha, czyli się udało. Tres bien.

Regulatorzy, rozumiesz doskonale. Jak się okazuje, stwierdzenie  "randka z kolacją" można interpretować na więcej niż jeden sposób!

Tintin, nie oglądałem jeszcze, ale słyszałem wiele dobrego. Jak rozumiem też jest o restauracjach? ;)

Unfall, fantastyczny komentarz. Uwagi krytyczne jak najbardziej trafne. Nic, tylko zaprosić tam Magdę Gessler ;]

Dziękuję wszystkim za napisanie swoich kilku słów po przeczytaniu moich kilku słów :)

Przeczytawszy. Ciężkie opowiadanie, ale sprawnie napisane. Z początku dość regularnie coś mi zgrzytało, im bliżej końca, tym mniej. Albo z czasem zrobiło się lepsze, albo ja przestałem zwracać uwagę na drobiazgi. Opisy generalnie miejscami są jak na mój gust zbyt kwieciste, bardzo zgrabnie wypadły za to dialogi.

Tak konkretniej - nie gra mi kilka rzeczy w opisie placu zabaw. Mam wrażenie, że konstrukcja zdań jest odrobinę zbyt zagmatwana dla własnego dobra. Gdy przeczytałem o wietrze znad morza, który "głaskał po główkach dzieci, które lepiły piaskowe babki" natychmiast przyszło mi do głowy pytanie, skąd wiatr wiedział, żeby nie głaskać dzieci, które babek nie lepią. "Kolejne kobiety" też średnio pasuje tam, gdzie się pojawia.

"Biegały dookoła chłopczyka, który miał zawiązane oczy. Tupały i go nawoływały, każde w swoją stronę" - proponuję "dookoła chłopczyka z zawiązanymi oczyma" i "tupały i nawoływały".

"— Tak — odparł, sprawdzając, czy klucz rzeczywiście pasuje — odziedziczyłem mieszkanie po matce." - brak przecinka przed wtrąceniem, albo kropki i wielkiej litery w "odziedziczyłem".

"Dwa razy wyciągał komórkę i dwa razy ją chował — w końcu niecodziennie prosi się kuzyna kryminalistę o pomoc i zleca pobicie — jak jakiś mafiozo" - z tego zdania wynika, że prawdziwy mafiozo dwa razy wyciąga komórkę i dwa razy ją chowa. Nadmiar myślników jak na moje. Pierwszy można spokojnie zastąpić kropką, drugi przecinkiem.

"Nie wołaj mnie z okna, przecież mam komórkę. Siarę robisz." - tak dla równowagi, świetny dialog.

Ale to by stwarzało zupełnie nowy problem - gdyby Adrian wiedział, że po klepnięciu kogoś w ramię może się spodziewać swojego rychłego końca, czemu miałby to zrobić? On ma wierzyć, że to będzie koniec jego problemów, nie początek jeszcze większych :)

Nigdy wcześniej nie pisałem drabbla - ba, dopóki się tu nie zarejestrowałem, niespecjalnie kojarzyłem, czym drabble są - ale formuła tekstu na dokładnie sto słów wydała mi się pierońsko interesująca. Mam nadzieję, że jakoś to wyszło :)

Nie zdziwiłbym się wcale, gdybyś podobny motyw gdzieś wcześniej widziala. To, że wszystkie historie zostały już kiedyś opowiedziane, to w końcu niemalże truizm. Tu stanowiła raczej szerokie ramy, chodziło mi przede wszystkim o wiarygodne oddanie klimatu i dwójki głównych bohaterów. Stąd owe przydługawe sceny, które w pierwotnych założeniach miały być miejscami dużo krótsze, ale zwyczajnie dobrze mi się je pisało.

O ciągu dalszym wcześniej nawet nie myślałem, ale im więcej taki sugestii pada, tym bardziej się do pomysłu przekonuję. Może za miesiąc lub półtorej, jak już się wszystko odpowiednio wykrystalizuje - i faktycznie będę miał dość materiału na kompletną opowieść, nie zwyczajne post scriptum - siądę i go stworzę. Zobaczymy, czy poprzeczki nie zawiesiłem sobie ponad pułapem swoich możliwości :)

Bardzo mi miło, że chciało Ci się niemalże ciurkiem przeczytać wszystkie moje opowiadania :)

Być może kiedyś wrócę do tego pomysłu i spróbuję zrobić z niego coś dobrego. Na ten moment zwyczajnie sam się sobie dziwię, że kiedyś uznawałem ten tekst za wart wrzucenia tutaj. Widać potrzebowałem terapii wstrząsowej i we właściwym momencie ją dostałem. Tym lepiej, że od niego zacząłem przygodę z portalem Fantastyki.

Dziękuję, Piwak - i za przeczytanie, i za ciepłe słowa.

Co do wypadków, nie zaprzeczam - uwierzenie w oba wymaga chwilowego odłożenia zdrowego rozsądku na bok. Moja logika w obu przypadkach była taka sama; klątwa "chciała" zabić jednego i drugiego, nim przeskoczy gdzieś dalej, nawet kosztem nadwyrężania zdrowego rozsądku do granic możliwości. To, że Skoczylas klepnął Adriana w ramię, nie oznacza, że od razu był wolny od jej efektów - tak jak jego była nie od razu pozbyła się wszystkich swoich długów. Naciągane? Pewnie i tak. Dlatego mam świadomość, że może się podobać albo nie. W pierwszej wersji opowiadania Skoczylas ginął dużo mniej spektakularnie - po prostu się potykał i rozbijał sobie głowę, ale gdybym tak to zostawił, pozbawiłbym się możliwości napisania o "miękkiej części czaszki" i nabijaniu na pal. Mały psychopata drzemiący w mojej głowie postawił więc na swoim :p

Jak wyjaśnić klątwę i działa Wegnera? Twoje wyjaśnienie mi się całkiem podoba :)

Podpisuję się pod bardzo dużym minusem. Na komórce strona robi się naprawdę user unfriendly:p

Brawo, panowie. Oba teksty czytało się bardzo dobrze, także zasłużone krótkie podium :)

Beryl - ludzie mogli poprzegapiać zapowiedź głosowania, bo pojawiła się gdzieś w środku długiej listy komentarzy. Może osobny wątek lepiej by zdał egzamin?

Byk w tytule (chyba, że miejscem akcji jest Wirginna). Możesz jeszcze wyedytować, 24 godziny nie minęły.

Nie wiem jak dla czytelników, ale dla mnie to jest zdecydowanie najważniejsze :)

@joseheim - Strasznie mi miło, że się rozpisałaś. Pod własnym tekstem nie można mieć zbyt wielu ani zbyt długich komentarzy :) Cieszy mnie też to, co napisałeś przed "ale". To, co napisałaś po "ale", cieszy mnie nieco mniej, ale mimo wszystko dobrze mieć obszernie wyjaśnione, co według czytelnika w tekście nie zadziałało. Korzystając z tego pozwolę sobie wyjaśnić "co poeta miał na myśli". A więc...

Raz - nabicie się głową na słupek oraz rozlatujący się telefon i łóżko miały być groteskowe i nieprawdopodobne. Czy opowiadanie przez to jest "zbyt nadprzyrodzone" to już z pewnością kwestia gustu. Osobiście wychodzę z założenia, że fantastyka nie może być zbyt nadprzyrodzona :)

Dwa - z klątwą jest tak, jak pisze Finkla. Miało to wynikać z tego zdania: ""Raz, dwa, trzy, za siebie” - powtórzył, kręcąc głową z niedowierzaniem, a potem oderwał się od ziemi, przeleciał przez maskę i wpadł do środka przez przednią szybę" do spółki z tym zdaniem: "Mógłby przysiąc, że poczuł, jak facet ociera mu się w locie o ramię".

Trzy - poszlaki w sprawie Wegnera porozrzucałem po tekście, ale faktycznie są dalekie od oczywistych (brak informacji o połączeniu w historii aparatu, wiedza o tym, co działo się w głowie Skoczylasa, laptop spalający się akurat podczas próby jego znalezienia). Jako post scriptum mogłem w zasadzie dopisać scenę rozgrywającą się dwa tygodnie później, gdzie kontaktuje się z panem kierowcą i opowiada mu o nieszczęsnej klątwie, której padł ofiarą, ale pasowało mi zakończyć tym akapitem, którym kończy się teraz :)

Naturalnie nie próbuję przekonać Cię, że zakończenie jest dobre. Jeśli tekst nie obronił się sam, to i tak jest już za poźno na to, żeby autor go bronił. Ale ciekaw jestem, czy Twoim zdaniem coś z powyższych wyjaśnień zostało położone przez prezentację, czy po prostu w Twoich oczach jest kiepskie koncepcyjnie.

No i dziękuję za straszne rozpisanie :)

@Finkla - Dzięki za przeczytanie. Miło mi, że po "ciekawe opowiadanie" nie było żadnego "ale" ;)

Ah - nie ma sprawy co do nicka. Możesz śmiało pisać Piotr albo odmieniać go jakkolwiek. Jest taki a nie inny bo chyba nikt poza mną na podobne okaleczenie mojego imienia nie wpadł, dzięki czemu mogę go używać na praktycznie każdym portalu, na którym się rejestruję :)

I jeszcze małe post scriptum. Tu nie chodzi o to, czy Twój (albo jakikolwiek inny) pomysł można obalić za pomocą nieudowodnionych teorii naukowych, albo wciągając w to jakieś dodatkowe argumenty z zewnątrz. Chodzi o to, czy pomysł jest wewnętrznie spójny. Ja uważam, że Twój nie jest.

Czytałem ten komentarz i zrozumiałem go za pierwszym razem. Po prostu jestem niezmiennie przekonany, że "samoregulacja czasu" nie zastąpiłaby usuniętej puli genowej Magicznymi Ludźmi Skądś Indziej. Mechanizm samoregulacji zadziałałby po najprostszej linii oporu. Założenie, że Twój bohater jest wyłączony z tego mechanizmu samoregulacji - że jego podróż w czasie daje mu specjalne względem reszty populacji prawa - sugeruje niesamowicie inteligentny mechanizm. Taki, który jest w stanie na bieżąco prześledzić wszystkie różnice między Linią Czasu A i Linią Czasu B i stwierdzić, że absolutnie niezbędne dla stabilnego działania nowej linii czasu jest to, żeby w niej również znajdywał się Pan X, który cofnął się w przeszłość. Tyle, że w Twoim zakończeniu to nie ma miejsca. Pan X zostaje prostym sprzątaczem. Nie cofa się w czasie. Katalizator zmiany znika i tak, a bohater nie jest wyjątkowy. A skoro nie jest wyjątkowy, to dlaczego akurat jego Dusza przetrwała? Dlaczego samoregulacja czasu przerzuciła na zupełnie nowego człowieka, z zupełnie nową biografią, rodziną i genomem, wspomnienia kompletnie innego człowieka z nieistniejącego kontinuum? Przecież dla mechanizmu samoregulacji najprościej byłoby pozwolić nowym osobom - tym, których gałęź rodowa rozpoczęła się od gwałtu - po prostu żyć własnym życiem. Wszechświat przetrwa. Kto inny zostanie sprzątaczem.

W "Pomniejszych bóstwach" miałeś karmienie się wiarą na bardzo podobnych zasadach co w AG. Gaiman z Pratchettem zresztą chyba tym i kilkoma innymi pomysłami wymieniali się między sobą dość swobodnie.

Ah, no i przecież, nie tylko "Amerykańscy bogowie" - "Pomniejsze bostwa" też na pewno, być może również "Dobry omen", ale to pamiętam jak przez mgłę.

To żeby poprawić Ci co nieco statystykę, powiem, że nawet mi się podobało i też parę razy się uśmiechnąłem, no ale Ty rzuciłeś zagadkę a ja nie miałem żadnych mądrych pomysłów, więc zamilkłem :)

Nowa Fantastyka