Profil użytkownika


komentarze: 41, w dziale opowiadań: 41, opowiadania: 30

Ostatnie sto komentarzy

Droga autorko!

 

Po wyjęciu z szuflady tekst wypada odkurzyć zanim się nim pochwalisz. Panuje w nim ordynarny nieporządek. Mamy tu karygodną interpunkcję, nachalne opisy, multum powtórzeń, rażącą składnię i zbyteczną ekspozycję. A to dopiero pierwsze z przeszkód jakie napotkałem.

 

Problemy zaczynają się od pierwszych zdań. Mamy tu złoty, uśpiony pałac i złoto-granyszpanowy pałac pogrążony we śnie. Nie ma dwóch pałaców, więc to zupełnie niepotrzebne powtórzenie. Moja następna myśl to „co to k..wa jest granyszpan?” Tego nawet google nie wie, za to ochoczo podpowiada „grynszpan”. Czyli śniedź. Domyślam się, że Tobie chodzi o kolor. Okazuje się, że może on być zielony, albo i niebieski, w zależności od odmiany. Pięknie, tyle energii włożyłem w poszukiwania i wciąż nie wiem nawet jak wygląda ten pałac. Potem przypominam sobie, że jest noc i w ciemności kolor pałacu nie ma żadnego znaczenia. Zaczynam być zły.

 

Czytam dalej. Staram się ignorować fakt, że posuwające się sandały mogą szurać, ale nie stukać. Że korytarz może wypełnić dźwięk posuwania, a nie samo posuwanie. Że nie wiem, co to seraj, ale nie mam już zamiaru sprawdzać. Że mrok można rozświetlić, a nie oświetlić. Że postać ze źródłem światła nie może wynurzyć się z ciemności, bo stale oświetla otoczenie w miarę przemieszczania się. Natrafiam na jakąś postać. Potem na jakieś drzwi. Potem jakieś drewno. Przenigdy nie opisuj niczego w ten sposób. Sprawia to wrażenie, jakbyś sama nie wiedziała z czym masz do czynienia. Podobnym grzechem jest opisywanie rysów twarzy jako „idealne”, a dziewczęcia jako „piękniejsze niż wszelkie kobiety jakie kiedykolwiek stąpały po ziemi". Czyja to opinia? I dlaczego rzeźbiarze mieliby zazdrościć? Uważasz, że są brzydcy? Nagle też się okazuje, że dziewczyna idzie boso. Co się stało z tymi sandałami? Bohaterka otwiera drzwi i natychmiast je zamyka, zapominając wcześniej przez nie przejść. Nie dotarłem jeszcze do końca akapitu, a już mam wrażenie, że przed publikacją nie czytałaś swojego tekstu ani razu.

 

Utwór przeczytałem do końca z bólem i bez zapału. Przeszkadza mi, że karmisz mnie obcymi wyrazami z wymową wymagającą słowniczka, by zaraz potem dorzucać do tego wyrazy w stylu “menda” i “wegetarianin” jakby pasowały do siebie i do klimatu. Niemal w każdym zdaniu da się znaleźć jakiś kwiatek. Poza ogólną niedbałością stwierdzam u Ciebie również chorobliwe przywiązanie do kolorów. Naprawdę wydaje Ci się, że czytelnik zapamięta te wszystkie detale? Chyba tak, skoro skojarzenie pasujących kolorów oczu nietoperzy i kobiet wydawało Ci się tak oczywiste. Największą zbrodnią, moim zdaniem, są zachowania wszystkich bohaterów bez wyjątku. Postępują i wyrażają się jak obłąkani. Główna bohaterka stale mówi do siebie bez potrzeby i myśli o rzeczach, o których wcale myśleć nie musi. Jedyną rolę, jaką to spełnia, to wstęp do ekspozycji. Wampiry, mimo że starasz się je przedstawić jako potężne i groźne, w rzeczywistości wydają się żałośnie słabe i do tego głupie. Nie wierzę, że którykolwiek z nich dożyłby swojego wieku z takim przygotowaniem. Zero instynktu samozachowawczego. Może się nie znam, ale pierwszym krokiem do ukrycia swojej tożsamości we wrogim świecie mogłoby być pozbycie się długich po pas, oczojebnie rudych włosów. Tak samo jak grożenia wyssaniem krwi. Można poćwiczyć komunikowanie się, by nie brzmieć tak nieudolnie. Można wykorzystać swoją wampirzą superszybkość, by nie dać się złapać dużo mniej sprawnym ludziom. To miałoby dużo więcej sensu, ale wtedy nie miałabyś swojej smutnej sceny na koniec. A przynajmniej wydaje mi się, że miała taka być, bo nie udało Ci się wykrzesać ze mnie żadnych emocji. Niech giną – oto co myślałem. Aby uzyskać pożądaną przez siebie narrację musiałaś ponaciągać wszystkie opisane wydarzenia i poświęcić rozsądek każdej z postaci. Było warto?

 

Nie wiem tylko, w którym miejscu jest to gloryfikowane.

Nie musi to być wypowiedziane wprost. Wystarczy, że Twój bohater pozbawił się życia tak, jakby wychodził do sklepu po bułki, w zamian otrzymuje uśmiechy i podziękowania, a mnie starasz się przekonać, że to było właściwie rozwiązanie. Zabił się i było dobrze. To właśnie wyniosłem z Twojego tekstu. Nie podoba mi się to.

 

Mam wrażenie, że swoją twórczość zamierzasz konsekwentnie utrzymać na stabilnym, miernym poziomie, bo usilnie bronisz starej wersji zamiast choćby pobieżnie eksplorować jej najbardziej chwalony element. Nawet przy tych ograniczeniach jakie stawia konkurs, można by było uczynić to dzieło bardzo dobrym po odpowiednich zabiegach. A tak, gdybym był jurorem w tym konkursie, odrzuciłbym ten tekst z powodu tego, jak bardzo niewiele mówi.  

Droga autorko!

 

To, co zobaczyłem, oceniam jako ciekawy koncept w bardzo płytkiej otoczce. Podoba mi się założenie, że gdzieś tam mógłbym znaleźć swojego duchowego bliźniaka, z którym mógłbym się zamienić ciałem. Twoje dzieło potraktuję zatem jako jedynie prezentację tego pomysłu, bowiem historia, moim zdaniem, mocno kuleje.

 

Na początek powiem krótko, że sposób, w jaki dzieło zostało napisane, okazał się dla mnie mało strawny. Nie jestem w stanie do końca sprecyzować przyczyny, ale chodzi raczej o usilne ubarwianie tekstu ładnymi słowami. Rozumiem, że to w ramach staranności, ale wywoływało to u mnie regularne potknięcia. Podobnie jak przedpiścy uważam, że pierwsza część tekstu była zupełnie niepotrzebna. Poza tym, że akcja dzieje się na cmentarzu, to nie ma nic wspólnego z resztą, a i atmosferę buduje zupełnie inną.

 

 Następnym, co mi przeszkadzało, był narrator. Miałem wrażenie jakby siedział Zakowi na ramieniu i tylko pokazywał mi nachalnie palcem. Brud, bieda, zepsucie i blizny. “Patrz, jakie Zak ma wujowe życie” – zdawał się mnie przekonywać. Zupełnie jakby chciał usprawiedliwić dalsze działania Zaka i nic poza tym. Nie zdołał tym jednak odwrócić mojej uwagi od faktu, że byłem świadkiem zbiorowego samobójstwa. Przekaz nie tylko tego nie potępia, a nawet gloryfikuje.

 

Zdaje się, że mam również zignorować fakt, że akcję zamiany można sprowadzić do “Moje życie jest do niczego, więc teraz ty się w nim męcz. Nie pytałem Cię wcześniej o zdanie, ale na pewno tak bardzo pragniesz żyć, że nie będziesz marudził. Masz tu mój plecak i telefon. Powodzenia.” Wiem, że Tom i Zak nie komunikowali się wcześniej ze sobą, inaczej wiadomość w notesie byłaby zbędna. Zakowi jest wszystko jedno kogo wprowadza na ten świat i skazuje na swoje życie. Razi mnie ten brak pomyślunku. Nie przyjmuję tego jako wyrażenia jego stanu psychicznego. Gdyby naprawdę na niczym mu nie zależało, to niepotrzebny by mu był ten rytuał.

 

Tom swoje zmartwychwstanie przyjmuje zupełnie bez problemu. Żadnego szoku spowodowanego powrotem. Czy w tym świecie to tak normalne, że każdy zmarły się tego spodziewa? Z treści zrozumiałem tyle, że umarł w dniu narodzin Zaka. Potencjalnie więc może być dorosłym mężczyzną zmarłym dwie dekady temu, a teraz jest w ciele nastolatka w odmienionym świecie, i mówi “spoko, dzięki”? Nie kupuję tego.

 

Wszędzie pełno luźnych końców. Umieściłaś tutaj wystarczająco dużo elementów, by treść rozwinąć kilkakrotnie i zrobić z tego coś lepszego. Na pewno nie można tego zostawić tego w tej formie, jaka jest. Należy się więcej odpowiedzi na pytania o to, co było wcześniej i jakiś wartościowy przekaz. BK już zasugerował Ci swoje rozwiązanie, ja mam dla Ciebie inne:

 

Zak z jakiegoś powodu postanawia rozstać się z życiem. W poszukiwaniu drogi wyjścia trafia na forum, w którym zapoznaje się z terminem “Duchowy bliźniak” i nawiązuje kontakt z osobami, które rzekomo już odbyły swoje zmartwychwstanie i są wdzięczne za następna szansę. Poznaje też ich rozterki w nowym życiu. Utwierdza go to w przekonaniu, że poznany rytuał jest prawdziwy i prowadza w obsesję oddania swojego życia komu innemu. Odnalazłszy potencjalnego kandydata doznaje refleksji i jako dobry gospodarz postanawia uczynić swoje życie bardziej wygodnym zanim go do niego zaprosi. Ostatecznie doprowadza je do takiego stanu, że rezygnuje z pierwotnych postanowień i decyduje się dać szansę sobie samemu.

 

Ta wersja to pierwsze, co mi przyszło do głowy po lekturze Twojego tekstu. Potraktuj to jako dowód, że masz wystarczająco dużo materiału na pełna historię. Tyle ode mnie. Pracuj dalej.

Drogi autorze!

 

Przeczytałem oba rozdziały i nie mam dobrych wieści. Bez owijania w bawełnę powiem, że zabrałeś się za swoją twórczość od dupy strony. Aż tak dumny jesteś z wolumenu swojego dzieła, że w ogóle nie myślisz o wrażeniach czytelnika. Otrzymałeś pierwsze opinie na temat początku powieści i nie powstrzymało Cię to przed publikacją dalszej części z dokładnie tymi samymi problemami. Szczerze wątpię, że usłyszysz coś nowego. Zastanów się, czy rzeczywiście próbujesz się doskonalić, czy tylko naiwnie liczysz na pochwały.

 

Twój tekst wygląda jak brudnopis. Zupełnie jakbyś chorobliwie pragnął zachować każdą szczątkową informację, jaka przyszła Ci do głowy i to bez edycji. Więcej prawie nigdy nie oznacza lepiej. Czytanie ścian ekspozycji to tortura, a ty nie wynagradzasz tego wysiłku w żaden sposób. Twój argument, że te wszystkie szczegóły są kluczowe ze względu na dużą złożoność historii, w ogóle do mnie nie trafia. Potwierdza tylko moje wcześniejsze domysły, że wielkość i skomplikowanie to są właśnie twoje priorytety. Osobiście nie pamiętam już ani jednego imienia, ani nazwy kraju, którymi usiłowałeś mnie nakarmić, nie wspominając już o tym kto z kim wojował i czym handlował. Nadmiarem słów nie ukryjesz braku treści. Fabuły musiałem szukać jak Wally'ego. W pięćdziesięciu tysiącach znaków zdołałeś zawrzeć ledwie trzy sceny. Cztery, jakby się naprawdę uprzeć.

 

Same sceny przypominają szkolne jasełka, w których aktorzy biorą udział tylko po to, żeby nie być na zajęciach. Dialogi są toporne i doprowadzają do szału. Bohaterowie recytują swoje kwestie jak z kartki. Ich zachowania są przewidywalne i nieprzekonujące. Doskonale wiedziałem jak skończy się każde starcie. Wszystko odbywa się bez emocji, od niechcenia, jak po sznurku.

 

Nie podzielam Twojego zachwytu głównym bohaterem. Nie wykazał się niczym, by zdobyć moją sympatię. Straszna z niego samochwała. Niby nie szuka zwady, ale nie wkłada dużo wysiłku, by jej uniknąć. Ukrywa publicznie swoją tożsamość, ale ochoczo przedstawia się losowo napotkanym bandytom. Nie chce się wychylać, ale ostentacyjnie zamawia najdroższe dania i szpanuje złotem. Do tego sypie ekspozycją nie mniej hojnie niż narrator. I ten nienaganny, wystylizowany zarost, mimo że ostatnie miesiące spędził w podróży konno. Coś mi mówi, że gdyby doszło do eksplozji, to by na nią nie spojrzał. Aż tak bardzo chciałeś, żeby był fajny i niezniszczalny, że zapomniałeś go uczynić człowiekiem z krwi i kości. Takim z, no wiesz, ludzkimi wadami i słabościami. Dobrze, że się opamiętałeś i w naciągany sposób sprawiłeś chociaż, że nie jest bożyszczem niewiast.

 

Podsumowując, nie wierzę Twoim zapewnieniom, że za siedem rozdziałów nagle coś się rozkręci. Jako czytelnik JUŻ TERAZ potrzebuję czegoś satysfakcjonującego, by dalej inwestować swój czas w lekturę. Do tej pory nie zdołałem znaleźć nic, co mógłbym szczerze pochwalić. Nie podoba mi się ani pomysł, ani styl, ani konstrukcja, ani Twoje podejście do wykonania.

 

Bracia Andressowie nie mieli siostry, jednak stryj Graldan urodził córkę, która niestety zmarła w młodym wieku w trakcie zarazy. Dawny lord załamał się wtedy, jednak pozostał mu syn Stefan, rówieśnik Jara, który przejawiał spore zainteresowanie górnictwem.

 

Spójrz mi prosto w avatar i powiedz raz jeszcze, że naprawdę musiałem to przeczytać, żeby zrozumieć fabułę, a ty sprawdzałeś swój tekst przed publikacją.

Droga autorko!

 

Między jednym a drugim czytaniem zauważyłem wprowadzone dzisiaj poprawki, co dobrze świadczy o Twojej sumienności. Wciąż jednak te kilka(naście) razy to za mało. Mam ochotę zakwestionować niejedno z rozwiązań, jakie tutaj dojrzałem.

 

Scenę w karczmie uznaję za zupełnie niepotrzebną. Jedyne co z niej wyciągnęliśmy to lokalne plotki i wcale nie musieliśmy być ich świadkami. Rozumiem, że chciałaś ukazać chłopaka jako zaradnego, ale okazje na to były też później. Na sam koniec mieliśmy jedno jedyne nawiązanie do tej sceny i też nie było konieczne.

 

Wydaje mi się, że czekanie niemal do końca z ujawnieniem imienia głównego bohatera postawiło tylko niepotrzebną barierę między nim a czytelnikiem. Są przypadki, gdzie ten zabieg odniesie pozytywny efekt, ale nie tutaj. Bardzo szybko znudził mi się chłopak na zmianę z młodzieńcem. Zwłaszcza, że jego charakter był mocno szczątkowy.

 

Staruszek wykazywał już karygodny brak charakteru. Nie było w nim nic ani z mistrza magii, ani władcy czasu. Brak mu wszelkich kompetencji i szacunku w oczach innych ludzi. Swoją wyznaczoną rolę odbębnił po najkrótszej linii oporu. Miał ostatecznie skończyć jako nauczyciel i kompan, no i skończył. Ba, nawet sam narzucił sobie tę rolę. Zupełnie jakby zapomniał o swoim dotychczasowym życiu. Nie rozumiem też jaki miał powód, by spełniać czyjekolwiek życzenia i dlaczego rozpuszczał plotki, które skłaniałyby ludzi do rzucania mu wyzwań? Naprawdę nie ma nic lepszego do roboty? Przy tym nawet jego badania nad kamieniem wydają się mało ważne.

 

Kamieniowi przydałyby się jakieś bardziej wyróżniające cechy. Jestem zdumiony, że ktoś mógłby przeszukać pół świata w poszukiwaniu czegoś, co było „kanciaste i nieco podłużne”. Telsan chyba kilkakrotnie stał w kolejce po szczęście, bo odnalazł ten kamień zupełnie na ślepo, kierując się jedynie plotkami i intuicją.

 

System magii, jaki stworzyłaś, jest zastanawiający. Wspomniane było o runach, gestykulowaniu i magicznych znakach. To mało. Nie wiemy czy do magii potrzebny jest wrodzony talent, czy te umiejętności są dziedziczne, czy wystarczy przeczytać książkę. Owszem, czarodziej wspomniał o ogromnej mocy w posiadaniu chłopca, ale wydarzenia sugerują, że zaklęcia niewidzialności nauczył się na kolanie tuż przed akcją. Dlaczego zaklęcia ciała? Osobiście niewidzialność zaklasyfikowałbym jako iluzję albo magię światła, ale to drobna rzecz. Telsan długo czytał i ćwiczył do momentu, gdy efekty były zadowalające, ale zaklęcie wyszło mu dopiero wtedy, gdy postanowił się „wyciszyć i uspokoić”. Czym więc były te wcześniejsze „zadowalające efekty”? Do tego księga była mała i wraz z całym procesem skojarzyła mi się z kursem dla ubogich. Chłopak rzucił zaklęcie i zdawał się nic o nim nie wiedzieć. W samej niewidzialności nie zwróciłaś uwagi, że mimo bycia niewykrywalnym dla oczu to wciąż Telsan wpływał fizycznie na otoczenie. Wciąż mógł zostawiać ślady w ziemi i trawie lub oddech na szybie. Wciąż spod palców mógł osypywać się pył podczas wspinaczki, kroki wciąż mogły wydawać dźwięki, a kurz, którego było pełno, mógł osiadać na jego sylwetce. Tyle sposobów, by włamaniu dodać trochę napięcia, a zdemaskowanie ostatecznie sprowadziło się do banalnego skrzypnięcia deski. Cała akcja poszła zaskakująco gładko i to dodatkowo rzuca jeszcze gorsze światło na staruszka.

 

Skutki eksplozji też mnie zadziwiły. Z jakiegoś powodu doszczętnie zniszczyła dalekie zabudowania, ale chłopcu, koniowi i drzewu zupełnie nic się nie stało? Z powodu ogromnego blasku obaj stali oślepieni, a zaraz później piszesz, że młodzieniec jednak leżał na ziemi. Sprawia to wrażenie, jakbyś nie pamiętała, co napisałaś.

 

Przy opisie zatrzymania czasu już zupełnie się pogubiłem. W ogóle do mnie nie trafił i brzmiał w mojej głowie jak bełkot. Rozumiem jednak jego rolę w historii. Chłopak niechcący spowodował katastrofę ekologiczną i ta świadomość miała wywołać u niego wewnętrzną przemianę. Przemiana ta wydała mi się jednak zbyt prosta, szybka i sztuczna by mogła mnie zadowolić. Zwłaszcza, że na sam koniec ta sama katastrofa wydała się być zupełnie zapomniana. Chciałaś opisać zdarzenie jako legendę, ale ostatnie zdania sugerują, że zaklęcie wciąż trwa, a oni sobie beztrosko podróżują.

 

Pomimo tego wszystkiego wciąż uważam, że z tych samych elementów można stworzyć coś dobrego. We wszystkich punktach, do których się odniosłem, znalazłem sam sobie jakieś rozwiązanie. Niewykluczone, że po którymś kolejnym remoncie wyłoni się już końcowa, satysfakcjonująca forma.

 

 

 

Drogi autorze!

 

Jestem w stanie powiedzieć coś pozytywnego o tym tekście pomimo jego niedbałego wykonania. Babole językowe i literówki czasem zmieniały sens całego zdania i wytrącały z rytmu, ale wciąż ukończyłem lekturę bez bólu, za pierwszym podejściem. Całość została skonstruowana bardzo zwięźle i zrozumiale. Co prawda mam ochotę zakwestionować słuszność niektórych scen, ale na pewno nie wskażę zupełnie niepotrzebnej. Postacie zostały wprowadzone prawidłowo i klarownie. Nie miałem problemów z rozróżnieniem kto jest kim i czego chce.

 

Problemy zaczynają się gdy dochodzimy do emocji, których podczas lektury nie doświadczyłem. Sam brak tych negatywnych to za mało. Jest mnóstwo opcji by ubarwić ten świat, ale zamiast tego mamy samo niezbędne minimum. Każde rozpoczęte zagadnienie jest tutaj płytkie jak brodzik. O opętaniach dowiedzieliśmy się tylko tyle, że po prostu czasami się zdarzają i to bez wyraźnych reguł. O demonach, że istnieją i są złe. Wszystkie wydarzenia były przewidywalne od początku, więc nie było miejsca na żaden zwrot akcji.

 

Postacie wykazują się jedynie szczątkowym charakterem i niewiele się różnią od gadających kukieł. Głównego bohatera nie zdołałem obdarzyć sympatią. W trakcie historii nie wykazał się żadną postawą ani czynem godnym podziwu. Nie ma własnego pomysłu na przyszłość poza odreagowywaniem tu i teraz. Cudzołożenie przeszkadza mu tylko wtedy, gdy dostrzega je u innych. Łatwo daje się odnaleźć, bo jest przewidywalny i nie potrafi wymyślić nowego nazwiska. Zadanie wykonuje tylko dzięki temu, że demony popełniają karygodne błędy. Opracowuje zły plan i zupełnie świadomie wykonuje go w najbardziej ryzykowny sposób. Nie wiem dlaczego postanawia wyjawić swoje zamiary demonowi zamiast wziąć go z zaskoczenia. Kończy się to poważnym zranieniem niewinnej osoby i brakiem wyrzutów sumienia. Powodem jego picia jest podobno chęć ucieczki przed wspomnieniami, ale nie wiemy nawet czym one są. Od początku do końca jedyne co robił to wykonywał polecenia Frycza jak grzeczny piesek, nie wykazując przy tym żadnej własnej inicjatywy. Nie mam powodu do tego, by mu kibicować.

Frycz jest jawnym kłamcą i manipulatorem, ale robi to w sposób tak niebłyskotliwy, że mógłby zwieść tylko osobę tak nieudolną jak Werner. Twierdzi, że nie namawia Wernera do powrotu podczas gdy to jedyne czym się zajmuje. Jego argumentami na przemian były straszenie żywotem menela, rzekoma troska o to, by Werner miał za co pić i zapewnianie go o jego wielkości.

 

Pragnę zwrócić jeszcze uwagę na to, że pięćdziesiąt tysięcy w banknotach, zwłaszcza świeżych, ma szansę zmieścić się w dłoni. Nie jest to objętość godna sportowej torby. Gdyby córkę Kocewicza podczas ataku rzeczywiście było słychać w promieniu pięciu kilometrów, to nie byłoby mowy o utrzymaniu tego w tajemnicy. Stanowcza przesada.

 

Na koniec z przekazu wynika, że człowieka z traumą można zagonić z powrotem do znienawidzonej i niebezpiecznej roboty w zamian za obietnice sponsorowania jego nałogów i odrobiny czasu wolnego. Czysta gloryfikacja patologii! Czy muszę dopowiadać, dlaczego widzę w tym problem?

 

Drogi autorze, dobre wieści. Trochę się zastanawiałem dlaczego nie potrafię zaczerpnąć satysfakcji z tego doświadczenia, mimo że nie mam się nawet do czego przyczepić. Po serii refleksji wyszło na to, że winowajcą jest moja osobista niechęć do praktyk, na których bazuje stworzony przez Ciebie świat. Aż tak bardzo nie chciałbym egzystować w środowisku o takim zagęszczeniu kłamstwa, kombinatorstwa, intryg i sztyletów w plecach, że zapomniałem, że mnie tam nie ma. Tak. Immersja była na tyle silna, że musiałem wstrzymać się z komentarzem przez jakiś czas, by móc wypowiedzieć się bardziej rzetelnie. Dobra robota.

 

Historia jest bardzo spójna. Pomimo niemałych rozmiarów trudno by mi było uznać któreś ze zdań za zbędne. Każde z nich służy albo ekspozycji, albo charakteryzacji, albo klimatowi, albo fabule. Narrator wykazuje się bardzo mocnym głosem. Wydarzenia są zrozumiałe, a opisy szczegółowe i barwne. Każda z postaci ma swoją specyficzną aurę i nawet wypowiada się inaczej. Szczególnie podobało mi się spotkanie z Hirkiem. Luźny język czyni lekturę bardzo lekką. Humor raczej niskolotny, niegodny więcej niż półuśmiechu. Nie natrafiłem na żaden solidny dowcip, ale zdołałem wyłapać zgrabne nawiązania. Elementy fantastyczne na granicy znikomości, ale wcale mi to nie przeszkadza. Jest dobrze jak jest.

 

Lektura godna spędzonego czasu. Naprawdę kawał solidnego warsztatu.

Drogi autorze, postarałeś się. Stylizacja języka zadziałała zdecydowanie na plus, choć uczyniła lekturę nieco mniej lekką. Barwnymi opisami zbudowałeś również mocny klimat. Przyznaję, wpłynął na zmysły. Wciąż mam jednak pewne uwagi, głównie do końcówki.

 

Zakończenie wprowadza trochę zamętu i czyni przekaz dla mnie niejasnym. Nagłe pojawienie się nowych postaci, odświeżenie pamięci i swoiste ”undo” w wykonaniu lekarza dodało nowe konteksty i rzuciło wątpliwości na wcześniejsze wydarzenia. Stanowczo za dużo jak na tak krótką scenę. Pierwsza scena sugeruje, że główny bohater został zaatakowany i pozostawiony samemu sobie. Potem okazuje się, że jednak miał towarzystwo, ale postanowił zorganizować mało sensowną akcję w rozdzielanie się i desperacką podróż pieszo, która bardzo łatwo mogła go wykończyć. Przydałby się lepszy powód, by umieścić bohatera w tych okolicznościach. I sprawić też, by te dwie sceny były bardziej ze sobą spójne. W obecnej formie mam wrażenie, jakby wybawcy pojawili się znikąd, przynosząc wygodne wytłumaczenia.

 

Doktor sprawia wrażenie bardzo oddanego swojej pracy. W jego metodach diagnostyki, nawet tych brzmiących absurdalnie, dało się wyczuć celowość i konsekwentność. Późniejsze rytuały i spotkanie z puzzlowymi istotami potęgowały to wrażenie. Dziwi mnie więc, że byliśmy świadkami tak łatwego wycofania się doktora. Wydaje mi się, że ze swoim stażem byłby zorganizowany nie mniej niż Dexter. Druga część jego początkowego wykładu zdawała się być skierowana do mnie, nie do pacjenta i była mocno ryzykowna. Główny bohater trochę zbyt łatwo obdarzył go zaufaniem po takiej wypowiedzi.

 

Od siebie mogę zasugerować jeszcze drobne rzeczy. W trakcie opowieści bohater dwukrotnie kichnął. Dziwi mnie, że rana na brzuchu nie odezwała się w tych momentach. Uczynienie jej bardziej bolesną mogłoby dodać napięcia i wytłumaczyć jego pośpiech pomimo wyraźnych czerwonych flag. Wspomniałeś też trochę o uczuciu bliskości z poczwarami. Ten aspekt zasługuje na to, żeby się nad nim pochylić bardziej niż w dwóch ostatnich zdaniach. Scenę spotkania opisałeś jako sen, ale jest tam miejsce również na uczucia, a nie tylko pasywny odbiór. Pozbyłbym się również rogu. Potwory mówiły coś o dalszych przemianach. Doktor równie dobrze mógł rozpocząć pewien proces, korzystając z rytuału i mniej absurdalnych poprawek chirurgicznych, których nie musiałby później w pośpiechu cofać. Ostatecznie pacjent wciąż mógłby zostać łatwo wypuszczony do domu jako „wyleczony” i odmieniony bez szkody dla tego wątku.

 

Podsumowując, całkiem solidna robota z potrzebą szlifu w niektórych miejscach.

Drogi autorze, mam mieszane uczucia, choć generalnie pozytywne. Udawało ci się wzmagać moją ciekawość z każdą kolejną sceną. Z niecierpliwością czekałem na moment, w którym dowiem się jak łączą się te diametralnie różne scenerie. Zamiast tego wyciągnąłeś mi na koniec dywan spod nóg.

 

Motyw z zapętlonymi wydarzeniami widziałem już wiele razy, ale mam do niego pewną słabość, więc wciąż zyskuje punkty. Lubię obserwować znany temat ugryziony z różnych perspektyw. Pierwsza scena była mocno emocjonalna, choć nie mogła mi się w pełni udzielić przez brak wcześniejszego kontekstu.

 

Gładko przeszedłeś do następnej, ja zaintrygowany liczyłem na odpowiedzi. Dostałem co innego i wciąż byłem zadowolony. Tak bardzo, że niemal zdołałem zapomnieć o wcześniejszym wątku na rzecz zwyczajów… Fermili? Fermilczyków? Nie jestem pewny, bo obie te formy wystąpiły. O ile sama tradycja była ciekawa, to forma, w jakiej ją przedstawiłeś, wydaje się mocno naciągana. Nie jestem przekonany, by prowadzący rytuał wyjaśniał te sprawy zebranym, skoro były one im już znane. Niewątpliwie są to słowa skierowane wyłącznie do czytelnika. Forma „Jak już wiecie…” to znany grzeszek nieudolnej ekspozycji.

 

Na koniec scena wybudzenia, która z jednej strony zgrabnie spięła poprzednie, a z drugiej wywołała tyle pytań, że niemal pozbawiła mnie wcześniejszej satysfakcji. Otworzył się przede mną zupełnie nowy, do tego najciekawszy wątek, a ja poczułem się zupełnie porzucony. Twoje wyjaśnienia w komentarzach niewiele pomogły. Nie wybaczam takiego traktowania!

Drogi autorze, to doświadczenie wykręciło mi mózg. Nie jestem w stanie powiedzieć co czuję, ale mogę pokazać yes.

Drogi autorze, jestem zadowolony z tego, co przeczytałem. Jak na tekst napisany na kolanie jest dopieszczony lepiej niż niektóre magnum opus. Lektura była wybitnie lekka od początku do końca.

 

Rozmowa niezmiennie zachowywała ton właściwy dla tych z infolinii mimo natłoku kolejnych dowcipów. Żarty, mimo że proste i nierzadko nawet oklepane, wciąż bawiły dzięki dobremu rozegraniu. Trafiały do mnie nawet te puenty, które widziałem już z daleka. Gdybym miał spośród nich wybierać, to wskazałbym moment, w którym Bożydar bez zbędnych wyjaśnień zmienia temat zaraz po oznajmieniu winy rudego. Nie powinno mnie to rozbawić tak, jak rozbawiło. Zakończenie mnie zaskoczyło i z powodzeniem zmieniło kontekst całej rozmowy.

 

Dobra robota! Polecam! Przeczytałbym jeszcze raz.

Drogi autorze, cokolwiek próbowałeś tym dziełem osiągnąć – nie wyszło.

 

Tekst wygląda na nieczytany przez ciebie. Można natrafić na mnóstwo przekręceń i baboli niewidocznych dla autokorekty. Wszędobylskie przecinki z wolnego wybiegu. Wiele ze zdań należałoby podzielić na mniejsze. Czytanie tego jest męczące, a im dalej brnąłem, tym bardziej miałem wrażenie, że piszesz aby tylko z tym skończyć i mieć z głowy.

 

Na początku byłem nawet nieco zaintrygowany. Nie spotkałem się nigdy z kimś pokroju trenera rozwoju osobistego, także byłem ciekaw co mu może siedzieć w głowie i co on może nawyczyniać. Nie wydarzyło się jednak nic szczególnego. Miał oszaleć i oszalał. Opisane halucynacje nie pobudzały mojej wyobraźni. Bez fajerwerków. Brak snu, kryzys wieku średniego, stres i prowokacje lokalnego świra może i doprowadziłyby kogoś do takiego stanu, ale to nie czyni tego procesu ani trochę zajmującym. Nie było tutaj szeregu wyrafinowanych, nieszczęśliwych zdarzeń, które mogłyby stopniowo popychać percepcję Jana w tym kierunku, a tylko jego własne, złe decyzje.

 

Pozostałe postacie są niemal zupełnie nieistotne. Maciek Raciek to jedynie nieoryginalna karykatura szaleńca. Rodzinka wspomniana była tylko po to, by pokazać brak wsparcia i działania z jej strony. Naprawdę wszyscy po prostu ignorowali jawne halucynacje i ogólny stan zdrowia głowy rodziny? Pani psycholog, jej diagnoza i plan działania to już zupełny żart. Bardzo nieśmieszny żart. 

 

Nie doszukałem się w tekście elementów fantastycznych. Halucynacje się nie liczą. Nie jest to błąd, ale jednak bym się ich tutaj spodziewał.

 

Na podsumowanie mogę tylko dodać, że nie doszukałem się ani przekazu ani przestrogi. Lektura sprawiła, że czuję się zmęczony i trochę głupszy.  

Drogi autorze, nieczęsto zdarza mi się odczuwać aż taką antypatię do głównej postaci. Im dalej brnąłem w tekst, tym większy czułem niesmak. Jeśli Twoim celem było ucieleśnić wszystkie odpychające cechy, jakie może posiadać młoda dziewczyna, to zrobiłeś to wzorowo.

 

Dostrzegam wysiłek, jaki włożyłeś w budowanie klimatu. Wydarzenia zostały opisane na tyle starannie, że mogłem je obserwować bez trudu. Szkoda tylko, że poszczególne sceny trzymają się kupy jak sklejone na ślinę. Wszystko następuje po sobie wyłącznie dlatego, że to wymusiłeś. Do tego sporą część można by bezkarnie wyciąć. Postacie nie mają w sobie ani szczypty życia. Poruszają się i wyrażają jak pacynki. Okazjonalne trudne słowa jeszcze bardziej wybijają z rytmu. Nie ma mowy o jakiejkolwiek immersji. Wszystkie dialogi wymagają dopieszczenia.

 

Wątek okultystyczny w ogóle się nie łączy z artystycznym. Jedyny moment, kiedy ma on znaczenie fabularne, ma miejsce zaraz po rytuale, kiedy Elmira poznaje prawdziwe zamiary Juliana. Gdyby nie on, nie mielibyśmy nawet do czynienia z fantastyką. Wielka szkoda, bo nietrudne by to było do naprawienia. Z kolei artystyczny wątek był wyłącznie pretekstem do użycia branżowej terminologii. Wyraźnie odstawała ona od reszty narracji. Opinia Elmiry na temat sztuki była powierzchowna i zdawała się nie wpływać na jej działania. Jej fascynacja Julianem wynikała przede wszystkim z żądzy, a nie potencjału, który mógł wprowadzić do jej życia zawodowego. Podczas wizyty na wystawie dosłownie musiała udawać, że interesują ją jego obrazy.

 

Przekaz jest koszmarny. Mamy tutaj młodą dziewczynę aż tak zaślepioną wścieklizną macicy, że nie dostrzega jawnie podejrzanych zachowań. Owszem, przedstawiłeś zagrożenia wynikające z tak niezdrowej ekscytacji, ale czy naprawdę musiało się to skończyć aż taką zawiścią i zadowoleniem Elmiry z upadku i śmierci Juliana? Nie popieram jego postępowań, ale najgorsze, o czym wspominał to poślubienie jej wyłącznie dla pieniędzy. To brzmi zupełnie jak ”Jak on śmie nie być spełnieniem moich marzeń? Niech ginie, śmieć jeden”. Sam koniec Juliana był naciągany do bólu. Nie wierzę, że oddana publika odwróciła by się od niego z tego powodu, jaki przedstawiłeś. Taki obrót spraw nie przynosi mi żadnej satysfakcji z lektury, a tylko napełnia wstrętem.

Droga autorko, jest źle, ale pierwsze kroki muszą takie być. Nauka w dużej części polega na popełnianiu błędów i wyciąganiu z nich wniosków na później.

 

Jak już było wspomniane wcześniej, w tym tekście nie znajdziemy historii. Jest to jedynie opis losowego, nic nie znaczącego zdarzenia. Jedyna podjęta decyzja to ta o zamianie miejsc przy sterach. Bohaterowie już wcześniej robili to regularnie, więc to był dla nich zwykły wtorek. Potrzebujemy czegoś nowego i bardziej szczególnego, żeby była mowa o historii. Musi zajść jakaś zmiana. Jako przykład mogę podać sytuację, w której Jim postanawia oddać partnerowi stery cennego statku po raz pierwszy. Decyzja okazuje się słuszna, a Jim otrzymuje lekcję zaufania, która kształtuje nieco jego charakter na przyszłość. To najprostsza myśl, która przychodzi mi teraz do głowy. Mam nadzieję, że wyraziłem się zrozumiale.

 

Podoba mi się pomysł, jakoby Ziemia miała być zaginioną i zapomnianą planetą. Nie wiem na ile jest oryginalny, bo nie lubuję się specjalnie w SF i nie znam literatury. Wciąż jednak uważam, że ma potencjał. Twój opis tego założenia pozostawia jednak wiele do życzenia. Potrzebuję dużo lepszego wytłumaczenia dlaczego nasza planeta zniknęła z map niż to, że ludzie odlecieli i zapomnieli.

 

Tutaj kończą się pozytywne wrażenia, bo reszta pomysłów jest dla mnie za mocno naciągana i wywołuje wiele pytań. Może jestem uprzedzony, bo w naszych czasach podróże w kosmos to olbrzymie przedsięwzięcie. Nie wiem jak to będzie wyglądać w przyszłości, ale nie wyobrażam sobie żeby środki na statek kosmiczny można było sobie po prostu odłożyć i to w młodzieńczym okresie. Tak samo jak nie widzę handlarzy sprzedających takie statki jak diler za szkołą. Jeżeli zniszczona i opuszczona Ziemia jest tutaj rajem bogactw i surowców to jak na jej tle ma wyglądać ekonomia reszty świata?

 

Kosmiczne manewry opisujesz tutaj jak przejażdżkę po autostradzie i to też mi się nie podoba. Asteroida to nie jest jeleń, który przy potrąceniu zostawi po sobie byle wgniecenie. Takie obiekty poruszają się z prędkością wyrażaną w kilometrach na sekundę. Bezwładność też robi swoje i zderzenie zniosłoby statek z kursu bardziej niż znacząco. Poza tym w rzeczywistości takie skupiska nie mają miejsca, bo grawitacja złączyłaby je w jedno. Odległości między obiektami w naszym pasie asteroid to wiele kilometrów i przez najbardziej „gęste” rejony można by bez przeszkód przelecieć nie natrafiwszy nawet na jeden. Wiem, że akcja nie dzieje się w naszym układzie, ale fizyka to fizyka.

 

Ton również jest nieadekwatny. Mamy tutaj jawną sytuację zagrożenia, a narrator stroi sobie żarty o zadrapaniach lakieru, CV i niezapinaniu pasów. Zaraz potem radosne przekomarzanki między bohaterami. Dramaturgia: zero. Kropla potu na czole jednego z nich nie ratuje sytuacji. Nie zauważyłem tagu „komedia”, więc zakładam, że tak nie miało być. Zgadzam się natomiast z Jimem, że ostatnie momenty przed kraksą to nie czas na wspominanie dzieciństwa. Ekspozycja w tym miejscu jest zbędna.

 

Podsumowując, scena nie wywołała u mnie żadnych emocji. Zupełnie jakbym oglądał dwóch panów siedzących na krzesłach. Jest mnóstwo luk, które trzeba jeszcze zapełnić. Polecam zastanowienie się co chcesz przekazać czytelnikowi zamiast tylko opisywać scenę, którą widzisz w głowie. Pracuj dalej.

regulatorzy Gorąco witam w szeregach ruchu Kirecistów. Czasami aż mi głupio mówić takie oczywiste oczywistości, bo przecież od razu widać Bohatera przez duże B. Boję się, żeby nie wyszło jakieś masło maślane, albo co gorsza oksymoron jakiś.

Dzięki za kolejne komentarze. Im więcej tym lepiej, bo lubię duże cyfry. yesyes

 

ANDO Rodzice mi mówili, żebym nie grał w gry, bo gry niczego nie uczą. Teraz im łyso.

 

ośmiornica Kireto już teraz więcej mnie nauczył niż ja jego. Aż strach pomyśleć jakim wspaniałym człowiekiem można być, gdy się weźmie z niego trochę przykładu.

 

Irka_Luz Lubię zaskakiwać tak bardzo jak Kireto imponować. Celowo napisałem trochę słabo na początku, żeby był lepszy kontrast na koniec. Strategia taka.

 

BarbarianCataphract Dzięki stary. Starałem się, bo to na konkurs. Twoje też czytałem, ale trochę się  wstydziłem się komentować, bo tak bardzo mi się podobało, a ja się dopiero uczę pisać.

 

Watek gejzerów penetruje prawie każdy akapit w tym opowiadaniu. Chciałem przekazać, że czasami nawet mały przypadek może pomóc komuś otworzyć właściwe drzwi. Jak ktoś czyta drugi raz to widać trochę bardziej, że bohater szuka swojej ścieżki. Czuje się zagubiony, więc wybiera samotność, odtraca wyciagnięte dłonie. Boi się przyznać przed samym soba co właściwie czuje, więc żongluje laskami, którymi się nie interesuje i nie ma nawet konkretnego gustu,. Daje się zwabić na kawę, bo myślał że to randka, a potem ucieka zraniony, bo detektyw bardziej się interesował jego kolega. Metamorfoza była tutaj i dosłowna i symboliczna. Mamy tutaj dwie różne postacie, z których jedna jest wyraźnie schowana, ale tak naprawdę to ta sama osoba.

Siemanko Ekipo!! Dziękówka za komentarze i oceny!!

 

krzkot1988 Ktoś powiedział mi kiedyś, że jak się doda bohaterowi rozterek wewnętrznych, to to ubogaca postać i dodaje głębi. Bardzo się cieszę, że zauważyłeś i doceniłeś mój wysiłek. 

 

Krokus Chciałbym móc imponować ludziom choć trochę tak, jak Kireto imponuje mi. Na pewno sporo mi jeszcze brakuje, ale się staram się. Jeśli coś niedługo napiszesz, to też ci skomentuję yesyes

 

ZigiN SAO bardzo lubię, bo to moje ulubione anime, ale Kirito mógłby co najwyżej dla Kireto majtki wąchać. Chciałem poprawić pierwowzór, bo tam główny bohater był stanowczo za słaby.

 

SNDWLKR W opowiadaniach przekaz jest najważniejszy, więc bardzo chciałem pod drugim dnem ukryć coś mądrego. Brawo za spostrzegawczość, bo nie byłem wcześniej pewien, czy nie schowałem za mocno.

 

Droga autorko, jestem bardzo zadowolony.

 

Na wszystkie pytania, jakie na początku miałem, znalazłem odpowiedzi przy drugim czytaniu. Nie ma już nic, co wymagałoby klarowania. Nie mam też własnych sugestii i alternatyw, a to nieczęsto mi się zdarza. Przekaz jest bardzo jasny, a wykonanie niemal nieskazitelne. Postacie są barwne, ich działania zrozumiałe, a emocje dobrze widoczne. Mocny głos, przejmujący klimat, szczegółowe scenerie, adekwatne tempo, nienachalna ekspozycja. Ogólnie immersja mocno, a SF to nawet nie mój konik. Odhaczam po kolei wszystko, czego mógłbym sobie życzyć.

 

Gdyby mój głos coś znaczył, to na pewno bym go tutaj zostawił, by potomność lepiej widziała. 

 

Drogi autorze, Twojej opowieści brakuje zbyt wielu elementów, bym mógł ją uznać za samodzielną i skończoną.

 

Ekspozycja jest trochę za uboga. O ile średnio mnie interesują przyczyny katastrofy, która wywróciła Twój świat do góry nogami, to dużo więcej chciałbym wiedzieć o tym, jak on funkcjonuje już po niej i jakie nowe zagrożenia się w nim pojawiły. Były wzmianki o promieniowaniu i ciężkich warunkach, ale nie wydają się one wcale takie groźne, skoro samotna kobieta z dzieckiem jest w stanie się w nim swobodnie poruszać. Do samego końca bohaterka nie natrafiła na żadną trudność ze strony świata zewnętrznego. Poza jednym mutantem las był zupełnie pusty.

 

Wiemy, że ludzkość osiedliła się w schronach i niemal nic poza tym. Nie widzieliśmy żadnej Arki od środka, ani tego, jak funkcjonują, przez co wyglądają one jakby miały tylko strefę sypialną i magazyn żywności. W jaki sposób te miejsca są samowystarczalne, skoro działają już tak długo? Przecież nie mogą bazować wyłącznie na starych zapasach. Jeśli handlują, to czym? Jakie powstały nowe profesje? Jakie mogą być działalności na powierzchni? Czym zajmują się oddziały specjalne? Zarządca nazwał mutanta szkodnikiem, ale w czym on właściwie przeszkadzał poza tym, że był? Gdyby uniemożliwiał jakąś operację, to już mógłbym zacząć rozumieć.

 

Głównej bohaterce przydałyby się jakieś wyróżniające atuty poza zbroją fabularną. W obecnej formie jedynie mówi o tym, jaka jest silna i zdolna. Nie mieliśmy okazji zobaczyć tego osobiście. Co więcej, wykazuje się naiwną jak na warunki postapo moralnością. Mamy swoiste określenie na taką postać. Czy Twoja bohaterka nie ma przypadkiem na nazwisko Sue?

 

Niebezpieczny mutant okazał się zupełnie nieszkodliwy. Jak to się stało, że potrafił uśmiercić odział grupy specjalnej, a oszczędził bohaterkę? Nagle zapomniał, że ona również go zaatakowała? Czy może przekonało go to, że ładnie poprosiła, by się nie ruszał? A jak już zdecydował się zaatakować, to zdołał jedynie zranić ją w rękę? Nic nie wskazywało na to, że ostatnia akcja była szopką, także zakładam, że zaatakował ją naprawdę. Nie przekonałeś mnie, jakoby ten stwór mógł doprowadzić zawodowego żołnierza do takiej traumy.

 

Ostatecznie, co chciałeś nam przekazać tą opowieścią? Nie dostrzegłem żadnej zmiany w życiu bohaterki. Tak jak wcześniej się błąkała, tak błąka się dalej. Nie ma różnicy między wizytą w tej Arce, a innymi, o których wspomniałeś wcześniej. Może to, że ludzie są źli i jednak lepsza jest samotność na pustkowiu? Zarządca zaskakująco hojnie obdarzył bohaterkę mimo że właściwie nie był jej nic winien. Równie dobrze mógł zatrzasnąć jej drzwi przed nosem, skoro był tak podły, jak opisywałeś go na początku.

 

We wszystkich tych obszarach możesz zmieścić jeszcze mnóstwo treści. Masz pełną swobodę, a historia może tylko na tym zyskać.

Drogi autorze, trochę za bardzo zależało Ci na umieszczeniu w tekście elementów pochodzących z gry, bo nawet nie zauważyłeś jak słabo się to wszystko trzyma. Nie da się utrzymać historii na kilku giwerach i potworach. Lektura przypominała pijacką grę albo polowanie na jajka wielkanocne. Albo lepiej, zabawę w dopisywanie kolejnego zdania przez różne osoby. To nie mogło się udać.

 

Na każdym kroku pojawiają się nowe wątpliwości. Od logistyki całej misji po poczytalność głównego bohatera. Nic tutaj nie jest spójne. Kto wpadł na to, żeby na misję posłać jednego żołnierza, w dodatku z wyczyszczoną pamięcią? „Obszerna wiedza medyczna” bohatera pozwala opisać paskudną ranę jako „nie wygląda bardzo źle” i całkowicie puścić w niepamięć. Oddychanie zatrutym powietrzem sprawia trudności tylko przez chwilę, potem płuca w magiczny sposób się adaptują. Umiejętności przetrwania i strategie to przeżytek. Teraz bycie specem sprowadza się do biegłości w identyfikacji uzbrojenia i bezbłędnej celności. 

 

Żadna scena zdaje się nie mieć powiązania z poprzednią. Niby jest mapa i polecenia, ale zaraz znikają i przestają mieć znaczenie, a zmieniające się wciąż scenerie prowadzą donikąd. Daje to obraz żonglującego giwerami golasa z plecakiem, który włóczy się całkowicie bez celu, by ostatecznie nie wykonać nawet swojej misji. Zero odpowiedzi, zero przekazu. Tak prymitywny obraz może sprawdzić się w interaktywnym medium jak gra komputerowa, ale tutaj potrzebujemy czegoś bardziej dopracowanego.

uważasz, że zmiana tego teraz na mniej przemyślany ruch byłaby w porządku, czy lepiej już tego nie ruszać?

Tylko jeśli Twoim zamiarem było wywołanie uczucia zagrożenia. Lucius miał na początku pełną kontrolę na sytuacją, w końcu potwory były już mocno niekompletne i mało groźne pomimo przewagi liczebnej. Walczył z nimi metodycznie i z opanowaniem. Ostatnie ciosy poszły na oślep, ale to bardziej z chęci litościwie szybkiego zakończenia potyczki, nie walki o swoje życie. Utrata tej kontroli mogłaby wywołać już paniczny odruch. Lucius nie sprawia wrażenia superbohatera, więc to rozwiązanie jak najbardziej ma sens. Dodatkowo, nazwanie swojej twarzy “facjatą” w tych okolicznościach sprawia mylne wrażenie, jakoby Lucius był rozbawiony staraniami draugra. To również odejmuje dramatyzmu. 

Te uwagi to bardziej mój widzimiś niż poważny zarzut. Swoje propozycje staram się składać ostrożnie, bo nie znam ani reszty materiału, ani Twoich zamiarów. Postępuj według własnego sumienia. 

 

A skoro o propozycjach mowa. Co sądzisz o tym, by Lucius z własnej woli dokonał egzorcyzmów, mimo że polecono mu jedynie usunięcie potworów? To ma szansę go wyróżnić, a nawet przekonać Śmierć do ujawnienia mu się. 

 

 

Drogi autorze, postarałeś się.

 

Opisy scenerii mimo, że obszerne, to zostały na tyle starannie wykonane, że nie przeszkadzały mi w lekturze. Nawet przeciwnie – pozwalały zachować stałe, wygodne tempo niemal do końca utworu. Co prawda podczas sceny walki mógłbym sobie życzyć, by to tempo było odpowiednio szybsze, ale tutaj dzięki temu neutralizacja draugrów przypominała smutną formalność i bardzo mi to pasowało. Wyjątkiem był ostatni z nich, bo dopiero w tym przypadku była okazja by wyczuć rzeczywiste zagrożenie. Niestety manewr rzucenia się w tył opisałeś tutaj jak chłodno przemyślaną strategię, a nie paniczny odruch, przez co moje tętno nie miało okazji podskoczyć również tutaj.

 

Nie wydaje mi się, by oddzielanie myśli cudzysłowem było konieczne. To były dla mnie momenty pauzy. Narrator ma tutaj bardzo mocny głos, miejscami nawet za mocny, więc bez wysiłku zdołałbyś je wpleść w resztę tekstu. Śmierć podczas rozmowy odnosiła się fragmentów narracji, a nie świadomych myśli Luciusa. To dało przyjemnie zaskakujący efekt. Sam na początku poczułem się trochę nagi i bezbronny zanim do tego przywykłem.

 

Chyba ostatnia z moich wątpliwości, to co wyróżnia Luciusa na tle Baśniowców? Możliwe, że odpowiedź znalazłbym w poprzednich opowiadaniach, ale że ich nie widziałem, to ograniczam się do tego. Wyczytałem, że wykazuje się między innymi otwartością umysłu i zdolnością do krytycznego myślenia, ale jaki to ma wpływ na jego działania? Domyślam się, że inny Baśniowiec nie byłby tak współczujący w stosunku do ożywionych mnichów i widziałby w nich raczej tylko potwory do wyeliminowania, ale zadanie wciąż wykonaliby w ten sam sposób. Według mnie przydałby się jakiś dodatkowy fizyczny gest, który osobiście mógłbym dostrzec zanim Śmierć zwróci na to moją uwagę.

 

Teleportacja jest w porządku. Pamiętaj, żeby ustalić sobie jak działa magia w Twoim świecie. Skoro w dalszej części przedstawiłeś, że zaklęcia wymagają odpowiedniej inkantacji dla konkretnego efektu, to musisz mieć gotowe wyjaśnienie, dlaczego Patryk był w stanie zrobić to bez niej i do tego zupełnie nieświadomie. Te sprawy muszą być spójne, by historia była dla nas zrozumiała.

Problem z rodzicami jest taki, że rzuciłeś stereotypowe zachowania bez zastanowienia, czy mają sens w danych okolicznościach. To nie jest tak, że matka zawsze będzie uczuciowa, a ojciec nadopiekuńczy. Każda z postaci ma potencjalnie własne życie, światopogląd, doświadczenia i perspektywy. Nie przygotowałeś wcześniej żadnych informacji o relacjach, więc ze wszystkich możliwych reakcji ojca wybrałeś wybuch, bo z tym najwyraźniej kojarzy Ci się nadopiekuńczość. Tym samym stworzyłeś postać nieempatycznego furiata, który w pierwszej kolejności wyrywa żonie telefon, wyzywa i grozi chłopakowi, który ledwie zdołał się z nimi skontaktować zaginąwszy miesiąc wcześniej i nawet nie dał szansy na wyjaśnienia. Nie jest to dla mnie przejawem troski, bo córka od dawna była bezpieczna. Czy jesteś pewien, że dokładnie to chciałeś osiągnąć? Czy ojciec miał być w Twojej opowieści łotrem?

Brak wcześniejszych ustaleń i informacji niesie ze sobą również inne problemy. Co może mnie obchodzić Julia, jeśli nie byłem świadkiem żadnej sceny z jej udziałem? W tym fragmencie jest ona tylko wspomniana przez inne osoby. Bez żadnego ładunku emocjonalnego nie pełni ona większej roli niż zwykły przedmiot. Sprawia też, że ta cała początkowa bieganina Patryka wydaje się zupełnie pusta.

Żonglowanie perspektywą nie może być po prostu niespodzianką. Nierozsądnym jest poleganie na takich rozwiązaniach jak na rzucie monetą. Każdy rozdział jest częścią całości i nie może być zupełnie samodzielny, ale wciąż musi mieć przemyślany początek i koniec. Coś musi się zacząć, a coś domknąć. Rozumiem co chcesz osiągnąć, ale robisz to zupełnie na ślepo. 

Drogi autorze, tekst wygląda na nieczytany. Bardzo trudno jest się w nim orientować bez nawigacji, do tego mam wrażenie, że nie jest to początek historii, a fragment wyrwany ze środka. Koniecznie powinieneś najpierw zaznajomić czytelnika z życiem bohatera zanim wprowadzisz w nim tak nagłe i znaczące zmiany. Bez tego nie tylko wrzucasz czytelnika w betonowych butach na głęboką wodę, ale też sobie samemu utrudniasz zadanie, bo nie masz do czego nawiązać przy próbach rozwikłania zagadek.

 

Przez niestaranne zapisy przedstawiasz swojego bohatera w bardzo niekorzystnym świetle. Już od samego początku miałem wrażenie, że ma on w głowie kilka obcych głosów. Jedyne, co prezentował to totalna panika przetykana spokojem w najbardziej niestosownych momentach. Mordercze drzewo wygląda na drobną niedogodność, jeżeli spętany bohater rozmyśla jednocześnie o minionych dawno wakacjach.

 

Każdy z bohaterów zachowuje się jakby pochodził z zupełnie innego świata. Zachowania rodziców dziewczyny są tak groteskowo skrajne, że ciężko uwierzyć w ich zdolność do funkcjonowania wspólnie. Każda kolejno dodana postać utrudnia zrozumienie całości zamiast klarować cokolwiek. Nagłe zmiany perspektyw dodatkowo potęgują to wrażenie.

 

Mimo tego, przy odpowiednio dużym wysiłku udaje się dostrzec obraz jaki chciałeś przedstawić, więc doświadczenie z lektury nie było zupełnie negatywne. Elementy fantastyczne zdołały zaciekawić na tyle, że nie odrzucam z góry całego projektu. Koniecznie szlifuj stronę techniczną, bo tutaj wychodzi najwięcej zgrzytów. Zastanawiaj się też jaką rolę odgrywa każda kolejna scena, jakie zagadnienie ma wyjaśnić i jakie emocje wywołać. Bez tego tekst będzie wyglądać jak suchy opis losowego zdarzenia. 

Drogi autorze, gdybym tylko wiedział co właściwie chciałeś opowiedzieć, to komentarz dałbym dużo wcześniej. Czy mi się zdaje, czy narrator przyznał się przy końcu utworu, że nie pamięta spotkania z kolekcjonerem? To bardzo dziwne, bo opisał je dokładniej niż resztę swojego życia.

 

Gdyby elementy fantastyczne były choć trochę widoczne, nie musiałbym ich szukać na siłę. A tak się wciąż zastanawiam jakie znaczenie miały zapisane Gdyby. Zauważyłem, że pokrywają się one z wydarzeniami opisanymi później. Czy miało to oznaczać, że kolekcjoner maczał w tym palce za kulisami? Jeśli dobrze pamiętam, to narrator odniósł życiowy sukces głównie dzięki pieniądzom z ubezpieczenia za swój wypadek i śmierć rodziców. Kolekcjonerowi należy się jakieś uznanie za wysiłek i pomysłowość. Bardzo brzydko ze strony narratora, że o tym nie pamięta.

 

Gdyby dwie ostatnie gdyby z listy zostały, tak jak pierwsza, wygdybane przez narratora w ciągu utworu, to nie zastanawiałbym się czy kolekcjoner wyczytał je z myśli narratora, czy wyciągnął z dupy.

Gdyby dialogi były staranniej zapisane, to nie musiałbym się regularnie upewniać kto powiedział co.

Gdyby końcówka nie była tak pośpiesznie i niedbale streszczona, to utwór nie przypominałby może porzuconego brudnopisu na pomysły.

Gdyby bohater nie był tak niesympatyczny, ludzie pewnie częściej zapraszaliby go na imprezy.

Masz rację, że wszystkiego nie można powiedzieć. Nie zależy mi na ścianie tekstu pełnej nieistotnych informacji. Moje uwagi mogą się wydawać czepialstwem, ale ostatecznie mają na celu pomoc w stworzeniu takiego dzieła, na jakim zależy autorowi. Jako czytelnik mogę mieć swoje preferencje, oczekiwania i uprzedzenia, a do tego nie mam tych samych informacji co autor. Dlatego zadaję pytania i wskazuję niektóre rzeczy, które utrudniają mi odbiór zaplanowany przez autora.

 

Pewna mglistość i niejasność nie jest zła. Jeśli Mrok ma być diabłem, to dobrze. Jeśli wytworem zmęczonego umysłu i presji tłumu, to też dobrze. Jeśli obie opcje są równie prawdopodobne, to jeszcze lepiej. Każde rozwiązanie wymaga jednak innego szlaku z okruszków po drodze. Mało mogę podpowiedzieć jak można by uzyskać konkretny efekt bez informacji od autora. 

 

Skoro Twórca jest Twórcą przez wielkie T, to bardzo mnie interesuje jego kariera. Bardzo zmienia perspektywę to, czy jest płodnym autorem na granicy wypalenia, czy dopiero aspiruje i walczy ze swoim niedoświadczeniem. Obie te opcje są tutaj prawdopodobne, ale puszczone w ruch opowiedzą ostatecznie inne historie. Jednego z nich diabeł mógłby wynająć za względu na jego doświadczenie do swoich własnych celów, na drugim żerować wykorzystując jego naiwność i desperację. Wszystkie opcje są dobre, ale konieczne będą konkretne elementy charakteryzacji.

 

 

Droga autorko, udało Ci się trafić do mnie niektórymi pomysłami. Całkiem nieźle zobrazowałaś frustrację wywołaną przez niemoc twórczą i sinusoidę kreatywności. Ironiczny wniosek wydobyty podczas chwili geniuszu podobał mi się w szczególności. Jest jednak kilka rzeczy, które ograniczają moją satysfakcję z doświadczenia.

 

Niemal do końca lektury byłem przekonany, że mam do czynienia z samodzielnym utworem. Potem jednak dowiedziałem się o zamiarach kontynuacji i już nie mogę patrzeć nań w ten sam sposób. Co wcześniej uważałem za stylowo domknięte, teraz wydaje się okrutnie urwane.

 

Imiona bohaterów brzmią jak robocze. O ile Twórca nabierze więcej sensu, jak się domyślam, w dalszych częściach, to Mrok nie podoba mi się w ogóle. Nie pasuje ani do artysty, ani profesjonalisty. Przywodzi bardziej na myśl zbuntowanego nastolatka.

 

O bohaterach wiemy bardzo niewiele. O samym Twórcy tylko tyle, że lubił pić, palić, jeździć motorem i turlać plastelinę. Chętnie bym usłyszał coś o jego wcześniejszej karierze i powieści, którą teraz tworzył. Ułatwiłoby mi to zrozumienie jego pisarskiego bloku i jednocześnie mogłoby stanowić zgrabne przejście do finalnego wniosku. Zastanawia mnie, dlaczego ostatni rozdział stanowił u niego pustą stronę? Skoro większość jest już ukończona, to Twórca ma już materiał, na którym może pracować. Spodziewałbym się prędzej gotowego zakończenia, z którego bohater nie jest do końca zadowolony i wypełnia go wątpliwościami co do reszty utworu.

Z kolei o Mroku wiemy, że był mroczny. Miał się też za artystę i profesjonalistę, ale wyrażał się zachowywał przy tym jak tani oszust. Przydałoby się dopracować jego fizyczną postać i przekształcić nieco jego ofertę, by nie przypominał tak nigeryjskiego księcia.

 

Mam też inne, drobne wątpliwości. Dlaczego Mrok potrzebował zgody Twórcy i uciekał się do podstępu? Jest wyraźna sugestia, że jest w stanie go po prostu zmusić do tego, co chce. Dlaczego wymagał od Twórcy trzeźwości, skoro ten był trzeźwy od dawna i nic nie wskazywało na problemy z używkami? Dlaczego Twórca opisuje swoje życie towarzyskie jako posypane, skoro dwie godziny wcześniej był na spotkaniu? Dlaczego czuł się taki bezkarny na koniec, skoro wcześniej był tak bardzo przerażony wizytą przybysza? Mogę założyć, że Mrok jest wytworem wyobraźni Twórcy, ale póki co nie mam potwierdzenia.

 

Droga autorko, masz talent do przyprawiania o ból głowy. Komplikujesz zdania ile tylko można, przez co regularnie byłem zmuszony cofać się i upewniać, czy rozumiem wszystko dobrze.

Narrator zachowuje się dziwnie. Raz zdaje się być wszechwiedzący, a raz snuje domysły lub dodaje subiektywne opinie. W dużej części tekst przypomina streszczenie opowieści zamiast samą opowieść, przez co nie zdołałem wykrzesać z siebie żadnych emocji. A skoro już o emocjach mowa, to bardzo często zdawały się one być narzucane postaciom przez narratora, zamiast rzeczywiście przez nich odczuwane.

 

Mam problem ze zrozumieniem głównego łotra. Jego zachowań przed jak i w trakcie rozprawy nie odbierałem jako tajemnicze i intrygujące. Bardziej chaotyczne, bo do tej pory nie doszukałem się w nich sensownego celu. W imię boga zabijał niewinne osoby zanim miały szansę przestać nimi być. Aż boję się zaczynać jak dużo problemów w tym widzę, więc w skrócie powiem tylko, że nie dostrzegam w tym żadnej przestrogi dla ludzkości. Swoją misją większą szansę miał odwrócić ludzi od boga zamiast do niego przybliżyć. W swoim liście wspomniał też o znajomości przyszłości. Jestem bardzo ciekaw czy przewidział więc, że świat wkrótce zapomni o nim i o wszystkim, co mógłby chcieć po sobie pozostawić.

 

Z dialogami również nie jest dobrze. Część kwestii zapisana jest jak streszczenie. Zbrodniarz podczas rozmowy z Anną nie wyraża się jak natchniony człowiek z misją. Bardziej jak pyskujący nastolatek, który przyłapał dorosłego na niewiedzy. Rozmowa Anny z byłym mężem pewnie miała być poetycko mistyczna, ale ostatecznie wyszedł z tego ordynarnie urwany bełkot.

 

Urwane zostało również zakończenie. Kobieta znalazła list, poszła na policję i tyle. Przydałoby się usłyszeć cokolwiek o tym jak to znalezisko na nią wpłynęło.

 

Przyznaję, że udzielił mi się nastrój bohaterki, bo na czas trwania lektury też przestałem wierzyć w wiele rzeczy, kwestionowałem trzeźwość swojego umysłu i odchodziłem od zmysłów. Wątpię jednak, żeby o to Ci chodziło.

Sklepików może być dużo, ale nie zapominaj, że ludzie jednak ze sobą rozmawiają. Wieści o gangu sadystycznych emerytów rozniosłyby się bardzo szybko. Zwłaszcza jeśli mieli swój znak rozpoznawczy – rozpoczynanie akcji od płacenia stuzłotówką. Nie mieliśmy przedstawionych kryteriów jakimi panowie się kierują poza tym, żeby nie było jak wydać. Nie było nic o braku kamer, ubogim ruchu, czy ograniczonej obsłudze. Zupełnie jakby nie zależało im na anonimowości. Listy gończe typu „tych panów nie obsługujemy” to byłby stały element krajobrazu. Niewykluczone też, że stanowiliby łakomy kąsek dla mediów społecznościowych. Od początku nawiązywałeś do tego zagadnienia. Ten proceder w wygodny sposób został przez nie u ciebie pominięty.

 

„Nie wiem, skąd taki wniosek, to tylko opowieść ;) "

 

Stąd, że to główny przekaz Twojej opowieści. Demon poluje na osoby, które zasłużyły na śmierć, a dziadkowie okazali się godni jego wizyty. Główny bohater przyznał mu rację i zgodził się pomóc w jego działalności. Nie chodzi mi o Twoje osobiste przekonania, nawet jeśli wyraziłem to w ten sposób. Całe opowiadanie oparte jest właśnie na tej myśli. Z jakiegoś powodu uznałeś, że jest ona warta eksploracji i będzie satysfakcjonująca dla czytelnika.

 

"– Byliście dzisiaj bardzo niemili, panowie – odezwał się stwór gardłowym głosem"

 

Potwór nie powiedział, że byli niemili dla niego. To, że był ostatnią ofiarą też niczego nie tłumaczy. Chcesz powiedzieć, że bohater w swoim stanie nabrał superintuicji i pamiętał takie szczegóły jak słowa demona?

 

"– Chcę… Chcę ją tylko odzyskać, proszę, chcę, żeby Karolina do mnie wróciła. "

 

To brzmi jak wyraźna prośba do osoby, która zna cały kontekst i może coś z tym faktem zrobić. Mocno, mocno naciągane. Demon swoim wyglądem i zachowaniem nie przypomina dżinna.

 

"Nie mogłem spotkać się z Karoliną, bo pojechała z ojcem do dziadka, który mieszkał w innym mieście"

 

Moja percepcja zamyka się w tym, co mi powiesz. Skoro nie mogło jej tam być, to dlaczego nagle ją tam teleportujesz? Jeśli miała się tam pojawić w tym czasie, to wpis o wyjeździe powinien zniknąć albo zostać wytłumaczony w inny sposób. Jeśli zmieniła zdanie i nie wyjechała, to muszę o tym wiedzieć. Inaczej wygląda to tak, jakbyś nie pamiętał, że to napisałeś, albo założyłeś, że to ja nie będę pamiętał. Pamiętam.

 

Od początku opowieści to dziewczyna była źródłem informacji o morderstwach w mieście. Bohater wyraził się na temat jej hobby w sposób "jakby nie miała nic ciekawszego do roboty". To sugeruje, że w ogóle nie jest zainteresowany tematem. Jest dla mnie bardzo dziwne, żeby algorytm wybrał akurat ten moment, żeby zmienić jego szacowane preferencje.

 

"Wyciągnąłem telefon i spojrzałem na ekran. Od razu moim oczom ukazała się wiadomość"

 

różni się trochę od "wszedłem na Facebooka i zobaczyłem artykuł". Ja tutaj bardziej widzę powiadomienie o prywatnej wiadomości. Pamiętaj, ja widzę to, co mi pokażesz, a nie to, co myślisz.

 

Drogi autorze, nazwanie swojego dzieła absurdalnym to bardzo odważne posunięcie. Brak sensu nie jest tutaj efektem twojego zamierzonego działania, a raczej braku doświadczenia.

 

Podoba mi się koncept dziadków – pranksterów, ale tutaj mój entuzjazm się kończy. Nie wierzę, żeby klub mógł bezkarnie prowadzić działalność w taki sposób. Staruszkowie bardzo szybko byliby znani w całej okolicy i nie zrobiliby nigdzie normalnych zakupów nawet jeśli nie ukarano by ich za rozbój. I jak długo takie figle mogą bawić? Możliwe reakcje często by się powtarzały i nie byłyby godne wspominania. Często też w ogóle by ich nie było, bo sprzedawcy na co dzień mają do czynienia z niegrzecznymi klientami. I co z punktami? Podobno panowie je sobie przyznawali, ale niczego takiego nie byłem świadkiem. Ile punktów przypada za doprowadzenie kogoś do płaczu? Ile za wyprowadzenie z równowagi? Dlaczego nie było rekordu za spowodowanie samobójstwa? Rywalizacja choć trochę przypominałaby wtedy grę.

 

Nie, ich żarty musiałyby być dużo bardziej wyrafinowane. Jestem w stanie sobie wyobrazić nietypowe wybory zakupowe, udawane ataki serca, napady demencji, czy wspólne skecze. Coś w stylu „Kim jesteś i gdzie jest mój koń?”. To otwierałoby olbrzymie pole do popisu i miałoby szansę dać dziadkom zajęcie na bardzo długo. Problem w tym, że nie zasługiwaliby już na śmierć i całe opowiadanie by się posypało. Swoją drogą, naprawdę uważasz, że człowiekowi należy się śmierć za bycie zwykłym chamem?

 

Ze wszystkich bohaterów niemal żaden nie jest interesujący. Staruszkowie są przesadnie źli tylko po to, by historia mogła mieć miejsce. Główny bohater błądzi jak we mgle. Między młodymi nie ma nawet nuty chemii. Miałem wrażenie, że spędzają ze sobą czas na siłę i to zupełnie odebrało dramatyzm ostatnim scenom. Tylko Pan Adam wzbudził we mnie sympatię. Mogłoby być go więcej.

 

Pozostaje też mnóstwo pytań, którym należy się odpowiedź. Skąd chłopak wiedział, że sprawcą jest sprzedawca? Dlaczego założył od razu, że ten spełnia życzenia? Dlaczego sprzedawca miałby potrzebować pomocy, skoro radził sobie wcześniej bardzo dobrze? Skąd na miejscu wzięła się Karolina? Czy naprawdę pierwszą rzeczą, jaką zrobiłaby po odzyskaniu życia jest wysłanie kolejnego artykułu?

 

Mocno nieprzemyślane dzieło. Oby następne otrzymały więcej uwagi.

 

Wciąż jednak mamy impas. Zaznaczam, że brniemy właśnie w fizjologię zombie, więc hipotezy mogą się mocno ścierać. Kupuję utratę pamięci pochodzącą sprzed nieżycia. Co więc z pamięcią z dnia na dzień już potem? Jak ożywieniec uzyskuje nowe wspomnienia? Ile danych może przetrawić nieżywy mózg? Skoro zombiakowi brakuje RAMu by jednoznacznie stwierdzić “jestem” czy “nie jestem”, to czy rzeczywiście potrafiłby zrozumieć koncepcję pracy, fachu i obowiązku? Zakładam z góry, choć możesz mnie wyprowadzić z błędu, że jego wkład w swoje usługi jest mocno pasywny i nie otrzymuje wynagrodzenia, do którego my jesteśmy przyzwyczajeni?

Drogi autorze, poczułem grozę. Niestety nie dzięki klimatowi i wydarzeniom, a przez formę wykonania. Mój układ nerwowy był zatrzaśnięty w trybie walki lub ucieczki przez cały okres trwania lektury.

 

Tekstowi należy się generalny remont. Do tego stopnia, że powątpiewam w to, czy samemu go czytałeś. Niestety nie wskażę Ci wszystkich usterek, bo to by skutkowało przepisaniem całości. Zwrócę jedynie uwagę na największe grzechy, którymi powinieneś się zająć w pierwszej kolejności.

 

Opisujesz otoczenia i akcje w sposób chorobliwie szczegółowy. Chyba każdemu rzeczownikowi towarzyszy przynajmniej jeden przymiotnik. Prowadzi to do wyliczanki za wyliczanką. Naprawdę nie ma znaczenia jaki kolor mają kurtki, czapki i rękawiczki każdej osoby, która się nawinie. Wyobraźnia czytelnika sama poradzi sobie z wypełnieniem luk. Twoim zadaniem jest tak poprowadzić moją uwagę, bym miał szansę zauważyć najistotniejsze rzeczy. Nadmiarem słów ryzykujesz, że się pogubię i już nie odnajdę. Mógłbyś chcieć stworzyć bohatera, którego cechą jest wybitna spostrzegawczość albo patologiczna fiksacja na niektórych rzeczach, ale spokojnie, powoli. Nawet wtedy należałoby to zrobić w inny sposób.

 

Pamiętaj, kontrolujesz to co widzę, ale nie masz wpływu na to co czuję. Nie uznawaj reakcji za oczywiste. Jeśli opiszesz coś jako przerażające, to możesz być pewny, że takie nie będzie. Unikaj tego jak ognia. Pokaż mi coś, a ja się zajmę odczuwaniem. 

 

Jest tutaj mnóstwo scen, które moglibyśmy wyciąć bez żadnej szkody dla fabuły. Może cię to zdziwi, ale do momentu samej imprezy nie wydarzyło się nic kluczowego. Mógłbyś zacząć w tym miejscu i nic by to nie zmieniło. Dlaczego? Bo żadne z poprzedzających zdarzeń nie wpłynęło na późniejsze zachowania i decyzje bohaterów. Owszem, chłopaki rozmawiali o dziwaku z pociągu i zaginionych dziewczynach, ale nic poza tym. Impreza odbyła się dokładnie tak, jak miała się odbyć. Nikt nie był bardziej czujny, ani nawet zaniepokojony. W dalszej części bohater mocno się pocił, by połączyć jak detektyw wcześniejsze fakty w całość, bo tak naprawdę wcale one do siebie nie pasowały. Rozumiem, że chciałeś stopniowo budować napięcie, ale zabrakło tutaj rzeczywistego związku przyczynowo-skutkowego. Jedyne, co dostrzegłem, to to, że Sylwek postanowił okłamać Klarę. To umieściło ją w konkretnym miejscu i czasie i pośrednio doprowadziło do jej śmierci. Tak. Jedna świadoma decyzja, która miała rzeczywisty skutek. Czy wcześniej mógł kogoś ostrzec? Nie, bo nic nie wskazywało na rzeczywiste zagrożenie. Potwora zobaczył mocno nietrzeźwy, więc miał prawo wątpić w swoją percepcję, poza tym prawdopodobnie zostałby wyśmiany.

 

Pojawiły się bardzo ważne pytania, na które nie dałeś odpowiedzi. Dlaczego bohater odkrył sposób na pokonanie potwora we śnie? Nie możesz tego tak zostawić. Fachowo nazywamy to „wyciąganiem z dupy”. Nie wyciągaj rozwiązań z dupy. Nawet jeśli to musiał być sen, to znajdź powód, by bohater go wyśnił.

 

Ostatnie czym mogę się podzielić, to zadbaj o to, bym choć trochę polubił bohaterów. Nadaj im jakieś szczególne cechy, plany i cele. Niech każdy ma szansę podjąć decyzję pasującą do niego. Kukła z imieniem nie wywoła u mnie żadnych emocji. Wszystkie z Twoich postaci mógłbyś pozamieniać miejscami i nic by się nie zmieniło.

 

Tyle wskazówek ode mnie. Pracuj dalej.

 

Faktycznie. Trochę przeceniłem wartość tego, co chciałbym zobaczyć kosztem tego, co ty chciałbyś stworzyć. Mój wewnętrzny alarm odzywa się za każdym razem, gdy moje preferencje nie zostaną zaspokojone podręcznikowo punkt po punkcie. Jawne eksperymenty nie unikną tego rodzaju uwagi.

 

Ostatecznie wychodzi na to, że zaprowadziłeś mnie dokładnie tam, gdzie chciałeś. Nie narzekam, w końcu przejażdżka od początku była uznana za udaną.yes

Drogi autorze, widzę problem.

 

Udział w grze elementarnych cząstek rządzącymi się podstawowymi prawami fizyki sam w sobie sugeruje determinizm. Zaraz potem mocno przekonujesz mnie o sile i znaczeniu wolnej woli tylko po to, by mi ją odebrać pisząc w drugiej osobie. Czujesz to? Doświadczam ciągu zdeterminowanych zdarzeń mówiących o wolnej woli, której nie ma. Już teraz czuję zakwasy od tej mentalnej gimnastyki.

 

Ponieważ to mnie powierzyłeś rolę głównego bohatera, opowiem co przeżyłem. Paradoksalnie, albo i nie, nie doszukałem się żadnego związku przyczynowo – skutkowego w swoich działaniach. Jestem wysłannikiem chaosu. Tak na pohybel determinizmowi. Oddaję strzał w znajomą twarz i puszczam ten gest w niepamięć. Aby uczcić zły dzień, wydaję jedne z ostatnich pieniędzy na alkohol by urżnąć się w trupa i zaraz momentalnie otrzeźwieć. Odmawiam dostrzegania zwykłego świata. Jestem poetą. Mój świat zbudowany jest z metafor i porównań. Moje plany mogą poczekać. Choć mam długi i kłopoty, szukam guza i bezinteresownie wdaję się w bójki w nie swojej sprawie. Nie przyjmuję laurów i odmawiam dalszych wyjaśnień.

 

Widzę, jak dużo pracy włożyłeś w ekspozycję. Dobra robota. Mocny głos również dużo wnosi. Jest na czym budować dowolną historię. Szczerze odradzam kontynuowanie w drugiej osobie. Nic, według mnie, nie wnosi, a twój wysiłek przyda się gdzie indziej.

Właśnie do tego dążę. Stoję murem za unieśmiertelnieniem się w ten sposób i kontynuowaniem wizji przez osoby trzecie po wsze czasy. Ambicja niechybnie była duża. Pytanie brzmi: co jest tą ambicją i kto miałby ją kontynuować? Bez tych szczegółów Jason został prezydentem dla zostania prezydentem bez rzeczywistej kontroli nad tym, co wprowadził w ruch. A to, że był pierwszym swojego rodzaju, czyni go tylko memem. “Mieć wpływ na historię ludzkości” brzmi bardzo pięknie, ale w rzeczywistości to najpłytsze, co można wymyślić. 

Drogi autorze, popisałeś się.

 

Mocny głos i obrazowe opisy to zdecydowanie najmocniejsza strona tego dzieła. Byłem tam, oczy widziały, a nos czuł. Podoba mi się główne założenie (chef's kiss). Wierzę, że w tych okolicznościach osiedlowa mafia trudniłaby się nawet takim biznesem. Nie mam wątpliwości, że popyt na takie usługi też by był. Łykam to.

 

Czego mi brakuje, to jakiegokolwiek powodu, by główny bohater kontynuował swój zawód. Co go powstrzymuje przed zmianą znienawidzonej profesji, a jego przełożonych przed wywaleniem furiata na zbity zanim sprowadzi nieszczęście na siebie i kolegów po fachu? Są służby, gdzie nie ma miejsca na takie postawy. Nawet zwykła, oklepana chęć dotrwania do emerytury zapełniłaby tę lukę, ale przekonałeś mnie, że stać cię na coś lepszego.

 

Ostatni akapit był dla mnie na początku niejasny. Przyznaję, że dopóki nie przeczytałem komentarzy byłem pewien, że bohater czeka na wskrzeszenie, a cykl życia i nieżycia to kolejny aspekt jego pracy, którego nie cierpi. Taka choroba zawodowa. Pozwolę sobie zasugerować zmianę, która klaruje sprawę i, przynajmniej mnie, bardzo satysfakcjonuje. Ostatnie zdanie zamienić na „Tej roboty też nie cierpię”.

 

Poza tym, chylę czoła.

Drogi autorze, nie widzę tutaj żadnej historii. Bardziej histerię. Pełne frustracji rozmyślania, które ostatecznie prowadzą donikąd.

Dużo ładnych słów nie zbuduje opowieści, jeśli wśród nich nic się nie wydarzy. Dotarłem do końca licząc, że wyklaruje się chociaż to, czym był wysłany na początku tekst.

Zupełnie nie wiem, co chciałeś mi powiedzieć. Oby nie to, że odkryłeś receptę na lepsze życie, bo brzmiała ona bardzo jak „chędożcie się wszyscy”.

Drogi autorze, podoba mi się to, co zobaczyłem.

 

Udało ci się zbudować całkiem przekonujący świat. Rola mediów społecznościowych na wszystkich frontach jest niezaprzeczalna i wierzę, że to będzie postępować jeszcze dalej. Podoba mi się stopniowa eskalacja fantazji w pierwszym akapicie, gdy wymieniałeś nazwiska polityków. To dużo lepszy sposób na wyrażenie jak daleko zaszliśmy w przyszłość niż przykładowo „był to rok 8031”. Technologiczne smaczki były w pełni strawne, choć wieloświatami zabrnąłeś według mnie za daleko. Tutaj moje zawieszenie niewiary zostało już za mocno nadszarpnięte.

 

Trochę szkoda, że dzieło składa się niemal w całości z ekspozycji. Dwa ostatnie akapity to za mało, by mnie zadowolić w pełni. Spłyca to działania bohatera do osiągnięcia swojego celu w dwóch prostych krokach: przepchnąć poprawkę i umrzeć. Nie wiem też dlaczego właściwie Jason chciał być prezydentem. Swój urząd otrzymał dopiero po śmierci, więc nie mógł się nim cieszyć, ani nic nie zmienił osobiście. Nie widziałem nic o jego planach po objęciu stanowiska, ani nawet kto będzie dowodził w jego imieniu. Rozbawiło mnie to, że rozwiązanie jego problemu sprowadziło się do „Can't beat them? Join them!”, ale wszystko wskazuje na to, że zrobił to wyłącznie dla beki i chęci, by zostać memem.

 

Kończąc, są dodatkowe punkty za sprytne wprowadzenie mnie w błąd samym tytułem i pierwszymi słowami. Spodziewałem się historii o duchach, a otrzymałem wyjątkowo wyrafinowane samobójstwo i nawet nie jestem zły.

Drogi autorze, udało ci się stworzyć najbardziej optymistyczny obraz postapo jaki widziałem. Jak na świat anulowany od pół roku działa zaskakująco świetnie. Bohaterowie nie napotykali za bardzo na trudności. Cała ich podróż zdaje się być zwykłą wycieczką. Byliśmy tutaj świadkami dosłownie „Chce ci się pić? To idziemy do sklepu!”. Nikt nie musiał się wykazać żadnymi umiejętnościami przetrwania.

 

W przeciwieństwie do przedmówców nie interesuje mnie w ogóle przyczyna wybuchu ani co było przed nim. W momencie, gdy ludzkość została skutecznie usunięta, przestało mieć to znaczenie. Jest już pewne, że nie ma już możliwości naprawy niczego. Bracia są jedynymi (do czasu) osobami na ziemi, a i ich dni są już policzone. Ich odporność na promieniowanie chroni ich tylko przed jednym zagrożeniem. Ostatnie co im zostaje to spędzić ten czas najlepiej jak można.

 

Bohaterowie wędrowali od pół roku bez żadnych wzmianek o metodach nawigacji. Jeśli kierunek południe był dla nich jedyną wskazówką to to by tłumaczyło dlaczego poruszali się tak długo. Jednocześnie też zaskakuje, że dotarli tam w ogóle. Sam cel podróży nie tylko okazał się bezużyteczny, ale też ironicznie doprowadził do śmierci jednego z braci. Nie wierzę, że informacja o wkładzie ojca w katastrofę przyda się dwójce dzieciaków w odnawianiu gatunku. A, właśnie! Ostatnie słowa starszego brata przekraczają poziom absurdu na który byłem przygotowany. „Idźcie i rozmnażajcie się” w kierunku dwójki ośmiolatków? Nie. Tak bardzo nie.

 

Rozpoczynam koncert życzeń. To, co mógłbym chcieć tutaj zobaczyć, to jak bracia spędzają razem swoje ostatnie chwile. Nie musiałoby to być aż do momentu śmierci. Są odporni na to, co zabiło wszystko co żywe. Jedyne co mają teraz, to siebie nawzajem i czas. Jak katastrofa wpłynęła na ich relację, charaktery i światopogląd? Przydałaby mi się ta konkretna perspektywa. Coś więcej niż „ludzkość to zaraza”. A skoro przy tym już jestem. Czy na pewno to właśnie są te słowa, które powinien usłyszeć ośmiolatek w tych warunkach? Czy to miało dodać mu motywacji do dalszego życia? Stanowczo się nie zgadzam. Skoro starszemu bratu powierzono rolę opiekuna to chciałbym zobaczyć jego rzeczywisty wysiłek w tym kierunku. Narzekałem wcześniej na sielankę towarzyszącą wędrowcom, ale absolutnie nie miałbym nic przeciwko niej, gdyby była ona wynikiem pracy protektora. Jak zobrazować dziecku zniszczony świat w taki sposób, by wciąż wydawał się bezpieczny? Jak dodawałby mu otuchy gdy nie ma już tego, co wcześniej? Jak sprawić, by chciało żyć dalej? Jakie narzędzia ku temu wykorzysta? Pokusiłbym się o poeksperymentowanie z zabawami, jakie może wymyślać starszy brat młodszemu, by ten mógł nabierać umiejętności przetrwania. Mieliśmy scenę w opuszczonym centrum handlowym. Dlaczego nie mieliby budować fortów do spania? Dlaczego nie mieliby robić zawodów w szukaniu zdatnej żywności? Materiał sam się pisze.

 

Byków językowych nie wskazuję, bo nie. Nie tak widzę swoją rolę. Tyle ode mnie.

 

Drogi autorze, jestem zupełnie zagubiony i potrzebuję wskazówek. Pomimo wysiłku moje oczy wyobraźni nie są w stanie zobaczyć w pełni tego, co chciałeś mi pokazać.

 

Na samym początku duży nacisk położyłeś na to, że wody Rzeki płyną w górę. Nie mam z tym problemu, w końcu prawa fizyki mogą działać jak chcą. Podróż w tych warunkach ma szansę być niezwykle ciekawa, w końcu wiąże się z zupełnie innymi trudnościami i zagrożeniami. Dlaczego jednak zaraz potem przestało to mieć znaczenie? Była mowa o wodospadach i spływie łodzią jakby wody Rzeki zachowywały się zupełnie normalnie.

 

Wspomniałeś, że ojciec wykonywał swój zawód od niemal tysiąca lat. To mogłoby sugerować, że bohaterowie nie są ludźmi, ale nic innego tego nie potwierdza. Do samego końca wszystkie zachowania łudząco przypominają ludzkie. Wzmianki o czasie płynącym inaczej niczego nie tłumaczą.

 

Mocno zastanawia mnie też to, dlaczego bohaterowie tak mało wiedzą o świecie, w którym żyją i pracy, którą wykonują. Nie można wszystkiego zrzucić na „tak zawsze było, jest i będzie” i „tak robił mój ojciec i dziadek, więc ja też tak robię”. To trochę za mało, by pokonać ludzką ciekawość. Nie wierzę, że tak mgliste opowieści ojca powstrzymałyby młodego chłopca od szukania odpowiedzi na własną rękę. Nie ma też powodu, by człowiek kontynuował pracę, której efektów nie widzi i nie rozumie. Dlaczego przejście na drugą stronę Rzeki jest tak kluczowe, że istnieje profesja zajmująca się opieką nad Mostem? Jakie znaczenie mają świetliste ćmy, skoro są ważniejsze nawet od samego Mostu? Pomimo tych priorytetów ojciec za słabo przygotowywał syna do tego zadania zanim zostawił go zupełnie samego. Nie było też mowy o tym co będzie, gdy przyjdzie pora na przekazanie pałeczki kolejnemu rybakowi. Dlaczego też nazywali siebie rybakami, skoro ich najważniejsze zadania polegały na czymś zupełnie innym?

 

Większość tekstu była poświęcona pracy, która ostatecznie okazała się zupełnie niepotrzebna. Bjarni w którymś momencie przestał wykonywać swoje zadania i nie dostrzegłem żadnych konsekwencji takiego obrotu spraw. Świat poradził sobie bez jego wkładu w cykl rozwojowy świetlistych ciem. Ojciec bajał, że przybierają one ludzką postać, by przejść w swoim czasie przez most na drugą stronę. Most runął jednak dużo wcześniej zanim Bjarni zaprzestał połowów. Gdzie się podziali wszyscy zbłąkani? Ani jeden człowiek ze został poszkodowany przez brak Mostu. Jedynego włóczęgę, jakiego napotkał Bjarni, wystarczyło przewieźć łodzią. Most nie gra więc żadnej roli. Również ostatnia podróż Bjarniego straciła cały sens, gdy okazało się, że można bezkarnie po prostu dobić do drugiego brzegu w dowolnym miejscu.

 

Mnóstwo jest szczegółów, których wytykanie zaczyna wydawać mi się złośliwością z mojej strony.

Na przykład fakt, że rybacy mieszkali tak daleko od Mostu i łowisk. Wydaje mi się to bardzo nieefektywnym rozwiązaniem, niegodnym istoty myślącej. Albo to, że Bjarni odwiedzał Most kilka razy w miesiącu i mimo tego zdołał być świadkiem katastrofy, która trwała kilka chwil. Podarowany robaczek również przetrwał zapomniany w kieszeni zdecydowanie za długo.

Dalej konkretne fragmenty:

 

Bjarni już dawno przestał pytać, co znajduje się za mgłą.

[Bjarni] Nigdy tak naprawdę nie zastanawiał się co jest za mgłą.

Takie kruczki bardzo mnie rażą, ale wierzę, że kto inny mógłby nie zwrócić na to uwagi.

 

Nie był to ani dźwięk, ani zapach, ani obraz jak to kiedyś próbował wyobrazić sobie jego tata.

Tego Bjarni nie mógł się wiedzieć ze swojej perspektywy. Tylko to, co ojciec mu rzeczywiście powiedział.

 

Takich przykładów mógłbym przytoczyć więcej, ale mam wrażenie, że moja krytyka wkrótce zupełnie przestałaby być konstruktywna.

 

Ostatecznie opowieść nie wywołuje u mnie żadnych emocji, a jedynie dezorientuje. Za dużo stawia pytań i za mało daje odpowiedzi. Może jest to wynikiem mojej ignorancji, ale ciężko jest mi wyciągnąć nadrzędny sens tego wszystkiego. Jeśli został on zostawiony do mojej interpretacji, to poległem jako czytelnik.

 

Jeśli mogę zasugerować coś od siebie, to proponuję zastanowić się nad głównym przekazem i skupić się na nim nawet kosztem części pomysłów, które tylko zdają się pasować do całości na pierwszy rzut oka. Widzę tutaj niejeden potencjał, ale wszystkie moje pomysły wymagałyby ingerencji, na które sobie teraz nie pozwolę.

 

Nowa Fantastyka