Profil użytkownika


komentarze: 337, w dziale opowiadań: 286, opowiadania: 127

Ostatnie sto komentarzy

Nie, no, ten. Kilka błędów jest. Mimo wszystko przeczytałem do końca ale liczyłem na więcej akcji i choć kroplę fantastyki. I nie podoba mi się mierzenie temperatury kretowi w odbycie. Bardzo, fafluchten, niemiła scena. Wariaci rządzą światem! Haha

Hej, Koalo, poświątecznie. Podwójna spacja w pierwszym zdaniu. I co to znaczy "sztuczny dywan"? Pozdrawiam

Jeśli ten "żart" pomógł Ci wyzbyć się nienawiści i innych złych emocji, to super. Zabić można na milion sposobów, siebie też. I to nigdy nie jest śmieszne. Brakuje mi Astrid i jej kolorowego szaleństwa. Ciągle zachodzę w głowę, co ją stąd wykurzyło.

Dzięki, Ramshiri. Czasami już tak jest, słodko-gorzko. ;-) I przeczytałem też Twojego "Uprowadzonego" i postaram się dodać komentarz… też ze szpileczką. Ale jest naprawdę dobrze. No, w końcu to biblioteka. Zasłużona, zdecydowanie.

No, i przeczytałem. Do końca. Mimo braku czasu.

 

Ramshiri – ładnie napisane, sprawnie. Aż dziw, że tyle błędów zostało po becie (w tak zacnym składzie). Ale to jest zawsze do poprawienia. Co do treści… czuję niedosyt. Chyba jeśli tekst płynie, to wtedy włącza się zapotrzebowanie na dobrą historię. Może nie jest sztampowa ale też zabrakło dreszczyku. Od mniej więcej połowy wszystko stało się jasne (może tylko poza “opętaniem” i “skasowaniem” tatuśka). Trudno nazwać to typowym twistem ale pomysł dobry.

Podsumowując – fajne, miło się czytało ale w pamięci nie zostanie na długo. A szkoda, bo potencjał był większy.

 

Pozdrawiam i życzę powodzenia.

Ludziska różne rzeczy sobie dziarają i część tatuarzystów nie kłóci się z gustami klientów. ;-)

@Fasynator

Sory, mimo wzmożonego wysiłku nie imaginuję sobie płonącej opony w czarno-białym kolorze…

voila…

Tattoo Fire Wheel Stock Illustrations – 209 Tattoo Fire Wheel Stock Illustrations, Vectors & Clipart – DreamstimePublicDomainVectors.org-Wheel on fire | Fire tattoo, Wheel tattoo, Car logo design

 

To chyba miało tak jakoś wyglądać? ;)

Pozdrawiam

Spoko, zwracam tylko uwagę, że niektórzy mają swój, niepoprawny styl, który chronią jak ekolodzy zagrożone gatunki. Pozdrawiam.

Cezary, jeśli już zarzucasz komuś "brak trzeźwości", to sprecyzuj, proszę, kogo masz na myśli. Takie sugestie mogą kogoś obrażać?

Astrid, Ty to potrafisz i umisz jeszcze na dodatek. Uśmiałem, bo tu nawet było coś na kształt fabuły. Niepotrzebne te ortografy a po becie byłoby całkiem mocne… coś. Pozdrawiam i czekam na kolejne ekscytujące i nawet mrożący krew w żyłach jak icetea opowiadania.

Ale może coś się z tego rozwinie?

Temacik nie był rozwojowy od początku (ten rozwojowy czeka w szufladzie), bo strasznie oklepany. Miało być prosto i według wytycznych do wyzwania ale zawiodłem. Ćwiczenia są po to, żeby się czegoś uczyć i tak do tego podchodzę. Jak większość cierpię na brak czasu pochłonięty codziennością – praca, dom, itp.

 

Prawda, było. Ale ten główny?

Problem pierwszy, główny i będący powodem kolejnych, to oczywiście Mątwy niszczące statek. Gax miał być zasiedziałym i zaśniedziałym szczęściarzem (?) korzystającym ze spokojnego życia. I… bum!

 

Dzięki, że mimo słabego tekściku, doczekał się komentarzy. :-D

Ostam – dzięki za krytykę, wytknięcie błędów i małe biczowanie (zasłużone). Jak nie zapomnę i znajdę czas, to poprawię.

 

Tarnina – kurczę, ten limit był limitujący (poza bykami, które udało się w tak krótkim tekście zmieścić). A żeby było śmiesznie, to napisałem drugiego szorciaka specjalnie pod wyzwanie i… potknąłem się o sznurówki już przy pierwszym kroku, hihi.

 

Tak, to “upchnięcie protagonisty…” – spodobało mi się. ;-) Spokojne życie – niestety bywa zmącone przeciwnościami spadającymi jak grom z jasnego nieba. Ale problemów było kilka: Mątwy, rozszczelnienie statku i instalacji, śmierć załogi i niewielka ilość powietrza, która została Gaxowi.

Cześć, wszystkim Wątkowiczom.

 

Wyzwanie strasznie trudne ze względu na limit – dzięki wielkie! ;)

Pierwszego szorciaka “wrzuciłem do szuflady”, bo mocno wyrósł ponad limit i nie miałem sumienia go “kastrować”. I po tym przydługim wstępie, i ostrzeżeniu (robię to teraz) o wulgaryzmach, zapraszam na chwilkę z Gaxem.

 

***

 

Gax

 

Starszy pilot Gax Roon przez dziesięć lat służby na statku zwiadowczym USSS Hammon nigdy nie zaznał strachu. I podczas, gdy większość na jego miejscu oczekiwałaby nagrody, on wiedział, że odbiera ją każdego dnia. Wojnę znał tylko z wykładów w szkole kadetów, gdzie zaznajamiał się z taktyką, pilotażem i najważniejszymi potyczkami zakończonego właśnie konfliktu o Pas.

 

Grube cielsko ubrane w skafander z trudem przecisnęło się przez właz i z hukiem runęło na pokład, gdy załoga włączyła sztuczną grawitację. Po wpompowaniu do śluzy powietrza, Gax poruszył się a odpięty od skafandra hełm potoczył kilka metrów.

– Ku… Kurwa! – wydyszał ciężko. – Mątwy!

 

 Trzy autonomiczne pojazdy przyklejone do zewnętrznych powierzchni kadłuba przepalały kolejne warstwy kompozytu. Artefakty minionej wojny nadal były zagrożeniem dla statków zapuszczających się w ten rejon.

 

Kiedy Gax wygramolił się na zewnątrz miał już ze sobą fazer plazmowy, z którego precyzyjnie wystrzeliwane wiązki rozrywały kolejne korpusy wrogich maszyn. Wszystkie zneutralizowane, jednak… ostatnia z roztrzaskanych Mątew oderwała się od statku pozostawiając wyrwę, wypluwającą powietrze w przestrzeń kosmiczną.

 

– Tracimy szybko powietrze! – wrzasnął do mikrofonu. – Zamknijcie zawory powietrzne sekcji dziobowej!

Cisza.

– Pinky, Greg, do jasnej cholery, zamknijcie te zawory! Jesteście tam?!

Cisza.

 

 Gax był prawie pewny, że brak odpowiedzi nie był związany z awarią komunikatora. Pokonując ponownie wąskie przejście oddzielające pokład od bezmiaru kosmosu miał wrażenie, że robi to z taką wprawą, jak w pierwszym dniu służby, trzydzieści kilogramów temu.

 Nieustający stan nieważkości był kolejnym złym omenem. I czerwone, migające lampki alarmowe. Ręczne zamknięcie włazu i wyrównanie ciśnień zajęło trwające wieki pięć minut.

Gax odepchnął dryfujące ciała i zamknął zawory. Poziom tlenu w zbiornikach wynosił trzy procent.

Mam przesrane – pomyślał – czekają mnie kolejne godziny w skafandrze.

Przede wszystkim chcę pogratulować Ostamowi ale również wszystkim bez wyjątku uczestnikom wyzwania, bo potraficie pisać. Poziom był wysoki i wyrównany. Nie wszystkie wyzwania tak wyglądają. I super!

To, co poniżej, to subiektywny odbiór waszych tekstów. I chyba o to w tym chodzi – o subiektywny odbiór i ocenę, bo jak wielokrotnie się przekonałem czytając komentarze na NF, “jednemu podoba się córka a drugiemu teściowa”. Ale do rzeczy:

 

Koala

Twoja Przyzwoitość zaczyna się ciekawie. Wolne preludium wprowadza nas w świat otwierających się portali pomiędzy światami. Bum i masz u siebie dziewczynę. Miło ???? I tu niestety brakuje literek. Jest też kilka niezrozumiałych wątków, bo jeśli portale pojawiają się “losowo”, to jak chcesz odesłać dziewczynę, hmmm. I gdybym się przeniósł do innego wymiaru, to na pewno ostatnią rzeczą jaką bym zrobił, to położył się spać na kanapie u obcej mi istoty. Czyli dobrze się czyta ale fabularnie sporo zgrzyta.

 

Tarnina

Jest ostre tempo od początku. Niby jest groza ale mocno zmącona rozważaniami o butach i miękkich dywanach. Te śmieszki nieco robią z tego pastisz. może taki był zamiar

Przełknęłam jęk

… ojoj!

przeciągły zgrzyt, jakby ktoś przeciągał… -> ?

Też nie przepadam za marchewką… poza tą z pieczonek i z parowara. ;)

Oczywiście, stylistycznie jest płynnie i technicznie bez zarzutu.

 

BardJaskier

Dzięki za fajne wyzwanie, choć tak na dobrą sprawę, to powinno brzmieć: “napisz co ci w duszy gra, kiedy twoje własne światy śpią”.

 

Co do Twojego króciaka…

Jest akcja i to taka na serio. Krasnoludy, tarcze i szczury. Jest mięso. Ale potrawom z samego mięcha czegoś brakuje. Czyta się dobrze. Fajny szorciak. I tyle.

 

I dzięki za korektę. Tarnina najlepiej to podsumowała gifem.

 

Golodh

Masz moje dziesięć punktów… a przynajmniej miałbyś, jeśli trzeba by oceniać humor. Podobało mi się, co tu ściemniać. Właściwe tempo i twist, a może i kilka, haha. Moja pokrętna logika nie dała Ci punktu, czy choćby jego połowy, bo: obie połówki już rozdzieliłem a na dodatek dostałem punkt od Ciebie, więc mogłoby to wyglądać na jakąś wzajemność? A tak serio, to dlatego, że jestem Ronem! Dla mnie jesteś na podium tego wyzwania.

I jeszcze raz dziękuję, że spodobał Ci się mój “włochaty” szort, tak skopany przez innych. Szczerze – chyba na dłuższy czas wyleczyłem się z fanfików.

 

Outta Sewer

Tak… Niesamowicie podobał mi się zarówno klimat i sposób prowadzenia akcji. Takie wyważenie całej sceny. Niczego nie miałem za dużo ani za mało. Prawie to widziałem (to co opisałeś). Treść ciekawa i trafiła też w tematy, które mnie niedawno zaciekawiły – symulacje światów. Brawo!

 

SNDWLKR

Zgrabnie napisana scenka ale… trochę zabrakło mi tu akcji. Jako fragment większej całości – tak, jako krótka forma – za mało treści. Czyli potrawa “jarska”… jeśli ktoś lubi…

I jeszcze jedna rzecz, nad którą się zastanawiam – czy w karczmie trzeba dodawać, że miód jest “pitny”? Chyba, że to karczma Kubusia Puchatka. ;)

 

I dzięki, że pomimo niechęci do filmu i “włochatych imion” sam klimat i scenka, którą zaproponowałem była OK.

 

Ananke

Cóż, wśród dobrych króciaków, któryś musi być w środku… Ogólnie fajnie i w dodatku jedno z kilku uniwersów, które znałem, hehe. To, że odgadłem od razu (i nie tylko Twój tekst), uważam za minus. Pierwszy akapit mi zgrzytnął i to w kilku miejscach a to zawsze wpływa na odbiór całości. I dialog w pierwszej części jest zbyt długi, przeciągnięty do granic rozsądku. Jest poprawnie, a to za mało, aby wygrać

 

Drugi szort jest IMO też gdzieś w środku stawki, zdecydowanie nie na końcu. Knajpka dla potworów jest “przyjemnie” opisana. Jest dynamika. I podczas czytania czuć śluz – jego zapach i konsystencję. I tylko czegoś mi ciągle brakowało. Może dłuższego tekstu?

 

Asylum

Masz lekkość w pisaniu, zdecydowanie. Ładne opisy. Nawet za ładne IMO, bo wyszła taka Matrioszka Faberge. Lubię umiar a tu jest wszystko “na bogaciej”. Kocie klimaty mnie nie porwały ale dla mnie tekst był tuż za pudłem.

 

Ostam

Gratuluję zwycięstwa!

Stawka była wyrównana i reszta deptała Ci po piętach, więc pisz dalej i nie spoczywaj na laurach ;-)

Co było dla mnie przewagą szorta nad resztą opowiadań? Nie technikalia i niekoniecznie dialogi. Zarówno Twoja historia, jak i napisana przez Outta, miały wyjątkowy klimat, serce i duszę. Nie, nie odmawiam tego reszcie, ale dla mnie przy czytaniu ważne jest, aby przeżywać opisane sceny tak, jakbym był w środku akcji. Tu się tak czułem i kropka.

 

Pozdrawiam serdecznie wszystkich – P.B.

Golodh, dziękuję. Niestety padł mi internet stacjonarny i piszę z komórki (LTE rules). I chciałem obalić system, więc… swój głos dzielę na pół i przyznaję po jednej drugiej głosu. Jeśli ktoś zagłosuje, to i tak te moje połówki się nie będą liczyły. Outta i Ostam – komentarze dokleję ASAP (najprawdopodobniej jutro).

Ananke – dzięki za przeczytanie, miłe słowa ale i te krytyczne. Kropka i powtórzenie (okropne) poprawione. Co do tych “włosów”, to masz rację – poszedłem (nieświadomie) na łatwiznę. Dlaczego nie chciałem używać imion (dokładnie imienia Roya)? Bo dla fanów uniwersum to by było zbyt łatwe do odgadnięcia a przecież mieliśmy postarać się ukryć świat, w którym dzieje się akcja i ujawnić go na końcu. Przekombinowałem. wink

Tarnina – masz rację – dramat z tym moim pisaniem. Ale i tak od czasu do czasu pomęczę Was moją grafomanią cheeky

Tarnino, skróty myślowe są w cenie, bo paradoksalnie, często są przyczynkiem do dłuższej dyskusji. devil

Goauld, powiadasz, hmm… mało podobny z profilu wink

I niby powinienem mocniej bronić “mojego” symbionta ale… z Tobą przegrać, to jak wygrać heart

 

EDIT (bo nie chcę dodawać wątków): PRZYZNAJĘ, ŻE BARDZIEJ PRZYCZYNĄ, NIŻ PRZYCZYNKIEM blush

 

Koalo, złoty misiu – nie mam pewności, czy zainteresował Cię tekst, czy późniejsze rozważania ale i tak się cieszę. Jeśli jednak chodziło o szorta, to fanfiki jakoś mnie nie pociągają (rozmyślania o nich to co innego), bo przyjemniej jest wymyślać swoje światy. Inaczej ktoś może marudzić, że nie jest kanonicznie, etc. Poza tym, został ogłoszony konkurs, więc bardzo chciałbym wreszcie zdążyć z tekstem. Spróbuję też pracy z konspektem – cza sie rozwijać.

Droga Tarnino, trudno mówić o ewolucji, skoro replikanci byli wytwarzani dzięki zaawansowanej biotechnologii (poza wątkiem z Blade Runner 2049 dopuszczającym rozmnażanie się replikantów – tak zwany “cud”).

Oczywiście badanie oczu replikantów, lub test Voigta-Kampffa też mogą pomóc w ich identyfikacji. Poza tym są inne metody, które jednak wymagają użycia zaawansowanego sprzętu medycznego. I tu mamy właśnie taki sprzęt nowej generacji, który pomimo tego wymaga obsługi i interpretacji przez wykwalifikowanego pracownika medycznego.

I jeszcze taka uwaga – symbiont jest zlokalizowany na rdzeniu kręgowym, pod skórą i mięśniami. ;-)

Ergo – symbiont, to nie coś w rodzaju “larwy” z Obcego.

Pozdrawiam

Limit – srimit + 243 = 751 [słów] (ale bez odjęcia srimitu, to prawie tysiąc) ;-)

 

*****

 

Drzwi zamykały się bardzo powoli, co zapobiegło zwyczajowemu dźwięczeniu kiepsko przymocowanej, mosiężnej tabliczki z wygrawerowanym nazwiskiem profesora Simona Reesa i tytułem chirurga biotechnologicznego.

 

– Ciii… – Właściciel gabinetu siedział za swoim biurkiem sparaliżowany strachem, gdy posiadacz długich, białych włosów przeciągle uciszał go, trzymając przy ustach wskazujący palec, wystający z rękawiczki samochodowej. Gość uśmiechał się przy tym i wpatrywał błękitnymi oczyma, w których malował się bezgraniczny spokój. Profesor tylko raz patrzył w tak spokojne oczy. Lata temu.

– Profesorze Reese, jesteśmy tu, aby skorzystać z pana wyjątkowych zdolności. – Aksamitne słowa należały do ostrzyżonego na zapałkę bruneta, zdejmującego dłoń z klamki. Liczne blizny pokrywające jego twarz zniekształciły szlachetne rysy przystojnego kiedyś trzydziestolatka.

– Nie musicie szeptać. – odezwał się w końcu Reese. – W ośrodku już nikt poza mną nie pracuje. Co prawda, na portierni jest ochroniarz, ale pewnie, jak co wieczór, już zasnął i wstanie o szóstej.

 

Jasnowłosy przestał się uśmiechać i powoli, przecząco pokręcił głową. Jego oczy stały się zimne. Zimne i nadal spokojne. Profesor zrozumiał, że strażnik już się nie obudzi.

 

***

 

– Myślicie, że to takie proste? – Profesor z posiwiałymi skroniami poprawił okulary.

– Gdyby to było proste, to byśmy pana nie odwiedzili. Nasz sanitariusz wskazał nam ten adres. Niestety on nie mógł tu dotrzeć, nie zdążył.

– To szaleństwo! Nawet z całym zespołem chirurgów i personelem pomocniczym takie operacje są obarczone dużym…

– Osiemdziesiąt procent szans na sukces. – Brunet przerwał profesorowi. Znał liczby.

– Tak, ale chcecie abym zrobił to sam, co praktycznie nie daje szans na sukces takiego zabiegu.

– Dwadzieścia procent. Będziemy asystować na zmianę.

– Twój przyjaciel jest optymistą. Nawet jeśli to genialny chirurg. – Profesor zwrócił się do długowłosego i zaczął sobie uświadamiać, czego żądają od niego mężczyźni.

– Jons nie jest chirurgiem ale służąc na pozaziemskich koloniach widział więcej flaków niż wszyscy pracownicy tej kliniki razem wzięci. Na twarzy nosi efekty płomieni i szrapneli. To, że uda się ocalić mu wzrok lekarze określili na jeden procent. Myślę, że rozmowa o szansach traci przy tym na znaczeniu.

 

***

 

Obaj zbiegowie i profesor znajdowali się w sali operacyjnej.

Jons leżał pod wysokorozdzielczym rezonansem magnetycznym, poddany znieczuleniu ogólnemu. Profesor Reese wpatrywał się w monitory wyświetlające skany rejestrowane w czasie rzeczywistym pod różnymi kątami. Niewprawne oko mogło przegapić anomalię.

– Medulla Oblongata plus… mały robaczek. – Oblicze Simona Reesa bardziej przypominało wyraz twarzy małego chłopca po otrzymaniu wymarzonego prezentu niż specjalisty w dziedzinie biotechnologii.

– Symbiont przyklejony do rdzenia przedłużonego. – Białowłosy zmrużył oczy, przyglądając się miejscu, w które profesor stukał paznokciem.

– To nie jest klasyczny wszczep. To biotechnologiczne dzieło sztuki.

– Może pan sobie to coś zatrzymać, zaraz po tym, jak wyciągnie z kapitana Jonsa.

– Nie wiesz co mówisz! – Reese w swojej ekstazie zaczął zwracać się jak do kiepskiego studenta. – Ten biotechnologiczny cud jest kluczowym elementem. To kapitana można w tym wypadku nazwać symbiontem. Jest nadbudową dla tego niewyględnego władcy życia i śmierci.

– To coś nie myśli, w przeciwieństwie do Jonsa.

– Oczywiście. Ale kontroluje większość jego funkcji życiowych. Jest rodzajem bezpiecznika, który w przypadku awarii wyłącza cały system. Widzisz te witki? – Na ekranie widać było biologiczną strukturę pozbawioną oczu a jedynie z trudną do zliczenia ilością wypustek przechodzących w nitki oplatające i wnikające do rdzenia kręgowego kapitana. – Na pierwszy rzut oka, te nitkowate struktury wyglądają jakby pełniły jedną funkcję, jednak to narzędzia o wyspecjalizowanych zadaniach. Część z nich pobiera energię – niewiele, tylko tyle aby trwać. Nasz mały król nie przemieszcza się, nie poluje, nie ucieka przed drapieżnikami, nie rozmnaża. Jest tworem niemal boskim, tylko… niestety nie jest nieśmiertelny.

– To właśnie sprokurowało nasze najście, profesorze.

– Tak, wiem. Proszę spojrzeć na te odrobinę grubsze witki, widzi pan? W powiększeniu przypominają linę okrętową – to przekaźniki sygnałów nerwowych. Jeśli którąś uszkodzić…

– Rozumiem. Jak to wymontować, aby nie wyłączyć systemu?

– To prawie niemożliwe. Trzecie narzędzie, to te szare, prążkowane niteczki. Proszę zwrócić uwagę jak oplatają rdzeń. Delikatnie go muskają, można powiedzieć, że głaszczą. Jeśli jednak nastąpi nagłe zakłócenie elektryczne, zaciskają się z całą mocą, przecinając tkanki jak brzytwa. Taki ostatni akt swojego jestestwa.

– Prawie? Czyli potwierdza pan, że to możliwe. Najbardziej jednak zastanawia mnie, skąd słynny profesor Simon Reese wie tak wiele o tym mordercy.

– Po co ta gra. Obaj wiemy dlaczego tu jesteście i skąd moja wiedza o symbioncie, na którego patrzymy.

– Pan go stworzył, doktorze Reese… a teraz niezwłocznie usunie.

– Paradoksalnie, polubiłem cię. Wy, replikanci, jesteście jedną wielką zagadką złożoną z tysiąca małych, przy czym ta jedna… – Zawiesił głos i wskazał na monitor – Ta jedna jest moim opus magnum. Umyj dłonie. Przed nami ekstrakcja, której nikt wcześniej nie próbował.

 

***

 

Cała operacja trwała już ponad godzinę, gdy komunikator w kieszeni białowłosego zawibrował.

– Mów. – Długowłosy odbierając, wiedział, że informacja, którą usłyszy nie będzie dobra.

Przed budynkiem lądują dwa spinnery. Macie mało czasu.

– Dzięki. Zdążymy. – Rozmowa została przerwana.

 

– Zdążymy, prawda doktorku? – Profesor pierwszy raz usłyszał w głosie swojego gościa zdenerwowanie. Czyżby niepokój o towarzysza broni?

– Tak, zdążymy. – Reese sam chciał uwierzyć swoim słowom. – A teraz skoncentruj się wyłącznie na manipulatorze. Przesuwaj powoli tą kształtkę wzdłuż rdzenia. Dobrze. Dobrze. Teraz trochę wolniej. Zatrzymaj. Jeszcze chwila i skończę robić bajpasy nerwowe. Jeszcze moment. A teraz dowiemy się, czy to w ogóle jest możliwe. Gotowy?

 

Pytanie nie doczekało się odpowiedzi. Profesor nacisnął przycisk klawiatury i laser zaczął wypalać biologiczną strukturę przywartą do rdzenia kapitana Jonsa. Monitory wyświetlały scenę agonii. Witki symbionta, które wcześniej muskały rdzeń przedłużony kapitana, zacisnęły się w skurczu wciskając w cienką kształtkę oddzielającą je od przewodników impulsów nerwowych. Ciałem Jonsa wstrząsały fale drgawek.

– Zwiększam dawkę miorelaksantów do krytycznej wartości. Niestety, musimy chwilowo uśmiercić kapitana. Spokojnie, spokojnie. Tylko na chwilę. Jeszcze. Jeszcze. A teraz neostygmina. Iii… poszło. OK, teraz wyciągam pozostałości symbionta, kształtkę i możemy zamykać ranę. Za kilka minut będziemy mogli zacząć wybudzanie.

– Już profesorze. Proszę zacząć wybudzanie.

 

***

 

Reese z długowłosym podpierali wciąż oszołomionego kapitana Jonsa, wychodząc na korytarz. Niespodziewane wtargnięcie do budynku łowców udaremniło przeprowadzenie drugiej operacji. Trzeba było w pośpiechu opuścić to miejsce.

 

– Zabijecie mnie? – Profesor niezbyt subtelnie sondował swoje szanse.

– O nie. Chcemy, by żył pan w zdrowiu i szczęściu, pracując dla nas. A jest nas wielu, doktorku. Wielu potrzebujących twoich zdolności.

– Dowiem się w końcu, kto mnie porywa?

– Roy. Mam na imię Roy, doktorku.

Chyba mam pomysł, więc poproszę dodatkowo, niechciany przez uczestników, temat "Zaginiony członek plemienia plemników"

To ja mam pytanie – w wątku głównym jest napisane "Wybieracie jeden obraz i jedno hasło", natomiast wszyscy wybierają jeden obraz lub jedno hasło. Czy ja mam problemy ze zrozumieniem cytowanego zdania, czy tam powinno być "lub" zamiast "i"?

Jestem pewny, że fantastycznie się bawicie. I super! Przez krótką chwilę chciałem się wprosić ale przestałem śledzić wątek ze względu na liczne obowiązki. Następna sobota zaczęłą mi się pozytywnie układać, więc mówię sobie, zajrzę tutaj, zobaczę, może… coś? I czytam, że to dziś a nie za tydzień. Haha. To tylko znak, żeby w przyszłą sobotę usiąść i korzystając z chwili spokoju coś wreszcie napisać.

Pozdrawiam serdecznie wszystkich biesiadników z gospodynią eventu na czele.

Ostam – dzięki za przeczytanie. Tekst jest fragmentem większego "czegoś", co powstaje. Że przygnębiające okoliczności – cieszę się, bo to akurat taki świat i skoro to zauważyłeś, to… no, tak miało być. Wyjaśnienie braku okien też będzie ale nie w trochę ponad 300 słowach. I wreszcie – we wcześniejszym komentarzu zaznaczyłem, że w różnych okolicznościach mogą cieszyć różne rzeczy (drobiazgi?). W osi czasu i miejscu, gdzie egzystuje główna bohaterka, to właśnie drobiazgi są jedyną szansą na namiastkę szczęścia (choćby przez chwilę).

Pozdrawiam – P.B.

Bardzie – gratulacje! Faktycznie, zadanie polegające na opisie najlepiej wyszło w Twoim wykonaniu.

Krarze – Twój szort podoba mi się najbardziej pod względem fabuły. Krótko, ostro, estetycznie.

Zgadzam się ze wszystkimi słowami Tarniny.

Pozdrawiam wszystkich uczestników oraz organizatorkę wyzwania.

 

Krar85 – uśmiechnęło. Nie wiedziałem, że naprawa roweru może być tak trudna i ekscytująca zarazem. I tylu różnych bohaterów może się zjednoczyć w jednym, wielkim celu.

Pozdrawiam

Brak czasu nie dał szans na wygładzenie tekstu, za co przepraszam.

Wylosowałem: Doskonale się bawiłam.

Poniżej fragment fragmentu (czyli scenka) opowiadania, które może kiedyś spuchnie do odpowiedniej formy i rozmiaru.

 

Powrót do Krk

 

Ostatnie dwa lata zostawiłam za sobą wchodząc z wyróżnionego żółtymi oznaczeniami fragmentu peronu poznańskiego dworca do wagonu numer sześć. To było jak powrót do przeszłości. Pierwszy krok. Krok bez odwrotu. Taki rodzaj podróży w czasie i przestrzeni. Podróży, której nie planowałam i nie chciałam.

Wagon bardzo czysty, klasycznie. Zapach płynu do dezynfekcji mieszał się z różnego rodzaju kosmetykami sukcesywnie zajmującymi miejsca pasażerów i łamał delikatnym zapachem potu tych mniej dbających o higienę. Szarości i błękity pokrywały całe wyposażenie, w tym krzesełka, bo nadużyciem byłoby nazwać fotelami spartańskie, twarde siedziska i oparcia. Szarości i błękity. Na szczęście, część pasażerów wnosiła więcej kolorowych akcentów, przez co ta niezbyt długa podróż powinna być mniej przygnębiająca.

Plecak, zgodnie z obowiązującą procedurą, wrzuciłam do schowka nad głową i zamknęłam drzwiczki, po czym usłyszałam zasuwającą się dodatkową przegrodę. Zwiesiłam tyłek na “zydelku” i zapięłam pasy. Naprzeciwko siedziała około dwudziestoletnia dziewczyna w krótkich blond włosach, z ostrym makijażem na twarzy i trudną do policzenia ilością kolczyków w lewym uchu. Przez chwilę pomyślałam, czy taka ilość metalu może spowodować deformację odcinka szyjnego kręgosłupa. Uśmiechnęłam się, zdając sobie sprawę, że zastanawiam się nad takimi głupstwami. Dziewczyna miała zamknięte oczy i słuchawki w uszach. Zdecydowanie chciała odciąć się od wszystkiego. Kto by nie chciał.

Pasażerowie zajęli przydzielone miejsca, i chwilę po tym, gdy ostatni zapiął pasy, ruszyliśmy. Odruchowo spojrzałam w prawo ale zamiast widoku przesuwającego się peronu zobaczyłam wyłącznie aluminiową taflę.

– Projektant zapomniał o oknach. – Moja sąsiadka otworzyła oczy, uśmiechnęła się lekko i wyciągnęła przed siebie dłoń. – Baśka jestem.

– Astrid. – Odpowiedziałam i uścisnęłam jej dłoń, odwzajemniając uśmiech. Ta, wydawać by się mogło, wątła dziewczynka miała niezłą krzepę. – To przez oszczędności i względy bezpieczeństwa. – Kontynuowałam.

– Serio?

– Tak, znam projektanta, który wyjaśnił mi…

– Pytałam, czy serio to jest twoje imię. Oryginalne.

– Tak, mam na imię Astrid. I cóż, zaskakiwanie ludzi to moja specjalność.

Tak poznałam Barbarę i nie zważając na panujące zwyczaje, resztę podróży przegadałyśmy jak stare kumpele, unikając jednak wiadomych tematów.

Pozostali pasażerowie byli w tym czasie pochłonięci przeglądaniem swoich komórek i laptopów, co poniektórzy zerkali na wyświetlane nad ich głowami informacje rządowej telewizji.

Wysiadłyśmy z Tuby na dworcu w Krakowie, i po zdawkowym “cześć”, każda z nas poszła w swoim kierunku. Zrobiło mi się smutno, bo zdałam sobie sprawę, że jeszcze przed chwilą doskonale bawiłam się rozmawiając z Basią.

 

Cześć, Atyldo. Przypuszczam, że po "Na ziemi zostało tylko białe pióro." powinnaś wykasować artefakt, który się był pozostał.

Hej, Bardzie Jaskierze!

Cieszę się, że spodobał Ci się króciak. Dużo pozytywnych wrażeń płynie z Twojego komentarza. :-D

I zgadzam się, że chyba nie jest to jeszcze zamknięty tekst. W wyniku inspiracji po przeczytaniu tekstów i komentarzy portalowej Astrid, spontanicznie powstało nieco ponad 9k znaków, i z założenia to miał być szort. Oczywiście ta Astrid z opowiadania jest inną osobowością ale ma podobną ilość energii witalnej (ogromną!). Chciałbym ten tekst powiększyć do pełnoprawnego opowiadania, i nie tylko dodać więcej na końcu, ale też opisać wydarzenia rozgrywające się wcześniej. Niejako pozytywny odbiór opowiadania mnie do tego skłania. Mało tego – przygotowywany na aktualne wyzwanie epizod, będzie o Astrid wracającej do Krakowa.

I w końcu, dziękuję serdecznie za “klika” (czyżby to był TEN klik?).

Pozdrawiam – P.B.

SNDWLKR, masz równie niewdzięczny, otwarty jak stodoła latem temat. Fajnie będzie poczytać co tam uczestnikom do głowy strzeli. Powodzenia. P. S. Czy ktoś słyszał jakieś plotki o nowym konkursie?

OK. Nie wiem, czy dobrze zrozumiałem zadanie, bo łatwiej byłoby "opisywać"/"umieścić we fragmencie" coś materialnego, najlepiej nieoczywistego… ale wylosowałem 5. Doskonale się bawiłam. Kurczę, bawić można się na miliard sposobów ale… chyba mam pomysł

Ufff… uspokoiłeś mnie. Co nie znaczy, że nie pojawię się po raz trzeci. Wręcz przeciwnie. Z jeszcze większym entuzjazmem. :-)

Cześć, Orle!

“Cholera!” (Od tego okrzyku chciałem zacząć komentarz ale pomyślałem, że grzecznie będzie się wcześniej przywitać.)

Opowiadanie bardzo przypadło mi do gustu. Akcja jest w każdym (niemal) fragmencie. Jest tu sporo postaci, wydarzeń i przede wszystkim fantastyki. Czyta się płynnie. Kompozycja jest też OK.

Twój teks jest tak dobry, że przez większość czytania, “kopała” mnie myśl, czy, a jeśli tak, to w jakim zakresie, maczała w tym wszystkim swoje elektroniczne macki sztuczna inteligencja. Odczucie było tym silniejsze, że przeglądając pozostałe Twoje teksty na NF, nie zauważyłem tego blasku, co tutaj. Spokojnie, pójdę się zbadać, bo ostatnio u mnie to taki objaw shizofrenii paranoidalnej, jak sądzę.

Oczywiście, nie jest idealnie, i to też zauważyła szanowna Bruce. Pewnie kilka przecinków (które jeśli gdzieś szwankują, to mnie nie przeszkaszają), jakieś błędy składniowe, ogólnie – nic strasznego, można wygładzić.

Jest tu tak gęsto od elementów, o których wspomniałem, że tekst ma potencjał na powieść a nie tylko opowiadanie. I tu miałem główny z nim problem. Świetny (choć nie odkrywczy) pomysł, bardzo dobre wykonanie i długość… ni w pięć, ni w dziewięć. Każda część mogłaby być osobnym opowiadaniem (oczywiście trzeba by dodać literek).

I ostatnia uwaga na teraz (bo wrócę, hehe) – końcówka zbyt otwarta, płaska i bez polotu charakterystycznego dla pozostałej części tekstu. Zwyczajnie nie przystaje do reszty. To jakby maratończyk padł dwa kilometry przed Atenami.

Gratuluję opowiadania, pozdrawiam i jeszcze zajrzę.

Witaj, Nikolzollernie. Co do kiecki nie będę się upierał. Co do pasa startowego, a i owszem. Nie chodzi o błąd logiczny i ja rozumiem jakie elementy infrastruktury mogą tam występować. Chodzi o niezgrabność, polegającą na użyciu "startowy" i "lądowisko". To jest subiektywne ale nie tylko mnie koli w oczy. Oczywiście, decyzja należy do Ciebie – ja zdecydowanie bym to zmienił.

OK. Obiecałem zajrzeć, więc jestem. Wcześniej… nie było czasu.

Nie czytałem komentarzy ale biorąc pod uwagę ich ilość i datę publikacji, za wiele do poprawy nie będzie. Pewnie skoncentruję się na własnych odczuciach i przemyśleniach – czyli będzie subiektywnie. Reszta – do przemyślenia.

W wieku siedmiu lat mnożyła i dzieliła w pamięci sześcioznaczne liczby, ale prawdziwy jej talent polegał na niesamowitej zdolności używać tych liczb dla sterowania rzeczywistością.

W wieku siedmiu lat mnożyła i dzieliła w pamięci sześcioznaczne liczby, ale prawdziwy jej talent polegał na niesamowitej zdolności używania tych liczb do sterowania rzeczywistością.

W każdym razie pozwalało to pamiętać, wyłącznie o tym, co ją interesowało, bo o innych rzeczach pamiętała służba.

Według mnie – “to” jest zbyteczne

W wieku czternastu lat niepozorna panna w towarzystwie czterech dworek

literówka?

Meliane wydawało się, że rzetelnie spełnia wszystkie feudalne rytuały, choć potem okazywało się, że podała…

rażące powtórzenie

Rodzina wstępnie zaakceptowała związek, ale zaręczyny trzeba było odłożyć z powodu śmierci ojca narzeczonej, śmierci, która była pierwszym ogniwem łańcucha nieszczęść, koniec którego wciąż krył się w ciemnej wodzie przyszłości.

Proponuję podzielić na dwa zdania i zdecydowanie zmienić szyk w drugiej części, bo brzmi i czyta się dziwnie:

Rodzina wstępnie zaakceptowała związek, ale zaręczyny trzeba było odłożyć z powodu śmierci ojca narzeczonej. Śmierci, która była pierwszym ogniwem łańcucha nieszczęść, którego koniec wciąż krył się w ciemnej wodzie przyszłości.

Po śmierci ojca na czele rodu stanął dwudziestotrzyletni braciszek dwudziestosiedmioletniej wówczas Meliane.

IMO (Ale to luźna uwaga. Zwyczajnie wyróżnione wyrazy mnie lekko wzdrygnęły. I nie wiem, czy “wówczas” jest potrzebne.):

…braciszek starszej o cztery lata Meliane.

Zachęcany przez sprzymierzeńców, młodocianych doradców i starych lizusów młody hrabia…

Nie za dużo tych “grzybków”?

To co nastąpiło wkrótce(, ?) mało nazwać klęską

Pierwsza większa bitwa zakończyła się pogromem utratą wielkiego sztandaru i straszliwą liczbą zabitych i wziętych do niewoli głównie podczas panicznej ucieczki.

Nie podoba mi się to zdanie. Jeśli Wielki Sztandar jest jakimś ważnym artefaktem, to zapisałbym go wielkimi literami (mogę się mylić – do sprawdzenia). Powtarzanie “i” w jednym zdaniu też mi nie pasuje. Ponadto wytłuszczona końcówka zdania brzmi dziwnie. Albo przecinek przed, albo propozycja poniżej (wyłącznie do przemyślenia):

Pierwsza większa bitwa zakończyła się pogromem, utratą Wielkiego Sztandaru, paniczną ucieczką i straszliwą liczbą zabitych oraz wziętych do niewoli.

Trzy baronie z siedmiu skapitulowały przed nacierającym wrogiem, gdyż ich seniorzy znaleźli wśród jeńców.

Czy tu czegoś nie brakuje? Na przykład “się”?

pod warunkiem, że zachowają swoje zdobycze.

IMO zdanie traci rytm. Proponuję wyrzucić “że”:

pod warunkiem zachowania swoich zdobyczy.

Brat znalazł się w potrzasku, lecz matce udało wymknąć się z miasta helikopterem, zanim wroga jazda zajęła lotnisko.

Powtarzasz “się” i aby nie raziło to w oczy “fałszujesz” szyk drugiej części zdania. Moja propozycja:

Brat znalazł się w potrzasku, lecz matka opuściła miasto helikopterem, zanim wroga jazda zajęła lotnisko.

Cholera, tak też brzmi kiepsko ;-)

… Betelgejsko-tigamijski

Czy aby na pewno z dużej litery?

Trzeba było uzgodnić z mężem…

Trzeba było uzgodnić to z mężem…

Sama sytuacja mnie trochę nie przekonuje, bo po takich długich, częstych wyjazdach Fabrizio jest na tyle krótko, że nie ma możliwości z nim porozmawiać na ważny dla Meliane temat? Może się czepiam ale nie kupuję tego.

zając się bezpieczeństwem cybernetyczną rodu Gastaldo.

zająć się bezpieczeństwem cybernetycznym rodu Gastaldo.

“Zająca” dojrzałem po chwili ale było warto, bo poprawił mi nastrój.

…czyli był pierwszym kandydatem do wywalenia.

…czyli był pierwszym kandydatem do usunięcia.

Chyba dobrze zrozumiałem intencję? Jakoś nie pasuje tutaj “wywalenie”. Oczywiście można użyć innego synonimu.

zlewając część informacji przeciwnikom.

przekazując część informacji przeciwnikom

Tu podobnie i mam nadzieję, że też czegoś nie poplątałem. ;-)

Wzięła się za uchwyt szuflady…

Złapała za uchwyt szuflady…

Oj, dziwnie to IMO zabrzmiało.

Zwabił cię obietnicami, czy zabrał na siłę, mój mąż?

Albo zmieniłbym szyk: 

Mój mąż wabił cię obietnicami, czy zabrał na siłę?

Albo zmienił zapis na jeden z dwóch poniższych (jak wszystko – tylko propozycja/e):

Zwabił cię obietnicami, czy zabrał na siłę… mój mąż?

Mój mąż. Zwabił cię obietnicami, czy zabrał na siłę?

Szantażem i łzami matka wydarła jej beztroskę, miłość, naukę – zabrała jej życie. Nie wybaczy jej nigdy.

Przerażona Krystyna słyszała jak jej pani wali pięścią w poduszkę.

O-jej! Można trochę pozmieniać lub usunąć bo, o-jej!

mbwana Twala

Czy mbwana, to imię? Jeśli tak, to wielka litera, oczywiście.

Na liście znalazła się też jedna kochanka…

Luźna propozycja:

Na liście znalazła się też jedna z kochanek…

Mimo porzucenia(, ?) była gotowa dla niego na wszystko.

Zastanawiam się, czy nie dodać przecinka.

…potoczyła się po betonie startowego pasa lądowiska.

Nie, no rozumiem, i to ma sens ale brzmi słabo. Propozycja:

…potoczyła się po betonie pasa startowego.

Mimo nieporęcznej pierzyny

“Nieporęczna pierzyna” jest w dwóch nieodległych miejscach tekstu. Proponuję zamienić w jednym z nich np. na “wielką pierzynę” lub coś w podobie. ;)

Niedawno Rzeszę obleciała wieść

Rozumiem, że to zamierzone.

ceny tego cennego surowca na rynkach Rzeszy spadły na około osiem procent.

Zamierzone? A może “o około osiem procent” lub “do około ośmiu procent”? W to ostatnie wątpię.

Znajdujący się w środku planety odpowiednio spreparowany reaktor Kalwitza…

Sic! Obecnie jądro Marsa jest płynne – tak wskazują badania. Rozumiem, że w dalekiej, dalekiej przyszłości pewnie przestanie ale trochę zakoliło. Trudno mi się odnieść, jak “geologicznie” posunięte w przyszłość jest Twoje uniwersum.

Jeden dzierżył pod pachą zabrany z lasu gruby konar.

Zastanawiam się nad przecinkiem ale głównie nad tym, czy moja wyobraźnia ogarnia ten opis. :-D Proponuję wsiąść na koń z takim konarem i zapierniczać galopem. Aaaa! Czytając dalej, zrozumiałem, że taki był plan aby ten konar wepchnąc między “drzwi a framugę”. Coś mi się wydaje, że w tym miejscu trochę przekombinowałeś i “wpierw” był pomysł zablokowania drzwi a potem pomysł na “konar pod pachą”, mam rację?

Nie będziemy mogli wystartować, nie paląc ich silnikami, bo wtedy nas rozwalą jeszcze na orbicie za użycie niedozwolonej broni.

Stop. “Zrozumiałem” z tego fragmentu, że spalenie silnikami, to użycie niedozwolonej broni? Pogubiłem się nieco.

Trzeba było starować.

Trzeba było startować.

Ciało męża w drogiej żłobionej zbroi z metalowym chrzęstem ciężko zwaliło na ziemie, a zemdlona żona szeleszcząc jedwabiem sukni osunęła na ręce pokojówki i pokładowego informatyka.

Czegoś tu brakuje, na przykład “się” ale w dwóch miejscach trąciłoby siękozą. Może:

Ciało męża w drogiej(, ?) żłobionej zbroi z metalowym chrzęstem(, ?) ciężko zwaliło się na ziemię, a zemdlona żona szeleszcząc jedwabiem sukni opadła na ręce pokojówki i pokładowego informatyka.

grawitacja wciskała ją w łoże, a baldachim nad nim trzeszczał i groził się urwać.

Serio? Dla mnie, mało zrozumiałe jest, że statek, który nie ma “nadmiaru mocy” i “darmowej energii do zasilania silników” – bo przecież “liczba koni” zabranych na pokład była ograniczona, podobnie jak pasażerów – zawiera tak niepotrzebne “bajery”, jak baldachim nad łożem. Ile to wszystko waży? I nie to, żebym walczył z Twoim uniwersum, tylko… dlaczego?

Przegrała obcym hakerom.

Czyżby:

Przegrała z obcymi hakerami.

?

„Też nie wie od czego tu zacząć – pomyślała hrabina. Przełknęła.

Zgubiony cudzysłów zamykający?

To, że w głębi serca pragnęłaś czegoś innego nie wpłynęło na twoją decyzję (by?) wyruszyć na ratunek mężowi.

Nie myśl też, że to twoje głęboko ukryte nawet przed tobą pragnienia były przyczyną niepowodzenia, przecież nie sabotowałaś własnych poczynań.

Może jednak dwa zdania? Np.:

Nie myśl też, że to twoje głęboko ukryte nawet przed tobą pragnienia były przyczyną niepowodzenia. Przecież nie sabotowałaś własnych poczynań.

Hrabina pojawiła się na mostku w towarzystwie Krystyny, w żałobnej sukni, ale ze spokojem na twarzy.

Moje czepialstwo nie zna granic, więc pytam, czy Meliane zawsze wozi ze sobą czarną kieckę? I słyszę odpowiedź: Zawsze!

Nota bene żarcik z “Pierzyną” na koniec mnie nie ubawił a trochę popsuł nastrój. Bo sytuacja jest poważna i smutna zarazem. Może miałeś w zamyśle oszczędzenie czytelnikowi przeczytania patetycznej sceny ale… trzeba było bardziej popracować nad tym fragmentem, zwłaszcza, że stanowi swego rodzaju zamknięcie (jakiejś całości).

I jeszcze ostatnia myśl – Dymitr (i Arnold?), przy starcie statku chyba zostali “skremowani” – za dużo na tą gwiazdę wysyłać nie trzeba, hihi ;-)

 

KONIEC – a miało nie być łapanki

 

Widziałem, że choćby Krar85 wyłapał ten “pas startowy” (oraz kilka innych “kwiatków”) i zaproponował sensowne zmiany. Poprawiłeś? Hmmm…

 

Ogólnie podoba mi się Twoja łatwość pisania dużych form. Tak, zazdroszczę! Wszystko się “klei” w zgrabną historyjkę. Miejscami bardzo ładnie malujesz słowem ale tekst jest nierówny – są fragmenty, przez które czytając się płynie, by po chwili grzęznąć po kolana w trudniejszym tekście.

Uniwersum “barokowe”, taki trochę steampunk. Ciekawe. Nie do końca moje klimaty ale nie cierpiałem ;-) Duży potencjał.

Pozdrawiam – P.B.

Inanna – dziękuję za odwiedziny, przeczytanie i że króciak przypadł do gustu.

Pozdrawiam serdecznie.

Ambush, widzę, że nie jesteś smakoszką (ach te feminatywy) sera pleśniowego. Jednak kolacja przy świecach z (bezalkoholowym oczywiście) winem i deską serów (tak, też pleśniowych)… może być romantycznie i… no, ten teges, nie tylko ;)

Cześć, Astrid.

Tak krótka forma powinna mieć… lepszą formę?

Ale nie napisałem powyższego, aby tej struktury się upraszać i na nią czekać. O, nie, nie! Bardziej, by na koniec stwierdzić, że choć rzuca się ta “niedoskonałość” natrętnie w oczy, to czytanie nie zmęczyło (uff) i… 

…ostatnie zdanie zmiotło figury z planszy!

Dzięki za uśmiech, który u mnie wywołałaś.

Pozdrawiam :D

Regulatorzy – gratulacje, niekoniecznie ale życzenia przyjmuję i z góry dziękuję. Kolejne podziękowania za klik. Pozdrawiam

AP – cieszę się, że się spodobało. Wszyscy piszemy tutaj właśnie w tym celu :) Pozdrawiam

 

A “słówko” stworzone przez Astrid – faktycznie ma moc! Stąd propaguję je (wskazując prawdziwą Autorkę) w tym króciaku. Astrid, macham do Ciebie łapkami w pozdrowieniu.

 

Regulatorzy – ależ zrobiliście mi dzień! A ten konkretny dzień roku jest dla mnie bardzo ważny.

Poprawiłem, bo faktycznie, jak zauważyłem, jakie babole jeszcze się ostały… ale teraz już się uśmiecham. Dwie kwestie jeszcze nie dają mi spokoju.

  1. Znowuż – pierwotnie miało być “znowusz”, myślane błędnie przez Astrid – stąd cudzysłów. Czy zmiana (korzystna IMO) na poprawną formę powinna być zapisana bez cudzysłowu?
  2. Końcówka, konkretnie po kwestii Henryka. To miała być (niewypowiedziana) myśl Astrid. Czy zapisać kursywą, czy nie?

 

 

SNDWLKR, dziękuję za przeczytanie i komentarz.

“Fajne, bardzo!” – to dla mnie największa nagroda. I zgadzam się z Twoimi uwagami, wszystkimi.

Z tym, że fantastyki jest jak na lekarstwo, również. Ale, proszę, nie każcie mi tego szorta wyrzucać z portalu, skoro jednak się trochę podobało.

Pozdrawiam – P.B.

Cześć, Niebieski Kosmito.

 

Dzięki za przeczytanie i komentarz.

 

Obecnie, oficjalnie, to miejsce już nie jest barem, tylko biurem pośrednictwa pracy.

Dokładnie taki był pomysł na szorta. Prohibicja, “ukazy” rządzących, tworzące groteskową, paranoiczną rzeczywistość. Ponadto “dojeżdzanie” obywateli, by całą energię i czas spędzali zarabiając na podstawowe potrzeby. Taki czysty, ostry totalitaryzm. I oczywiście wygenerowana mega-szara strefa.

 

Właściciel jest, jak lukier → też zastanawiałem się nad tym przecinkiem. Ale usnąłem i tak już zostało. Dzięki za łapankę.

 

Powiedz mu, że przyszła siostra!

Czyż za tym nie powinien być separator między sekcjami, *** ? – Słuszna uwaga

 

spojrzał na Domino, który znów zaczął się uśmiechać.

Za tym z kolei chyba wcale nie powinno być przerwy? – Zastanowię

 

Poczułam w powietrzu zapach gorzkiej pomarańczy.

Hm… znaczy, że to Henryk załatwił tamtych gości? …

Tak, Henryk załatwił tych gości. Był informatorem Wodza i pilnował Astrid (bez jej wiedzy rzecz jasna). Hills, to firma w której legalnie pracuje bohaterka.

 

Okej, wszystko fajnie, ale obawiam się, że ta scenka nie wytrzymuje testu „brzytwy Lema”. Lot na Marsa równie dobrze mógłby być tutaj lotem na Karaiby, do Nowej Zelandii, gdziekolwiek. „Coiny” i cała ta gadka o transdrive’ach brzmią podejrzanie podobnie do kryptowalut, które nie są już fantastyką, a rzeczywistością. Ergo: śladowe ilości „fantastyki” można usunąć bez szkody dla tekstu; ergo utwór nie jest fantastyką, niestety.

 

Zgadzam się z ostatnią uwagą i nie.

Fantastyki jest niewiele, fakt. Jednak jak mawiają mądrzy ludzie, którzy brzytwą Lema się nie zacięli – “do fantastyki zalicza się utwory, które fani fantastyki zaliczają do fantastyki”.

Równie dobrze można znaleźć analogie do 99% utworów fantastyczmych. Na przykład statek przemierzający galaktykę może być autobusem jadącym przez pustynię, itd.

 

Jeszcze raz dzięki i pozdrawiam

Nikolzollernie – chciałeś, masz!

Oczywiście to, jak ja widzę Twój tekst, jest czysto subiektywnym odczuciem i możesz (a może nawet powinieneś) mieć to w… nosie.

Przeczytałem i w przeciwieństwie do forumowicza, którego już obaj wspomnieliśmy, nie mam tak jednoznacznie krytycznej opinii o tym opowiadaniu.

Bardzo rubaszne, choć plastyczne i ciekawe opisy. Jest tak trochę… barokowo. Podoba mi się sposób budowania przez Ciebie świata przedstawionego – ale sam świat już zdecydowanie mniej. To oczywiście rzecz upodobania do innego stylu światotwórstwa (nie, nie mojego, bo to ostatnie jest słabawe). I to nie dlatego, że stworzony przez Ciebie świat jest brudny i niebezpieczny – jak słusznie zauważyłeś, taki jest prawdziwszy – ale przez brak spójności jako takiej (świat-treść).

Co my tutaj mamy: burdele oraz knajpy – ich przegląd pod kątem “ilości gwiazdek”. To wypełnia znaczną część tekstu a IMO niewiele wnosi. Ponadto dziwny rytuał inicjacji, który jak widziałem zazwyczaj kończy się śmiercią (wytresowanej?) świni lub przyjmowanego załoganta. Taki “obrządek” chyba powinien być mniej drastyczny.

 

I tu ktoś lub więcej “ktosiów” sugerowało że jest to scenka wyrwana i nie skończona. I ja, niestety, muszę się z tym zgodzić. Brak otwarcia i zamknięcia. Jest tylko środek. Dobrze dobrałeś tytuł. Dlaczego? Bo on określa to, co widzimy, a może na czym skupiamy uwagę. Jedną, pełną scenę, która się zaczyna, trwa i kończy. Cała reszta to “doklejki”. Tak naprawdę mógłby to być szort. Natomiast mnie osobiście (a przeczytałem, że zdecydowanie nie wszystkim) walka ze świnią się BARDZO podobała. Genialny pomysł na brak grawitacji podczas całego wydarzenia i całkiem zgrabne opisy walki. Częściowe włączenie pola grawitacyjnego i powolne “spływanie” przeciwników po walce – też na plus. Jedyne, co mi zgrzytało w tym fragmencie, to brak konsekwencji narracyjnej. Część jest w cudzysłowie (myśli?), część w formie dialogowej… spory nieporządek, który przeszkadzał w czytaniu.

 

Ta scena seksu pod koniec – IMO nic nie wniosła – chyba, że byłaby kontynuacja z jej powiązaniem.

 

Jest fantastyka i trochę humoru podczas ganiania świni – ot, takie drobne uciechy. Ale chyba czytelnicy chcą nieco więcej – więc może jak dodasz wstęp tej opowieści i jej zwieńczenie, to… Ale wtedy trzeba będzie zmienić tytuł. ;)

 

Co do technikaliów, to ani nie jestem w tym dobry, a te kilka przecinków i spacji (braków i podwójnych), które znalazłem, już wypunktowali Wielcy Regulatorzy.

 

„Nie tak żyć trzeba! Pałętam się tu, jak ta świnia w nieważkości, bez składu i ładu”. – powiedział sobie Hans i twardo pomaszerował w stronę kampusu. / No, właśnie, to powiedział, czy pomyślał? Bo jak pomyślał, to zmień na “Pomyślał”. A jak powiedział, to w formie dialogowej i bez kropki po wypowiedzi.

[tego nie jestem na 100% pewny ale coś tu nie sztimuje]

 

W kilku miejscach przymiotniki nie były rozdzielone przecinkami.

 

wysysając reszki solonej ryby / wysysając resztki solonej ryby

 

nie wygląda mi na takiego, co w knajpach po pyskach się leją, / nie wygląda mi na jednego z tych, co to w knajpach po pyskach się leją, (propozycja, bo jakaś tu taka niezgrabność?)

 

Misiu, nie! Na najciekawszym miejscu! / czy aby tak miało być? A może… / Misiu, nie! Nie w najciekawszym miejscu! / lub “…najciekawszym momencie!

 

Ogólnie – proponuję korzystać z BETY. Ja zacząłem i nie żałuję ;) I nie będę się powtarzał, bo już pomarudziłem.

 

Pozdrawiam – P.B.

Nikolzollern, dzięki. Tak, jak odpisywałeś Dawidiq150, nie wszystkim musi się podobać to, co piszemy i nie wszyscy muszą to rozumieć.

 

EDIT: Tak, chodziło mi o “Świniobicie”, które przeczytam i skomentuję.

Nikolzollern, cieszę się, że mimo wszystko starczyło Ci sił i czasu aby doczytać do końca. Pozdrawiam

Eee… ten, tego… wydaje mi się, że dla konającego może to być pewien rodzaj miłosierdzia a nie ostatniej złośliwości przed śmiercią. Taki wybór, czy odebrać sobie życie, czy dać się zabić. Słaby wybór. Choć dla kogoś kto się poddał też bez różnicy. Według mnie należy zabrać ze sobą jak największą ilość skur…li. Tak a propos Twojej stopki ;) Spokojnej nocy Astrid, bez snów o roślinach strączkowych i innych bambusach.

Za horyzontem – …i ja za Twój komentarz dziękuję.

Zabawne, że zastanawiałeś się, co mam wspólnego z Astrid, bo po przeczytaniu Twojego komentarza zaświtała mi taka zabawna myśl, czy nie jesteś alter ego Astrid. Albo ona Twoim, co na jedno wychodzi (chyba, że któraś osobowość przeważa). Taka doktor Astrid i pan Za horyzontem. I tak chodzę z tą myślą i rozważaniami o grochu, ciecierzycy i fasoli.

Dobrego dnia.

Dzięki wielkie, człowieku ukryty za horyzontem. Nazwa jest podkradziona Astrid i mam nadzieję, że się nie gniewa, bo nie chcę oberwać z grochu w plecy. Zwłaszcza jak narysuje nową broń swoim ołówkiem 2H. Dziękuję za przeczytanie.

Ambush – jeszcze raz dzięki za betę.

Najważniejsze w pisaniu jest dostarczanie fajnej zabawy. Nawet jak jest oldschoolowa i trochę schematyczna. Zrozumiałem, że ogólnie jest OK. Dziękuję i pozdrawiam.

Astrid, Wielka Inspiratorko.

Miał być miks “Mad Maxa” Orzeszkowej i “Alicji w krainie czarów” Orwella ale jeśli masz inne skojarzenia, to też fajnie.

Oczywiście inspiracja jest subtelna, bo ta Astrid z szorta nie ma ani Uzi na groch, ani Galila na ciecierzycę. Ale inspiracja, to inspiracja, i nie ma co się z nią kłócić, bo wtedy miotła może wybuchnąć w twarz białym fosforem.

Jam nie mniej kontent z tak nie wprost wyrażonej akceptacji dla tej krótkiej formy.

Jeśli ta kraina kaktusów jest według Jazgrza Williamsa, to ja jestem za! :D Wbijam na kwadrat!

Nie przesadzaj z ilością literatury, Astrid, proszę. Przy kaktusach lepiej ogląda się filmy. “Słyszałem”, że zwiększa się wtedy ilość K w odbiornikach TV. Lepsze kolory, kontrasty i audio. Można nawet pogadać z fakturą pikseli.

Pozdrów sąsiadów. Uzi może być zbyt drastyczną formą konwersacji. Wybierałbym Desert Eagle i pogadał z ich hersztem. Wtedy może się okazać, że masz nowych przyjaciół.

Dzięki za przeczytanie, inspirację i komentarz.

Pozdrawiam serdecznie.

Bruce, miód na moje “uszy”. Cieszę się, bo może jest u mnie jakiś progres w pisaniu, a o to przecież chodzi.

Dziękuję za klika.

Astrid, martwię się o Ciebie. Proszę, nie pij już niczego z tymi Twoimi pseudo-cosiami. Mocna kawa i sen – tego Ci trzeba. Pozdrawiam serdecznie.

No, to mnie złapałaś, Ambush. Bardzo przyjemnie się czytało. Niestety, rozrywki stają się coraz to mniej wyszukane. I uzależniające. Pozdrowionka

Ambush – fajny tekst o jednostronnej miłości i wyrachowaniu. Często tak się zdarza, że miłość jednej osoby jest dla drugiej "szansą". Tekst lekki. Dobrze się czytało. U mnie niestety pomysł nie mieści się w 500 słowach i nie będę go przycinać, bo straci sens. Może wrzucę aby otrzymać informację, czy jest sens wrzucać to jako short. Taka darmowa beta ;-)

Gratulacje, Ambush.

Zasłużona wygrana. U mnie byłaś o pół promienia piórka za Vacterem ale do końca nie miałem pewności. Gratki, gratki, gratki!

Czekamy na wyzwanie. No, ja czekam niecierpliwie.

I zacząłem pisać opko o Heiko. Pewnie wplotę fragmenty z wyzwań ale początek będzie pokazywał właśnie to, czego brakowało w tym wyzwaniu, czyli relacje Heiko z Hanną. Piszę o tym, gdyż mam nadzieję, że któreś z Was podejmie się bety. Od razu ostrzegam, że nie będzie łatwo ;-)

Pozdrawiam wszystkich – P.B.

 

P.S.

Asylum – dzięki za wyjaśnienie. Biorę do serca Twoje rady.

Vacter: IMO jesteś zwycięzcą pojedynku. Czarodzieje, to nie jest mój ulubiony dział fantastyki ale króciak mnie przekonał. Był napisany lekko, żeby nie rzec wesołkowato (mimo powagi sytuacji) i miał wszystkie niezbędne elementy. Wykonanie też jest dobre.

 

Do czego bym się przyczepił:

spirytus z wodą (mineralną)

Spirytus w zamierzchłych czasach (których nie pamięta większość forumowiczów) był relatywnie tani i dlatego przyrządzało się tzw. “tatę z mamą”. Obecnie, to dość drogi “drink”, przy czym dla niezorientowanych brzmi fajnie. Chyba, że chodzi o efekt “bąbelków”. Tylko tak, to łatwiej zwymiotować, niż się upić.

zdegradowali ciebie

“zdegradowali cię” lub “ciebie zdegradowali”, nie mam pewności ale może brzmiałoby lepiej?

walnięcie

hałas ?

…usłyszał kroki. Jednak nie był to tupot wielu stóp, zbliżała się jedna osoba.

usłyszał kroki zbliżającej się osoby ?

lub

usłyszał kroki. Ktoś się zbliżał.

…grupa zamaskowanych Magmilicji.

IMO – “grupa zamaskowanych magmilicjantów” lub “grupa zamaskowanych funkcjonariuszy Magmilicji”

 

Asylum (ad. Twój szorciak): Nawiązania są oczywiste ale już sam tekst, choć krótki, mocno “pokręcony” i tak jak zauważyła Ambush, mało zrozumiały. Jest tu jakiś pomysł, przypuszczam, że nawet ciekawy (wnioskuję z fragmentów, które wydaje mi się, że zrozumiałem), ale przekaz, o ile jasny dla Ciebie, to dla czytającego już nieszczególnie. Użycie “Kima” też sprzysięga się przeciw tej krótkiej formie. Może, gdyby tekst był dłuższy, można by się pokusić o lepsze wprowadzenie “postaci”. Chyba osobiście poszedłbym w jednoznaczne pytanie CZYM jest Kim. Lub całkowitą rezygnację z używania zaimka “kim” (da się!).

Ponadto brak zdecydowania, czy “Kim” się deklinuje i jaką ma formę/rodzaj – tak, nawet dla bytów duchowych i ponadwymiarowych należy się na coś zdecydować.

Czyta się płynnie ale to zupełnie nie wpływa na ocenę, jeśli nie można pojąć, co autor miał na myśli.

 

Asylum (ad. mój szorciak)

Nie bardzo widzę schemat: kłótnia – załagodzenie – porozumienie i wspólny cel. Jakby nie było środka, bo spór Heiko-Joe jest wspomniany i niezbyt łączy się w tym momencie z Bitter? Całość odebrałam jako początek klasycznej opowieści o więźniach/przestępcach, a takie z reguły mnie zainteresują (o co chodzi i jak to rozegrasz). :-)

Tak, bardzo “subtelne” to pogodzenie się bohaterów w obliczu wyprawy w nieznane, prawdopodobnie niebezpieczne miejsce. Fakt, że mężczyznom (niektórym) taka izolacja po konfrontacji wystarcza, aby przemyśleć źródło konfliktu, wyciągnąć wnioski, przejść nad wszystkim do porządku dziennego i wspólnie stawić czoła przeciwnościom. Bitter jest trochę na doczepkę (w tym fragmencie) ale nie bez znaczenia. Mam nadzieję, że w opowiadaniu już stanie się jasne, jakie relacje łączą Pannę Bitter i Heiko.

Fajnie, że Cię zaciekawiłem, Asylum. Coraz więcej osób przekonuje mnie (czasem nieświadomie), żeby ten pomysł przekuć na opowiadanie.

Warsztatowo byłoby to ujednolicenie wypowiedzi około dialogowych, tj. dużą literą, jeśli nie dotyczą czynności związanej ze sposobem wypowiadania danej kwestii i nie są wtrąceniem czy komentarzem dialogowym (kursywa w przykładzie, przejrzyj wszystkie).

“Jak do tego doszło, nie wiem” ale poprawiłem. THX.

Z kolei opowieściowo: zwraca uwagę powtórzenie z pociągiem

Nie do końca wiem w jaki sposób. To znaczy – fakt, że to określenie pojawia się w dwóch miejscach – drugi raz, to wyjaśnienie dlaczego właśnie “pociąg”. Nie jestem do tego emocjonalnie przywiązany ale też nie wiem jak “przyciąć”, aby było OK.

…i rodzaj szatkowania tekstu z niedopełnianiem konkretnej sceny do końca (wrzucasz mnie do niej, coś nadmieniasz i tniesz)

Nie chciałbym być nazywany mistrzem suspensu ;-) , tylko czasami jest to zamierzone? Ale przeczytam kolejny raz i wezmę sobie do serca Twoją uwagę, obiecuję.

czasami używanie "zapychaczy" – chyba nadmierne, np. również, być może, tak wiele i innych

Jak teraz na to patrzę, to faktycznie masz rację i część z tych “zapychaczy” można usunąć – postaram się coś wywalić ASAP.

Dla jednych /dla innych”

Słuszna uwaga. Straszny babol. Poprawione. Dzięki

 

Post EDIT: Zmieściłem się w 500 słowach, a byczki były, fakt ;-)

 

Moja kolejność szortów w wyzwaniu:

 

Vacter (czarodzieje w Twoim wykonaniu mnie przekonali)

Ambush (ciekawe postaci, ciekawa opowieść. Za “Olchę” – duży uśmiech) 

SNDWLKR (obrazowo i niestety “skojarzeniowo”. Niezły tekst pozostawiający wewnętrzny dysonans)

Asylum (zdecydowanie dobry styl ale “wyobraźnia poszalała” i nie poukładała tego ciekawego szaleństwa. Z przyjemnością przeczytałbym wyklarowaną wersję)

SNDWLKR, fakt, że wybór bohaterów jest interesujący, jednak króciak fabularnie bardzo przypomina zmiksowanego, “Lucyfera” i “Stranger Things” – oba filmy made by Netflix.

Występuje też sprzeczność, bo z jednej strony Lucyfer jest opisywany jako nietykalna “istota duchowa”, z drugiej strony i jemu zagraża “bolesna dezintegracja” i “ostatnie chwile istnienia”.

Nastraszyć diabła, to tylko blond aniołek potrafi ;-)

Szkło roztrzaskało się na ziemi

Raczej “szkło roztrzaskało się o podłogę”

Ale ogólnie językowo jest dobrze i tak też się czytało.

 

Pozdrawiam – P.B.

Hmm…, szanowny SNDWLKR,

z przykrością przyjmuję fakt, że zirytowała Cię ekspozycja w myślach Heiko, jednak chcąc zmieścić się w limicie (i jednocześnie nie chcąc zanadto kastrować flow fabuły) postanowiłem użyć takowego wybiegu. Oczywiście, przyznaję Ci rację, że lepszy byłby opis (m.in.) procedur medycznych malowany “słowem” a nie myślą. I jeśli opko na podstawie “wyzwań” powstanie, to ten fragment obiecuję zmienić.

I drugi zarzut mogę próbować podobnie usprawiedliwić – LIMIT.

Cieszę się jednak, że jakiś plusik też znalazłeś ;-)

 

Pozdrawiam i czekam na Twój (obiecany) fragment – P.B.

Zdrowia, Astrid. Dużo startego czosnku i cebuli. Grzane wino, grzane piwo… albo piguły, do wyboru. I pod pierzynę! Twoje szczęście, bo u Vegi, to gorsze rzeczy można złapać.

Ambush,

dzięki za łapankę. Zgadzam się z Twoimi uwagami i już zmieniłem, a nawet mam nadzieję, że poprawiłem tekst. Tak, szyk moich zdań bywa “oryginalny”, co jest przeciwieństwem “właściwego”.

Co do “rudzielca”, to mogę się obronić, że chłopina wiotki był, więc z Joe nie sposób go chyba pomylić ;-)

I cieszę się, że tworzące się opowiadanie wciąga. Mam nadzieję, że dotrwasz zaciekawiona do ostatniej kropki.

 

Masz jakiś pomysł na zwiększenie frekwencji?

Ambush – absolwentko, Imperatorko Galaktyki.

Fajnie, że coś z tej mojej “paplaniny” się przydało.

A ten sierp, to ja chętnie wypożyczę, jeśli jest taka możliwość ;-)

 

Przyłączam się do wyzwania, choć trochę poskromił mnie limit. Ale wiadomo, zasady są zasadami.

Postanowiłem kontynuować (z wyzwania #16) opowieść o Heiko, obywatelu Pasa Asteroid o niemieckich (nie japońskich) korzeniach.

Ze względu na pojawiający się wulgaryzm i akt przemocy, ostrzeżenie – 16+

 

 

 

Heiko Rotten po raz siedemnasty obudził się, leżąc na więziennej pryczy. Po raz dziesiąty nie zobaczył w swojej celi Joe Tillera. Był sam.

Może to i lepiej. – Pomyślał. – Joe przejawia agresję w trudnych do przewidzenia chwilach.

W ciągu pierwszych kilku dni w więzieniu Heiko polubił Tillera z wzajemnością, ale nie zdążył go do końca poznać. A potem… było już za późno.

Joseph Tiller – Joe, bo tak kazał się nazywać – na co dzień wrażliwy wielkolud, wściekł się, gdy Heiko oskarżył go o bycie rządowym kapusiem. Fakt, że wypytywał o tak wiele szczegółów związanych z włamaniem na serwery, rozpętało awanturę, którą w porę przerwali strażnicy, być może ratując życie wiotkiemu rudzielcowi.

 

To dzisiaj. – Pomyślał Heiko. – Ostatni, obrzydliwy posiłek w postaci szarej brei, potem będące formalnością badania lekarskie, tabletki, zastrzyk i lot do Biosfery. Za dwa dni wraz z innymi skazańcami posiadającymi bilety na “penitencjarny pociąg” dotrę na Ziemię. Wypaloną, martwą. Poza jedną kroplą, bąblem, w którym tli się życie. I tajemnica. Tajemnica, przez którą zasłużyłem na swój bilet.

 

Drzwi do celi otworzyły się po cichu, bez towarzyszącego zazwyczaj głośnego komunikatu ze strony strażnika. Krępy mężczyzna o przerzedzonych, mocno posiwiałych włosach wszedł niespiesznie, jakby chciał uniknąć jakiegokolwiek niepotrzebnego dźwięku. Zatrzymał się pośrodku pomieszczenia, wpatrując się we wciąż leżącego nieruchomo, zaskoczonego całą sytuacją Heiko. Drzwi prawie bezgłośnie zamknęły się.

– Mam dla pana propozycję… – Zaczął bezceremonialnie.

Monolog wygłoszony przez nieznajomego trwał dość długo, jednak Heiko zdążył w tym czasie jedynie zdjąć nogi z łóżka i zamknąć rozdziawioną gębę. 

– …i proszę pamiętać, że nie ma pan wielkiego wyboru. Oczywiście nigdy się nie spotkaliśmy a tym samym żadna rozmowa między nami nie mogła mieć miejsca. Powodzenia.

 

***

 

– Rotten, rusz dupę, bo nie zdążysz na pociąg! – Strażnik pilnował kolejki oraz identyfikacji więźniów. Nadzorował również aby siedemdziesiąt osób przeszło sprawnie niezbędne zabiegi medyczne i zajęło przypisane miejsca w statku transportowym.

Żartobliwe określenie dla transportera przewożącego więźniów z Pasa na Ziemię funkcjonowało od dawna. Jednym kojarzyło się z Koleją Transsyberyjską, innym z bydlęcymi wagonami używanymi do transportu ludzi w słusznie minionych czasach.

– Ty skurwysynu! – Niska brunetka z włosami związanymi w koński ogon, słysząc wykrzyczane przez strażnika nazwisko, ruszyła w stronę zaskoczonego Heiko, ale zanim go dopadła, pałka strażnika zdzieliła ją w brzuch, skutecznie odbierając oddech i chęć do dalszego biegu.

– Panno Bitter, proszę uprzejmie wrócić do kolejki albo panią wniosą na pokład. Obiecuję. – Strażnik znał swój fach. I nie musiał niczego obiecywać. Każdy wiedział, że Karl daje tylko jedno ostrzeżenie.

Kobieta leżała zgięta wpół, próbując złapać oddech. Heiko pochylił się nad brunetką, sprawdzając, czy wszystko z nią w porządku.

– Dobrze cię widzieć, Hanna. – Uśmiechnął się od ucha do ucha.

 

***

 

Heiko, zerkając raz w lewo na Tillera, raz w prawo na Hannę, zastanawiał się kto przydzielał miejsca na statku i zaśmiał się w duchu. Towarzysze podróży, na szczęście przypięci do foteli, patrzyli na Heiko, a w ich spojrzeniach próżno było szukać zadowolenia.

– Poznajcie się, to Joe, a to Hanna. Jeśli chcecie przeżyć, to musimy trzymać się razem.

Cała trójka wiedziała, że to prawda.

Hej, Ambush!

 

Od razu zastrzegam, że bardzo subiektywnie i dyletancko odniosę się do Twojego tekstu. Przepraszam, hihi!

 

Potrafisz malować słowem, bezapelacyjnie. Jest plastycznie, a cała przedstawiona scenka jest spójna i posiada zamkniętą mini-fabułę. A mnie się ostatnio spodobały krótkie ale zamknięte formy. Jest też ciekawie. I tu kończy się rzyganie tęczą.

…fuknęła bezgłośnie.

Jakoś nie potrafię sobie tego wyobrazić, bo albo to pomyślała albo wyartykułowała (używając głosu – co sugeruje zapis dialogowy.

Zgrzytnęło mi, że za zioła zebrane z jednej wyprawy zarobi fortunę na siodło itd. – to co ona za zioło zbierała? ;-)

cieszyła się łaskami

Coś mi tu nie gra w tym zwrocie ale co ja tam wiem.

Z tego samego powodu, oglądała się nerwowo.

Oglądała się nerwowo, bo regent ma wpływy?

Po tuzinie wiosen znudziła się już nieco Erazmowi.

A to mnie mocno rozbawiło. Ogólnie te trzy zdania się jakoś mocno nie kleją ze sobą.

nazbierać ziół na lubczyk

lubczyk, to zioło/roślina, która ma być afrodyzjakiem. Szukałem trochę ale nie znalazłem określenia “lubczyk” na mieszankę miłosnych ziół.

„UJ” na łopatce

Uniwersytet Jeromiński – i masz mój uśmiech od ucha do ucha, bo… “UJ” napisała to kobitka z Krakowa, hehe

Ogólnie fajny motyw z tymi “bliznami”

… załatwiliście … sfabrykował

IMO – te wyrazy nie pasują do stylu opowieści (i nie tylko te)

A mnie na tuzin lat zamieniono w drzewo! – warknęła wdziewając suknię. – Rosnące obok Uniwersytetu Jeromińskiego!

Czy nie lepiej by brzmiało, gdyby połączyć te dwie części wypowiedzi w jedno zdanie? – “A mnie na tuzin lat zamieniono w drzewo rosnące obok Uniwersytetu Jeronimskiego!”

Studentka

Uczennica? Żak? Żaczka, haha, jeśli użyć feminatyw?

– Przyszłaś tu, żeby mnie zabić? …

Od tego momentu nie wiadomo kto wypowiada którą kwestię dialogową

Olga wyszczerzyła w uśmiechu ostre, białe zęby.

Po pierwsze, to chyba jednak Olcha (bardzo fajne wybrałaś imię), po drugie “ostre zęby” brzmi tak sobie. Pozostałbym przy białych ;)

W ostatnim zdaniu (zamiast wykrzyknika i ostrych zębów wybrałbym beznamiętną odpowiedź i nawiązanie do zbierania ziół, czyli jakaś trująca roślinka obracana w paluszkach… 

 

Reasumując, podoba mi się lekkość z jaką piszesz i pomysł na fabułę tego tekstu (plus to co napisałem wcześniej). Najważniejsze – TAK – wyzwanie spełnione. Choć można byłoby to potwierdzić jednym zdaniem żeby malkontenci nie mieli pola do narzekań.

 

Pozdrawiam i życzę powodzenia.

Wypiłeś za dużo ginu, misiu, dlatego butelka jest pusta. Pozdrawiam, hep

Radku, zawstydziłeś mnie. Duży błąd z tym tabletem – poprawione.

Dzięki za “strzały”, bo one owocują na przyszłość (mam nadzieję). Co do paszczowego “w głosie” muszę przemyśleć, poczytać, poszukać. Zwyczajnie, zasiałeś we mnie ziarno niepewności.

 

Tych wyborów można szukać nawet więcej, tak jak przedpiścy. Ale ostatecznie wybór poddania się karze w celu, o którym napisałeś miał być wiodącym.

 

Drugie, nie mniejsze podziękowania za “głos na tak” – dziękuję i pozdrawiam.

SNDWLKR, serdeczne dzięki za spodobanie. Gdzieś, pod niezbyt bujną czupryną, mam pomysł na fabułę dalszych losów Heiko albo innego Zygfryda, ale zdecydowanie musi to poczekać, bo chciałbym wreszcie wrzucić na portal jakieś “pełne” opowiadanie (które się pisze) a nie tylko krótkie formy. I skorzystam w tym celu z szacownej instytucji Bety (też pierwszy raz). “Wszystko przede mną”.

Dzięki, Ambush, za (błyskawiczne) przeczytanie i spodobanie startu.

Faktycznie bohater “nieświadomie” dokonał wyboru łamiąc prawo. A wybór między karami sam się zawęził. A czego nie dopisałem jest w przedmowie. Niestety wybór (który nie zmieścił się w pięciuset słowach) między opcją dwa i trzy nie był łatwy i jednoznaczny ;)

Też początkowo chciałem, by Heiko był Azjatą ale okazało się, że imię Heiko, to głównie u naszych zachodnich sąsiadów jest używane. Pomyślałem, że… dlaczego nie! I tak oto stworzyłem rudego Niemca, hihi. A dokładniej, to obywatela Pasa Asteroid o niemieckich korzeniach.

[OK. Powiedziałem sobie, że spróbuję. Może lekko przegadane i druga część miała skończyć się ponowną wizytą “człowieka w garniturze” z propozycją zamiany kary na już aktualną “opcję numer dwa”, którą Heiko odrzuciłby znajdując swój cel życiowy, ale limit, wiadomo.

Wypinam pierś. Nie, nie po medale a w oczekiwaniu na strzały. Tu jest Sparta!]

 

***

 

Heiko rozparł się w fotelu, lecz czując, jak bardzo jest niewygodny, nieudolnie próbował się poprawić tak, aby dyskomfort był jak najmniejszy. Po drugiej stronie stołu z grubego pleksi siedział młody, przystojny, gładko ogolony mężczyzna. Twarz bez wyrazu oraz zapięty, idealnie czysty garnitur mogły oznaczać tylko jedno – rozmowa nie będzie należała do przyjemnych.

Na blacie leżał otwarty laptop, jeden z tych, o których Heiko wcześniej tylko słyszał.

– Panie Rotten, za naruszenie paragrafu czternastego w całości oraz paragrafu piątego, podpunkt F… – w głosie urzędnika odczytującego tekst z ekranu nie było krzty emocji. – …kodeks karny przewiduje trzy możliwe sankcje. Dziewięć lat więzienia na Marsie…

– Biorę! – wykrzyknął Heiko, wiedząc że pozostałe opcje nie mogą być lepsze. Swoją uwagą, wygłoszoną nie w porę, naraził się na karcące spojrzenie adwersarza.

– …ale ponieważ przewidywany czas oczekiwania na miejsce w celi wynosi więcej niż rok ziemski, ta alternatywa odpada. Opcja dwa, dezintegracja…

– O, boże! – jęknął Heiko, wyobrażając sobie ciało rozpadające się w ułamku sekundy na atomy. Jego ciało.

– Dodam, że skazanemu, nie będącemu ateistą, przysługuje ostatnia posługa duchownego. – ta uwaga została wygłoszona bezwiednie. – Wracając do meritum, dezintegracja jest obecnie niemożliwa, ponieważ specjaliści od kilku tygodni nie potrafią naprawić urządzenia. – Przez chwilę można było dostrzec drgnięcie mięśni twarzy przystojniaka, wyrażające zarówno pogardę dla nieudolnych techników, jak i rozczarowanie brakiem możliwości skorzystania z aparatury unicestwiającej ludzkie istnienia. – Pozostaje więc wysłać pana do Biosfery, na Ziemię.

– To może ja jednak poczekam, aż wasi ludzie uporają się z naprawą dezintegratora. Albo oddajcie mi sznurówki, albo…

– Od tej decyzji nie przysługuje odwołanie. – Głuchy trzask zamykanego laptopa nie pozwolił dokończyć przerażonemu Heiko.

 

– Wiesz co ci powiem, kolego? Mamy totalnie przerąbane. Ziemia, hmm. Podobno kiedyś była rajem kwitnącym życiem. Oglądałem zdjęcia. Błękitna woda, drzewa, ptaki… – Rozmarzonemu, barczystemu łysolowi, po policzku spłynęła łza.

– Chyba mamy inne definicje raju. Tiller, dobrze pamiętam?

– Tak, ale mów mi Joe.

– OK, Joe, słuchaj. Teraz po tych obrazkach nic nie zostało. Wszędzie śmierć i zniszczenie. Szara, zatruta, paskudna planeta z bąblem Biosfery. I nikt stamtąd nie wraca. Ciekawe, co? A mnie zachciało się szperać w darknecie i stronach rządowych, żeby dowiedzieć się dlaczego. I po jaką cholerę utrzymują ten bąbel. No, to teraz mam za swoje. My też już nie wrócimy, Joe.

Joe zaczął się śmiać. Śmiał się tak głośno, że pewnie słyszeli go wszyscy pensjonariusze i strażnicy znajdujący się w areszcie. Wreszcie jego ciało przestało się trząść, a on sam zaczął uspokajać oddech, aby w końcu wydusić z siebie kilka słów.

– I za to tutaj jesteś? – Pytanie było jednocześnie szyderstwem.

– Właśnie za to, dokładnie. – Heiko przeczesał swoje rude włosy palcami.

– To pięknie! A ja myślałem, że przypięli nam te same paragrafy.

– Więc pochwal się, za co ciebie wysyłają do Biosfery?

– Uciszyłem złego człowieka – wyszeptał Joe, a uśmiech nagle zniknął z jego twarzy.

– Zabiłeś go?

– Przecież powiedziałem. Był gnidą, mordującą dla przyjemności. Prawdziwym psychopatą. Każdy powinien zostawić po sobie jakiś pozytywny ślad. To mój wkład w przyszłość. Ocaliłem wielu dobrych ludzi. A jaki jest twój ślad, Heiko?

– Dobre pytanie, Joe. Dobre pytanie. Może zostawię go dopiero na Ziemi. Wszystko przede mną.

 

Szacunek za teksty, Jim. Te niewspomagane. A chęć eksperymentowania nie jest mi obca i ogólnie zdecydowanie jest pozytywna. Smuci mnie bardziej wykazywanie potrzeby wspomagania (swojej?) twórczości AI. Stąd też zastanawiam się, czy przed opowiadaniami (i nie tylko) nie powinny być umieszczane informacje, czy AI uczestniczyła w generowaniu tekstu, fabuły, etc.

Przyznam, całości nie przeczytałem, bo mnie zasmuciła… sama chęć eksperymentowania przez kogoś jak Ty (szanuję) z tym co zwie się szumnie sztuczną inteligencją. Chyba niedługo (a może już) trzeba dopisywać, że przy danym utworze (wszelakim) nie korzystało się ze wsparcia algorytmu generowanego przez maszynę. Smutne. Pozdrawiam (Ten komentarz nie powstał przy udziale sztucznej inteligencji)

Władzę nad ludźmi – jak sądzę miało być

Nowa Fantastyka