Profil użytkownika


komentarze: 21, w dziale opowiadań: 21, opowiadania: 10

Ostatnie sto komentarzy

Wojt, decyduj się, decyduj. :) Wiadomo, że na początku się popełnia błędy. Ba! Potem też się je popełnia^^ To Twoje pierwsze opowiadanie? No to super. Najgorsze masz za sobą. ;) Ja na szczęście nie mogę nikomu pokazać swoich pierwszych dzieł, bo pisałam je w zeszytach, które są skrzętnie schowane przed ludzkim wzrokiem. xD Czytaj, pisz, ćwicz, jeszcze trochę czytaj, będzie dobrze, tylko trza się uzbroić w wytrwałość. :) Powodzenia!

Okno edycji otworzyć w drugiej karcie przeglądarki? ;) Chyba byłoby najprościej. Ale i tak w Wordzie lepiej to zrobić, bo przecież poprawiasz chyba też swoją wersję, a nie tylko to co wisi tutaj, prawda?

Aha, jeszcze tak mi się przypomniało (chcę opcję edycji komentarzy :( ), że kwestia samej bitwy: trochę więcej przydałoby się tej końcowej bitwy. W końcu to punkt kulminacyjny opowiadania, do tego wszystko zmierzy, w tytule jest bitwa - a kwitujesz ją zdankiem, że trwała czterdzieści minut, a potem dobijali. Znów czuję niedosyt. ;)

Adamie, ależ oczywiście :) Choć ogólnie pod hasłem "nawracanie na poprawność" nie mam nic złego na myśli - to bardzo chwalebna misja i oby jak najwięcej osób do niej dołączyło. ;)

 

 

Dzięki za komentarz, regulatorzy. :D Nie ukrywam, że przy konkluzji dotyczącej bohatera parsknęłam śmiechem. :D Dupowaty... chyba faktycznie. ^^

Rzeczywiście, "Nasłuchiwać" powinno być. I owszem, "niewprawionym" :D Rozważam propozycję zakupów - to zdanie generalnie nie jest za krótkie, żeby je szatkować na takie wtrącenie? A gdyby był szyk jak proponujesz, za to bez przecinków...?

 

Dzięki i pozdrawiam!

Nah, jakoś na początku czytałam na rympał, nie zwracając uwagi na nawiązania, a dopiero później doczytałam, że takowe w ogóle są - mam parę pomysłów, ale chyba przeczytam jeszcze raz, tym razem uważniej :D

 

I dziękować za linka, do tekstu na pewno zajrzę, bo westerny interesują mnie nadzwyczaj :) (sama próbowałam kiedyś coś takiego napisać, ale wyszło jak zwykle xD )

Trzy pierwsze akapity mojego komentarza to będą gramatyczno-techniczne popitalanki, które pewnie przedmówcy wymienili Ci już szesnaście razy, chcesz, to możesz ominąć. xD Moim zdaniem ważniejsze rzeczy piszę tam niżej. ;]

Brakuje sporo przecinków, choćby przy zwrotach do rozmówcy albo zdaniach podrzędnych. Poczytaj trochę zasad – ja zazwyczaj posiłkuję się „Gdzie postawić przecinek?” Przyłubskich – głównie dlatego, że książka jest mała, czytelna i wszędzie można ją zabrać. Z drugiej strony, jest niezbyt nowa, więc część reguł może być nieaktualna. Z trzeciej strony, ciągle popełniam błędy, więc samo wertowanie książeczki nie pomoże. Enyłej, powinieneś chyba się bardziej skupić na interpunkcji. Dla podkreślenia wagi problemu podam Ci przykład z Twojego tekstu: „Cicho król wychodzi.” – czyli napisałeś, że król wychodzi cicho. Czyli że nie tupie, tak? :D Przypuszczam, że miałeś na myśli „Cicho, król wychodzi”, prawda? Sam widzisz, że jeden przecinek, a różnica całkiem spora. ;)

Masz też sporo powtórzeń. Tu nie ma co wertować poradniki, tylko po prostu czytaj tekst (czasem pomaga czytanie na głos) i pilnuj, czy nie rzuca Ci się w oczy żadne powtórzenie. A te cyfry („3 krasnoludów”, „40 minut” itp.) to wywoływały delikatny zgrzyt zębów. ;) Liczby – w większości przypadków – zapisujemy słownie.

Wpadki typu: „Może kiedyś się zdecyduje i zacznę nowe życie ale na razie czeka go bitwa.” – w jednym zdaniu przeskakujesz z narracji trzecioosobowej w pierwszoosobową i potem nazad trzecioosobową. ;) Chyba byłeś roztargniony, jak to pisałeś, prawda? ^^

Hm. Trochę mi nie grają imiona. Masz quasi-średniowieczne realia, takie typowe dla fantasy, jak widzę. A więc podróże raczej konno, ludzi nie aż tak wiele itp. Nie sądzę, żeby w takim świecie migracje międzynarodowe były aż tak popularne. Tymczasem u Ciebie jest Dorian, Gorn i Dobromir. Nic nie mam do imienia Dobromir, a wręcz bardzo cenię słowiańskie wtręty w tekstach, ale ewidentnie imiona bohaterów wskazują na to, że oni się wywodzą z zupełnie różnych kręgów kulturowych – masz tu naleciałości słowiańskie, germańskie, romańskie… Nie bardzo to widzę, żeby oni mieli się znać i razem podróżować. Najprościej byłoby zmienić imiona/imię – możesz też jakoś uwiarygodnić to, że akurat tacy panowie z różnych stron świata tkwią w jednym miejscu i coś ich łączy. Albo dać jakąś wskazówkę, że z jakiegoś powodu w istocie w Twoim settingu miały miejsce migracje… No generalnie opcji jest sporo, od Ciebie zależy czy coś z tym zrobisz i co. Pewnie większość rzeczy lepiej by się sprawdziła w dłuższej formie, a nie w takim krótkim opowiadanku…

Klimat: a właściwie jego brak. Czytałam i właściwie nie miałam pojęcia, o co się rozchodzi, gdzie to się dzieje, nie miałam żadnych podstaw do wyobrażenia sobie jakoś opisanej przez Ciebie sceny. Facet siedzi na kamieniu, potem facet wychodzi z namiotu, tamten facet wraca na kamień. Takie to… bezbarwne. Dodaj więcej jakiejś pożywki dla innych zmysłów, daj pole do popisu narratorowi, wyobraź sobie to wszystko i napisz o tym, co otacza bohaterów i co – podkreślę! – uważasz za ładne i/lub interesujące. Zbuduj jakiś klimat dla tej sceny, bo tak to nie ma ani napięcia, ani dynamiki, ot – kukły chodzą i wypowiadają do siebie kolejne kwestie. Trochę jak przekupki na targu, tak swoją drogą – a to buty odebrać, a to coś innego. ;) A choćby opis namiotu króla: tyle możliwości na rozsmakowanie się w zdobieniach, lśnieniach, zapachach egzotycznych naparów czy czegotam jeszcze, co by wskazało na przepych i bogactwo. A Ty to skwitowałeś „wszystko było złote”. You’re doing it wrong. ;)

Fabularnie mam poważne wątpliwości: tylko ten król może pokonać kraśki i elfy? Znaczy to jakiś uber charyzmatyczny wszechkról całej ludzkości? Czy ludzi w Twoi świecie jest po prostu mało? Pytam, bo zazwyczaj w tego typu settingach ludzie są dominującą rasą i wystarczyłby jakiś sensowny sojusz, żeby roznieść sojusz kraśkowo-elficki. Byłoby nawet fajnie i interesująco, gdyby u Ciebie to ludzie byli na wymarciu i faktycznie nie mieli za bardzo nadziei w zaistniałych okolicznościach. Ale, w takim razie, skoro za chwilę miała się wykrwawić cała armia ludzi, to co potem miałby zrobić król? Urodzić kolejną armię, w dodatku dużo solidniejszą? Najrozsądniej byłoby się wycofać nie tracąc niepotrzebnie ludzi, a potem się wzmocnić i zaatakować. To, co proponujesz w zakończeniu, jest co prawda patetyczne i brzmi może fajnie, ale jest… głupie. Nielogiczne. Nie wierzę, że król i wszyscy jego doradcy mogliby być tak głupi, żeby tego nie widzieć. Myślę, że zakończeniu przydałaby się przeróbka na coś bardziej przekonującego. Ponieważ chodzi nam o to, żeby Dobromir zginął spektakularnie, naprędce mogłabym zaproponować: zapadła decyzja o wycodaniu się, ale wpadają w zasadzkę i dopiero wtedy się dzielnie bronią i heroicznie padają.

Ale przyjrzyjmy się temu jeszcze raz: fabularnie mamy coś takiego: Przed bitwą. Dobromir chce się wycofać z wojaczki. Nieoczekiwanie król proponuje mu awans, cuda wianki i wogle. Dobromir mówi królowi, że chce się wycofać – król szanuje tę decyzję. Zaczynają się kłopoty. Wszyscy giną. Moim zdaniem, przydałoby się tu wyłuskać najważniejsze elementy, czyli: odczucia Dobromira i zmiany nastroju w opowieści (najpierw rozterka, potem zaskoczenie, potem nadzieja, no bo król się zgodził, a potem nagły szok, że jednak nie będzie tak różowo i w końcu spokój, że już po ptakach, na swój sposób to w istocie była jego ostatnia bitwa). Równolegle napięcie przed bitwą warto by było wyeksponować. Nie wiem, czy warto się tu rozdrabniać na Doriana i Gorna: są ni przypiął ni przyłatał, myślałam, że z ich przyjaźni faktycznie będzie coś wynikać, ale tak naprawdę to był tylko zapychacz. Przecież nie odegrali żadnej istotnej roli, a tylko odwracają uwagę od tego, o czym jest tekst. Dalej: unikaj pisania scen mocno nieracjonalnych i naiwnych tylko po to, żeby był patos, wzruszenie i takie tam. Ta naiwność się i tak przebije i będzie razić. Stąd moja sugestia odnośnie zakończenia.

Moim zdaniem, powinieneś ten tekst przemyśleć i po prostu napisać jeszcze raz. Masz szkielet fabularny. Zastanów się, co tak naprawdę chcesz przekazać czytelnikowi i co w tym szkielecie jest najważniejsze. Na tym się skoncentruj.

Chyba. ^^

Powodzenia! :)

Bohdanie, przecież dokładnie o tym mówiłam, jak nie czytam? o.O Dywiza --> zaznaczenie tonu wypowiedzi, urwania zdania w połowie, coś a'la wielokropek, ale nie do końca, bo trochę inny ton. Myślnik --> zwyczajne przejście z dialogu do narracji.

Mogło być:

"Wiem, że to w żaden sposób nie wynagrodzi... - podjął"

Ale uznałam, że to nie byłoby do końca oddanie tego, o co chodziło.

Nie wiem, czy Twoja propozycja, Adamie, byłaby czytelna. Znaczy... dla mnie po prostu byłaby za mało urwana wtedy, ot, zwykła wypowiedź, czytana bez intonacji, tylko gdzieś tam później jest informacja, że ktoś przerwał albo coś w ten wzorek.

Nie przesadzajmy: gdyby od tego zależało, czy ktoś wyda mi powieść czy nie, bez szemrania bym z tego zrezygnowała. :P Póki co jednak taka opcja wydaje mi się bardziej wymowna i nie wydaje mi się to przesadą.

Ale jeśli to jedyne, co angażuje czytelniczą uwagę w całym tekście, to hmm... wiele mi mówi. xD

 

Dzięki za wizyty i próby nawrócenia mnie na poprawność. ^^

Pozdrawiam!

Bo dywizy zaznaczają urwanie wypowiedzi, a myślnik - przejście z wypowiedzi bohatera do narracji. Na upartego mógłby tu być wielokropek i myślnik, czyli tak bardziej standardowo, ale wielokropek, moim zdaniem, nie do końca oddaje to urwanie zdania w połowie.

 

Ha, no właśnie - wahałam się nad tym przecinkiem nie wiem ile. ^^ Ale imiesłowy to moja zmora. ;/ Wiem, że są dwie możliwości interpunkcyjne w ich przypadku, na przykład:

"Podpowiadała mu nucąc piosenkę" --> czyli przez nucenie piosenki podpowiadała, a nucenie stanowiło tę podpowiedź.

"Podpowiadała mu, nucąc piosenkę" --> czyli podpowiadała, a w miedzyczasie nuciła (pal sześć, czy to możliwe :P ).

U mnie jest "obserwując można było przypuszczać" - w zamyśle: przypuszczenie można było wysnuć na podstawie obserwacji. To nie będzie ta pierwsza sytuacja?

Porąbać się za to nie dam, na serio usiłuję to jakoś uporządkować :)

Łacina jest piękna i piękniejsza od niej jest tylko greka. :P

Za to makaronizmów nie lubię (hry hry hry, bo pretensjonalne :P xD ), więc mimo całej miłości do języków antyku, wszelakich etceter, gustibusów i takich rzeczy staram się unikać - a jeśli używam, to baaardzo rzadko. ^^

 

Ale do tematu:

"Risercz" jest w pytkę pasujący w tamtym miejscu. Już to widzę, jak ten bohater mówi: "Chuja tam żargon. To bzdurny stereotyp. Ten kretyn, co nas pisze, zwyczajnie nie ma pojęcia o pracy terapeuty, a że jest zbyt leniwy żeby zrobić porządne przygotowanie tematyczne, to wiedzę czerpie z durnych amerykańskich filmideł."

xDDD

 

Tekst jest... no cóż, jest po prostu urokliwy i poprawia humor. :D I polubiłam bohatera. ^^

Jeśli ewentualnie mogłabym tu coś zasugerować, to usunięcie wielokropka na końcu. Wielokropek wyraźnie daje do zrozumienia, że tutaj autor celowo "zawiesił głos", że to wszystko jest wykalkulowane. Gdyby tam nic nie było, a tekst po prostu by się urwał, byłoby wrażenie, że autor faktycznie uznał pomysł za bzdurny i najzwyczajniej odłożył długopis/zamknął Worda/przerwał pisanie i basta. Chyba byłoby naturalniej.

Ale to równie dobrze może być moja prywatna paranoja, bo nie cierpię wielokropków. xD

Chciałam zacząć od części pierwszej, ale jakoś nie mogę jej zlokalizować. Zarzucisz linkami do poprzednich odcinków tej historii?

I druga część…

 

Nie wymieniam tych pojedynczych popierdółek, bo generalnie wygląda to podobnie jak w pierwszej części: literówki, tu i ówdzie jakaś tautologia.

 

To, co mi jednak przeszkadza najbardziej, to wciąż ta nieobecność narratora. Styl jest tak ascetyczny, że po prostu nie potrafię wczuć się w sytuację i przejąć losem bohaterów.

Plus po lekturze mam jednak spory niedosyt – kończy się co prawda ładnie, trochę jak „Butch Cassidy i Sundance Kid”, kiedy odbiorca zasadniczo wie, że bohaterów nic dobrego nie czeka, ale jednak nie widzi ich śmierci i wciąż może mieć tę głupią nadzieję. Ale jednak nie było tego, na co miałam nadzieję… Fakt, taka historia alternatywna pewnie wymagałaby raczej powieści, niż kilkunastostronicowego opowiadania. :) Tak naprawdę jechali, jechali, zabili Indianina i… i to tyle. Miałoby to sens, gdyby nadrabiało bogactwem świata, epickimi, wciągającymi i plastycznymi opisami czy czymś takim – wtedy to by było po prostu opowiadanie, które zapewnia czytelnikowi doznania estetyczne, a nie jakąś odpicowaną fabułę. Ale u Ciebie tego nie ma.

 

No i tak po przeczytaniu z jednej strony mi się podobało, z drugiej – wciąż odczuwam niedosyt i żal, że to tak po prostu już koniec. Nie wiem, co o tym myśleć. ;|

Myślniki są całkiem normalnie, pewnie chodzi Ci o dywizy na końcach wypowiedzi - posłużę się więc cytatem stąd zresztą, bo u mnie źródło tej metody było podobne, choć może z dodaniem jeszcze jednego pośrednika:

 

"nadprogramowe myślniki znalazłem w Wydawnictwie Literackim w książkach Dukaja, gdzie służą do zaznaczenia, że postaci nagle przerwano wypowiedź. Spodobało mi się, bo lepiej wyraża tę nagłość niż wielokropek, a tym bardziej niż zwykła kropka" - [syf. 2011-11-29]

 

Powtórzenia, rzeczywiście. Część z nich zdecydowanie muszę jeszcze wywalić. ;/ Męczę je już nie wiem ile, ale ciągle coś jest. xD

 

Byłabym wdzięczna za dokładniejsze info, co z tą interpunkcją. Nie chodzi o wypisanie każdego złego przecinka, tylko dwa-trzy przykłady, bo staram się to ciągle ogarnąć, obkładam się słownikami i poradnikami dotyczącymi tematu, ale - jak widać - ciągle mieszam. ;)

 

Dzięki za wizytę i pozdrawiam :)

Zobaczyłam, że western, to nie miałam innego wyjścia, jak przeczytać. :D

 

„- Naprawdę chcesz się strzelać z tą bandą Bannisterów? To absolutnie nie ma sensu. Dexter. (…)

- Heflin, w dwójkę damy im radę, chociaż będzie ich czterech.”

Nie kupuję tego dialogu. To znaczy sam w sobie dialog jest wporzo, chodzi mi o te pojawiające się tam imiona. Są sami w szopie, tak? Po jakiego wafla w takim razie, rozmawiając ze sobą, mieliby wymieniać rozmówcę z imienia? I to jeszcze tak w trakcie rozmowy (bo rozpoczynając dialog jeszcze bym zrozumiała – wołam kogoś po imieniu, żeby zaczął mnie słuchać)? To zalatuje sztucznością. Jeśli widzę coś takiego w tekście, zazwyczaj jest to metodą autora na podanie imion bohaterów w sposób niby-dyskretny. Ale u Ciebie imiona są podane wcześniej, więc nie ogarniam. ;|

 

„Z przyjemnością zastrzelą dwóch mierniczych, z których jeden ośmielił się zabić Dave’a Bannistera, brata Luke’a.

- Zabiłem tego Bannistera w uczciwej walce. Do tego szeryf nie miał żadnych wątpliwości. Wiesz o tym”

Brr. To taka brzydka maniera: bohaterowie mówią sobie totalnie oczywiste (oczywiste dla nich) rzeczy, żeby przemycić jakieś informacje dla czytelnika. A narrator to pies? Poszedł na urlop? :P Narrator może bardziej rozwinąć skrzydła, niż tylko wplatać krótkie „poszedł, powiedział, usiadł”.

 

„(…) wszystko to, co było niezbędne przy wytyczaniu szlaku linii kolejowej.”

„Hell on Wheels”? ;D (to nie zarzut ani nic, po prostu skojarzenie)

 

„Stał przy ladzie z rękoma opuszczonymi w dół.” – bardzo słusznie. Stanie z rękami opuszczonymi w górę mogłoby być odczytane jako bezczelność. ^^

 

„Leżący wśród zielska przekrzywiony kapelusz Dextera uchwycił zębami za rondo.”

Tu w pierwszej chwili miałam wrażenie, że to kapelusz chwycił coś zębami. xD Nie powiem, wizualizacja była całkiem interesująca. :D Chyba to kwestia szyku. Niby zdanie jest okej, ale przez ten szyk w pierwszym momencie jest mylące.

 

„- Ja jestem nawigatorem szalupy czasowej, a ty mechanikiem.

- Inżynierem - sprostował Dexter.

Van Heflin wrzucił niedopałek cienkiego cygara do ogniska.

- Przepraszam, inżynierem. Wiesz, że zwyczajowo mówimy, że ktoś jest mechanikiem, a ten drugi nawigatorem, a nie inżynierem i dowódcą. Tak się utarło, bo nie powoduje to zbędnych niesnasek.”

Nienaturalnie brzmi. Skoro ten drugi to wie, to po co on mu to mówi? Znów mam wrażenie, że bohater niby mówi do kumpla, ale w rzeczywistości kieruje słowa do czytelnika. Moim zdaniem słabo wypadają takie wtręty. Co ma być do czytelnika, niech już lepiej powie narrator, będzie uczciwie. W przeciwnym razie wychodzą jakieś dziwacznie sztuczne dialogi.

 

„Van Heflin podniósł nóż do góry.”

*kiwa głową* Bo podnoszenie noży w dół zazwyczaj źle się kończy ;)

 

Z innych uwag natury technicznej:

 

– Momentami pojawia się lekka zaimkoza;

– Zapisujesz myśli jak dialogi – to dość mylące. I nie jestem przekonana, czy poprawne^^

– Wypowiedzi bohaterów, nawet całkiem krótkie, czasem szatkujesz na akapity. Dziwnie to wygląda i nie wiem, czy to nie jakiś błąd wynikający z przeklejanek. Tak tylko zwracam uwagę;

– Dużo literówek. I kiedy mówię „dużo”, mam na myśli „DUŻO” ;]

– Nie wiem, ile razy na stronie pojawiła się fasola z boczkiem, ale na serio: nie mam aż takiej sklerozy, nie trzeba za każdym razem pisać, co konkretnie składało się na posiłek. xD

 

A uwagi natury ogólniejszej?

Bohaterowie właściwie jakoś tam są zarysowani. Nie mogę powiedzieć, żeby byli bezosobowi. Choć trochę nudnawi jednak są. ^^ Szczególnie ten zblazowany Heflin. Bo Dexter przynajmniej wygląda na takiego sympatycznego entuzjastę wszystkiego. xD  Wciąż jednak za mało o nich wiem, żeby ich losy jakoś szczególnie mnie zainteresowały. Choć rozumiem, że to dopiero pierwsza część.

Co mi się podoba najbardziej, to zamysł – gdzieś tam pod koniec czai się fajna koncepcja historii alternatywnej i to ma szansę być bardzo gites. :) A że całość przeprowadzona w realiach westernowych, to nawet podwójnie gites.

Bardzo, bardzo brakuje mi narratora. I opisów. To opowiadanie jest straszliwie ascetyczne: opisujesz tylko najniezbędniejsze rzeczy, nie dając czytelnikowi żadnych wskazówek do wyobrażenia sobie okolicy, ogólnie klimatu, a nawet wyglądu bohaterów (i nie chodzi mi tu o kolor oczu, tylko choćby tak z grubsza w jakim są wieku). Przez to trudno mi, jako czytelniczce, wczuć się w tę opowieść. Szkoda, bo chciałabym się w nią wczuć – podoba mi się fabularnie. ^^

 

Pozdrawiam;)

A… Było zostawić gdzieś info, że w części drugiej masz też poprawioną część pierwszą. Ja czytam po kolei, a wychodzi na to, że niepotrzebnie zawracałam sobie głowę tamtym. ;>

Trudno, po ptakach – nie będę drugi raz czytać pierwszej części, nawet jeśli jest o kilka nieb lepsza. ;]

 Przechodzę do części drugiej.

 

Co tytułowanie kogoś „sir” ma wspólnego z wiedzą o Zaświecie? ;|

 

"- No, dopóki nie pierdzi gazem musztardowym albo nie potrafi skonstruować bomby atomowej, to raczej nic wielkiego stać się nie może. – powiedziałem uradowany faktem, że zadanie nie będzie polegało na walce z jakimś upiorem. Nie żebym się tego miał przerazić, ale zawsze milej szukać małego, uroczego i puchatego kotka, niż wsadzać nóż pod żebro jakiejś czarownicy."

To mi się spodobało. Ładny akapicik. A tak ogólnie?

Krótkie – wciąż nic a nic nie można powiedzieć o fabule czy bohaterach. Weź czkaj trochę większymi kawałkami. :P Styl Ci się aż tak nie zmienił w tym czasie, żeby była konieczność rozkminiać każdy fragmencik z osobna pod tym kątem.

Mniej slapstickowych scenek, czyli dla mnie na plus – choć może to dlatego, że mało tekstu w ogóle. xD

"Mógłbym cię prosić o przekazanie jej, że nie jesteśmy dziećmi" - och, doprawdy? Dziwne, bo cały czas się zachowują jak dzieci, w dodatku niezbyt rozgarnięte... ;]

Akapit pierwszy: To oni się w końcu do siebie blado uśmiechali czy ona rzucała mu napastliwe spojrzenie? o.O Napastliwość to dość mocna cecha (postawa?) i nie wyobrażam sobie łączenia jej z uśmiechaniem się do siebie… Z kolei uciekanie „zimnymi” oczami też jakoś nie gra. Nie chodzi o jakieś wielkie rzeczy, po prostu wydźwięk słowa „zimne” nie współgra z wymową określenia „uciekał”. Sprawa – moim zdaniem – do przemyślenia.

 

Akapit drugi: piszesz oczywistości. Mowa o kombinezonach dla kosmonautów, raczej logiczne, że będą choćby szczelne i chroniące przed temperaturami. Albo nie miałeś czym wypełnić tekstu, albo traktujesz czytelnika jak kretyna, jeśli uznałeś za konieczne rozpisanie tych cech.

 

Trzeci akapit: no ja Cię przepraszam, ale jeśli wysyła się ludzi w kosmos, to chyba WSZYSCY powinni być skupieni. Szczególnie technicy i nawigatorzy, bo mają tam zapewne w kij odpowiedzialnej roboty. Wysyłają ludzi w kosmos, na bogów! W ogóle nie kupuję tej sceny.

 

Akapit czwarty: okej, przy wychodzeniu w kosmos w pachach popłakałam się ze śmiechu. ^^ Przepraszam. To po prostu jedno z TYCH potknięć. xD Z takich, co to aż żal je poprawiać, bo wyobraźnia działa przy nich cuda. ^^

 

Piąty akapit: nawet ładny opis. :)

 

Szósty akapit: ogólnie to trochę brzmi, jakby bohaterowie wsiedli, mieli jeszcze dziesięć minut, więc ot tak se zaczęli majstrować przy tych suwakach i przyciskach, rekreacyjnie, żeby ręce czymś zająć. :P Domyślam się, że jednak nie do końca tak to miało być? ^^ Jakby narrator ogólnie wiedział, jak to powinno wyglądać, ale nie miał bladego pojęcia, w jakim celu oni mieliby to robić – więc opisał bez sprawdzenia. I wyszło niegramotnie.

 

Start… Hmm, no próbujesz jakoś ciekawie opisać ten start, ale wyszło dość mdło. Pomijając błędy merytoryczne, na które już Ci zwrócono uwagę, ja w tym nie czuję żadnego napięcia. Nie wiem… Ogólnie kosmiczne przeżycia, starty, lądowania i przeloty, moim zdaniem najdoskonalej opisywał Clarke, więc pewnie wszystko, co nie jest takie jak u niego, będzie mnie nudzić. Nie wykluczam, że to moje zwichrowanie. ;] W każdym razie prześlizgnęłam wzrokiem po tym opisie i jakoś mnie to zupełnie nie ruszyło.

 

Nie wiem, jak ten tekst wyglądał przedtem, ale w tej chwili fabularnie zupełnie się nie sprawdza jako samodzielna całostka. To wstęp do czegoś – a sądząc po długości tego wstępu, to „coś” powinno być mocno rozbudowane, żeby to miało sens. Nie mówię, że nie można napisać miniatury o starcie wahadłowca. Ale jeśli już się na coś takiego decydujesz, musi być w nim cokolwiek interesującego: oryginalnego, nowatorskiego, nie wiem… Tutaj jest tylko to, co każdy pewnie dziesiątki razy widział w telewizji. Choć napisane całkiem zgrabnie, może poza paroma niechlubnymi wyjątkami. ;) Szkoda, że słabuje treść, bo forma mi się - zazwyczaj - podoba.

 

Pozdrawiam i życzę powodzenia:)

Witaj :)

Wrzuciłeś drugą część, dlatego sięgnęłam do tego tekstu – znaczy do części pierwszej. I cóż… Po kolei:

 

Początek: mam niejasne wrażenie, że bohater usiłuje mi wmówić, jaki jest oryginalny, „dziwny” – phi, a co dziwnego jest w jakimśtam dzwonku w komórce? Czemu wstyd, że się zna jakiś rodzaj muzyki? Ja jako dzwonek mam Marsz Imperialny i jakoś nie wydaje mi się, żebym z tego powodu była dziwna. A Modern Talking to nie jest chyba jakaś dramatycznie niszowa rzecz, żeby było aż wstyd.

Nie lubię wmawiania mi – czytelniczce – czegoś, co nie ma pokrycia w rzeczywistości.

 

Dalej: cóż, doceniam próbę dyskretnego przemycenia opisu postaci. Ale nie wyszło dyskretnie. Wyszło głównie sztucznie. Jakby laska ograniczyła się do 70D – to jeszcze bym to kupiła. Ale tak, to ni wafla. Nie wierzę po prostu, że sama z siebie coś takiego by powiedziała.

 

Humor: w większości zdania są (przynajmniej w narracji pierwszoosobowej) nieco przekombinowane… Nie, nie „przekombinowane”, już wiem, w czym sęk: narrator na siłę próbuje być zabawny. To niby dowcipne przegadanie wcale nie bawi, bo jest… no właśnie, bo jest przegadaniem.

Z kolei w narracji trzecioosobowej: ot, takie koszmarnie nachalne Elementy Komiczne, które z daleka krzyczą „a to ma być śmieszne!”. Zdecydowanie mi się to nie podoba. Bohaterowie, z których wszyscy bez wyjątku zachowują się jak idioci, w ogóle nie wzbudzają sympatii. A jeśli żaden z bohaterów nie wzbudzi sympatii czytelnika, to z jakiej racji czytelnik miałby dalej brnąć przez Twoją opowieść? ;)

 

Liczb nie zapisujemy cyfrą, tylko słownie. Są sytuacje wyjątkowe, ale „3 miesiące” albo „4 dni” do takich z całą pewnością nie należą, że o „2 metry” nie wspomnę.

 

Nie powiem niczego odnośnie fabuły, bo jej najzwyczajniej nie znam. To bardzo mały fragment i póki co może z niego wykwitnąć zarówno coś całkiem fajnego, choć może nie wiekopomnie odkrywczego, jak i zupełna szmira. ;] Od Ciebie tylko zależy, jak to pociągniesz. ;)

 

Powodzenia!

Najpierw przeczytałam komentarz pierwszego z komentatorów i już chciałam Ci tu posarkać na straszliwego samobója, jakiego strzeliłeś sobie taką uwagą, że „to tylko takie tam na kolanie pisane” – ale widzę, że chyba już edytowałeś, więc mogę co najwyżej przestrzec tak na zaś: takich rzeczy się nie pisze. Rozumiem chęć zaprezentowania się jako osoba skromna i o niewygórowanym ego, ale nie tędy droga. ;]

 

Za łapankami jakoś nie przepadam już od dłuższego czasu, bo jestem czytelnikiem, a nie korektorem, więc pojedynczych wpadek leksykalno-stylistycznych Ci nie wymieniam. Jedno, co mi się nasunęło i czego jakoś nie mogę pominąć, to to wpadnięcie do nagrobka. Nagrobek to tak generalnie ta część, która jest na-grobie. No wiesz, na wierzchu. Nie bardzo sobie wyobrażam, jak można wpaść *do* tego. Można upaść na nagrobek albo wpaść do grobu raczej, czyż nie? ;) Nie wspomnę o tym, że chcesz mi wmówić, iż te zwłoki leżały tam luzem w tym grobie? xD Żadnej trumny ani takich tam…?

 

Po lekturze paru początkowych akapitów miałam wrażenie, że nie czytam opowiadania, tylko sprawozdanie. Nie ma w tym emocji – ot relacja: zrobił to, potem to, a następnie cośtam. Monotonny rytm, ogólnie taka relacja trochę nudzi. A to niedobrze: znudzić czytelnika na samym początku opowiadania. Gdzieś później ewentualnie możesz sobie pozwolić – jeśli naprawdę trzeba – na odrobinkę nudy. Bo czytelnik już jest przykuty do tekstu. Ale początki są szalenie ważne. ;)

 

Dalej: rozmowa z Abigail… Hm… Powiedz szczerze: więcej czytasz książek czy grasz na komputerze? Nie odpowiadaj tutaj, nie ma takiej potrzeby – powiedz to szczerze sam przed sobą. ;) Bo to wygląda kapka w kapkę jak „bohater dostaje swojego pierwszego questa”. Aż nazbyt growo. A potem bohater krąży po labiryncie… Och, zalatuje to grami straszliwie.

 

Ogólnie bohater jest straszną sierotą, która ciągle się potyka, zahacza i przewraca, ale to samo w sobie nawet nie jest takie złe. ^^ Skoro Rincewind może być wiecznie przerażony i uciekający, mały Tommy/Timmy mógłby być pierdołą. ;] Ale w jakiś taki nudny sposób to przedstawiasz. Znów: chyba to wina tego sprawozdawczego stylu. Biegł i się potknął. Cośtam spadło, o co akurat zahaczył. I dalej w tym tonie. Coś, co mogło być ciekawym elementem charakterystycznym bohatera, jest tylko banalnym, nudno opisanym wytrychem.

 

Fabularnie… Cóż, fabuła jest prościutka, ot – takie młodzieżowe opowiadanko o chłopcu w typie „każdy z nas”, który przeżywa dziwną przygodę. Nadaje się na wprawkę – możesz sobie tu potrenować choćby budowanie napięcia czy pokazywanie emocji bohatera. Bo to rzeczy, które, jak myślę, powinieneś trenować. ;)

Nowa Fantastyka