Profil użytkownika


komentarze: 209, w dziale opowiadań: 190, opowiadania: 125

Ostatnie sto komentarzy

Prawie zacząłem fruwać po przeczytaniu tego komentarza :) Dzięki.

Ten też pokochają jak go zaczną niszczyć – jakie to cholernie prawdziwe! I jak widzę nie tylko ja zwróciłem szczególną uwagę na to zdanie. Sentencja roku!

Się mi podobało.

Gratuluję wyróżnionym i dziękuję jury, leżąc na taśmie i ciężko dysząc :)

Dzięki za komentarz, cieszę się, że się podobało :)

Finklo, Krokusie, dziękuję za komentarze.

Świat pędzi ze zdarzeniami w takim tempie, że różne sprawy zmieniają znaczenie, wzmacniają znaczenie, albo się dezaktualizują w ciągu jednego miesiąca. Jak przeklinają Chińczycy – obyś żył w ciekawych czasach!

Co do skrótu i “informatorów” – limity znaków mnie popędziły.

Dawididiq150, cieszę się z opinii, że tekst jest dziwny :)

Outta Sewer, dysydEnty to jest to!

 

Dzieki, że wpadliście do mnie.

To jak na razie najlepsze opowiadanie na ten konkurs, jakie przeczytałem (a przeczytałem większą połowę) i, co gorsza, jest chyba nawet odrobinę lepsze od mojego! ;)

Tworzysz bardzo ładne zdania i wygląda na to, że przychodzi ci to bez wysiłku (jeśli się mylę, nie przyznawaj się!). W każdym razie nie sądzę, żebyś dumał nad każdym zdaniem, by wyszło oryginalnie, finezyjnie, patetycznie itp.

A temat konkursu jest taki, że aż się prosi, by napisać właśnie o tym, o czym napisałeś.

Kawusia z rana o 13:14… Cieszę się, że się podobało :)

To ja poproszę ten transportowiec, byle szybko, bo ja nie żyję tyle, co driady. A czy Matka zostawiła namiary?

Jak miło zobaczyć klika i wilka z rana! Ale najbardziej mnie cieszy, że kupiło cię pisanie “po prostu”.

Wpadłem tu, bo zobaczyłem cztery kliki. Myślę sobie, jest coś fajnego, ja dam piątego.

Zaczynam czytać i idzie mi opornie. Po krótkim czasie oswajam się ze stylem, a potem to już leci jak z płatka. Pierwsze skojarzenie – Indianie po raz pierwszy spotykający białych. I ten sam los. Tylko przyszłość jawi się lepiej. Na szczęście!

Nie straciłem czasu, więc klikam.

Rangery poprawiłem. Jeepy nie, bo skoro dżipy, to rendżery…

Obie formy – jeep i dżip – są poprawne, o ile dobrze wiem.

Szort nie miał rozweselić (wbrew stylowi). To raczej smutna refleksja.

Dzięki za komentarz i uwagi.

Alicella

Faktycznie jest ich czterech, ale jakoś każdy był mi do czegoś potrzebny.

 

Irka

Wilk nie zaznaczył, że nie chce satyry, a ja nie mogę się powstrzymać. Może więc nie jestem jeszcze zdyskwalifikowany ;)

 

Ambush

Też do niedawna nie znałem tego słowa, aż trafił się Spyrka :D

 

Dziękuję za komentarze i uwagi

Radku

Łapanka brzmi groźnie, ale jeśli nikomu nie stanie się krzywda, to proszę bardzo.

Bardzo nieładnie tylko, że człowiek w cywilu oszukiwał nawet drzewa – faktycznie, bardzo nieładnie, aż mi wstyd za niego!

 

Koalo

Zakończenie jest nieludzkie, czyli typowo ludzkie ;)

Dzięki za komentarz i uwagi techniczne, zaraz poprawię.

Co do ucieczki lasu, to przyczyna jest wyjaśniona, widać nie dość jasno.

Dziękuję za komentarz, będę miał przez niego dziś dobry dzień. Przykro mi z powodu niedosytu ;)

Ja myślę, że on musiał popić, a na kacu o niefrasobliwość łatwo.

A ten żart z Siesina faktycznie prymitywny, ale nie moglem się powstrzymać. Czasem człowiek musi, inaczej się udusi.

Lubię takie ześwirowane teksty, w których nie chodzi li tylko o świrowanie, ale i o inteligentną zabawę językiem, wskazującą też na pewną wiedzę autora.

Wpadłem tu niechcący i nawet nie żałuję, choć powód owego wpadnięcia był taki, że w zajawce zauważyłem błąd: “Paru kopniakami udowodniła mu…”. Powinno być “paroma”. Niektóre zdania wielokrotnie złożone są tak złożone, że musiałem je czytać dwa razy, żeby skumać o co wiruje.

Ach, jak przyjemnie czyta się te komentarze :) I dzięki za wszystkie kliki!

Dzięki za komentarz.

Opowiadanie nie jest (i raczej nie będzie) częścią większej całości. Mogłem przemilczec fakt, że Szmaragdowy leci na Hermana, ale byłoby to nie w porządku wobec bohatera ;)

Och, regulatorzy, właśnie zorientowałem się, że pisałem to opowiadanie, mając założone pewne brązowe trzewiki! To na usprawiedliwienie tych wszystkich błędów ;) Już je poprawiłem (w kapciach).

Dziękuję za komentarze, cieszę się, że się podobało :D

Dzięki, miło widzieć, że ktoś tu zagląda i nawet mu się podoba :)

Aż pewnego dnia nie nadszedł przełom – a właśnie, że nadszedł!

Moje ręce same pracowały nabijając fajkę, która miała rozjaśnić moje myśli.

Wraz ze świadomością powróciła pamięć o moim śnie. Powróciłem w nich do czasów…

Nie widziałem wyrazu ich twarzy, jednak wyraźnie bił od nich entuzjazm i niedowierzanie – a to ciekawe w takim razie, w jaki sposób bił. I jeszcze powtórzenie: wyraz – wyraźnie.

Odważyłem się wreszcie i zadałem pytanie. ,,Czy mnie rozumiecie?” – to mi nie pasuje, żeby porozumiewać się głosowo z takimi “mikrobami”, zwłaszcza że samo ich “wyekstrahowanie” było tak skomplikowanym procesem. Wygląda to, jakbyś starannie zajął się początkiem opowiadania, a potem chciał je jak najszybciej skończyć.

Nasza era jest datowana od ponownego wynalezienia pisma. – tego nie wiedziałem! Chyba że “nasza era” nie oznacza tu naszej obecnej ery.

Zmówili się na Powstanie. Wszystkie ludy świata przeciw Stwórcy. – na czym właściwie miałoby polegać owo “Powstanie”? Jakaś walka zbrojna z Bogiem?

I pozostaliśmy największą tajemnicą Boga – strasznie gadatliwe te ludziki, jak na strażników “największej tajemnicy”.

 

Taki fajny pomysł, ale za dużo zgrzytów. Szkoda.

 

A to niespodzianka! Ktoś jeszcze dokopał się do Eliksiru i w dodatku jest zaskoczony zakończeniem. Bardzo mi miło.

Samotna drogeria pod lasem… jest weird :)

Pierwszy fragment czytało mi się z oporami, ale od momentu wyjścia Kasi do lasu jest już całkiem nieźle – czyta się płynnie, akcja wciąga. Koniec trochę mnie zaskoczył tym, że to koniec. A to znaczy, że miałem ochotę dowiedzieć się, co dalej.

 

Cofłem się, żeby jednak dać klika :) Powód? Pomimo pewnego niedosytu, o którym pisałem wcześniej, jest to jedno z najbardziej zwariowanych (i dobrych jednocześnie) opowiadań w tym konkursie. Wiele innych, choć naprawdę świetnych, jest jak dla mnie “zwyczajną’ fantastyką.

Możliwe, że na początku pisałeś o czymś, na czym się świetnie znasz, lub do czego sumiennie się przygotowałeś, chcąc żeby tekst był wiarygodny. I byłeś wiarygodny. Czułem, że dobrze wiesz, o czym piszesz. I to było faktycznie znakomite

Mimo wszystko po namyślę postanowiłem dać ci klika..

Pociągnął za klamkę dużych, metalowych drzwi. Ani drgnęła. – nic dziwnego, bo klamkę się naciska, a nie ciągnie :P

 

Sen bohatera – wybitny.

Akcja do sceny na cmentarzu – znakomita. Potem coś się zacięło. Trudniej zaczęło mi się czytać i nawet chwilami nużyło. Jeszcze nie wiem, co jest nie tak, muszę to przegryźć jak kiszonego ogórka.

 

Najpierw marudzenie:

Jednak zdecydowanie nie po nim, miał cierpliwość

Jednak ostatnio, dzień bez natknięcia się na nogę

kobieta z cukrowym uśmiechem, rubinowych ust

– w powyższych zdaniach niepotrzebne przecinki

Co miał jeszcze zrobić czy powiedzieć?

Dziękujemy Panie profesorze (w dwóch miejscach)

– a tu akurat brakuje przecinków przed “czy” i po “Dziękujemy”

  wylewając się na korytarz podobnie, jak zawartość żołądków – tu zaś przecinek powinien być przed “podobnie”, a nie za.

  chroniony był też odpowiednim zaklęciem, uniemożliwiających przymusowe ożywienie – uniemożliwiającym

wzmocnienie pozycji Nekromantów i zagrożenie równowadze między frakcjami - równowagi

wpatrując się studentów – odpadło “w”, ale to u trupów normalne.

 

Fajnie się czytało. Trochę jakbym oglądał skecz, przy którym nie trzeba za dużo myśleć, ale można się rozluźnić, uśmiechnąć, czy nawet kichnąć i przez to nie stracić wątku. Grunt, że wszystko trzyma się kupy bardziej niż zwłoki. Do tego tytuł smakowity jak dżdżownice. Gdybym miał zły humor, pewnie przyczepiłbym się do zbyt nonszalanckiego chwilami stylu, ale jestem dziś w sosie. Chyba zrobię dobry uczynek.

Jak będziesz miała tyle lat co ja, też będziesz szybko pisać, żeby zdążyć, nim… laugh

Siedem i pół raza czytałem definicję bizarro i stwierdzam, że przy odrobinie (ociupinie, ciuteńce) złej woli można to tak zakwalifikować. I uprę się, nawet jak będę wiedział już, że nie mam racji. A co, wolno mi! :P

Ugryzłem się w kawiaturę. Już prawie napisałem, skąd biorą się u mnie dalogi…

Dzięki za PsychoKomentarz :)

Cieszę się, że ktoś podziela moje poczucie humoru :)

Opowiadanie napisałem w dwa wieczory, a potem zaaplikowalem mu 24-godzinną kwarantannę. Ale to chyba żaden wyczyn.

Jest moc w tym gównie! Dawno nie czytało mi się tak przyjemnie opowiadania na tym portalu. Ale ta historia, jak sam zauważyłeś, nie mieści się w limicie znaków. W efekcie nie wiadomo, dlaczego właściwie klątwa zamienia wszystko akurat w fekalia. A sceny pędzą jedna za drugą na złamanie karku.

Jest trochę literówek, tę zapamiętałem: W celu przebywają jeszcze Galt…

I jeszcze się przyczepię do tego: Fetor fekaliów drażnił wszystkie jego zmysły. Ciekawe jak zapach mógł drażnić np zmysł słuchu… ;)

Bardzo dobrze napisane opowiadanie, wciągające na tyle, że przeczytałem je od deski do deski bez przerw, co nie jest u mne normą. Mam wrażenie jednak, że od momentu pojawienia się wody zabrako ci cierpliwosci, by je dopieścić i akcja toczy się w taki sposób, że nie do końca ogarnąłem, co dzieje się z bohaterką. Krzywdzą ją jakieś macki, ale w jaki sposób właściwie? Czy gdy potwory odeszły, życie mogło wrócić do normy? Ale w takim razie dramat byłby małego kalibru. Moim zdaniem warto byłoby popracowac nad końcówką, bo jest potencjał w opowiadaniu na świetny dreszczowiec.

Czy to wierd i czy jest tu anarchiczny kalosz, to już sprawa dla jury.

trzepotanie ptasich piór – raczej skrzydeł

Siedzę na schodku, przed drzwiami swojej chaty – niepotrzebny przecinek

 

Styl, który bardzo przypadł mi do gustu. Treść również. Zasłużona biblioteka.

Ale czy to opowiadanie wystarczająco dziwaczne, jak na warunki tego konkursu?

Dzięki za komentarze. Cieszę się, że czytało się dobrze/nieźle/płynnie :)

Czas popracować nad czymś mniej przewidywalnym.

Mógł spotkać babkę-zielarkę, mógł nabyć zioła w szemranej internetowej aptece, albo u kolegi dilera (np. Kloca). Rzeczywiście alternatyw jest wiele. Tylko czy tak kupi się magiczne zioła? A czy zielarka sprzedająca takie magiczne rzeczy nie staje się właśnie wiedźmą? I czy to ma jakiekolwiek znaczenie dla opowiadania?

Dla jasności, skoro publikuję coś na portalu, to znaczy, że piszę nie tylko dla siebie i chcę, żeby też innym się podobało. Dlatego bardzo sobie cenię wszystkie uwagi i nie traktuję ich jako ataku. A zatem moja odpowiedź nie jest obroną, tylko rozważaniem, czy faktycznie w opowiadaniu fantastycznym wszystko musi być takie racjonalne, czy odrobina “szaleństwa” nie jest uprawniona.

 

No tak, człowiek myślał, że uważnie doszlifował tekst, po czym przyszli regulatorzy i sprowadzili go na ziemię :)

Widzę, że to jednak problem z tą wiedźmą współcześnie. Ja wiem, że nie ma dziś wiedźm, tak jak nie ma magicznych eliksirów. Nie przywiązywałem do tego wagi – w końcu to opowiadanie fantastyczne. Licentia poetica.

Dzięki za komentarze. Cieszę się, że się podobało :)

rrybaku, zgadzam się z tobą prawie we wszystkim, ale brzosłka są tysiąckroć smaczniejsze od applepeachów i nigdy bym ich nie zamienił.

Voycawojka – podoba mi się, że starałeś się pokazać świat, w którym żyje bohater, ale sam bohater pozostaje kompletnie anonimowy (poza tym, że ma jakieś imię, nazwisko i matkę).

Się czytało! Choć scena z domem, który przyciąga jest jakaś dziwna i niezrozumiała. I w ogóle etap wyjaśniania świata mógłby zostać nieco rozciągnięty. Kim jest właściwie Tony?

Poznałem nowe słowo – solipsyzm. Bardzo ciekawy pomysł, świetny język. Z drobnymi wyjątkami…

Mówiąc kolokwialnie (…) zabijając ją, skażesz całą ludzkość na wieczną gehennę – a gdzie tu kolokwializm?

Oczywiście, że to, że opowiadanie znalazło się w bibliotece nie jest zarzutem wobec Ciebie. To tylko ja się tłumaczę, dlaczego jestem tak krytyczny. Niestety, musisz liczyć się z tym, że publikując tekst, trafi on nieszczęśliwie do biblioteki, a wtedy ja go przeczytam i zrobię z nim straszne rzeczy – takie ryzyko ;)

Ale może podejdziesz do tego inaczej i pomyślisz sobie “ech, warto się z tym przespać i za jakiś czas zbudować na tej bazie coś naprawdę fajnego”. I taki jest cel mojego marudzenia. A to, że chce mi się marudzić oznacza, że widzę potencjał (nie palę monitora). Ale masz prawo też uznać, że chrzanię bez sensu, skoro innym się podoba, bo przecież jeszcze się taki nie narodził itd…

W opowiadaniu najważniejszy był pomysł na przejście przez osobliwość... – i to jest słuszna koncepcja!

Zbudowanie świata i tła było mi potrzebne tylko do tego, żeby czytelnik wyobraził sobie… – no i trzeba było to porządnie zbudować. Niedobrze, kiedy autor musi obszernie tłumaczyć, o co mu chodzi. Lepiej, jeśli wynika to z samego tekstu. Ja po prostu spodziewam się, że opowiadania z biblioteki nie będą pisane na kolanie i mam wobec nich wyższe wymagania. Gorące to są dobre bułeczki rano, ale niekoniecznie teksty. Jak eksperyment miał wpłynąć na wynik wojny? Czemu dowódca został anihilowany? Co z resztą załogi? I sto innych pytań, z którymi musisz się teraz mierzyć na własne życzenie.

A przecież pisać potrafisz.

 

Na początku starałem się czytać ze zrozumieniem, potem już tylko czytałem. Kiedy zignorowałem ten technologiczny szum, historia zaczęła mnie wciągać. Szkoda, że nie pozwoliłeś temu odleżeć, bo opowiadanie wygląda jak wstęp do czegoś większego. To powszechny grzech – ludzie pompują wstęp, a potem sru! i koniec. Mnie to drażni i radykalnie zaniża ocenę. No taki już jestem, sorry.

Zacząłem czytać i zachwyciłem się pomysłem i wykonaniem. Tak mniej więcej do połowy opowiadania. Potem poczułem przesyt, stopniowo narastający do poziomu znużenia. W efekcie końcówkę przeleciałem w przyspieszonym tempie, przez co nie do końca skumałem. Konkludując – świetny pomysł, ale chyba na szorta.

Tekst (bo nie wiem, czy można nazwać to opowiadaniem) bardzo mi się spodobał, szczególnie ze względu na oryginalną formę, ale też niezłe wykonanie. Przemycasz kilka przemyśleń na temat charakteru ludzi, który wolałbym, żeby należał do gatunku s-f, ale jest w rzeczywistości naszym chlebem powszednim. Aż dziw, że Echo tak się nami zachwycił! Ale niezrozumiałe zachowania obcych zawsze da się wytłumaczyć tym, że przecież niezbadane są wyroki i motywacje istot tak odmiennych (czasem moi współplemieńcy są dla mnie bardziej obcy i niezrozumiali niż 8. pasażer Nostromo, a cóż dopiero kosmici). Tak trzymaj, czekam na coś większego w Twoim wykonaniu.

Chcesz uczyć się na błędach, to masz: raz piszesz wywerna, innym razem wyverna. No jak tak można! Aha, za uwagi pobieram pół orena od sztuki. Oj, nie zarobię na twoim opowiadaniu. Wręcz przeciwnie – winienem ci słono dopłacić za przyjemność czytania! Spodobał mi się pomysł przedstawienia historii. Nawet chaos narracyjny jest na miejscu, bo w końcu to nerwowe myśli skąpca, który musi wydać fortunę. Ma to tę zaletę, że można wytłumaczyć wszelkie nieścisłości opowieści (choć nie twierdzę, że takie są, ale czasem nie do końca wszystko kleiłem).

Zatem ode mnie wiele się nie nauczysz :(

Wyobraź sobie, że każdego ranka dostajesz gotowy scenariusz na cały dzień. To nie jest życie, to odgrywanie scenek!

Dostać gotowy scenariusz, a móc przebierać w scenariuszach to dwie różne sytuacje. Cały wywód bohatera prowadzi do wniosków odmiennych, niż to, co sugerujesz. Przepraszam, że się czepiam, ale w efekcie zakończenie wydaje mi się nielogiczne. I mimo, że sprawnie napisany, tekst przez to mnie nie przekonuje.

Jak to jest z tym bohaterem – on może tylko "odgrywać scenki", czy jednak również bawić się w scenarzystę?

Po przeczytaniu pierwszych zdań pomyślałem sobie, że to będzie prawdziwa uczta. Piękny język, trochę staroświecki, ale że ja stary jestem, to taki lubię. Jest parę nadmiarowych przecinków, ale to nic poważnego. Aż tu nagle okazało się, że to taka historyjeczka, opowiadaneczko, które nie wywołało we mnie żadnych emocji – ni przestrachu, ni wzruszenia. Jakbym zasiadł do wódeczki, a dostał samą zakąskę. Szkoda :(

Co nie znaczy, że opowiadanie jest złe! Po prostu czuję ogromny niedosyt.

Upiornie zabawne.

Pomyślałem, że z pomysłu dałoby się więcej wyciągnąć, gdyby Denat nagle zwątpił i zrobiłaby się afera.

Wstawiłem emotikona, żeby było jasne, że to żart. Widać, nie dość jasne.

Autorze, nie ma powodu się tak spinać. Publikując dzieło, musisz być przygotowany również na krytykę. Zauważ, że w moim komentarzu jest też pochwała tego, co uznałem za warte pochwalenia. Z krytyką nie musisz się zgadzać, ale nerwowe reakcje są niepotrzebne.

Cukierek smaczny, ale Rodzinka go pożarła (zbierze się odkurzaczem). Zakończenie trochę pośpieszne – pewnie problem z limitem znaków.

Głos na Rodzinkę.

Zazwyczaj nie komentuję tekstów, które nie przypadają mi do gustu. Jednak, czytając tyle ochów i achów, postanowiłem skrobnąć coś dla kontrastu.

Od początku wiedziałem, że nie może chodzić o to, o czym normalnie bym pomyślał, bo w końcu to portal sf. Byłem ciekaw zakończenia, ale liczyłem na coś bardziej finezyjnego. Nie bardzo rozumiem, co ma chimera do pełni. Po co ojciec walczył z córką, skoro wystarczyłyby kraty i zamknięte na klucz drzwi – w końcu dziewczynka-chimera była słabsza od dorosłego mężczyzny. Jak zauważyli przedmówcy, można było też unieszkodliwić ją zawczasu.

Zgrzyta mi też wiele zdań.

W rozświetlonym, dochodzącym z korytarza światłem, prostokącie pojawiła się potężna sylwetka ojca. – Zupełnie jakby ktoś losowo poprzestawiał słowa w zdaniu.

– Myślałem, że już śpisz – wyszeptał. – Skąd to przypuszczenie? Przecież właśnie szykowała się do łowów!

Wzdrygnęłam się… a za chwilę Zadrżałam… – Drży jak osika na wietrze.

Ona czuje pot spływający po karku, a jemu pot występuje na czoło – U obu osobników pot pojawia się punktowo. Chcesz tworzyć klimat na bazie drżeń i pocenia się?

Sorrry, ale dla mnie to koszmarek.

 

Ależ to się czyta! Że w stylu “Wyspy skarbów”? Toż to komplement – kto by nie chciał mieć tylu czytelników, co Stevenson!

Piszesz też, że właśnie coś wydałeś. Pochwal się tytułem, może wyskrobię jaki grosz z portfela.

Jeden drobiazg mnie drażni. Chyba jesteś zwolennikiem frakcji “antysięjączkowców”, sądząc po braku “się” w paru miejscach.

Mocny podbródkowy, poprawiony lewym sierpowym. Dobre, ale fantastyki tu tyle co brudu za paznokciem (obciętym).

– Wasza wysokość… jest taka sprawa … – Wasza Wysokość (podobnie jak Wasza Łaskawość)

Prawie-że padłem – Prawie że

Lekkie na poprawę humoru w marną pogodę. Miało być zabawnie i było.

Strofa występuje tylko w utworze lirycznym.

wszedł w palmę światła rozlaną pod latarnią – chyba miało być plamę

Zaintrygowało mnie Preludium. Potem było dużo słabiej (Strofa I). Potem wyraźnie lepiej (Strofa II). I wreszcie bardzo fajne spięcie klamerką całości w Postludium (termin muzyczny, nie literacki).

Gdyby nie powyższe komentarze, chyba bym nie wpadł, że we wstępie chodzi o pieniądze. I wciąż nie wiem, co to za muzyka. Hmm… może to ma związek z tym dziwacznym nazewnictwem rozdziałów? Spróbuję to rozkminić, bo albo jest to dzieło genialne, a ja jeszcze tego nie wiem, albo przeciętna i nierówna powiastka pisana trochę na kolanie.

 

Podoba mi się twój styl, w którym nie silisz się na tworzenie wydumanych zdań, żeby brzmiały bardzo artystycznie i zawile, co zdarza się wielu innym. Dlatego opowiadanie czyta się gładko i przyjemnie. Spodziewałem się jednak, że zemsta będzie bardziej wyrafinowana. Ja wiem, że to prosta dziewka i kierują nią prymitywne instynkty, ale opowiadanie byłoby ciekawsze, gdyby wykazała się większą pomysłowością, a ja mógłbym zakrzyknąć “o kurcze, ale mu wycięła numer – tego się nie spodziewałem!” Kolejna sprawa to to, że nie zauważyłem, żeby Katarzyna wzywała diabła. Ona tylko rozmyślała. Gdyby diabły reagowały już na tak subtelne wezwanie, musiałoby być ich chyba tyle, co ludzi. Może lepiej, żeby wypowiedziała to na głos?

Ojciec spał głęboko; kiedy dziewczyna ostrożnie zstąpiła na dół, nic się nie wydarzyło. – czemu średnik?

Przyjemnie się czytało, ale ja mam problem z historiami, które kończą się, gdy jeszcze dobrze się nie rozkręcą. Byłem zaskoczony gdy zobaczyłem “koniec”.

drążąca dłonią dotykam jej gorącego czoła

islamskie rakiety – nie chodzi mi o poprawność polityczną, ale brzmi to, jakby rakiety wyznawały religię. Czy odpowiedziały im chrześcijańskie rakiety? Nie znamy geopolityki tego świata, więc niewiele to mówi. Może np. irańskie rakiety?

Schizofrenia bezobjawowa rozłożyła mnie na łopatki. Ale co, jeśli przeczyta to jakiś szalony polityk i dozna olśnienia!

Zastępowanie słowa “tak” słowem “dokładnie” doprowadza mnie do białej gorączki.

Raczej “liczba L…”, zamiast “Liczba L…”

Jestem nieco zawiedziony finałem. Chrystus zstępujący na kapeluszach grzybów atomowych… Wolałbym bardziej naukowe zakończenie, bo nagle cały ten naukowy szum o kant biodra można rozbić. Poza tym nienawidzę takiego okrutnego boga. Ale to bardzo subiektywna opinia.

Tyle krytyki.

Bardzo fajny pomysł, świetnie napisana historia. Czułem się, jakbym czytał scenariusz filmu dokumentalnego dla telewizji popularnonaukowej. Brzmi bardzo wiarygodnie (poza finałem, hrrr wrrr).

To, co należy pochwalić, już pochwalono, co zganić, zganiono. To co ja mogę dodać??? Może tyle, że do głowy mi nie przyszło, że chodzi o biblijną katastrofę. I czemu nagle koniec! Myślałem, że to Chińczycy świętowali zwycięstwo w komunistycznym stylu, a to anioły… Dopiero jak przeczytałem komentarze, zrozumiałem. Więc albo ja jestem za mało inteligentny, albo finał zbyt enigmatyczny (niepotrzebne skreślić).

Podoba mi się twoja nieznośna lekkość  pisania. Zakonczenie mnie nie powaliło. Opowiadania dobre jako wprawka. Czekam na dzieło większego kalibru, dopracowane od początku do końca.

Piszesz bardzo obrazowo i rozwlekle. To może komuś przeszkadzać, bo akcja toczy się zbyt wolno, a kogoś innego zachwycać, bo tworzysz klimat. Tu nie ma więc problemu. Kłopot w tym, że ten styl przenosisz do dialogów. Ludzie tak nie rozmawiają ze sobą. To, jak Peter opowiada w samochodzie Royowi historię z dzieciństwa, brzmi, jakby czytał mu bajkę na dobranoc, a nie wspominał prawdziwe zdarzenia na żywo z niczego (czyli z głowy).

Ciekawy bohater. Sprawnie piszesz. Początek znakomity. Potem zaczyna robić się tak sielankowo i słodko, że… I w najostatniejszej chwili pojawia się napięcie. Masz wyczucie. Jednak pomysł z Cieniami nie przypadł mi do gustu. Wolałbym, żeby to były na przykład psie gangi (tak się przez chwilę zapowiadało i już czułem dreszczyk emocji). Myślę, że zaprzepaściłaś okazję na stworzenie świetnego thrillera, zamiast bajeczki dla maluszków.

Jest trochę błędów interpunkcyjnych, ale na to chyba już zwracano ci uwagę.

Zapomniałem już, że istnieje świat poza wielką budą i moimi dużymi – w przypadku takiej amnezji zadziwia fakt, że Skilo tak dobrze pamięta czasy od chwili narodzin do momentu opuszczenia rodziny.

Usłyszałem ciche poirytowane warczenie – czy warczenie może się zdenerwować?

Też o tym pomyślałem – dobry na czerwono?! :)

Niestety  całość brzmi jakbyś opowiedział kawał, tylko trochę długi.

 

zborze… yyy… tego… bo to takie uprawiane przez Sarmatów i dlatego…

regulatorzy, cieszę się, że się nie nudziłaś :)

Bardzo się cieszę, że jest już przynajmniej jedna osoba, która przeczytała powieść do końca. A wcale nie byłem pewny, że tak będzie (i nie ma w tym grama kokieterii).

Historia Ernesta powstawała w specyficznych warunkach przez jakieś dwa lata. W pewnym momencie uznaliśmy, że albo w miarę szybko dobrniemy do końca, albo nie ukończymy jej nigdy. Niestety, okazuje się, że ten pośpiech widać. Na marginesie – w trzeciej części pojawia się tylko jedna nowa postać: pułkownik Hyde vel dr Jay Kyll. Z kolei taki profesor Jung gościł już w pierwszym fragmencie, tyle że incognito.

 

Tym razem u stóp rozścielił się cień mężczyzny. Wasyl podniósł głowę i na tle słońca zobaczył postać – Wasyl leżał na ławce, więc być może z tej perspektywy jest to możliwe.

Powtórzenia nie są celowe. Potrzebny szlif.

O więcej proszę, chociaż wiem, na co zasłużyłem – a niech się andro tłumaczy ;)

Interpunkcja… tyle razy to czytałem i wciąż odnajduję błędy!

Och, jak milo czytać takie komentarze :) Co do długości, to to ma 15 rozdziałów i podzieliłem na 3 odcinki. Dziś wrzucę drugi.

Finklo, dziękuję za uwagi. Co do SF, to obiecuję, że będzie coraz więcej. Ale urządzenie zwane “wąchaczem” na łbie Buły to już SF :) Inna sprawa, że miałem potężny dylemat, czy wybrać ten gatunek, czy po prostu “Inne”, bo historia ucieka poza standardy.

 

regulatorzy – równie nerwowo będę wyczekiwać twoich uwag :)

Soczyste jak krwisty befsztyk. Można przyczepić się do tego, czy owego, poprzednicy już to uczynili. Ale chętnie poczytam kolejne opowiadania z serii “Warsaw 2112”. Hmmm… dlaczego Warsaw??

 

A teraz parę uwag technicznych:

 

Mimo pięćdziesięciu trzech lat na karku, Ojciec zawsze był gładko ogolony i nosił lekką opaleniznę – co ma do tego wiek?

"Robię to dla twojego dobra" – tak z kolei zdania kończył – raczej tak kończył wypowiedź, nie zdanie.

to na pióro, którym obracał między palcami – które

A teraz braki przecinków:

Teo zasępił się( ) szukając odpowiedzi w grze cieni na suficie

Nie bronił się( ) więc bili

Niestety( ) w dzisiejszym świecie

Chroń go więc( ) gdy mnie nie ma

Spoglądał w monitoring tylko( ) by upewnić się

przekręcił( ) z sykiem zdejmując osłonę

powiedział Teo( ) starając się utrzymać

Teo rozpłakał się( ) gdy je usłyszał

Co się tu( ) u diabła( ) dzieje

Tego dnia, relacje InfoSat zdominował jeden wątek – a tu dla odmiany niepotrzebny przecinek

po nim, kolejny zwolnił uścisk – niepotrzebny przecinek

Eskimosi powiadają, że zwierzęta nie myślą, bo wszystko wiedzą. Jeśli to prawda, ten samiec z pewnością wiedział bardzo wiele – jeśli to prawda, ten samiec wiedział wszystko

Gdy dwie doby potem, dopłynęliśmy do brzegu – niepotrzebny przecinek

na morzu Grenlandzkim – na Morzu Grenlandzkim

 

Mam mieszane uczucia. Pięknie posługujesz się językiem, ale przez pół opowiadania forma przygniatała treść. Dywagacje nt zwierzęcego rozumu, czy emocji delfinów zwiększyły pojemność opowiadania i nic więcej (swoją drogą skąd przekonanie, że delfiny współczuły – może miały ubaw jak gawiedź podczas publicznej egzekucji? ;)). Potem przyszły sceny takie, że mucha nie siada. Ale koniec końców nie wiem, czy rozumiem postępowanie wieloryba. Zachował się jak Chrystus. Czy taka była twoja intencja, czy to tylko moja nadinterpretacja?

Słuchał z przyjemnością jej miękkiego niczym mech głosu, choć nie potrafił zbytnio skupić się na treści” – to zdanie dość dobrze oddaje moje wrażenia z czytania. Tyle pięknych słów, ale w pewnym momencie łapałem się na tym, że tylko muskam je oczami. Jak dla mnie zbyt dużo opisów i popisów ze znajomości botaniki. Nie moje klimaty, sorrry.

Uwaga techniczna:

Główny bohater powieści, Szymek…” – nie ma czegoś takiego, jak “główny bohater“, ponieważ nie istnieją bohaterowie podrzędni. Bohater to główna postać, zatem główny bohater to główna główna postać, czyli masło maślane. Mamy więc w historiach bohaterów i postaci drugoplanowe.

 

Poza tym solidnie napracowałeś się nad recenzją. Może się skuszę, chociaż nie przebrnąłem przez “Widma” i zniechęciłem do twórczości Orbitowskiego. Ale może miałem złe dni.

To jest jakaś epidemia świetnych opowiadań – kolejne, do którego nie mogę się przyczepić. Zaczynam czuć frustrację … ;) A przed wakacjami było zupełnie na odwrót.

Czytało się lekko, przyjemnie i z zaciekawieniem.

 

Podniosłaś poprzeczkę dla ocen bibliotecznych opowiadań. Za komentarz niech starczy fakt, że po raz pierwszy wystawiłem ocenę opowiadaniu z portalu.. Szacun za pomysł i realizację.

“mokre od listopadowego deszczu“ “w ciemną listopadową noc“ – już z tytułu wiemy, że to listopad, więc powtórzenia są pustakami.

“Przekręcił łysą głowę“ – kolejny pustak – od pierwszego zdania wiemy, że nie ma włosów.

“czy oby na pewno“ – aby

“i prezentując kły, wielkie jak u tygrysa, syknął na kolację” – coś nie tak z przecinkami. Moim zdaniem lepiej będzie tak: “i, prezentując kły wielkie jak u tygrysa, syknął na kolację”

“wskazał grubym palcem za róg ulicy“ – strasznie długi miał ten palec :D

 

Zabawne. Fajne.

Nieźle budujesz klimat. Musiałaś mieć solidnego doła, kiedy to pisałaś (czasem podły nastrój jest wyjątkowo inspirujący – znam to z autopsji). Dotykasz ciekawych zagadnień, a właściwie ledwie je muskasz. Cóż, taki urok slipków… yyy… szortów. Może nie każdy gatunek pasuje do każdego tematu?

Zgrzyta mi i nic na to nie poradzę. Do mojej logiki nie pasuje, ale cóż, to babska logika rządzi :)

W moim komentarzu zapewne za słabo wybrzmiało to, że mimo wszystko czytanie sprawiło mi ogromną przyjemność, a piórem machasz jak Wołodyjowski szabelką.

Banalna historyjka, lecz świetnie napisana pięknym językiem.

Ale parę rzeczy zgrzytnęło mi jak, nie przymierzając, zęby Manipulki lub paznokieć po tablicy.

Czytam ci ja sobie, a endorfiny wypełniają powoli mózg, nie sprawdzam gdzie koniec (rzadkość!), aż tu nagle… koniec! Oj, nieładnie!

Pomysł ze smokiem wędrującym w czasie i oglądającym współczesne reklamy gumy do żucia to antypomysł. I nie pasuje nawet do antybajki.

Rycerz Kapitalistyczny – nazwisko razi oderwaniem od klimatu. Chyba że czegoś nie zrozumiałem.

Taka słodka dawka surrealizmu do filiżanki kawy smakuje znakomicie, więc popijanie kawy podczas czytania podbijało pozytywne doznania. Musze cię zapamiętać.

 

umrzeć sobie może, od tak, w każdej chwil – powinno być “ot tak”

wiersz nie dorównuje

Pomysłowe, dobrze napisane i z humorem, więc fajnie się czyta. Jak dla mnie zawodzi nieco finał – zbyt proste rozwiązanie problemu (skoro studenci WSOP na to nie wpadli to strach się bać o nasze przyszłe elity).

Za mało, by po przeczytaniu odczuwać jakiekolwiek emocje dłużej niż przez półtora nanomgnienia oka.

Oczywiście, zawsze można założyć, że to ja jestem po prostu wyprany z emocji :)

Berylu, widzę, że wymyślasz hurtem dowcipy i sprzedajesz je pod postacią opowiadań. Dla mnie to za mało.

Widać, że autor przyłożył się do pracy, skoro tak zgrabnie wystylizował tekst i wplótł postacie mityczne (choć może dla niektórych to żadna mitologia…). To duży plus, zwłaszcza że wiele opowiadań pisanych jest wg schematu: wpada mi do głowy pomysł – chlapię atramentem po papierze jak popadnie – i już.

Pierwszy akapit próbował mnie zniechęcić do dalszego czytania. Na szczęście nieskutecznie. Tu popieram vyzarta.

Jakby wyjęte z “Bajek robotów”. Bardzo lubię takie igraszki językowe, choć może chwilami natłok tegoż zbyt wielki. Tak czy siak, od tej pory będę cię śledził… znaczy, twoją tfurczość… tfu! Twórczość.

 

Ździebko upierdliwości:

– Nie sprawia wrażenia groźnego, Spekulisie – bzyknęła niepewnie (brak kropki na końcu)

a czwarta wymagała, co najmniej, malowania (dla płynności czytania wyrzuciłbym przecinki przed i po co najmniej, zwłaszcza że zdanie jest długie i złożone)

Po jutrzejszych prześwietleniach promieniami Alfabeta, będę mógł więcej powiedzieć Waszej Oporności. (bez przecinka)

Spekulis wrócił po niecałej godzinie świetlnej, wlokąc za sobą mędrca, ze wszelkimi honorami. (bez przecinka po mędrcu)

Pytany łypnął obiektywem i dalej buczeć wniebogłosy. (ja bym dał na końcu wykrzyknik)

Nic ponad to najświatlejszej panience nie dodam (Populina nie była panienką, a Artezes raczej o tym wiedział)

I to niebłyskotliwy – sądząc po obwodzie puszki procesorowej (raczej przecinek, zamiast myślnika)

Tfu, konkrety!- zawarkotała złowrogo monarchini. (brak spacji po wykrzykniku – wiem, to już upierdliwość do sześcianu!)

Zygfrydzie, ja zaznaczałem te przecinki, które niepotrzebnie znajdowały się w tekście. To znaczy pomyliłem się w 7. przykładzie.

Rany, mam nadzieję, że ta książka nie będzie napisana takim językiem, jakim zabłysnął boatswain, bo przeczyta ją siedem osób w Polsce (może jedenaście). Gdyby zostało to przełożone na język ludzki, zapewne więcej osób mogłoby zająć się tą kwestią.

Użycie imienia brzmi jak dla mnie zbyt familiarnie, skoro Rafał okazuje się być premierem. Ja bym proponował po nazwisku. Ale wiem, to czepianie się.

 

Czy życzy sobie premier wody?

Mężczyzna dopiero teraz zdał sobie sprawę

 

Nie wiedział, jak działał komputer androida, ale czasem miał wrażenie, że jego możliwości obejmują czytanie w myślach właściciela – to zdanie bym zrozumiał, gdyby android bez proszenia przyniósł wódkę.

 

O, kurwa, zaprawdę – powtórzył Alfred. – w tym miejscu prawie płakałem ze śmiechu :)

 

Finał mnie zawiódł, niestety.

Nowa Fantastyka